DLNA

Streambels dla iOS – recenzja

streambels_icon

Streambels to jedna z ciekawszych aplikacji dostępnych dla Androida, Pozwala na wysyłanie multimediów z urządzeń pracujących pod systemem Google’a do odbiorników AirPlay oraz DLNA. Czyli ze smartfona lub tabletu można przesyłać zdjęcia, filmy i muzykę m.in. do telewizorów Smart TV, do Apple TV, X-Boksa, Google Chromecast, a nawet do Amazon FireTV. Niewątpliwą zaletą tej appki jest fakt, że nie wymaga rootowania Androida. Wcześniej program miał jeszcze jedną wielką zaletę – cenę, a właściwie jej brak. Teraz Streambels działa za darmo przez 10 dni, później trzeba dokonać zakupu wewnątrz aplikacji…

Testowałem tę appkę u przyjaciela kilka miesięcy temu, w zasadzie zaraz po przeczytaniu wzmianki o niej na blogu Norberta. Ostatnio przeglądając zasoby App Store, z zaskoczeniem znalazłem produkt firmy Tuxera również dla iOS. Do tego za darmo – przynajmniej do czasu, kiedy autorzy nie zechcą na nim zarabiać.

streambels_01

Oczywiście postanowiłem przekonać się, co Streambels dla iOS potrafi. W domu mam tylko kilka odbiorników: Apple TV, AirPort Express oraz Smart TV Samsunga. Plus komputery z oprogramowaniem AirServer. Z każdym z nich appka działa, aczkolwiek ilość wspieranych formatów zależy od tego, z czym dane urządzenie jest sobie w stanie poradzić. W przypadku odbiorników AirPlay, po za zaspokojeniem ciekawości nie widziałem większego sensu w dokonywaniu wnikliwych testów. Przecież standard AirPlay wspierany jest systemowo. Co innego odbiorniki DLNA.

streambels_02

Pod względem szybkości i wygody działania trudno cokolwiek zarzucić. Odbiorniki AirPlay radzą współpracują bez niemiłych niespodzianek, czyli generalnie tak jak się można było spodziewać. To co wyświetla i odtwarza systemowo iPhone/iPad, to samo na nich zobaczymy/usłyszymy.

streambels_08

Ważniejsza dla mnie jest współpraca z TV Samsunga. Telewizor nie wymaga – przy wyświetlaniu na nim treści streamowanych z appki – akceptacji irytującego monitu, co ma miejsce przy wielu innych programach tego typu. Samsung bez opóźnień pojawia się na liście urządzeń Streambels.

streambels_05

Bez większych problemów można szybko i sprawnie wyświetlać zdjęcia z rolki aparatu iUrządzenia. Jeśli jesteśmy leniwi, program oferuje opcję „pokazu slajdów”. Co mnie zastanawia to fakt, że jedynymi obrazami sprawiającymi kłopoty i nie chcącymi się wyświetlić na ekranie Samsunga, były zrzuty ekranowe robione na iPhone standardowo (kombinacja przycisk Home + włącznik). Telewizor informował, że nie obsługuje rozdzielczości 640 x 1136…

streambels_09

Kwestia streamowania muzyki trochę rozczarowuje. Działa odtwarzanie „empetrójek”, ale już utworów w najpopularniejszym w iTunes Store formacie, czyli AAC nie usłyszymy na Samsungu. To akurat wina odbiornika, ale autorzy Streambels chwaląc się wachlarzem obsługiwanych urządzeń i formatów, mogli zaradzić w takich sytuacjach, np. poprzez transkodowanie materiału do postaci strawnej dla odbiornika. Prawda?

streambels_07

Odtwarzanie plików wideo działa całkiem sprawnie. Appka prześle do odbiornika zarówno film nagrany iUrządzeniem, pobrany ze sklepu iTunes, jak również wrzucony na iPhone/iPada z komputera – pod warunkiem, że materiał ten da się odtworzyć systemowo. Należy pamiętać, że na liście filmów znajdują się również pozycje, których nie ma fizycznie w pamięci urządzenia i bez uprzedniego ściągnięcia, nie będzie możliwe ich odtworzenie.

streambels_06

Na chwilę obecną wersja dla iOS (w porównaniu do androidowej) jest uboższa o wsparcie serwerów AirPlay/DLNA w sieci lokalnej, oraz o streaming multimediów z serwisów online, takich jak: YouTube, Facebook, TED czy Vimeo. Przypuszczam, że zostanie to dodane później – być może jako płatne dodatki. Za to możemy zmieniać „skórki” w appce, przeszukiwać utwory oraz tworzyć muzyczne playlisty.

streambels_04

Streambels wykrył również telewizor Smart TV Toshiba, z którego korzysta moja rodzina, ale współpraca programu z odbiornikiem ograniczyła się wyłącznie do streamowania/odtwarzania muzyki – w tym wypadku format AAC został rozpoznany i odegrany poprawnie. Próba wyświetlenia jakiegokolwiek zdjęcia kończy się czarnym ekranem telewizora z komunikatem „Dekodowanie” w lewym, górnym rogu. Natomiast chęć odtworzenia filmu skutkuje wyświetleniem błędu. Nie pomogła aktualizacja oprogramowania Toshiby.

Korzystając z okazji, postanowiłem sprawdzić czy Streambels „dogada się” ze Smart TV Sony Bravia, będącego własnością sąsiada. Testy zakończyły się niepowodzeniem. Trudno mi stwierdzić, z jakiej przyczyny. Ot, appka nie zobaczyła telewizora Sony w sieci lokalnej.

Podsumowując: Streambels działa (albo i nie działa) z różnymi odbiornikami wspierającymi standard DLNA w różnym zakresie. Nie świadczy to dobrze o producentach, którzy walcząc z konkurencją zapominają o tym, by ich produkty radziły sobie z obsługą wielu formatów mediów, i by implementacja DLNA była kompletna, kompatybilna, zgodna z wytycznymi Digital Living Network Alliance…

Z drugiej strony, appka Tuxery też jest daleka od doskonałości. Mimo to zostanie na moich iGadżetach tym bardziej, że recenzowana dawno temu aplikacja Photos on TV, przestała jakiś czas temu u mnie działać – wywala się do SpringBoarda po wskazaniu zdjęcia.

Jak wcześniej wspomniałem, za Streambels odpowiedzialna jest Tuxera – firma znana nam bardziej z produktu Tuxera NTFS for Mac i innych narzędzi do obsługi różnych systemów plików. Informacje na temat Streambels znajdziecie na ich blogu oraz dedykowanej stronie tego produktu.

Konkurencja dla AirPort Express – D-Link DCH-M225

W ostatnim czasie, znany wam zapewne producent sprzętu sieciowego, wprowadził do swojej oferty urządzenie, które może w sporym zakresie konkurować z opisywanym przeze mnie AirPort Express. Pewnie, gdyby D-Link miał to swoje pudełeczko w czasie gdy szukałem rozwiązania, to właśnie ten „WiFi Audio Extender” spełniałby rolę repeatera i źródła sygnału dla głośników Edifier R2600.

Wygląda jednak na to, że póki co w naszym kraju, oficjalnymi kanałami dystrybucji DCH-M225 (urocza nazwa, zapada w pamięć jak nic innego…) się nie da zakupić. Za to np. w sklepie Amazon już jak najbardziej, za przyzwoitą cenę $49.99. Oczywiście wersję z wtyczką „hamerykańską”, zasilaną napięciem 110 V. Radzę więc zaczekać :)

DCH M225 Side Right

Obstawiam, że cena w Polsce będzie się kształtować w zakresie: 179 – 199 zł. W porównaniu do kosztu APEx (ok. 429 zł), ten poziom może zagwarantować spore zainteresowanie. Kolejna sprawa, która przekona wielu potencjalnych klientów, to wsparcie dla protokołu DLNA. Tak, D-Link nie tylko wspiera AirPlay, ale również technologię popularną w świecie nie-Apple.

Specyfikacja urządzenia jest w porządku:

  • praca w sieciach 802.11b/g/n do 300 Mbps (niestety tylko w paśmie 2,4 GHz),
  • dwie wewnętrzne anteny,
  • zabezpieczenia WPA/WPA2, WEP 64/128 bitów oraz WPS,
  • wyjście audio – 3,5 mm jack.
  • waga: ok. 82 g,
  • wymiary: 54 x 42 x 54,5 mm,
  • obsługa i konfiguracja przez interfejs webowy oraz z poziomu aplikacji QRS (Quick Router Setup) dostępnych dla iOS oraz Androida.

W porównaniu do starego (jakby nie patrzeć) AirPort Express, brakuje w D-Linku złącza Ethernet, wsparcia dla pasma 5 GHz oraz wyjścia optycznego dźwięku…

Czy urządzenie D-Linka działa jak należy? Czy zasięg, opóźnienia i inne rzeczywiste parametry będą akceptowalne? Nie będę ferować wyroków, dopóki nie dostanę tego urządzenia w swoje ręce – jak tylko wersja europejska pojawi się w rodzimej dystrubucji, zamierzam pomęczyć dostawców o udostępnienie tego maleństwa do testów. Czekam również na AirPort Express z portem sieciowym GBit oraz wsparciem dla 802.11ac.

Swoją drogą pierwszy AirPort Express (z obsługą AirTunes) pojawił się ponad 10 lat temu! A dopiero teraz alternatywy pojawiają się na rynku…

DLNA i AirPlay – podobieństwa i różnice

Technologie rozwijają się i starzeją dziś bardzo szybko, a niektóre rozwiązania – mimo bezspornych korzyści przez nie przynoszonych – mają „po górkę” i zajmuje trochę czasu, nim staną się na tyle popularne, by móc uznać je za standard. Można by godzinami dywagować na temat przyczyn tego stanu rzeczy, ale nie da się ukryć, że zwykle i tak sprowadza się to do kwestii finansowych – czy to w temacie kosztów wdrożenia technologii czy ew. zysków, które owa implementacja ma przynieść. Nie bez znaczenia jest tu również poziom gotowości akceptacji nowej technologii przez konsumentów. W historii nie brakuje „wielkich przegranych” – rozwiązań zbyt mocno wyprzedzających swoje czasy.

Sieć bezprzewodowa, zwana popularnie WiFi to obecnie standard w większości gospodarstw domowych ;) Wraz z popularyzacją notebooków oraz dostępu do Internetu, możliwość pozbycia się kabli i korzystania z pełnej mobilności zyskała na znaczeniu. I tak od grubo ponad dekady, możemy cieszyć się z łączności radiowej w naszych przenośnych komputerach. Ale już np. w telefonach komórkowych – wyjątkiem są tu smartfony – WiFi wciąż nie jest standardem, za to nadal znajdziemy w nich interfejsy IrDA czy Bluetooth.

Jeszcze gorzej jest w przypadku sprzętu RTV. Przez te wszystkie lata, telewizory dorobiły się płaskich ekranów, LEDowego podświetlenia, złącz HDMI, obsługi USB czy nawet trzeciego wymiaru, a pozbawiona kabli komunikacja nadal stanowi jeśli nie ciekawostkę to kaprys dla bardziej zamożnych i wymagających klientów.

Producenci sprzętu chyba nie do końca wiedzieli jak skorzystać z dobrodziejstw komunikacji urządzeń w sieci (LAN i WiFi). Na szczęście z inicjatywy firmy Sony powstało Digital Living Network Alliance, organizacja, której zadaniem jest cyt.: „uporządkowanie standardów przewodowej i bezprzewodowej sieci komputerów osobistych, elektroniki użytkowej i urządzeń mobilnych w domu i na drodze, aby były w stanie ze sobą się komunikować, stworzenia jednolitego środowiska dla współdzielenia nowych cyfrowych mediów. DLNA skupia się na dostarczaniu struktury wytycznych projektowania opartych na otwartych standardach razem ze świadectwem certyfikacji i logo programu, aby oficjalnie weryfikować zgodność i współpracę w produktach dla klientów”. Inaczej mówiąc, ten międzynarodowy twór określa w jaki sposób urządzenia mają się ze sobą komunikować oraz współdzielić zasoby multimedialne w ramach sieci domowej.

Przecież skoro dziś przechowujemy swoje dane w chmurze, to dlaczego niby wciąż mamy kopiować multimedia na płyty CD czy pendrajwy by móc je odtworzyć na sprzęcie HiFi lub zaprezentować na pięćdziesięciocalowym wyświetlaczu w pokoju gościnnym?

Technologia DLNA bazuje na międzynarodowych standardach – protokołach sieciowych Universal Plug and Play oraz UPnP AV. Pozwala na przykład na wyświetlenie zdjęcia z tabletu lub komputera na ekranie telewizora, wydrukowanie zdjęcia z aparatu bezpośrednio na drukarce (z pominięciem PC), odtworzenie pliku wideo z dysku sieciowego w kinie domowym, odegranie utworu muzycznego z telefonu komórkowego na wieży HiFi, czy wreszcie sterowanie tymi urządzeniami z poziomu smartfona.

Wszystko to brzmi pięknie „na papierze” a czar zwykle pryska gdy się zweryfikuje taki elektroniczny mariaż w praktyce. Mimo globalnego zasięgu – do organizacji przynależy około ćwierć tysiąca producentów – oraz pokaźnego portfolio certyfikowanych urządzeń (ponad 500 milionów!) – nie każdy elektroniczny produkt potrafi dogadać się z innym w sieci. Czasami wystarczy instalacja dodatkowego oprogramowania (jak serwer UPnP AV). Niektóre z urządzeń wspierają możliwości DLNA tylko w ograniczonym zakresie. Jeśli więc planujecie zakupy nowoczesnych technogadżetów, chcecie bez problemu je ze sobą łączyć i współdzielić zasoby, zacznijcie od sprawdzenia czy urządzenia te mają błogosławieństwo organizacji i w jakim zakresie obsługują multimedia.

AirPlay, wbrew pozorom to nie to samo co DLNA, choć user experience jest podobne. Podobnie jak DLNA, AirPlay wykorzystuje protokoły komunikacyjne i sieciowe, odpowiedzialne np. za auto-konfigurację adresów, wykrywanie urządzeń czy wreszcie dostęp do zasobów. Ale Apple polega tu na własnych, opatentowanych i zastrzeżonych rozwiązaniach, takich jak Bonjour, Remote Audio Output Protocol (RAOP), Digital Audio Control Protocol (DACP) czy Digital Audio Access Protocol (DAAP), a transmisja szyfrowana jest kluczem AES.

Technologia AirPlay pozwala na wszystko to, na co pozwala DLNA, ale jest ograniczona do ekosystemu Apple oraz garstki urządzeń, takich jak drukarki czy bezprzewodowe głośniki wybranych producentów. Wygląda więc, że zastosowanie DLNA jest bardziej uniwersalne i korzystniejsze dla użytkownika, ale czy na pewno?

Po pierwsze fakt, że nad implementacją AirPlay w niemal wszystkich urządzeniach sprawuje pieczę jeden i ten sam producent, gwarantuje 100% zgodność i maksymalne wykorzystanie możliwości technologii.

Po drugie i ważniejsze – AirPlay obsługuje strumieniową transmisję praktycznie dowolnego medium, w odróżnieniu od DLNA, które jest bardziej zorientowane na plik. Inaczej mówiąc, jeśli odbiornik DLNA nie rozumie formatu pliku, to z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że nie będzie potrafił go odtworzyć. Stąd między innymi opcje transkodowania w serwerach DLNA, mające na celu zmniejszenie ryzyka wystąpienia takiej sytuacji. Dla AirPlay nie ma znaczenia czy chcemy wyświetlić obrazek w formacie JPEG, muzykę w Ogg Vorbis czy wideo w MKV. Jeśli aplikacja na urządzeniu nadawczym potrafi obsłużyć takie medium i wspiera AirPlay – odbiornik też sobie poradzi. Ba! Możemy wyświetlić obraz z filmu na jednym urządzeniu a dźwięk odtworzyć na drugim, a jakże! Chcemy wyświetlić na ekranie telewizora biurko komputera w sieci? Nic trudnego! Chcemy na bezprzewodowych głośnikach odegrać muzykę ze Spotify – proszę bardzo! Planujemy pograć na dużym ekranie w grę uruchomioną na iPhone/iPad? Gdy mamy Apple TV lub komputer z opisywanymi tu aplikacjami, i to nie stanowi problemu.

Nie twierdzę, że strumieniowanie mediów w technologii DLNA nie działa, przeciwnie – działa, ale nie jest to aż tak proste, wygodne i bezproblemowe jak w przypadku AirPlay i produktów Apple (mam tu na myśli np. tzw. Push – opcję bezpośredniego wysłania treści do odbiornika AirPlay).

Tak na marginesie, zachęcam osoby posiadające doświadczenie w korzystaniu z DLNA na urządzeniach pracujących pod Androidem, Windows Phone a nawet Symbianem ;) o rzucenie światła na tę kwestię. Chętnie się dowiem nowych rzeczy i z pokorą posypię głowę popiołem, jeśli w tym wpisie minąłem się z prawdą :)

Właściwie to powinienem tu wspomnieć jeszcze o takich technologiach strumieniowania multimediów jak:

ale z uwagi na stosunkowo niewielką popularność tych rozwiązań, marginalne wsparcie w dostępnych urządzeniach, a także ich cenę i inne ograniczenia – postanowiłem je pominąć w tym porównaniu. Mimo wszystko zamierzam śledzić rozwój tych technologii, bo – jak widać – w rozwiązaniach współdzielenia multimediów, żaden producent nie wypowiedział ostatniego słowa i nie postawił przysłowiowej kropki nad „i”.

Prawie robi wielką różnicę, czyli niedzielne popołudnie ze Smart TV Toshiba

Jakiś czas temu opisywałem na łamach applesauce swoje boje ze Smart TV od Samsunga, jako drugi, mały odbiornik do sypialni :) Po niespełna siedmiu miesiącach zostałem zatrudniony przez rodzinę do ponownego rekonesansu po ofercie polskich sklepów w celu wybrania sensownego cenowo, jakościowo i „funkcjonalnościowo” telewizora.

Najprościej byłoby wybrać model, który sam zakupiłem, ale po pierwsze nie znalazłem go w żadnym sklepie internetowym ani fizycznym w okolicy, po drugie sypialnia docelowa jest zdecydowanie większa niż moja, w związku z czym 26″ okazałoby się przekątną niewystarczającą.

Zatem wspólnie sprecyzowaliśmy parametry brzegowe dla nowego nabytku:

  • przekątna 32″ (ew. 37″ – raczej mało realne przy zakładanym budżecie)
  • matryca LCD z podświetleniem LED
  • rozdzielczość FullHD (1920 x 1080)
  • łączność przewodowa (Ethernet) i bezprzewodowa (WiFi – ZINTEGROWANE!) – to była moja sugestia
  • wsparcie dla technologii DLNA
  • funkcje Smart TV
  • cena: maksymalnie do 1800 zł
  • brak zbędnych dziwactw, typu 3D

Generalnie – budżetowy odbiornik oferujący dobrą jakość, przyzwoite parametry, użyteczne funkcje, za rozsądne pieniądze. Funkcje Smart i sieciowe głownie po to by móc obejrzeć zdjęcia i filmy z komputera bez uprzedniego kopiowania na pendrive, przejrzeć wideo z YouTube czy na szybko przeczytać newsy na wbudowanej przeglądarce WWW, bez potrzeby włączania komputera. WiFi po to, by nie musieć kombinować z poprowadzeniem kabla, po za tym jako router funkcjonuje tam Livebox, w którym oba porty Ethernet są już zajęte…

Rozpocząłem poszukiwania. Pierwsze przymiarki – totalna klapa. Lokalne sklepy, przetrzebione w okresie przedświątecznym mogły co najwyżej „pochwalić” się telewizorami z wbudowanym WiFi i matrycą z rozdzielczością HD Ready w cenach od 1999 zł w górę. Praktycznie dopiero kwota około 2400,00 pozwalała na zakup TV spełniającego wyżej postawione kryteria. Pozostały poszukiwania w sieci. I tu nie było wcale prosto, dlatego że rzadko która porównywarka cen czy nawet sklep internetowy, zawierają kompletne i rzetelne informacje na temat możliwości przyłączenia TV do sieci WiFi. Najczęściej okazywało się, – po wykonaniu telefonu do sklepu lub wysłaniu e-maila z pytaniem – że odbiornik jest WiFi Ready i trzeba dodatkowo dokupić „dongla” na USB i to najlepiej dedykowanego, tego samego producenta, za 100-150 zł i więcej, bo inne mogą, i to raczej na pewno, nie zadziałać…

I tu mam pytanie do sprzedawców: czy Wy naprawdę wciąż podchodzicie do sprzedaży kierując się maksymą, że „dobry klient, to klient zdezinformowany”? Naprawdę, kontrast na poziomie 1 000 000 : 1 czy odświeżanie 400, ba! 600 Hz mają dla mnie mniejsze znaczenie, niż to czy będę mógł OOTB przyłączyć TV do swojej sieci bezprzewodowej. Serio. Nie mierzcie nas klientów tą samą miarką, nie traktujcie wszystkich jak debili, których do rozkoszy doprowadzą cyferki i technobełkot.

Summa summarum po kilku dniach poszukiwań, dyskusji, porównywań, czytania opinii, itp. wybrałem godnego – jak przypuszczałem – zawodnika: Toshiba SmartTV LED 32RL939G (model na rok 2012 :))

THE GOOD

To co mi się bardzo podoba w odbiorniku to jego stylistyka. Jest foremny, skromny, minimalistyczny, elegancki po prostu piękny! Ekran otacza cieniutka rameczka, a podkreślający smukłość srebrny, poziomy paseczek poniżej, ozdabiają małe kwadratowe diody emitujące subtelne barwy i nie straszące w nocy irytującą poświatą. Grubość urządzenia również nie rozczarowuje, przeciwnie – w porównaniu z tą Toshibą, mój Samsung to straszny grubas!

Oczywiście TV to nie mebel i nie modelka ;) i ważniejsze od jego wyglądu jest to, jak potrafi odtworzyć audiowizualne dane. Tu również trudno cokolwiek zarzucić – kąty widzenia rewelacyjne, jasność, kontrast, szczegółowość, to wszystko stoi na naprawdę wysokim poziomie (oczywiście biorąc pod uwagę klasę sprzętu i jego cenę). Szybkiemu ruchowi na ekranie nie towarzyszy żadne smużenie, czerń przyzwoita. Generowany przez głośniki dźwięk również nie odstaje jakością od reszty. Wiadomo, że wymagający „oglądacze” i tak zainwestują w kino domowe i nagłośnienie wysokiej klasy.

Menu Toshiby jest całkiem estetyczne i czytelne, ale już nie tak intuicyjne, jak można by się było spodziewać, ale o tym później.

Reasumując: pierwsze wrażenie, po wyjęciu z pudełka, włączeniu oraz dostrojeniu tunera DVB-T do odbioru ogólnopolskich piętnastu kanałów cyfrowej telewizji naziemnej, dobre, a nawet bardzo dobre.

A gdy spojrzy się na bogatą specyfikację, która potrafi zrobić wrażenie – nabiera się apetytu na dalszą zabawę i zdecydowanie podnosi poziom oczekiwań względem urządzenia.

THE BAD

Kolejnym etapem było usieciowanie (usieciowienie?) TV tak, by aktywne stały się jedne z bardziej interesujących opcji w menu, czyli: Network Media Player oraz Toshiba Places (która to właśnie opcja m.in. powoduje, że odbiornik ma prawo szczycić się etykietą Smart TV). Tu zaczęły się schody. Po pierwsze słaba intuicyjność ustawień w menu oraz polskie nazewnictwo opcji, za które można by przyznać osobie dokonującej translacji nagrodę Złotego Buraka Roku. No bo skoro „Open System” w opcjach autentykacji sieci bezprzewodowej ktoś tłumaczy jako „System Otwarcia” to ja wymiękam. Ale nie o czepianie się słówek chodzi, a np. o fakt, że wyjście z ustawień przyciskiem Back na pilocie ignoruje wprowadzone zmiany, nawet jeśli wcześniej zatwierdziliśmy zmiany przyciskiem OK, równoważnym z wybraniem klawisza menu o nazwie Wykonano. Trzeba opuścić menu przyciskiem Exit. Choć wg instrukcji sekwencja: Wykonano -> OK -> Back powinna wystarczyć. Po kilku próbach udało się wreszcie podłączyć do sieci bezprzewodowej Liveboksa i ikonka Toshiba Places stała się aktywna. No to sprawdzamy co tu na nas czeka. Toshiba Places wygląda całkiem sympatycznie, ale działa wooolno. Chodzi o uruchamianie się poszczególnych aplikacji i przełączanie między kategoriami „Places” (szybkość wczytywania danych z Internetu, buforowania YouTube itp. to kwestia Liveboksa, a raczej prędkości łącza internetowego – aktualnie ma ono niecałe 8 Mbps). No i jak to bywa w oprogramowaniu tego typu w telewizorach, wyjście z aplikacji powoduje opuszczenie obszaru Smart TV i przełączenie na obraz z tunera/anteny.

Największą wadą jest jednak wg mnie brak możliwości doinstalowania innych aplikacji niż standardowe. Jesteśmy zdani na to co oferuje Toshiba… Mamy VOD Onetu, jest WP.TV, ale o TVN playerze czy ipli można póki co zapomnieć. Lipa.

Jest przeglądarka WWW, tak samo siermiężna jak samsungowa. Toporność polega na powolnym i niewygodnym jej obsługiwaniu dołączanym pilotem. Jako niechciany bonus stwierdziłem nie działające dodawanie adresów stron do ulubionych. Przeglądarka przestaje reagować na wciśnięcia przycisków pilota, po za jednym – Exit.

Artykuł nie ma być stricte recenzją odbiornika ani tym bardziej usługi Toshiba Places, więc dalej skupię się na obsłudze DLNA, czyli możliwości odtworzenia multimediów z komputera.

Samsung na swojej witrynie udostępnia darmowy serwer mediów o nazwie All Share, co prawda tylko pod Windows, ale zawsze! Toshibę taka szczodrość przerosła, trzeba więc we własnym zakresie zadbać o oprogramowanie, ew. – gdy mamy peceta z Win 7 – sprawdzić konfigurację wbudowanego w system rozwiązania.

Komputer użytkowany przez rodzinę to dość leciwy pecet pracujący pod archaicznym ;) Windows XP, więc stwierdziłem, że zainstaluję na nim darmowy serwer TVMOBiLi, który to sprawuje się bezproblemowo na moim iMacu, współpracując ze Smart TV Samsunga. Kilka minut walki i… jest, ale nie działa :/ Restart peceta nie pomógł :) Serwer zgłasza się jako włączony, ale nawet aplikacja AirAV (aktualnie nie dostępna w App Store) na iPhone ani AcePlayer na iPadzie serwera w sieci nie widzą. Ciekawa sprawa. Nie miałem jednak czasu na przeprowadzenie śledztwa więc postanowiłem sprawdzić inne darmowe oprogramowanie, mianowicie Serviio. Odinstalowałem TVMOBiLi, zainstalowałem Serviio, trochę pobawiłem się konfiguracją, dodałem foldery na dysku, sprawdziłem łączność z poziomu iUrządzeń i wyglądało na to, ze wszystko gra. No to teraz test połączenia telewizorowego Network Media Player z PC.

Na pierwszy ogień oczywiście poszły filmy. Foldery widoczne, przeglądać zasoby można, ale już próba odtworzenia zakończona niepowodzeniem… Ok, wracamy do Serviio, sprawdzamy ustawienia no i zmieniamy profil renderera mediów z Generic na Toshiba Regza, może pomoże. Udało się, obraz jest, dźwięk jest, ale okazuje się, że o przewijaniu w przód, wstecz czy nawet pauzie można zapomnieć :| Czyli bierzemy pop-corn, colę, siadamy przed TV i jak w kinie, bez przerw musimy wytrwać cały seans. Szkoda, bo na Samsungu działa to wszystko bez problemu, ba! na Toshibie działa też bez problemu, ale tylko gdy odgrywamy materiał z USB, po sieci – nie nada…

THE UGLY

Skoro wideo działa w miarę, to czas sprawdzić inne media.

Muzyka. Oczywiście nie liczyłem na wsparcie biblioteki iTunes (które na PC jak najbardziej poprawnie działa :)). Foldery widoczne, pliki również, ale już nie wszystkie bez problemu dają się odtworzyć. Przyznam szczerze, że nie chciało mi się już sprawdzać czy może w fonotece są pliki w innych formatach niż mp3 i z jakim bitrate. Akurat odtwarzanie muzyki jest opcją, która nie byłaby wykorzystywana zbyt często, więc ją pominąłem i przeszedłem do obrazów statycznych.

Zdjęcia. Zawartość folderów skonfigurowana w Serviio wyświetla się bez problemu na ekranie TV. Wciśnięcie przycisku OK powoduje wczytanie fotografii. I tu kiszka na maksa! Raz, że trwa to wieki całe, a dwa, że wyświetleniu towarzyszy totalnie zbędna, irytująca, prymitywna animacja, jak podczas pokazu slajdów! I cholera nie znalazłem opcji jak to dziadostwo wyłączyć. Być może gdzieś w instrukcji to jest opisane, ale skoro opcja ta nie ujawniła się podczas buszowania po menu Toshiby, to przyjąłem, że jej nie ma. Ja rozumiem, że sieć bezprzewodowa Liveboksa to tylko 802.11g, liche 54 Mbps, ale skoro idzie odtworzyć płynnie film, to dlaczego wyświetlenie zdjęcia o rozdzielczości 3872 x 2592 zabiera cenne 5-6 sekund mojego życia, skoro to samo zdjęcie na iPhonie/iPadzie wyświetla się z dysku peceta natychmiastowo?

Czy oni włożyli do telewizora 640 kB pamięci jak sugerował kiedyś Gates, czy może „procesor” z zegarka elektronicznego? Sprzęt wyprodukowany w 2012 roku wyświetla zdjęcie wolniej niż moja już chyba 6-letnia Wiwa. Porażka. Pewnie znów księgowi przyjęli za cel tak przykręcić finansowy kurek, by urządzenie mogłoby służyć klientom jako narzędzie do ćwiczenia cierpliwości.

Przyszła kolej na sprawdzenie czy zadziała coś a’la AirPlay, czyli, czy będę mógł streamować bezprzewodowo film, zdjęcie bądź utwór muzyczny z iPhone/iPada. Na Samsungu było to możliwe. Jak się domyślacie na Toshibie – nie. Sprawdziłem appki takie jak iMediaShare Lite czy Skifta, niestety bez pozytywnego rezultatu.

Udało się odtworzyć film i zdjęcie z iPhone, dopiero po zainstalowaniu i uruchomieniu na nim serwera DLNA, w tym wypadku był to program media:connect. Ale wyboru pliku trzeba było dokonywać na TV, więc bez sensu.

Pozostało mi jeszcze sprawdzić, czy producent zadbał przynajmniej o możliwość sterowania swoim produktem z poziomu smartfona. Owszem, w App Store bez problemu znajdziemy appkę o nazwie Toshiba Remote (jest też wersja na Androida, w sklepie Google Play). Appka „kupiona” (dobrze, że darmowa :>) odpalamy. I co? I nic. Tryb demo dostępny, telewizora na liście brak. Oba urządzenia (Toshiba oraz iPhone) w tej samej sieci WiFi. Czas poczytać instrukcję :] Ok, mamy jakiś ślad. Wchodzę w menu TV, Konfiguracja -> Preferencje -> Konfig. Urządzenia sieciowego -> Ustawienia sterowania zewnętrznego -> Profil sterowania Apps -> Wykrywanie nowych urządzeń, tu zmieniam opcję na Dostępny. Na tym ustawienia telewizora się kończą, ale appka na iPhone nadal nie działa jak należy, choć jest i tak postęp! Odbiornik jest na liście, widać jego nazwę, adres IP, adres MAC, ale po chwili pojawia się komunikat jak poniżej:

tosia1

Jaki znowu kod? :O Szukam jakiejś pomocy w instrukcji od telewizora. Bezskutecznie. Zakładam konto na www.toshibaplaces.com i rejestruje tam odbiornik, który posiada przepiękny numer ID :) Ustawiam tam również czterocyfrowy PIN, ale to i tak nie wystarcza, by iPhone otrzymał błogosławieństwo i mógł zastąpić oryginalnego pilota.

Nie będę udawać, że spłynęło to wszystko po mnie jak po kaczce. Jestem w zasadzie przyzwyczajony do braku spójności, logiki i intuicyjności w różnych urządzeniach, systemach czy aplikacjach. Ale moja irytacja zaczęła przybierać niebezpieczny poziom. Postanowiłem jeszcze raz wczytać się bardziej wnikliwie w instrukcję obsługi znajdującą się w aplikacji Toshiba Remote. No i znalazłem, jak się chwilę później okazało, przyczynę.

Otóż, jeśli telewizor podłączony jest do NIEZABEZPIECZONEJ siec bezprzewodowej – wtedy kod uwierzytelniający, pozwalający na sparowanie urządzeń się nie pojawi! To jakaś kpina, prawda? (Spytacie pewnie czemu sieć nie jest zahasłowana? Po pierwsze: sieć obsługuje wolno stojący domek jednorodzinny z nie małym obejściem, po drugie z sąsiadami rodzina żyje w zgodzie :) po trzecie zasięg sieci z Livebox jest tak kiepski, że nie ma szans by ktoś się podłączył na dziko, nawet stojąc blisko budynku).

Ok, loguję się do panelu admina w routerze, zakładam hasło, podłączam raz jeszcze iPhone i TV do sieci. Uruchamiam Toshiba Remote, wybieram TV z listy i coś się dzieje: na ekranie TV pojawił się czterocyfrowy kod, a w appce na smartfonie monit o jego wprowadzenie. Ucieszyłem się jak dziecko, ale (jak to mawiają hamerykanie) WHAT THE… FROG?! Appka przyjęła kod, i wyświetla ładny interface pilota, ale już tapanie po przyciskach niczego (po za dźwiękami aplikacji) nie wywołuje…

tosia2

Na tym zakończyłem tę niehumanitarną i przydługą walkę. Ileż można?!

Jaka konkluzja? Rodzina jest w sumie zadowolona: mają ładny TV, wyświetlający śliczny obraz, mogą oglądać filmy z Internetu i sieci lokalnej. Pozostałe braki i niedoróbki akceptują. Oglądać zdjęć raczej nie będą bo mimo nieco bardziej zaawansowanego wieku niż mój, aż o tyle bardziej cierpliwi nie są ;)

A ja doceniam swojego Samsunga i widzę, że dzięki temu, że ta koreańska firma mogła przyglądać się Apple i bezkarnie kopiować rozwiązania, ich produkty są zdecydowanie bardziej przyjazne i proste w obsłudze. A Toshiba? Cóż, mają jeszcze sporo do poprawienia, póki co ich Smart TV jest bardziej „dumb” niż „smart” (ewentualnie „wannabe smart”) – jak śliczna blondynka, która jest… śliczna, tylko śliczna. :) Toshiba 32RL939G miał być urządzeniem dla zwykłego użytkownika, a sprawił mi, osobie która z technologiami jest zdecydowanie bliżej niż ZU, sporo kłopotów…

Muszę jednak też bez przyznać, że nie miałem możliwości sprawdzenia, jak działa obsługiwana przez tę Toshibę, funkcja połączenia bezprzewodowego w technologii Intel Wireless Display, może tu byłbym bardziej pozytywnie zaskoczony…?

Bystrzacha czy hardcorowy koksu? Czyli jak daleko pada Smart TV od jabłek.

W rzeczy samej nie należę do osób uzależnionych od telewizji, nie spędzam z pilotem długich godzin i nie jestem na bieżąco z tasiemcowymi serialami. Jednak zdarza mi się korzystać z odbiornika telewizyjnego, zwłaszcza po zakupie opisywanej tu wcześniej przystawki – Apple TV. Oczywiście jak to los ma w zwyczaju mieszać, gdy mam ochotę na zabawę telejabłkiem inny domownik akurat w tym czasie ma ochotę zawłaszczyć telewizor w innym celu… „Kto ma pilota ten ma władzę” – owszem, można sprawę rozwiązać siłowo, ale na dłuższą metę lepiej rozważyć pokojowe wyjście – zakup drugiego wyświetlacza. Tak też zrobiłem, a przy okazji sprawdziłem jak mój wybór wypada na tle współpracy z produktami Apple. O tym właśnie cała rozprawka poniżej. Zapraszam.

(więcej…)