About Marek Telecki

http://www.applesauce.pl

test

Posts by Marek Telecki:

flickery dla OS X – mini-recenzja

flickery-icon

flickr to popularna na całym świecie platforma umożliwiająca publikację fotografii i grafik w postaci cyfrowej. Mimo swoich wielu zalet, takich jak zaawansowane katalogowanie materiałów i przeszukiwanie zasobów, uproszczone dzięki zastosowaniu folksonomii czy chmury znaczników, sam wcześniej nie miałem z tym serwisem bliżej styczności. Po części wynikało to z faktu, że korzystałem z alternatywnych rozwiązań, jak np. ImageShack oraz, że tak naprawdę nie odczuwałem potrzeby pokazywania całemu światu swoich prywatnych zdjęć. Później pojawił się Instagram, a obecnie najczęściej korzystam z opcji udostępniania Strumienia zdjęć w iOS wybranej grupie osób.

Serwis flickr działa już dekadę, a wciąż nie doczekał się wersji w naszym ojczystym języku, choć dostępny jest w – moim zdaniem – nieco bardziej egzotycznych. Inną niedogodnością jest fakt wymogu posiadania konta pocztowego w serwisie Yahoo, no chyba, że wykorzystamy logowanie przez Facebooka lub Google – czego osobiście nie jestem zwolennikiem.

Jakby nie patrzeć flickr jest za to platformą, na którą z automatu można publikować zdjęcia wprost z programu iPhoto. Ma również aplikacje mobilne zarówno dla iOS jak i Android, co zwiększa jej atrakcyjność.

flickery_about

Przeglądając portfolio produktów autorstwa Mathiasa Gansriglera, którego rewelacyjny program Transloader zakupiłem i opisałem na applesauce, trafiłem na flickery dla OS X. Stwierdziłem, że do dobry powód by poznać serwis i sam program.

flickery_autoryzacja

Przeznaczeniem flickery jest zarządzanie albumami, strumieniami zdjęć, galeriami, ulubionymi zdjęciami oraz kontaktami użytkowników platformy. Jak przystało na porządnie zaprojektowany program dla Maca większość operacji odbywa się metodą „przeciągnij i upuść”, co odpowiada zdecydowanej większości użytkowników.

flickery potrafi wyświetlać cyfrowe zdjęcia na trzy sposoby: za pomocą wbudowanej przeglądarki (nie chodzi tu o przeglądarkę WWW), w oknie oraz na pełnym ekranie – czyli dokładnie tak jak robi to iPhoto.

flickery_eksploracja

Cechą wyróżniającą flickery jest możliwość przeszukiwania zasobów serwisu z użyciem różnych kryteriów:

  • wg użytkownika,
  • wg słowa kluczowego/nazwy,
  • wg lokalizacji (o ile obrazy zawierają informacje geotagowania).

flickery_mapa

Właśnie przeglądanie i wyszukiwanie (po za szybkim i wygodnym katalogowaniem własnych obrazów w serwisie flickr) stanowi według mnie największą zaletę flickery. Dotąd odwiedzałem flickr w 99% przypadków wyłącznie klikając w łącze do serwisu, zawarte w czyjejś wiadomości opublikowanej w portalu społecznościowym lub mikroblogu. Teraz mogę łatwo nie tylko znaleźć uzytkowników/autorów zdjęć w mojej okolicy, ale również wyszukiwać i wyświetlać fotografie w zdecydowanie bardziej przyjazny sposób niż w przeglądarce internetowej.

flickery_wtyczki

Miłym dodatkiem są plug-iny flickery dostępne dla iPhoto oraz Aperture, które możemy zainstalować już po uruchomieniu programu. Ich efektem jest pojawienie się dodatkowych opcji zapisu zdjęcia z flickr do bibliotek tych programów:

flickery_zapis

Z poziomu flickery możemy oczywiście wysyłać obrazy, a co więcej w samym programie znajdują się narzędzia pozwalające na wykonanie zdjęć (a nawet filmów) kamerą iSight, oraz na zrobienie zrzutu wybranego obszaru ekranu. Przemyślane i wygodne.

Program pozwala dostosować sporo ustawień dotyczących wysyłanych na serwis fotografii takich jak format pliku, rozmiar, jakość miniatur, kategorie, tagi, itp.

flickery_preferencjeDemo aplikacji (działąjące bez ograniczeń przez 15 dni) możecie pobrać tutaj. Natomiast pełną wersję programu w cenie €13,99 w Mac App Store.

Trudno mi zarzucić cokolwiek temu programowi, trudno też uznać flickery za pozycję must-have. Ale wynika to nie z jej ograniczeń czy niedociągnięć, bo takich nie stwierdziłem. Powód jest prozaiczny – nie jestem nałogowym „publicystą” zdjęć. Myślę, że wśród was znajdą się osoby korzystające z serwisu zdecydowanie częściej.

I dla nich mam niespodziankę. Wśród czytelników, którzy krótko opiszą w komentarzach swoje doświadczenia z flickrem oraz uzasadnią dlaczego flickery im się przyda, wybiorę trzy osoby, które zostaną nagrodzone kodami do zrealizowania w MAS.

Streambels dla iOS – recenzja

streambels_icon

Streambels to jedna z ciekawszych aplikacji dostępnych dla Androida, Pozwala na wysyłanie multimediów z urządzeń pracujących pod systemem Google’a do odbiorników AirPlay oraz DLNA. Czyli ze smartfona lub tabletu można przesyłać zdjęcia, filmy i muzykę m.in. do telewizorów Smart TV, do Apple TV, X-Boksa, Google Chromecast, a nawet do Amazon FireTV. Niewątpliwą zaletą tej appki jest fakt, że nie wymaga rootowania Androida. Wcześniej program miał jeszcze jedną wielką zaletę – cenę, a właściwie jej brak. Teraz Streambels działa za darmo przez 10 dni, później trzeba dokonać zakupu wewnątrz aplikacji…

Testowałem tę appkę u przyjaciela kilka miesięcy temu, w zasadzie zaraz po przeczytaniu wzmianki o niej na blogu Norberta. Ostatnio przeglądając zasoby App Store, z zaskoczeniem znalazłem produkt firmy Tuxera również dla iOS. Do tego za darmo – przynajmniej do czasu, kiedy autorzy nie zechcą na nim zarabiać.

streambels_01

Oczywiście postanowiłem przekonać się, co Streambels dla iOS potrafi. W domu mam tylko kilka odbiorników: Apple TV, AirPort Express oraz Smart TV Samsunga. Plus komputery z oprogramowaniem AirServer. Z każdym z nich appka działa, aczkolwiek ilość wspieranych formatów zależy od tego, z czym dane urządzenie jest sobie w stanie poradzić. W przypadku odbiorników AirPlay, po za zaspokojeniem ciekawości nie widziałem większego sensu w dokonywaniu wnikliwych testów. Przecież standard AirPlay wspierany jest systemowo. Co innego odbiorniki DLNA.

streambels_02

Pod względem szybkości i wygody działania trudno cokolwiek zarzucić. Odbiorniki AirPlay radzą współpracują bez niemiłych niespodzianek, czyli generalnie tak jak się można było spodziewać. To co wyświetla i odtwarza systemowo iPhone/iPad, to samo na nich zobaczymy/usłyszymy.

streambels_08

Ważniejsza dla mnie jest współpraca z TV Samsunga. Telewizor nie wymaga – przy wyświetlaniu na nim treści streamowanych z appki – akceptacji irytującego monitu, co ma miejsce przy wielu innych programach tego typu. Samsung bez opóźnień pojawia się na liście urządzeń Streambels.

streambels_05

Bez większych problemów można szybko i sprawnie wyświetlać zdjęcia z rolki aparatu iUrządzenia. Jeśli jesteśmy leniwi, program oferuje opcję „pokazu slajdów”. Co mnie zastanawia to fakt, że jedynymi obrazami sprawiającymi kłopoty i nie chcącymi się wyświetlić na ekranie Samsunga, były zrzuty ekranowe robione na iPhone standardowo (kombinacja przycisk Home + włącznik). Telewizor informował, że nie obsługuje rozdzielczości 640 x 1136…

streambels_09

Kwestia streamowania muzyki trochę rozczarowuje. Działa odtwarzanie „empetrójek”, ale już utworów w najpopularniejszym w iTunes Store formacie, czyli AAC nie usłyszymy na Samsungu. To akurat wina odbiornika, ale autorzy Streambels chwaląc się wachlarzem obsługiwanych urządzeń i formatów, mogli zaradzić w takich sytuacjach, np. poprzez transkodowanie materiału do postaci strawnej dla odbiornika. Prawda?

streambels_07

Odtwarzanie plików wideo działa całkiem sprawnie. Appka prześle do odbiornika zarówno film nagrany iUrządzeniem, pobrany ze sklepu iTunes, jak również wrzucony na iPhone/iPada z komputera – pod warunkiem, że materiał ten da się odtworzyć systemowo. Należy pamiętać, że na liście filmów znajdują się również pozycje, których nie ma fizycznie w pamięci urządzenia i bez uprzedniego ściągnięcia, nie będzie możliwe ich odtworzenie.

streambels_06

Na chwilę obecną wersja dla iOS (w porównaniu do androidowej) jest uboższa o wsparcie serwerów AirPlay/DLNA w sieci lokalnej, oraz o streaming multimediów z serwisów online, takich jak: YouTube, Facebook, TED czy Vimeo. Przypuszczam, że zostanie to dodane później – być może jako płatne dodatki. Za to możemy zmieniać „skórki” w appce, przeszukiwać utwory oraz tworzyć muzyczne playlisty.

streambels_04

Streambels wykrył również telewizor Smart TV Toshiba, z którego korzysta moja rodzina, ale współpraca programu z odbiornikiem ograniczyła się wyłącznie do streamowania/odtwarzania muzyki – w tym wypadku format AAC został rozpoznany i odegrany poprawnie. Próba wyświetlenia jakiegokolwiek zdjęcia kończy się czarnym ekranem telewizora z komunikatem „Dekodowanie” w lewym, górnym rogu. Natomiast chęć odtworzenia filmu skutkuje wyświetleniem błędu. Nie pomogła aktualizacja oprogramowania Toshiby.

Korzystając z okazji, postanowiłem sprawdzić czy Streambels „dogada się” ze Smart TV Sony Bravia, będącego własnością sąsiada. Testy zakończyły się niepowodzeniem. Trudno mi stwierdzić, z jakiej przyczyny. Ot, appka nie zobaczyła telewizora Sony w sieci lokalnej.

Podsumowując: Streambels działa (albo i nie działa) z różnymi odbiornikami wspierającymi standard DLNA w różnym zakresie. Nie świadczy to dobrze o producentach, którzy walcząc z konkurencją zapominają o tym, by ich produkty radziły sobie z obsługą wielu formatów mediów, i by implementacja DLNA była kompletna, kompatybilna, zgodna z wytycznymi Digital Living Network Alliance…

Z drugiej strony, appka Tuxery też jest daleka od doskonałości. Mimo to zostanie na moich iGadżetach tym bardziej, że recenzowana dawno temu aplikacja Photos on TV, przestała jakiś czas temu u mnie działać – wywala się do SpringBoarda po wskazaniu zdjęcia.

Jak wcześniej wspomniałem, za Streambels odpowiedzialna jest Tuxera – firma znana nam bardziej z produktu Tuxera NTFS for Mac i innych narzędzi do obsługi różnych systemów plików. Informacje na temat Streambels znajdziecie na ich blogu oraz dedykowanej stronie tego produktu.

Sposoby uruchamiania programów w OS X

FinderIcon

Niedawno opisałem większość systemowych sposobów na kończenie pracy z programami, zarówno w grzeczny jak i siłowy sposób. Dziś – do kompletu – kolej na sposoby uruchamiania programów na Maczkach.

URUCHAMIANIE PROGRAMU Z IKONY

Najprostszy i najbardziej popularny sposób, który wykorzystujemy niezależnie od miejsca, w którym program się znajduje. Czy zajrzymy do folderu Programy, czy w dowolną inną lokalizację wykonanie operacji podwójnego kliknięcia lewym klawiszem myszy, lub podwójne „pacnięcie” w powierzchnie gładzika spowoduje włączenie aplikacji.

calc-applications

Dla osób, które mają problemy z precyzją w trafieniu w ikonę, lub zachowaniem odpowiedniej szybkości kliknięcia z pomocą przyjdzie menu kontekstowe wywoływane prawym klawiszem myszy, lub lewym – wraz z jednoczesnym wciśnięciem klawisza Control. Wybranie z menu opcji Otwórz zrobi resztę.

 calc-context_menu

URUCHAMIANIE PROGRAMU Z IKONY SKRÓTU

Skróty, aliasy czy jak nazywano je w czasach klasycznego Mac OS  – pseudonimy, to ikonki programów zawierające informację o lokalizacji właściwego pliku (programu, dokumentu lub folderu). Czy więc taki skrót utworzymy na biurku czy w Doku, zachowuje się on identycznie jak program, do którego został utworzony. Jak mówią optymianie: klik, klik i po sprawie.

calc-alias

URUCHAMIANIE PROGRAMU ZA POMOCĄ SPOTLIGHT

Bardzo wygodny i szybki sposób, zwłaszcza dla osób, które preferują obsługę komputera z klawiatury. Wciśnięcie kombinacji klawiszy Alt + Spacja (ustawiony domyślnie w panelu Preferencje systemowe -> Klawiatura -> Skróty) wywołuje w prawym górnym rogu okno Spotlight, w którym wpisujemy nazwę programu. Oczywiście wystarczy zacząć wprowadzać znaki by lista plików spełniająca tworzone kryterium stawała się krótsza.

calc_spotlight

URUCHAMIANIE PROGRAMU PO ZALOGOWANIU DO KONTA

Jeśli danej aplikacji używamy nagminnie, i każdorazowo po uruchomieniu komputera i zalogowaniu się na swojego konto ją uruchamiamy wystarczy, że dodamy nasz ulubiony i niezbędny program do listy automatycznie otwieranych w czasie logowania (Preferencje systemowe -> Użytkownicy i grupy -> Logowanie):

calc-login_launch1

Istnieje oczywiście szybsza metoda, wystarczy wybrać odpowiednią opcję z menu kontekstowego uruchomionej aplikacji, klikając nań w Doku:

calc-login_launch2

URUCHAMIANIE PROGRAMU KOMBINACJĄ KLAWISZY

Preferencje systemowe to miejsce z ciekawymi możliwościami. Generalnie dość rzadko się tam zagląda, bo większość ustawień jakichkolwiek programów ustawiamy zwykle raz, po zainstalowaniu. Albo modyfikujemy je z poziomu danego programu. W Preferencjach systemowych zwykle ustalamy ustawienia globalne, i tak jest też w przypadku skrótów klawiszowych. Niestety, po wejściu do panelu Klawiatura i wybraniu zakładki Skróty, możemy dodać skrót dla opcji w menu wybranej aplikacji, natomiast samej takim skrótem nie uruchomimy. W tym wypadku musimy skorzystać z Automatora.

calc-automator1

Musimy utworzyć usługę, której zadaniem będzie otworzenie programu (np. Kalkulatora) i przypisać do niej kombinację klawiszy. Kolejne kroki są dość proste:

  • otwieramy Automatora i wybieramy jako typ dokumentu Usługę,
  • w górnej, prawej części okna Automatora określamy dane wejściowe – w tym wypadku należy wybrać: Usługa otrzymuje brak danych wej. w dowolnym programie,
  • w Bibliotece czynności, po lewej stronie wybieramy pożądaną akcję, w tym wypadku: Uruchom program i przeciągamy ją do okna po prawej stronie,
  • wybieramy z listy program, który chcemy uruchomić
  • zapisujemy usługę pod nazwą, która nam odpowiada.

calc-automator2

Pozostało jeszcze nadać nowo powstałej usłudze, kombinację klawiszy (przy czym musimy upewnić się, że wybrane zestawienie nie koliduje z już istniejącym – niestety, w tej kwestii pozostaje metoda prób i błędów). Tu przyda się wspomniany wcześniej panel preferencji Skróty:

calc-key_shortcut

Automator pozwala na tworzenie o wiele bardziej zaawansowanych sekwencji zdarzeń (tzw. workflow), jakie mają wystąpić po spełnieniu określonego warunku. Dla przykładu możemy ustalić, że po wrzuceniu np. zdjęcia do wybranego folderu zostanie uruchomiona aplikacja, która następnie to zdjęcie zmodyfikuje i po zakończeniu zmian zapisze zdjęcie pod nową nazwą w innym folderze. Polecam go szczerze, tym bardziej, że w sieci znaleźć można wiele gotowych „kolejek czynności”.

URUCHAMIANIE PROGRAMU Z TERMINALA

Podobnie, jak w przypadku Automatora, uruchamianie aplikacji w Terminalu najlepiej sprawdzi się, gdy tworzymy skrypty. Należy pamiętać, że inaczej zachowują się programy z GUI a inaczej te kontrolowane parametrami wprowadzanymi w Terminalu. Mimo to, w prosty sposób, dzięki wykorzystaniu polecenia Open możemy uruchomić aplikacje w trybie graficznym:

Man-Open

Składnia wyrażenia jest banalnie prosta:

calc-Terminal

To co ważne to fakt, że większość programów zadziała tylko wtedy, gdy będziemy wywoływać je korzystając z oryginalnej nazwy w języku angielskim, oraz podamy kompletną ścieżkę dla aplikacji znajdujących się w innej lokalizacji niż teczka Programy. W przypadku nazw wieloczłonowych należy stosować backslash, np.:

DU-Terminal

Nic nie stoi na przeszkodzie by otworzyć istniejący dokument w wybranym programie:

TE-Terminal

To by było na tyle. jeśli znacie jeszcze inne systemowe sposoby otwierania programów napiszcie o tym w komentarzach.

TuneBlade – wyniki konkursu

tuneblade_150

Krótko i na temat: licencje w konkursie TuneBlade otrzymują wszystkie osoby, które wzięły udział. Zgodnie z tradycją, skontaktuję się z nimi w temacie wysyłki informacji dotyczącej uzyskania kodu aktywacyjnego.

Gratuluję chętnym i zapraszam do kolejnych konkursów. Ale… no właśnie. Ostatni konkurs był największym – pod kątem ilości możliwych do zdobycia licencji – konkursem na applesauce. Biorąc pod uwagę zainteresowanie, jakim cieszyła się recenzja TuneBlade, pomimo że to program dla pecetów z Windowsem, liczyłem na większą ilość uczestników. Szczerze mówiąc nie znam przyczyny tego stanu rzeczy. AirPlay to ciekawa technologia, dlatego propagujemy tu wszelkie rozwiązania pozwalające na wykorzystanie jej w jak najszerszym zakresie. Niezależnie od platformy.

Zastanawiam się, co zrobić by zachęcić czytelników do udziału w kolejnych konkursach. Jedyne wymagania jakie muszą spełnić, to polubienie naszego fanpejdża lub konta na Twitterze oraz rozpuszczenie wici o konkursie dalej, by z okazji mogli skorzystać też inni. Czy to zbyt trudne warunki?

Czy mamy, podobnie jak inni blogerzy, organizować rozdawnictwo na portalach społecznościowych na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”, czyli ogólnie biorąć inicjować debilne – moim zdaniem – „wyścigi szczurów”, krzywdzące dla osób, które np. z racji wykonywanych zajęć, nie mogą na bieżąco śledzić takich wpisów z kodami i polować?

Chcemy zaoferować wam nie tylko solidne informacje, ale również dać możliwość zaoszczędzenia mniejszych lub większych pieniędzy. Dlatego m.in. testujemy różne, interesujące i wartościowe programy, poświęcając na to nie mało czasu. Dlatego prowadzimy rozmowy z deweloperami, by zdobyć dla was jak najwięcej nagród.

Pomóżcie, doradzcie w komentarzach co możemy a wręcz powinniśmy zmienić. Może interesują was zupełnie inne programy? Chętnie poznamy wasze zdanie i w miarę możliwości spełnimy życzenia.

Kopiowanie plików w OS X z zachowaniem uprawnień

FinderIcon

Kopiowanie i przenoszenie, to po za usuwaniem chyba najczęściej wykonywane przez nas operacje na plikach. Myślę, że większość użytkowników skróty Command+C / Command+V ma opanowane do perfekcji. Metoda drag&drop może mieć podobną popularność. Cierpliwi będą nawigować po menu Findera lub wybierać odpowiednie opcje z menu kontekstowego.

Oczywiście podane skróty umożliwiają kopiowanie, natomiast jeśli chcemy wybrane pliki przenieść, wklejanie modyfikujemy klawiszem Alt/Option. Wynika to z faktu, że w OS X w odróżnieniu od np. Windows, nie działa skrót odpowiadający operacji Wytnij, osiągalny na PC użyciem Ctrl+X.

To jednak nie koniec różnic. OS X bazuje na Uniksie, w związku z czym podczas np. kopiowania/przenoszenia plików systemowych przez administratora do katalogu domowego, lub między kontami użytkowników (włączając w to konto Gościa), zostają zmienione przywileje/prawa własności do tych plików. Inaczej mówiąc jeśli skopiujemy dla przykładu plik Apple_iSight.kext z folderu /System/Library/Extensions na swoje Biurko (bo potrzebujemy zachować kopię bezpieczeństwa), to po wykonaniu domyślnych czynności efekt będzie taki jak poniżej:

ownership

Jak widać, właścicielem pliku przestał być system a nowym został użytkownik (w tym wypadku ja :)). Aby takiej sytuacji uniknąć należy zmodyfikować opcję wklejania poprzez jednoczesne wciśnięcie klawiszy Shift oraz Alt, co będzie odpowiadało opcji Wklej rzecz dokładnie.

paste_exactly

Kompletna kombinacja klawiszy będzie więc wyglądać następująco:

Command+Shift+Alt+V

 

Proste, prawda? Na koniec dodam jeszcze, że podobnie zadziała operacja powielania plików/folderów. Jeśli chcemy zachować oryginalne uprawnienia należy zamiast Command+D użyć również kombinacji z Shiftem i Altem, czyli: Command+Shift+Alt+D (Powiel dokładnie).

duplicate_exactly

Legendarni Sadownicy – wywiad z Grzegorzem Grosskreutzem

gg

Kontynuujemy cykl “wywiad miesiąca”, dziś przedstawiamy sylwetkę kolejnego sadownika zasłużonego w popularyzacji platformy Apple w naszej piękniej krainie nad Wisłą. O swoich dokonaniach opowie Grzegorz Grosskreutz, który przyjął nasze zaproszenie i zdecydował obnażyć kulisy powstawania polskiej wersji systemu Mac OS.

lineart

Marek Telecki (MT): Witaj Grzesiu, dziękuję Ci za gotowość podzielenia się z czytelnikami Applesauce faktami z Twojej przeszłości związanej z Apple.

Grzegorz Grosskreutz (GG): Dzień dobry.

MT: Jak to się w ogóle zaczęło? Jak trafiłeś do ekipy zajmującej się zaszczepieniem platformy z nadgryzionym jabłuszkiem w Polsce?

GG: Jako pracownik spółki Weltinex zostałem poproszony przez Bogdana Jędrzejczyka, o skonfigurowanie stanowiska DTP opartego właśnie na Macintoshu, które miało m.in. umożliwić profesjonalne przygotowanie i wydruk tekstu.

MT: A jak zostałeś członkiem grupy zajmującej się tłumaczeniem systemu Mac OS na język polski? Bo to zdaje się było najważniejsze z Twoich zadań wówczas.

GG: Jednym w formalnych wymogów Apple, koniecznych do zrealizowania by w ogóle można było oficjalnie wprowadzić komputery Apple do Polski było przetłumaczenie systemu operacyjnego. Tłumaczenie to robiłem wspólnie z Mariuszem Kordasem i było realizowane z jednej strony pod kierunkiem Apple określającego ramy, dotyczące zachowania spójności wyglądu, pozycjonowania i wielkości przycisków, bo to nie było obojętne. Które przyciski, jakich wymiarów, w jakiej odległości od siebie, to wszystko było określone przez Apple. Z drugiej strony nadzór nad tłumaczeniem sprawowali Andrzej Teleżyński i Kuba Tatarkiewicz – od strony czysto polonistycznej. Chodziło m.in. o kwestię by nie używać określeń typowo slangowych bądź zapożyczonych, typu reset czy restart. Była więc mowa o wznowieniu komputera, uruchomieniu komputera, zerowaniu pracy. Staraliśmy się dopasować określenia stricte polskie a unikaliśmy nazw typowo wziętych ze slangu informatycznego.

witamy2

MT: Co prawda w tamtym czasie komputery nie były tak powszechne jak teraz, ale nawet wtedy w naszym języku funkcjonowały już pewne określenia, czy je również zastępowaliście bardziej poprawnymi?

GG: Dokładnie tak. Taki przykład: wówczas na pecetach, zresztą teraz również, stosuje się określenia “klikać, kliknąć” do nazwania operacji użycia klawiszy myszy na obiekcie. My zdecydowaliśmy się nie używać tego powszechnego określenia z tego powodu, że Kuba czy Andrzej wyczaili, że pojęcie “klikać” ma już swoje znaczenie w języku polskim. Mianowicie gdzieś w Polsce, chyba na Podlasiu funkcjonował zwyczaj „klikania na wiosnę” – taki obrzęd podobny do topienia Marzanny. W związku z tym, to “klikanie” miało już w naszym rodzimym języku uzasadniony sens, więc po wspólnych dyskusjach zdecydowaliśmy się zastąpić to “pukaniem”. Bo przecież w okno się puka.

MT: No akurat dziś określenie “pukać”, zwłaszcza… kogoś, też ma zdecydowanie inne nieformalne znaczenie :)

GG: Owszem [hahaha]. Podobny problem był z nieszczęsnym “cancelem”. Czy definiować to jako “anuluj” czy jako “poniechaj”? Wywiązała się wtedy zażarta dyskusja, bo “anuluj” oznacza anulowanie tego co już istnieje a wybranie tej opcji nie usuwało tego co już było – bo to zostawało, tylko wprowadzone zmiany. Więc zostało “poniechaj” jako określenie opisujące poniechanie wprowadzenia modyfikacji, i zostawienie tego co było zrobione wcześniej. Tak właśnie to wtedy tłumaczyliśmy. Z tego co pamiętam to zdaje się żona Andrzeja Teleżyńskiego była polonistką i została w dużej mierze takim naszym konsultantem, od strony polonistycznej. Więc te problematyczne określenia polskie były formalnie narzucone przez Andrzeja i Kubę, którzy notabene mieli wcześniejsze doświadczenie, bo sami amatorsko przetłumaczyli dla siebie system Mac OS 6. My się na nim bezpośrednio nie wzorowaliśmy, zresztą w wersji 7, która była naszym zadaniem, tych wyrażeń do przetłumaczenia było kilkakrotnie więcej i różnych od tych użytych w starszej wersji… To co sprawiało największy problem translatorski to fakt, że język polski jest językiem bardzo specyficznym. Ma dłuższe zdania, dłuższe teksty aniżeli w angielskim. W związku z tym te wszystkie teksty oryginalne musiały po tłumaczeniu być przebudowywane, skracane z zachowaniem sensu przekazu, itd. Kolejna rzecz, która komplikowała tłumaczenie to fakt, że w języku polskim poza liczbą pojedynczą i mnogą występuje również liczba podwójna, np. jedno okno, dwa okna ale pięć okien. I tutaj nie dało się bardzo często po prostu przetłumaczyć tego jeden w jeden, tylko wymagało to stosowania pewnych sztuczek. I w związku z tym niektóre teksty mogły nie brzmieć w pełni po polsku. Ostatnia rzecz, która wydłużała cały proces i spędzała nam sen z powiek to był sposób konstruowania komunikatów Findera w j. angielskim. Finder miał bardzo wiele komunikatów podzielonych na dwa-trzy teksty, które były składane w jeden łańcuch, wykorzystany w danym komunikacie. Wybrane części były wykorzystane w innych komunikatach. I przez to, aby “zuniwersalizować” te teksty, trzeba było wykonywać wiele prób, aby finalne komunikaty były zrozumiałe dla Polaka a z drugiej strony nie powodowały jakichś błędów. Nie raz w trakcie tych operacji system się po prostu wysypywał, zwłaszcza gdy przypadkiem skasowaliśmy jakieś znaki sterujące. Tak więc w naszej gestii było dopilnowanie tego.

otworz

MT: No właśnie, bo chciałem też spytać wcześniej czy to, że Wy sami tłumaczyliście oprogramowanie a nie było to zlecone lingwistom, zawodowym tłumaczom wynikało z oszczędności, braku zaufania do tych ostatnich czy z powodu wymagań technicznych – w sensie umiejętności osadzania tłumaczeń w systemie?

GG: Tłumaczenie dokumentacji było zlecane firmom zewnętrznym zajmującym się tłumaczeniami, natomiast my otrzymaliśmy od Apple narzędzie, które umożliwiało wygenerowanie wszystkich możliwych komunikatów Findera. Oczywiście nie było to generowanie łańcuchów w postaci wydruku, tylko wciskając klawisz na klawiaturze kolejno pojawiały się łańcuchy tekstowe. Po wkompilowaniu tłumaczeń, kolejno w ten sposób sprawdzaliśmy ich poprawność. Byśmy mogli rozpocząć w ogóle pracę nad tłumaczenie odbyliśmy dwa wyjazdy do siedziby Apple w… Paryżu. Pierwszy wyjazd, zaraz na początku naszej pracy, to było szkolenie, na którym przedstawili nam formalne reguły, które musieliśmy przestrzegać przy tworzeniu tego spolszczonego oprogramowania. Drugie spotkanie odbyło się w grudniu 1991 roku i było kończącym i weryfikującym tłumaczenie. Z tym kończeniem to było też różnie, bo kraje zachodnie, posługujące się językami podobnymi do angielskiego – zwłaszcza jeśli chodzi o gramatykę, miały znacznie mniej problemów i byli gotowi wcześniej (choć i wcześniej od nas tłumaczenia zaczynali). Myśmy kończyli w grudniu, ale z tego co pamiętam, to np. Rosjanie byli jeszcze daleko w krzakach. Na ew. skrócenie lub wydłużenie procesu miały wpływ również przepisy państw, które ułatwiały bądź komplikowały tłumaczenie. Pamiętam, jak byłem też na spotkaniu poświęconemu tłumaczeniu programu księgowego Maconomy, polska księgowa chciała mieć wz-tkę po polsku, złotówki jako walutę, itp., no bo taki jest polski wymóg ustawy o rachunkowości. Był wtedy na spotkaniu Szwajcar, który powiedział: “a po co? Ja mogę złożyć w urzędzie skarbowym deklarację, że będę rozliczać się w dolarach i już”. Tak więc różnych problemów wynikających nie tylko ze specyfiki języka ale i przepisów, było sporo i musiały zostać uwzględnione.

MT: Czy pamiętasz jakieś zabawne sytuacje podczas pracy nad tłumaczeniem?

GG: Owszem. Taka śmieszna sytuacja wystąpiła kiedy tłumaczyłem tablicę kontrolną QuickTime. Oprócz elementów kontrolnych był tam też taki suwak, który trzeba było przesunąć aby coś tam zmienić, głośność, czy jasność, nie pamiętam już, zresztą nie ważne. I tam, gdy się najechało myszką na ten suwak, pokazywał się dymek z tekstem, który po angielsku brzmiał: “Slide me Baby” – czyli tłumacząc łeb w łeb na j. polski: “posuń mnie Kochanie” [hahaha]. Trzeba było z tego wybrnąć, już nie pamiętam jak, ale jakoś to przetłumaczyłem.

Inna sprawa: etykiety. Etykiety (Labels) miały w menu standardowo zdefiniowane nazwy. W tablicy kontrolnej Etykiety, można było te nazwy zmienić na inne, własne, ale można było je też skasować. W tym momencie, jeżeli się je całkowicie usunęło, w menu nie tylko były piktogramy z wzorkami (czy kolorami w późniejszych wersjach) ale zamiast pustych pól, w miejsce brakujących tekstów pojawiało się imię jakiegoś programisty w Apple. Tzn. każda z liter jego imienia była przy każdej z etykiet i czytana w pionie z góry do dołu dawała jego imię. Myśmy wymyślili, że w polskiej wersji będzie to imię Mariusz, bo odpowiadało ilością liter i każda z liter była inna.

Zresztą nawet nazwy naszych firm, tj. Sad i MadLand były dość kontrowersyjne. Bo Sad w angielskim oznacza przecież “smutny”, a w naszym języku chodziło o sad jabłek. Natomiast MadLand to “szalona kraina”, z tym, że określenie “szalony” ma w języku angielskim dwie formy: “crazy” – posiadającą pozytywny wydźwięk oraz “mad” – której bliżej to choroby psychicznej…

MT: Ile czasu zajęła Wam praca nad tłumaczeniem do momentu akceptacji przez Apple?

GG: Myśmy zaczynali tłumaczenie od 1 lipca, ale dopiero w sierpniu byliśmy na pierwszym szkoleniu Apple, po którym faktycznie gdzieś w połowie sierpnia zaczęła się praca na poważnie. Na poważnie w sensie, że już znaliśmy te reguły i dostaliśmy niezbędne narzędzia. Przetłumaczone wszystko mieliśmy w październiku, natomiast do grudnia to było już testowanie, sprawdzanie gdzie jeszcze należy wprowadzić poprawki. Oczywiście błędów się pojawiało multum. W pierwszym tygodniu grudnia było zamknięcie tego tłumaczenia, podczas drugiej wizyty w Apple. Podejrzewam, że do końca roku gotowe były też tłumaczenia dokumentacji i od początku nowego roku Apple dysponowało już kompletnym polskim systemem.

MT: Czy mieliście dostęp do kodów źródłowych systemu Mac OS?

GG: Nie, narzędzie otrzymane od Apple pozwalało wyświetlić teksty systemowe po wskazaniu w nim pliku Findera, były tam dwie kolumny, wersja angielska i tłumaczenie. W sumie to dobrze, że właśnie dostępu do kodu nie mieliśmy, bo dzięki temu uniknęliśmy wielu problemów ze stabilnością oprogramowania. Kod to wiadomo krzaczki, i nie byłoby wtedy trudno o nieumyślne, przypadkowe wprowadzenie błędów, usunięcie istotnych znaków, spowodowanie nieodwracalnych zmian.

sad_mac

MT: A czy mając dostęp do wszystkich tekstów, łańcuchów znakowych występujących w systemie, znaliście np. ukryte w nim niespodzianki, Easter Eggs?

GG: Powiem tak, bardzo często mieliśmy sytuację, że był jakiś tekst, którego przeznaczenia kompletnie nie znaliśmy, nie wiedzieliśmy do czego kurde to przypiąć? Czy do tego czy tu, czy tam… Nie wiedzieliśmy po prostu w którym momencie on się pojawia. W końcu jednak udawało się nam to umiejscowić, znaleźć kontekst, bo od kontekstu właśnie zależało jak dany tekst przetłumaczyć. Nie ukrywam, że dwa identycznie brzmiące w oryginale łańcuchy tekstowe, pojawiały się w całkowicie odmiennych sytuacjach, i wymagały odmiennego tłumaczenia na j. polski, bo kontekst był inny, a przy komunikatach składanych z różnych części dodatkowo musiało to pasować do siebie.

MT: Czy byłeś oficjalnie zatrudniony w Sadzie?

GG: To wyglądało trochę inaczej. Gdy skończyłem tłumaczenie systemu, myśmy skończyli jak już mówiłem w grudniu 1991 roku, to Bogdan Jędrzejczyk skłonił nas do tego, by założyć swoją firmę lokalizacyjną. Założyliśmy z Mariuszem Kordasem i Markiem Piórkowskim firmę LoMac. Pracowałem z nimi w sumie jakieś 7 miesięcy. Będąc pracownikiem MadLandu wziąłem urlop bezpłatny i pracowałem w Sadzie nad tłumaczeniem Maconomy. Dzięki doświadczeniu w lokalizowaniu systemu operacyjnego nabrałem takiej wprawy, że ten duński program przetłumaczyłem sam w dwa tygodnie. Natomiast problem był z dokumentacją, która liczyła około tysiąca stron. Oczywiście nie tłumaczyłem jej sam, zatrudniałem innych tłumaczy, ale koordynowałem tę pracę, i zbierałem wszystko “do kupy”, poprawiałem itp. To trwało już długo, ponad pół roku, z tego co pamiętam. I to robiłem w Sadzie, na umowę – zlecenie.

MT: Jakie wersje systemu Mac OS tłumaczyłeś?

GG: Począwszy od wersji 7.0 do 7.2 włącznie, a później jeszcze współpracowałem jako konsultant przy lokalizacji systemu 7.5.

MT: Jak wyglądał sposób dystrybucji polskiego systemu w tamtym czasie? Bo od początków systemu OS X dla polskich klientów Sad udostępniał polonizator na dodatkowej płycie, a zdaje się od wersji 10.5 system podczas pierwszego uruchomienia / instalacji pozwala wybrać nasz rodzimy język jako główny.

GG: Każda wersja językowa była wtedy dostarczana na dyskietkach odpowiednio dla danego kraju. Oczywiście z uwagi np. na ilość krojów i wielkość plików z czcionkami, liczebność tych dyskietek była różna.

MT: Patrząc na MacBooka, który leży na Twoim biurku wnioskuję, że nadal korzystasz z Maczków?

GG: Korzystam i nie korzystam. Ten MacBook, to sprzęt służbowy, na zlecenie Bogdana Jędrzejczyka opracowuję analizy finansowe. Natomiast prywatnie używam tego pecetowego notebooka :) Ale jako telefon służy mi oczywiście iPhone.

MT: Jakie jest ogólnie Twoje zdanie na temat Maców, w oparciu o przeszłość i teraźniejszość tej platformy?

GG: Generalnie to co ja zauważyłem, to fakt, że w dziedzinie grafiki i składu DTP, do tych celów Maki są nie do podrobienia, nie do pobicia. No i niestety chyba się nie zmieniło to, że w przypadku zastosowań typowo biurowych Maki są za drogie.

MT: A jak postrzegasz wzrost popularności Maców w Polsce?

GG: Trudno mi oszacować ile Macintoshy trafiło do szkół. Tutaj trzeba byłoby zapytać Małgosię Charęzińską. Ale na pewno świadomość istnienia takiej platformy i ew. przechylenie szali podczas wyboru komputera przez młodych ludzi, od edukacji na tym poziomie zależy/zależało. Moim zdaniem jest jeszcze jedna, rzecz, którą nie wiem czy da się zwalczyć, bo Polak to jest taki człowiek, który lubi kombinować. I w pececie, który ma architekturę otwartą, można dołożyć jedną, drugą kartę – nie ważne, że coś się sp…li za moment, ale można [hahaha]. A w Maku? Komputer jest? Jest. Działa? Działa. Ale karty nie można włożyć? Jakiegoś wodotrysku nie można zrobić? To dla wielu już te komputery dyskredytuje. Amerykanin dobiera odpowiednie narzędzie do zastosowań i go rozbudowa nie interesuje.

MT: Dziękuję bardzo za rozmowę i poświęcony czas i życzę powodzenia!

GG: Chciałbym zastrzec, że omawiane wydarzenia miały miejsce ponad dwadzieścia lat temu, a ponieważ pamięć ludzka jest zawodna, mogłem się w kilku miejscach pomylić. Dziękuję i pozdrawiam.

Wcześniejsze wywiady:

Denied – jak pozbyć się muzycznych gniotów w Spotify?

Denied_icon

Przyznam szczerze, że uzależniłem się od Spotify i w zasadzie tylko serwis streamingowy od Apple (który – mam nadzieję – w niedalekiej przyszłości ruszy) może spowodować, że zrezygnuję z tej platformy.

Zwykle słucham starych, sprawdzonych i ulubionych albumów, a nowe rzeczy poznaję dzięki rewelacyjnej funkcji Odkryj (do dziś niestety nieobecnej w appce dla iPada…). Myślę, że jednak spore grono czytelników applesauce korzysta z funkcji Radio lub przesłuchuje playlisty swoich znajomych, prawda?

W takich sytuacjach zapewne zdarza się, że odtwarzane są utwory, które niespecjalnie zdobyły waszą przychylność. Każdy z nas ma również na swojej „czarnej liście” wykonawców, których sympatią nie darzy.

Denied_about

Zamiast więc ręcznie przeskakiwać utwory możemy – dzięki programowi Denied – skip terrible music, dostępnemu od dziś w Mac App Store – dodawać je do tzw. skiplisty! Program działa na każdym Macu z systemem w wersji 10.9.0 lub nowszej (włączając w to oczywiście Yosemite).

Zasada działania programu jest prosta, sprytna i skuteczna. Denied monitoruje co odsłuchujemy w aplikacji desktopowej Spotify i automatycznie pomija utwory, które znajdują się we wcześniej utworzonej przez nas regule. Reguły tworzymy w oparciu o tytuły utworów, albumów oraz zespoły/wykonawców. Co więcej, tworzenie tych zasad jest bardzo elastyczne, nie tylko określamy pełne słowa kluczowe, filtr zadziała gdy znaleziona szukana fraza rozpoczyna lub kończy nazwę utworu/albumu/artysty.

Spotify+Denied

Denied wykorzystuje systemowe powiadomienia do wyświetlania informacji o ignorowanych utworach. No i oczywiście zlicza pominięte utwory. W dowolnym momencie możemy czasowo wyłączyć określoną regułę. Program jest też czuły na sytuacje, kiedy znaczna ilość utorów kwalifikujących się do pominięcia występuje pod rząd. Użytkownik może wtedy podjąć decyzję: „co dalej?”.

Denied_rules

Po za wykorzystaniem Denied w playlistach i radio możemy również sprawić by pomijane były tzw. skity, czyli m.in. mówione kwestie (np. komentarze), które – podobnie jak dodatki bonusowe – zdarzają się na albumach.

Niestety nie da się zmusić Denied do filtrowania reklam, które pojawiają się w przypadku korzystania z serwisu Spotify w wersji darmowej.

Denied_notifications

Program kosztuje €3,99 – ale zanim wydacie pieniążki możecie sami przetestować wersję demonstracyjną, w pełni funkcjonalną, ograniczoną do trzech reguł. Dostępna jest na witrynie produktu.

Przykład działania Denied przedstawia poniższe wideo:

Odpowiedzialny za powstanie Denied jest Boy van Amstel (Danger Cove), którego znacie już dzięki innym, recenzowanym wcześniej na naszym blogu programom: Porthole, Reign for Spotify, AirVLC czy Coucou. Z tego co wiem, autor planuje dodać wsparcie dla innych niż Spotify serwisów muzycznych i odtwarzaczy.

Miłego odsłuchu!

Aplikację Denied znajdziecie w AppStore w cenie 3,99 €

Na co mi ogryzek? – wrażenia po premierze iPhone 6 i nie tylko

Apple-Logo-2bite

Kurz po ostatnim Keynote już prawie opadł. Kuba podzielił się z wami swoimi przemyśleniami, a na innych blogach aż roi się od podsumowań, informacji na temat specyfikacji zaprezentowanych produktów, itp. Postanowiłem sam też dorzucić kilka słów (najpierw miał to być tylko komentarz do wpisu Kuby, ale nie chciałem zawiesić Disqusa przydługim tekstem…), nie tylko w nawiązaniu do ostatniej prezentacji Apple ale ogólnie na temat kierunku, w jakim podąża gigant z Cupertino oraz jak się na tę podróż osobiśce zapatruję.

Keynote na którym przedstawiono iOS 8 oraz OS X Yosemite powaliło mnie na kolana, bo rozwiązania takie jak Extensibility czy Continuity uważam za rewelacje gwarantujące wymierne korzyści dla mnie jako użytkownika tych platform. Ostatni nowinki nie zrobiły na mnie już aż tak wielkiego ani pozytywnego wrażenia, jednak po stłumieniu emocji i ochłonięciu, początkowe rozczarowanie znikło i odbieram je zdecydowanie lepiej, choć próżno tu mówić o pełnej satysfakcji, zadowoleniu i całkowitym spełnieniu oczekiwań.

ip6_camera

Nowe iPhone’y. Co tu dużo mówić: są. Większe – co akurat niespecjalnie mi się podoba, szybsze – co zawsze przyjmuję z otwartymi ramionami. W kwestii wyglądu trudno mi ferować wyroki zanim słuchawki trafią w moje ręce. Podobnie przecież było z iPhone 4, który na zdjęciach nie zachwycał, a już w bezpośrednim kontakcie zyskiwał bardzo wiele. Notabene to właśnie kształt, gabaryty, wygląd, użyte materiały – kompletny design iP4 uważam za najlepszy w całej rodzinie smartfonów z jabłuszkiem. Oryginalny iPhone był też piękny, i co ważniejsze przełomowy. iPhone 5/5S już takim klejnotem nie jest, choć oczywiście trudno w kwestii jakości wykonania cokolwiek zarzucić.

iPhone 6/6 Plus wygląda… pospolicie. Jednak najbardziej razi mnie wystające oczko obiektywu aparatu. Niby żaden problem, bo wielu użytkowników i tak dozbraja słuchawkę w etui. Ale mnie razi to z innego powodu. Kompletnie nie rozumiem bezsensownego trendu, by konstruować telefony coraz cieńsze. Lżejsze OK, ale nie oszukujmy się, że 1 czy 2 mm różnicy na dłuższą metę mają znaczenie. Zdecydowanie wolałbym gdyby obudowa była w wymiarze, jaki  iPhone posiada w swoim najgrubszym miejscu – czyli tam, gdzie nieszczęsny obiektyw wystaje. I aby dzięki temu bateria oferowała godzinę lub więcej dodatkowej pracy. Przecież pierwszy iPod miał prawie 2 cm grubości i był reklamowany jako odtwarzacz pozwalający zabrać ze sobą tysiące piosenek w kieszeni (co było faktem), prawda?

iPod-1G

Apple Watch. Tu przeżyłem jeszcze większe rozterki, bo z jednej strony byłem przygotowany na to, że taki produkt się pojawi, a z drugiej oczekiwałem czegoś innego. Nawet nie wiem jak to jasno wytłumaczyć, w każdym bądź razie zegarek nie jest tym na co liczyłem. Prędzej by mnie kupiło rozwiązanie typu opaska MYO z czujnikami wspierającymi monitoring naszej aktywności oraz pozwalającymi na sterowanie urządzeniami w wygodny i intuicyjny sposób. Pomijając fakt, że sama prezentacja Apple Watch była nudna, i zdecydowanie nie adekwatna do poziomu zaprezentowanego gadżetu, produkt wygląda na przemyślany i dopracowany (po za kwestią pracy na baterii, która wg plotek jest zbyt krótka – przed magikami z Apple jeszcze kilka miesięcy ciężkiej pracy).

awatch

Co mi się podoba w Apple Watch? Przede wszystkim czujniki rejestrujące naszą aktywność fizyczną, mierzące puls, itd. Wielkie nadzieje pokładam również z funkcjach, które zupełnie pobocznie zostały potraktowane i wymienione bez należnej im uwagi, przez Tima Cooka, jak np. możliwość podglądu obrazu z obiektywu iPhone, czy sterowanie Apple TV. Bo to są  dla mnie cechy, właśnie dzięki którym przychylnie patrzę w kierunku tego… zegarka. Moją pierwszą reakcją na przedstawienie możliwości przesyłania emotikonek było: „ja p…, wracamy do epoki kamienia łupanego, najpierw emoty, potem hieroglify a wreszcie skończymy na naskalnym piśmie obrazkowym? Komu to się spodoba i przyda, po za nastolatkami w poziomu gimnazjum?”. Jednak później stwierdziłem, że choć piszę dość rozwlekle to w komunikacji tekstowej z przyjaciółmi i znajomymi sam często korzystam z emotek by wyrazić nastrój, przekazać emocje… A nawet wkurzam się, gdy otrzymuję wiadomości bez wyrazu! Tak więc, może wcale nie jest to takie infantylne i zbędne?

W przypadku iPhone na dzień dobry wyłączam większość powiadomień. Żadnych dźwięków (po za sygnałem połączenia telefonicznego), żadnych okienek z wiadomością na zablokowanym ekranie. Wyłącznie plakietki na ikonach aplikacji oraz ew. podgląd w Centrum powiadomień. Dlaczego? Po prostu nie lubię gdy mnie ciągle coś rozprasza, a co ważniejsze traktuję telefon jako bardzo osobiste urządzenie i nie chcę, by moja prywatność z tego powodu ucierpiała. A tak stałoby się gdyby osoby postronne zerkały na ekran leżącego na stole/biurku mojego iPhone w trakcie rozmowy, po przyjściu nań wiadomości. Nikt po za mną nie musi wiedzieć z kim utrzymuje kontakt, jak się ta osoba nazywa, jak wygląda i o czym pisze. Z tego samego powodu tak dokładne i obszerne powiadomienia na ekranie Apple Watch nie mają dla mnie żadnej wartości. Wystarczyłaby wibracja i ew. ikonka kopertki czy inny piktogram wskazujący, że czeka na mnie wiadomość. Przecież jeśli ktoś inny chce nam przekazać coś naprawdę ważnego to raczej zadzwoni, a jeśli my czekamy niecierpliwie na wiadomość, to i tak sami gorączkowo sprawdzamy pocztę i komunikatory.

Tak czy inaczej zobaczymy jak się nowe produkty sprawdzą w praktyce. Na szczęście wiele rzeczy w iOS można wyłączyć, skonfigurować według własnych potrzeb, więc generalnie wspomniane wyżej zarzuty, stanowią w większości wyolbrzymiony problem.

Ok, przejdźmy zatem dalej. Nie wiem jak wy się czujecie obcując z produktami Apple. Dla mnie to przyjemność i satysfakcja. Niestety jednocześnie towarzyszy im poczucie bycia kimś gorszym. Gorszym konsumentem dla Apple. Dużo możnaby się rozwodzić w temacie cen urządzeń Apple w Polsce. W idealnych warunkach powinny być adekwatne do zarobków ale wiadomo, że na to nie możemy liczyć. Ba! Są nawet częstokroć wyższe i to sporo. Owszem, różnica wynika przede wszystkim z podatków, haraczu jaki składamy do żłobka zgrai hochsztaplerów „na górze”. Na to Apple nie ma większego wpływu, to jest fakt (mimo to, nie widzę uzasadnienia dla przelicznika $1,00 = €1.00, który w przypadku niektórych produktów jest stosowany…). Na to, że niektóre usługi oparte na treściach dostarczanych przez podmioty współpracujące z Apple, nie są w naszym kraju dostępne (np. Netflix – choć właśnie rozpoczął ekspansję na starym kontynencie) też nie. Nie wiem natomiast dlaczego do dziś nie działa u nas iTunes Radio skoro normalnie możemy kupować muzykę, dlaczego nie można wypożyczać seriali skoro w przypadku wypożyczenia lub zakupu filmów nie ma problemów. Mam wietrzyć spisek ZAiKSu, ZPAVu czy winić Apple za ich powolność, czy wręcz bierność w tym temacie?

Apple Pay. Ciekawa sprawa, rozwiązanie z którego na pewno chętnie bym korzystał. Obawiam się jednak, że pomimo faktu, iż w naszym kraju spokojnie możemy płacić kartami Visa czy MasterCard, a Apple podpisało stosowne umowy (śmiem twierdzić, że dotyczące współpracy na arenie międzynarodowej), prędzej Tusk wróci z Brukseli, niż będzie nam dane zasmakować tej nowoczesnej metody płatności…

Siri_icon

Siri. Świetny asystent, dla wybranych. Po raz pierwszy zaprezentowany wraz z iPhone 4S, czyli szmat czasu temu (wkrótce miną 3 lata!). Do dziś nie mogę kontaktować się z iPhonem w moim ojczystym języku, choć świetnie działa rozpoznawanie mowy w aplikacjach Google lub Dragon Dictation. Nawet interpretowanie angielskiego, gdy nie jest się natywnym spikerem potrafi płatać figle… Biorąc pod uwagę, że w znacznym stopniu Apple Watch będzie kontrolowany głosem, póki wsparcia dla j. polskiego nie będzie – ten nowy gadżet pozostanie dla mnie tylko zegarkiem, głupim, ograniczonym zegarkiem. Pojawiło się co prawda światełko w tunelu – możliwość dyktowania w naszym narzeczu, zarówno w iOS 8 jak i OS X 10.10. Czyżby więc Siri po polsku pojawiło się na horyzoncie? Czy prędzej doczekamy się nowych autostrad?

Powyżej przedstawiłem tylko przykłady „wykastrowanych” usług. Jest ich więcej i mój niesmak wynika z ich braku właśnie. Gdy sprawdzimy listę krajów w których różne usługi działają, listę języków wspieranych w Siri, poczucie bycia obywatelem trzeciego świata tylko rośnie. Zarabiając sporo mniej i płacąc sporo więcej niż statystyczny Mr. Smith, dostaję sporo mniej. Amerykańskie jabłko w Polsce jest nadgryzione z obu stron.

I wiecie co? Pomimo tych wszystkich ograniczeń nadal będę kupował ogryzki w nadziei, że bez zmiany miejsca zamieszkania, języka i obywatelstwa, zostanę kiedyś traktowany na równi z uprzewilejowanymi dziś nacjami. I, że podczas Keynote zamiast lektorki „nawijającej” po mandaryńsku, usłyszę w tle głos tłumaczący prezentację piękną, czystą polszczyzną. Choć nawet gdy będzie seplenić, jak pani w systemowej nawigacji w Mapach na iOS, też będę przeszczęśliwy.

TuneBlade dla Windows – KONKURS!

tuneblade_150

W zeszłym tygodniu przypomniałem na łamach applesauce aplikację TuneBlade dla Windows – rozwiązanie pozwalające na strumieniowanie muzyki do wielu odbiorników AirPlay. Najnowszą wersję można kontrolować zdalnie (w tej samej sieci) z poziomu iPhone – dzięki appce Remote for TuneBlade (która w podstawowym zakresie jest darmowa). TuneBlade dla PC potrafi wiele i kosztuje uczciwe pieniądze -> €8,99.

Dzięki uprzejmości autora Saurabha Bhateja, reprezentującego Breakfree Audio, z przyjemnością ogranizujemy konkurs „Powrót do szkoły z TuneBlade!”, w którym aż dziesięciu szczęśliwców będzie mogło wygrać licencję na program TuneBlade dla Windows!!!

Zasady konkursu są takie same jak wcześniej, tj. aby wziąć udział należy:

  • polubić profil applesauce na Facebooku i/lub dodać konto @applesaucepl do obserwowanych na Twitterze,
  • w wybranej sieci społecznościowej zostawić poniższą informację z odnośnikiem do tego wpisu, a następnie w komentarzu podać miejsce i wkleić link do opublikowanej wiadomości.
  • treść informacji konkursowej:

Gram o licencję programu TuneBlade firmy Breakfree Audio na blogu @applesaucepl – https://www.applesauce.pl/?p=6168 #konkurs

Konkurs trwa od dziś aż do piątku 26.09.2014, do godziny 23:59. Listę zwyciężców ogłosimy następnego dnia.

Jeśli chcecie na bieżąco poznawać losy TuneBlade zachęcam również do obserwowania konta TuneBlade na Twitterze.

Dwie sztuczki w Terminalu na koniec tygodnia – system_profiler i networksetup

Wraz z nadchodzącym weekendem świętujemy połowę września. Aby zakończyć tydzień w lekki acz interesujący – naszym zdaniem – sposób, poniżej przedstawiamy dwie przydatne porady wykorzystujące siłę trybu poleceń w Terminalu. Dociekliwi spędzą nad nimi trochę więcej czasu, gdyż tu przedstawimy zaledwie czubek góry lodowej.

Zwykle aby sprawdzić aktualnie ustawioną rozdzielczość otwieramy panel Monitory w Preferencjach systemowych. Jednak może się zdarzyć, że informacja ta jest nam potrzebna przy tworzeniu np. skryptu. Dlatego warto wiedzieć, że w Terminalu OS X można taką informację uzyskać wpisując następujące wyrażenie:

system_profiler SPDisplaysDataType | grep Resolution

Efektem zatwierdzenia powyższego będzie następująca informacja (aktualna, a nie maksymalna rozdzielczość ekranu – ważne zwłaszcza w przypadku ekranów Retina!):

terminal_resolution

Jak zauważyliście, korzystamy z polecenia system_profiler, które wywołane bez parametrów wyświetli nam mnóstwo informacji o komponentach sprzętowych oraz zainstalowanym oprogramowaniu. Warto ograniczyć zasób wyświetlanych danych wykorzystując dostępne przełączniki i zmienne, opisane m.in. w manualu:

terminal_system_profiler

Jeśli natomiast interesują nas wyłącznie informacje związane z wszystkimi fizycznymi interfejsami sieciowymi naszego Maczka, to z pomocą przychodzi polecenie networksetup:

networksetup -listallhardwareports

W efekcie ujrzymy podstawowe informacje o naszych kartach sieciowych – przydate np. w celu określenia, czy dany interfejs jest sprawny i widoczny przez system operacyjny:

terminal_networksetup

Jak zwykle, wykorzystana komenda oferuje znacznie więcej, wystarczy zajrzeć do manuala:

terminal_man-networksetup

Przypominam, że w sytuacji gdy problemy ze sprzętem lub oprogramowaniem spędzają nam sen z powiek szczegółową diagnozę przeprowadzicie narzędziem opisanym tutaj.