Na co mi ogryzek? – wrażenia po premierze iPhone 6 i nie tylko
Kurz po ostatnim Keynote już prawie opadł. Kuba podzielił się z wami swoimi przemyśleniami, a na innych blogach aż roi się od podsumowań, informacji na temat specyfikacji zaprezentowanych produktów, itp. Postanowiłem sam też dorzucić kilka słów (najpierw miał to być tylko komentarz do wpisu Kuby, ale nie chciałem zawiesić Disqusa przydługim tekstem…), nie tylko w nawiązaniu do ostatniej prezentacji Apple ale ogólnie na temat kierunku, w jakim podąża gigant z Cupertino oraz jak się na tę podróż osobiśce zapatruję.
Keynote na którym przedstawiono iOS 8 oraz OS X Yosemite powaliło mnie na kolana, bo rozwiązania takie jak Extensibility czy Continuity uważam za rewelacje gwarantujące wymierne korzyści dla mnie jako użytkownika tych platform. Ostatni nowinki nie zrobiły na mnie już aż tak wielkiego ani pozytywnego wrażenia, jednak po stłumieniu emocji i ochłonięciu, początkowe rozczarowanie znikło i odbieram je zdecydowanie lepiej, choć próżno tu mówić o pełnej satysfakcji, zadowoleniu i całkowitym spełnieniu oczekiwań.
Nowe iPhone’y. Co tu dużo mówić: są. Większe – co akurat niespecjalnie mi się podoba, szybsze – co zawsze przyjmuję z otwartymi ramionami. W kwestii wyglądu trudno mi ferować wyroki zanim słuchawki trafią w moje ręce. Podobnie przecież było z iPhone 4, który na zdjęciach nie zachwycał, a już w bezpośrednim kontakcie zyskiwał bardzo wiele. Notabene to właśnie kształt, gabaryty, wygląd, użyte materiały – kompletny design iP4 uważam za najlepszy w całej rodzinie smartfonów z jabłuszkiem. Oryginalny iPhone był też piękny, i co ważniejsze przełomowy. iPhone 5/5S już takim klejnotem nie jest, choć oczywiście trudno w kwestii jakości wykonania cokolwiek zarzucić.
iPhone 6/6 Plus wygląda… pospolicie. Jednak najbardziej razi mnie wystające oczko obiektywu aparatu. Niby żaden problem, bo wielu użytkowników i tak dozbraja słuchawkę w etui. Ale mnie razi to z innego powodu. Kompletnie nie rozumiem bezsensownego trendu, by konstruować telefony coraz cieńsze. Lżejsze OK, ale nie oszukujmy się, że 1 czy 2 mm różnicy na dłuższą metę mają znaczenie. Zdecydowanie wolałbym gdyby obudowa była w wymiarze, jaki iPhone posiada w swoim najgrubszym miejscu – czyli tam, gdzie nieszczęsny obiektyw wystaje. I aby dzięki temu bateria oferowała godzinę lub więcej dodatkowej pracy. Przecież pierwszy iPod miał prawie 2 cm grubości i był reklamowany jako odtwarzacz pozwalający zabrać ze sobą tysiące piosenek w kieszeni (co było faktem), prawda?
Apple Watch. Tu przeżyłem jeszcze większe rozterki, bo z jednej strony byłem przygotowany na to, że taki produkt się pojawi, a z drugiej oczekiwałem czegoś innego. Nawet nie wiem jak to jasno wytłumaczyć, w każdym bądź razie zegarek nie jest tym na co liczyłem. Prędzej by mnie kupiło rozwiązanie typu opaska MYO z czujnikami wspierającymi monitoring naszej aktywności oraz pozwalającymi na sterowanie urządzeniami w wygodny i intuicyjny sposób. Pomijając fakt, że sama prezentacja Apple Watch była nudna, i zdecydowanie nie adekwatna do poziomu zaprezentowanego gadżetu, produkt wygląda na przemyślany i dopracowany (po za kwestią pracy na baterii, która wg plotek jest zbyt krótka – przed magikami z Apple jeszcze kilka miesięcy ciężkiej pracy).
Co mi się podoba w Apple Watch? Przede wszystkim czujniki rejestrujące naszą aktywność fizyczną, mierzące puls, itd. Wielkie nadzieje pokładam również z funkcjach, które zupełnie pobocznie zostały potraktowane i wymienione bez należnej im uwagi, przez Tima Cooka, jak np. możliwość podglądu obrazu z obiektywu iPhone, czy sterowanie Apple TV. Bo to są dla mnie cechy, właśnie dzięki którym przychylnie patrzę w kierunku tego… zegarka. Moją pierwszą reakcją na przedstawienie możliwości przesyłania emotikonek było: „ja p…, wracamy do epoki kamienia łupanego, najpierw emoty, potem hieroglify a wreszcie skończymy na naskalnym piśmie obrazkowym? Komu to się spodoba i przyda, po za nastolatkami w poziomu gimnazjum?”. Jednak później stwierdziłem, że choć piszę dość rozwlekle to w komunikacji tekstowej z przyjaciółmi i znajomymi sam często korzystam z emotek by wyrazić nastrój, przekazać emocje… A nawet wkurzam się, gdy otrzymuję wiadomości bez wyrazu! Tak więc, może wcale nie jest to takie infantylne i zbędne?
W przypadku iPhone na dzień dobry wyłączam większość powiadomień. Żadnych dźwięków (po za sygnałem połączenia telefonicznego), żadnych okienek z wiadomością na zablokowanym ekranie. Wyłącznie plakietki na ikonach aplikacji oraz ew. podgląd w Centrum powiadomień. Dlaczego? Po prostu nie lubię gdy mnie ciągle coś rozprasza, a co ważniejsze traktuję telefon jako bardzo osobiste urządzenie i nie chcę, by moja prywatność z tego powodu ucierpiała. A tak stałoby się gdyby osoby postronne zerkały na ekran leżącego na stole/biurku mojego iPhone w trakcie rozmowy, po przyjściu nań wiadomości. Nikt po za mną nie musi wiedzieć z kim utrzymuje kontakt, jak się ta osoba nazywa, jak wygląda i o czym pisze. Z tego samego powodu tak dokładne i obszerne powiadomienia na ekranie Apple Watch nie mają dla mnie żadnej wartości. Wystarczyłaby wibracja i ew. ikonka kopertki czy inny piktogram wskazujący, że czeka na mnie wiadomość. Przecież jeśli ktoś inny chce nam przekazać coś naprawdę ważnego to raczej zadzwoni, a jeśli my czekamy niecierpliwie na wiadomość, to i tak sami gorączkowo sprawdzamy pocztę i komunikatory.
Tak czy inaczej zobaczymy jak się nowe produkty sprawdzą w praktyce. Na szczęście wiele rzeczy w iOS można wyłączyć, skonfigurować według własnych potrzeb, więc generalnie wspomniane wyżej zarzuty, stanowią w większości wyolbrzymiony problem.
Ok, przejdźmy zatem dalej. Nie wiem jak wy się czujecie obcując z produktami Apple. Dla mnie to przyjemność i satysfakcja. Niestety jednocześnie towarzyszy im poczucie bycia kimś gorszym. Gorszym konsumentem dla Apple. Dużo możnaby się rozwodzić w temacie cen urządzeń Apple w Polsce. W idealnych warunkach powinny być adekwatne do zarobków ale wiadomo, że na to nie możemy liczyć. Ba! Są nawet częstokroć wyższe i to sporo. Owszem, różnica wynika przede wszystkim z podatków, haraczu jaki składamy do żłobka zgrai hochsztaplerów „na górze”. Na to Apple nie ma większego wpływu, to jest fakt (mimo to, nie widzę uzasadnienia dla przelicznika $1,00 = €1.00, który w przypadku niektórych produktów jest stosowany…). Na to, że niektóre usługi oparte na treściach dostarczanych przez podmioty współpracujące z Apple, nie są w naszym kraju dostępne (np. Netflix – choć właśnie rozpoczął ekspansję na starym kontynencie) też nie. Nie wiem natomiast dlaczego do dziś nie działa u nas iTunes Radio skoro normalnie możemy kupować muzykę, dlaczego nie można wypożyczać seriali skoro w przypadku wypożyczenia lub zakupu filmów nie ma problemów. Mam wietrzyć spisek ZAiKSu, ZPAVu czy winić Apple za ich powolność, czy wręcz bierność w tym temacie?
Apple Pay. Ciekawa sprawa, rozwiązanie z którego na pewno chętnie bym korzystał. Obawiam się jednak, że pomimo faktu, iż w naszym kraju spokojnie możemy płacić kartami Visa czy MasterCard, a Apple podpisało stosowne umowy (śmiem twierdzić, że dotyczące współpracy na arenie międzynarodowej), prędzej Tusk wróci z Brukseli, niż będzie nam dane zasmakować tej nowoczesnej metody płatności…
Siri. Świetny asystent, dla wybranych. Po raz pierwszy zaprezentowany wraz z iPhone 4S, czyli szmat czasu temu (wkrótce miną 3 lata!). Do dziś nie mogę kontaktować się z iPhonem w moim ojczystym języku, choć świetnie działa rozpoznawanie mowy w aplikacjach Google lub Dragon Dictation. Nawet interpretowanie angielskiego, gdy nie jest się natywnym spikerem potrafi płatać figle… Biorąc pod uwagę, że w znacznym stopniu Apple Watch będzie kontrolowany głosem, póki wsparcia dla j. polskiego nie będzie – ten nowy gadżet pozostanie dla mnie tylko zegarkiem, głupim, ograniczonym zegarkiem. Pojawiło się co prawda światełko w tunelu – możliwość dyktowania w naszym narzeczu, zarówno w iOS 8 jak i OS X 10.10. Czyżby więc Siri po polsku pojawiło się na horyzoncie? Czy prędzej doczekamy się nowych autostrad?
Powyżej przedstawiłem tylko przykłady „wykastrowanych” usług. Jest ich więcej i mój niesmak wynika z ich braku właśnie. Gdy sprawdzimy listę krajów w których różne usługi działają, listę języków wspieranych w Siri, poczucie bycia obywatelem trzeciego świata tylko rośnie. Zarabiając sporo mniej i płacąc sporo więcej niż statystyczny Mr. Smith, dostaję sporo mniej. Amerykańskie jabłko w Polsce jest nadgryzione z obu stron.
I wiecie co? Pomimo tych wszystkich ograniczeń nadal będę kupował ogryzki w nadziei, że bez zmiany miejsca zamieszkania, języka i obywatelstwa, zostanę kiedyś traktowany na równi z uprzewilejowanymi dziś nacjami. I, że podczas Keynote zamiast lektorki „nawijającej” po mandaryńsku, usłyszę w tle głos tłumaczący prezentację piękną, czystą polszczyzną. Choć nawet gdy będzie seplenić, jak pani w systemowej nawigacji w Mapach na iOS, też będę przeszczęśliwy.
Nie przesadzajmy z nowoczesnymi platnosciami ajfonem. Europa wyprzedza Stany o całą epokę w bankowości. Nawet w Polsce płatności zblizeniowe karta czy telefonem z NFC na Androidzie są tanie i dostępne dla każdego.
Akurat Apple Pay poświęciłem najkrótszy akapit, ale skoro się do niego odwołujesz to dodam tylko, że: – nie twierdzę, że ten sposób płatności jest o niebo lepszy od innych i uważam, że póki nie zostanie zweryfikowany w praktyce, wszyscy powinni się wstrzymać z krytyką lub peanami, – stwierdziłem wyłącznie fakt, że jako Polak mieszkający w Polsce długo nie będę z tego mógł korzystać, – smartfony z Androidem dziurawym jak pończochy tirówki obchodzą m nie tyle co zeszłoroczny śnieg w Vancouver, – nad wygodę stawiam bezpieczeństwo a w tym całym europejskim wyprzedzaniu Stanów, przynajmniej naszym bankom daleko do ideału, jeśli chodzi… Czytaj więcej »
Jak dla mnie AppleWatch jest tym czym pierwszy iPhone – konceptem i obietnicą na przyszłość. W miarę rozwoju technologii urządzenie będzie rosło w ekosystemie, aż do zyskania pełnej samodzielności (jak np. iPhone, który w pewnym momencie zyskał autonomię od komputerowego ajtjunsa). Na razie to gadżet. Zastanawia mnie jedynie jak Apple rozwiąże kwestie upgrejdów sprzętu… bo zmuszanie nawet bardzo zasobnych w pieniądze klientów żeby co roku kupować zegarek za 5 tysięcy baksów może być marketingowym klopsem.
Zwracasz uwagę na jedną z najbardziej istotnych niewiadomych. Mianowicie, jak Apple zaplanowało cykl produktowy dla swojego zegarka. Nie sądzę, że będzie to roczny harmonogram tak jak w przypadku iPhone’a czy iPada. To raczej byłby strzał w stopę z persppektywy konsumenta.
Dla bogatego biznesmena wydatek $5k co roku, to ułamek „funduszu reprezentacyjnego” ;)
Większość klienteli zapewne będzie kupowała wersje Apple Watcha z dolnej lub średniej półki cenowej. Mimo to, podobnie jak Kuba uważam, że cykl życia produktu będzie bliższy bardziej konsolom niż smartfonom.
Czy kiedyś zegarek będzie samodzielnym urządzeniem nie wymagającym iPhone? Być może, choc akurat właśnie ta konieczna więź ze słuchawką, jest Apple bardzo na rękę..
Niby jest to ułamek funduszu. Jednak nie można zapominać, że zegarki są formą biżuterii i jako takie są długoterminowym nośnikiem wartości. Jako takie mogą być (i są!) wręcz traktowane jako inwestycja. Dzięki temu też nikt (kogo stać) nie ma problemu z wydaniem 15 czy 50 tys. zł za zegarek. W przypadku elektroniki – to nie ma zastosowania. Zegarek po 2-5 latach będzie warty tyle co jego waga w kruszcu z którego jest wykonany + bonus drobny jeśli będzie jeszcze działał + bonus za relikwie znanej marki. Rozwiązaniem byłoby, gdyby koperty były zaprojektowane tak, aby można było wymieniać bebechy zegarków. Czas… Czytaj więcej »
Zgadzam się z Tobą w znakomitej większości, sam zresztą pomyślałem o wymiennych „bebechach” ;) I też uważam, że w przypadku najdroższych modeli, ich możliwości będą schodzić na dalszy plan.