About Marek Telecki

http://www.applesauce.pl

test

Posts by Marek Telecki:

Czyszczenie ukrytej historii pobranych plików na Maku

Terminal_iconY

Surfując po bezkresnych wodach oceanu zwanego Internetem nie tylko odwiedzamy witryny internetowe, które nas interesują ale również bardzo często pobieramy wszelkiego rodzaju pliki. Przeglądarka Safari pozwala w znacznej mierze zatrzeć ślady naszej sieciowej aktywności, dzięki wybraniu z menu programu (Safari lub Historia) opcji Wymaż historię i dane witryn…

safari_clean_01

Dodatkowo możemy też bezpośrednio w oknie Pobieranie skopiować odsyłacz do pobranego pliku lub skasować wybrany wpis (lub wszystkie) z listy.

safari_clean_02

safari_clean_03

Okazuje się jednak, że wcale informacje o pobranych plikach nie są w ten sposób trwale usuwane z systemu. Ba! nawet wybranie trybu prywatnego (menu Plik -> Nowe okno prywatne) nie sprawi, że tajemnica będzie znana tylko nam.

Aby wyświetlić ukrytą historię ściągniętych z sieci rzeczy należy otworzyć aplikację Terminal a w niej wprowadzić i zatwierdzić klawiszem Enter, następujące wyrażenie:

sqlite3 ~/Library/Preferences/com.apple.LaunchServices.QuarantineEventsV* 'select LSQuarantineDataURLString from LSQuarantineEvent'

Dodanie | sort (ta pionowa kreska to pipe) na końcu wiersza uporządkuje wyniki. Jeśli wyświetlone informacje nadal nas nie satysfakcjonują, możemy wyciągnąć z bazy dodatkowe dane, takie jak datę i porę pobrania plików. W tym celu należy użyć zmodyfikowanego polecenia (należy pamiętać, że całe wyrażenie stanowi jeden długi wiersz!):

sqlite3 ~/Library/Preferences/com.apple.LaunchServices.QuarantineEventsV* 'select LSQuarantineTimeStamp, LSQuarantineDataURLString from LSQuarantineEvent' | php -r 'date_default_timezone_set("Europe/Warsaw"); foreach (explode("\n", file_get_contents("php://stdin")) as $l) { preg_match("/([0-9\\.]+)\\|(.*)\$/", $l, $re); echo date("Y-m-d H:i:s",strtotime("2001-01-01 01:00")+$re[1])."\t$re[2]\n"; }'

Prawda, że zatrważające? :)

Terminal_clean_download

A poważnie, to przydaje się gdy szukamy łącza to dawno pobranego pliku, a wcześniej z determinacją maniaka prywatności wyczyściliśmy skutecznie (jak widać, wcale nie) miejsca, zawierające takie informacje. Co więcej, dzięki tym informacjom możemy też sprawdzić czy nie ściągnęło się przy okazji coś, czego wcale na Maczku nie chcemy.

Oczywiście można bazę dokumentującą nasz download wyzerować. Wystarczy wpisać i zatwierdzić poniższe:

sqlite3 ~/Library/Preferences/com.apple.LaunchServices.QuarantineEventsV* 'delete from LSQuarantineEvent'

W efekcie ponowne wywołanie wcześniejszych wyrażeń nie wyświetli żadnych wpisów. Jeśli zamierzacie skorzystać z takich porządków regularnie wystarczy stworzyć skrypt Automatora:

do shell script "sqlite3 ~/Library/Preferences/com.apple.LaunchServices.QuarantineEventsV* 'delete from LSQuarantineEvent'"

Historia pobrań działa w połączeniu chyba ze wszystkimi popularnymi przeglądarkami www (Safari, Chrome, Firefox), powinna również rejestrować aktywność większości innych programów, jak np. klienci FTP. Wyjątkami są tu App Store (MAS) oraz iTunes Store.

Być może aplikacje typy CleanMyMac potrafią również oczyścić czeluści systemu z takich danych, tego nie wiem – jeśli macie jakieś doświadczenia w tej materii, podzielcie się w komentarzach.

Skąd w ogóle ta historia pobrań? Otóż w OS X, od wersji Leopard, gdy pobierzemy plik z sieci przechodzi on przez tzw. menedżer kwarantanny. W przypadku ściągniętych programów na pewno nie raz ujrzeliście taki monit, proszący o podjęcie decyzji:

Kwarantanna_OSX

Powodem wyświetlenia tego okna jest zwrócenie uwagi użytkownika na bezpieczeństwo. Oczywiście można to zachowanie wyłączyć, jak się domyślacie znów dzięki użyciu Terminala:

defaults write com.apple.LaunchServices LSQuarantine -bool NO

Wystarczy wznowienie komputera, przelogowanie lub zresetowanie Findera i nowe preferencje zaczną obowiązywać. Zmiana „NO” na „YES” przywraca domyślne zachowanie.

Okazuje się jednak, że mimo wyłączenia mechanizmu pokazywania tego okna, każdy pobrany plik (program bądź dokument) jest rejestrowany w bazie i dopiero opisany wyżej sposób czyści historię definitywnie.

Legendarni Sadownicy – wywiad z Jaromirem Koppem

Jaromir wspólcześnie

Witamy w kolejnym wywiadzie miesiąca! Dziś, w czwartym odcinku, naszym i waszym gościem jest młody, zdolny i fanatyczny propagator jabłczanych przetworów – Jaromir Kopp, znany szerzej jako Apple Fan Oldboy vel MacWyznawca! :)

Marek Telecki: Witaj Jaromirze, jesteś od długiego czasu mniej lub bardziej aktywny w polskim makowym światku. Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z Apple, i jak to się w ogóle stało?

Jaromir Kopp: Byłem wtedy użytkownikiem i fanem Amigi. Na giełdzie komputerowej przy Politechnice Wrocławskiej spotykaliśmy się z innymi fanami Amigi. Okazało się, że jeden z nich pracował w firmie poligraficznej właśnie na Macach. Snuł on opowieści o wyskakujących dyskietkach, sieci łączącej komputery i jedno-klawiszowych myszkach. Potem okazało się, że w tej firmie szukają pracowników i… zostałem przyjęty. Tak rozpocząłem przygodę z Maczkami.

MT: Jakie platformy komputerowe były w Twoim kręgu zainteresowań, zanim zająłeś się Makami prywatnie i zawodowo? Czy Przyjaciółka to był Twój pierwszy „grat”, czy wcześniej przygarnąłeś jakiegoś ośmiobitowca?

JK: Zacząłem od ośmiobitowego Atari 800XL. Nie było mnie stać (wtedy uczęszczałem do technikum) poza komputerem nawet na magnetofon do niego (takie były wtedy najpopularniejsze pamięci masowe). Dzięki temu zacząłem sporo programować w Atari BASIC. Potem dorobiłem się stacji dyskietek, ale nadal to programowanie było moim ulubionym zajęciem na komputerze. Na tym ośmiobitowcu nawet można było kompilować programy w C, co jednak nie przypadło mi do gustu. Potem oczywiście Atari ST, ale ktoś zaoferował mi za niego dobrą cenę i gdy nie udało mi się kupić nowego Atari (kolejnego) stwierdziłem, że nie wytrzymam tygodnia bez komputera i nabyłem Amigę 500. „Zakochałem” się w niej. Po pierwszych fascynacjach grafiką i dźwiękiem ponownie zacząłem bawić się w programowanie (Microsoft BASIC dla Amigi, C oraz „kodowanie” dem w asemblerze). Gdy już zacząłem pracować na Maczkach Amiga pozwalała mi na emulację Macintosha w domu (ale nie było to wygodne).

MT: Zdradź czytelnikom jakie urządzenia komputerowe posiadasz i których używasz regularnie. Oraz wymień nazwy programów, bez których nie wyobrażasz sobie normalnego funkcjonowania.

JK: Obecnie mój jedyny komputer do pracy to MacBook Air i7 z 8 GB RAM i 120 GB SSD. Jest jeszcze stary MacBook C2D 2.16 GHz z 3 GB RAM i dyskiem hybrydowym 500 GB, używany już sporadycznie. Poza tym zabytkowy iPad 1 Gen i iPhone 5s. Mam jeszcze iBooka G3 600 MHz i iBooka G4 1.2 GHz, ale uruchamiam je okazjonalnie, by pokazać gościom jak sprawne są stare komputery Apple.
Z programów na OS X to najczęściej uruchamiam: Apple Mail, Safari, FimeMaker Pro Advanced 11, XCode, RapidWeaver, TextWrangler i TextMate oraz poczciwy TextEdit. Często iMovie i Keynote, rzadziej resztę pakietu iWork.
Na iOS (iPhone): Poza systemowymi (głownie: Mail, Safari, Mapy, Przypomnienia i Kalendarz) to własny kalkulator (mój pierwszy program na iOS) QSCalcRPN. Na rower (takie drugie hobby): Wahoo Fitness oraz Strava, do innych aktywności: RunKeeper, Pact dla motywacji, techBASIC, społecznościowe Twitter i Facebook, iMovie (czasem szybciej można zmontować film w iPhone), programy do obsługi banków, MetaTrader, Withings…

MT: Twój stosunek do pecetów jest dość jasny :) Czy taki nonkonformizm spowodował, że byłeś postawiony w niezręcznej, czy wręcz kłopotliwej sytuacji? Czy pamiętasz jakieś przygody, których wspomnienie wywołuje Twoje rozbawienie?

JK: W zasadzie całe życie udawało mi się unikać PeCetow. Nawet jak pracowałem jako sprzedawca Apple w „PeCetowej” firmie to Windowsa (3.11) do księgowości uruchamiałem na PowerMac 6100 wyposażonym w sprzętowy emulator PC Houdini (Apple DOS Compatibility Card – przyp. MT). W czasach systemów klasycznych niejednokrotnie nie było łatwo, bo wiele plików miało inne formaty i trzeba się było nagimnastykować z konwersją (choćby polskie znaki w innych standardach). Ale nigdy nie było tak, aby się czegoś nie dało zrobić. Inne zalety pracy na Maczkach rekompensowały te niezbyt wielkie niedogodności. Wszystko zależało od podejścia. Jakichś większych problemów czy stresów nie pamiętam poza jednym. Ówczesne Maczki miały jeszcze stacje dyskietek. Stacje były oczywiście bez guzika, bo wyjmowanie dyskietki następowało przez nałożenie jej ikonki na ikonkę śmietnika na Biurku (napęd sam wysuwał dyskietkę). PowerMac 6100 miał pewną wadę projektową: wyłącznik zasilania był pod stacją dyskietek. To powodowało, że PeCetowcy chcąc wyjąć dyskietkę często wyłączali mi komputer! Musiałem zaklejać ten włącznik, gdy zbyt wielu PeCetowców kręciło się w pobliżu.

MT: Prowadziłeś i chyba wciąż to robisz, własną firmę-sklep. QART Serwis, prawda? Jak wyglądała Twoja współpraca z SADem, czy możesz jako ówczesny reseller (bo chyba taki status wtedy miałeś) rzucić trochę światła na metody działania, zalety i wady takiej kooperacji? Co stwarzało najwięcej problemów: dostępność towarów, warunki finansowe, pozyskanie klienta, itp.? Dziś w wielu miastach funkcjonują różne sklepy ze sprzętem Apple, komputery są dostępne nawet w marketach, ale kilkanaście lat temu było inaczej.

JK: Najpierw pracowałem w firmach, które współpracowały z SAD’em. Sam pod własnym szyldem zaopatrywałem się w Maczki do odsprzedaży u większych zaznajomionych reselerów np. w Cortlandzie czy USE (teraz też Cortland). Z pozyskaniem klienta nie było większych problemów bo obracałem się w odpowiednim środowisku. Czasem większe problemy sprawiała właśnie dostępność, zwłaszcza nowości. Marże też nie były zadowalające. Wtedy nie było iPhonów, dopiero co pojawiły się iPody więc sprzęt Apple nie był specjalnie popularny „pod strzechami”, a większość prywatnych użytkowników komputerów Apple znała się nawet w takim mieście jak Wrocław.

MT: Miałeś kontakt z jakimiś interesującymi, znanymi osobistościami podczas swojej dotychczasowej maczkowej aktywności zawodowej?

JK: W zasadzie to największe wrażenie wywarło na mnie spotkanie z programistą, który pracował bezpośrednio w siedzibie Apple w Cupertino, a pochodził z Opola. W bardzo oryginalny sposób trafił do Apple. Spotkaliśmy się z nim podczas jednego z MacWro organizowanego przez Zbyszka Pilipa. Ten programista sam się do nas zgłosił bo chciał spotkać polskich MacUserów.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

MacWyznawca i wehikuł czasu ;) Jaromir w 1989 i 2009 roku.

MT: Możesz zdradzić jak ten programista z Opola trafił do Apple?

JK: Kolega był chemikiem po Wrocławskiej politechnice. Wyemigrował do Niemiec i tam pracował w dużym koncernie chemicznym. Miał w domu Macintosha, nabył książkę dla programistów Apple: „Inside Macintosh” i zaczął programować. Gdy koncern zamknął jego oddział i stał się bezrobotnym trafił na targi komputerowe, gdzie na pewno znana starszym Mac Userom firma z branży multimediów i tworzenia prezentacji[!] – Astarte (ta od Toast do nagrywania CD/DVD) – poszukiwała programistów. Zgłosił się i został przyjęty. Rozpoczął pracę przy programie do tworzenia płyt DVD. Niedługo potem Apple chcąc rozbudować swój pakiet Final Cut o program do płyt DVD, przejęła dział Astarte zajmujący się tym oprogramowaniem i wszyscy programiści dostali propozycję zatrudnienia w siedzibie przy Infinite Loop 1 w Cupertino. Miał okazję osobiście poznać Jobsa, którego biura mieściły się jakieś dwa piętra nad działem „DVD”.

MT: Co stanowi Twoje obecne zajęcie? Jesteś człowiekiem wszechstronnym i zauważyłem, że piszesz programy dla systemów OS X / iOS, dłubiesz w elektronice sterowanej iUrządzeniami, itp. Traktujesz te działania hobbystycznie, czy jako źródło dochodu i kierunek obrany na przyszłość?

JK: Troszkę handluję akcesoriami komputerowymi, w tym oczywiście do urządzeń Apple. Napisałem w FileMakerze program do wystawiania faktur na Maczka: Faqt (już w 2008 roku) i piszę własne drobne programy na iOS. „Elektroniczne zabawki” traktuję raczej zabawowo, tego dopiero się uczę. Byłbym zadowolony gdyby udało się utrzymać z własnych programów na iOS i OS X i staram się dążyć do tego. Mam sporo jeszcze niezrealizowanych pomysłów ;-)

Jaromir-x1

PowerBook Titanium i MacBook White (2002 r.)

MT: A’propos niezrealizowanych planów odnośnie programowania, pracujesz nad jakimś projektem? Program na Maca czy iOS? Jakie przeznaczenie?

JK: To jeszcze tajemnica ;-) Jeden z pomysłów, to coś spokrewnione z socjal-mediami (ale nie za blisko) oraz tyczące się trochę kontaktów międzyludzkich. Na razie tyle musi wystarczyć. Jestem na etapie planowania i zaczynam tworzyć „prototyp”, bo projekt jest dość duży i raczej jedna osoba całości nie podoła. Będzie trzeba poszukać inwestora lub chętnych do współpracy. Drugi pomysł (równie tajemniczy) jest z tematu lokalizacji przy użyciu Bluetooth. Jest teraz na etapie „rozpiski zadań” i sprawdzania co i jak da się zrobić. Też ma to być „grubsza sprawa”. Oba projekty będą realizowane najpierw na iOS ale i na OS X mają rację bytu (zwłaszcza ten pierwszy). Potem (po jakimś czasie) nie są wykluczone inne „wraże” platformy (sorry Winnetou, business is business ;-)).

MT: Co najbardziej cenisz w jabłuszkach? Które rozwiązania stawiasz wysoko nad konkurencją, a co Cię najbardziej w produktach Apple irytuje?

JK: To dla mnie trudne pytanie… przez te 22 lata użytkowania po prostu przywykłem. Najbardziej podoba mi się prostota i w urządzeniach, i w oprogramowaniu. Brak przełączników, diodek czy innych wihajstrów, które do szaleństwa doprowadzają mnie przy sporadycznych kontaktach ze sprzętem windowsowym. Niezawodność systemów opartych na „unixowych” podstawach, łatwość i intuicyjność obsługi przy jednoczesnej możliwości grzebania (w OS X jak ktoś się nie boi terminala). Choć teraz od nadmiernego grzebania już odwykłem. Wspaniały jest też brak konieczności przeinstalowywania systemu co jakiś czas, aby lepiej działał. Sam od lat przenoszę system z komputera na komputer tylko aktualizując. No i teraz coraz większa spójność systemu „stacjonarnego” i „mobilnego” od Apple.
Po prostu urządzenia od Apple są piękne i jak na swoją (dla niektórych wysoką) cenę bardzo wydajne i sprawne. A! I jeszcze bardzo bogaty pakiet oprogramowania jakie dostajemy w cenie komputera, iPhona czy iPada. Tego się nie spotyka nigdzie poza Apple.

MT: Jak oceniasz Apple na przestrzeni dziejów? Czy bez Steve Jobsa firma straciła swój charakter?

JK: Muszę zaznaczyć, że ja rozpocząłem przygodę z Apple jakieś 7 lat po tym jak Jobsa „wylali z roboty”. Apple wtedy fascynował swoimi produktami (choć potrafił wypuścić nawet 50 modeli komputerów jednego roku, robił drukarki, skanery, monitory i modemy) ale przynosił ogromne straty. Jobs został wykupiony wraz z systemem NeXTStep w momencie, jak napisanie nowej wersji systemy Apple nie powiodło się (jakoś 1997 r.). Jobs zrobił porządek ograniczając strasznie rozbudowane linie produktów Apple i dokonując bardzo ostrej selekcji pomysłów oraz stawiając wysoko poprzeczkę jak na początku działalności Apple. Ale on nie jest niezastąpiony i Apple radzi sobie dobrze również 3 lata po jego śmierci. Choć ostatnio jedna rzecz mnie „przestraszyła”. Po ostatniej prezentacji nowych iPadów zprzerażeniem zauważyłem, że jednocześnie w sprzedaży jest ich aż 5 modeli (plus warianty kolorystyczne, pojemnościowe i modemowe). Coś jak kiedyś z tymi 50 modelami komputerów… ;-)

arple

MT: Również pamiętam ten rok, kiedy co dwa tygodnie wręcz pojawiał się nowy model Maca, niespecjalnie zresztą wnoszący wiele nowego, za to różniący się drobiazgami, które powodowały iż ew. serwisowanie wiązało się z większymi wydatkami, ze względu na udziwnienia i tworzenie kolejnych pseudostandardów ;) Nie nadążali prawie drukować uaktualnianych Arpli :P Pamiętam też wewnętrzne materiały przedstawiające założenia Coplanda, oraz zabawy z BeOSem. Jaki jest/był Twój punkt widzenia na te próby stworzenia nowego systemu? I jak oceniasz Mac OS Classic oraz OS X w porównaniu z genialnym (jak na tamte czasy), przejrzystym i elastycznym Amiga OS?

JK: Mam jeszcze kilka Arpli w kolekcji ;-) jakoś z 1994 i 95 roku. BeOSem bawiłem się bez entuzjazmu większego ale Amiga OS to co innego, używałem go ponad 5 lat. Miał sporo przewag nad klasycznym systemem. Choćby multitasking znacznie lepszy (bo z wywłaszczeniem) ale też bez ochrony pamięci, więc awaria jednego programu mogła (choć nie musiała) wyłożyć cały system. W końcu Amiga OS był oparty na systemie TRIPOS który powstał na minikomputery (takie co to zajmowały cały pokój) PDP-11. Ówczesny system Apple (System 7) nie potrafił „podbierać” czasu uruchomionym aplikacjom i programy „same” decydowały ile czasu mogą oddać innym (oczywiście w dużym uproszczeniu). Ale za to system Apple był znacznie bardziej poukładany i pewniejszy w działaniu nie wspominając o ilości dostępnych aplikacji. Trzeba jeszcze zauważyć, że Amiga znacznie przed Apple w swoich systemach miała język skryptowy do sterowania aplikacjami (ARexx) odpowiednik późniejszego Apple Script, oraz system lokalizacji aplikacji, którego Apple doczekał się dopiero w systemach X. Czyli za czasów istnienia Commodore system Amigi był nowocześniejszy ale nawet dalej rozwijany jako MorphOS nie dogania OS X. System OS X jest naprawdę dopracowany, elastyczny, bezpieczny i wygodny. Wiemy jak łatwo można go przystosowywać do różnych platform. Najpierw działał na PowerPC, teraz Intelach, a pod postacią iOS również ARM (choć przeczuwam, że Apple już ma wersję OS X na procesory ARM i potajemnie rozwija je w swoich laboratoriach). iOS to też przecież OS X tylko ciut okrojony i z innym interfejsem – środeczek ma prawie taki sam.
Podsumowując: mile wspominam czasy Amigi ale już bez sentymentów ;-)

MT: Poza prowadzeniem bloga udzielasz się gdzieś jeszcze w sieci? Planujesz dotrzeć do większego grona odbiorców?

JK: Poza MacWyznawca.pl piszę czasem dla Apple-User.pl i biorę udział w podcastach: Pear 2 Pear czyli w cieniu gruszy oraz w Jabłeczniku. Nie stornię też od gościnnego udziału w innych projektach.

MT: Chciałbyś coś przekazać czytelnikom applesauce na koniec? :)

JK: Nie dajcie się przekonać, że produkty Apple są zbyt drogie. Jak się dobrze policzy to często wychodzą taniej lub „konkurencja” nie jest w stanie zaproponować odpowiednika (sprzętowego).
Mam też „apel” do „starej gwardii” applowskiej. Coraz częściej słyszę wśród moich rówieśników (stażem jako Apple User) narzekania, że Apple schodzi na psy bo nakłada ograniczenia na użytkownika, ogranicza możliwość używania sprzętu itp.. Nie bądźcie zgryźliwymi tetrykami ;-) przypomnijcie sobie boje z SCSI, dziwnymi gniazdkami, AAUI, nietypowym formatem plików (data fork, resource fork), gniazdami ADB czy modemowo-drukarkowymi. Teraz to dopiero mamy swobodę! ;-)

MT: Dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów!

JK: Wzajemnie! I również dziękuję!

Poprzednie wywiady:

Najlepsze 5 książek o historii komputerów i ludzi z nimi związanych

Po ostatnich sugestiach na temat filmów czas na pozycje książkowe. Podobnie jak w poprzednim wypadku to moje osobiste typy, bez wyraźnego wskazania na lider-a/ów. Niech czytelnicy wyrobią sobie zdanie sami, ja proponuję je dlatego, że uważam iż każde z poniższych wydawnictw warte jest uwagi i poświęcenia odrobiny czasu na ich przeczytanie.

steve_jobs

Steve Jobs – Walter Isaacson: chyba można uznać tę biografię za pewnego rodzaju biblię. Książka nie tylko dla użytkowników produktów Apple, arcyciekawa i obfitująca w wiele smaczków. Myślę, że jakikolwiek dłuższy komentarz jest w tym przypadku zbędny. Pióro Isaacsona i solidne tłumaczenie bronią się nie gorzej, niż sama historia makowego wizjonera.

barbarzyncypodwodzabilla

Barbarzyńcy pod wodzą Billa – Jennifer Edstrom, Marlin Eller: kulisy sukcesu Microsoftu, wersja nieoficjalna. Jeśli ciekawi jesteście sztuczek, jakie stosował Bill wraz ze swoją świtą by wyrolować konkurencje – ta książka wiele wyjaśni. Aż szkoda, że wydawnictwo jest tak krótkie, i że nikt nie pokusił się zekranizować zrelacjonowanych wydarzeń.

piotr_lipinski_geniusz_i_swinie

Geniusz i świnie, rzecz o Jacku Karpińskim – Piotr Lipiński: fakty na temat życia naszego rodzimego, genialnego inżyniera, który miał pecha realizować się w komunizmie. Ta postać to Jobs i Woźniak w jednym. Można uznać, że mieliśmy szansę by to w Polsce powstała Dolina Krzemowa, gdyby nie krótkowzroczność ówczesnych włodarzy. Książka nie jest idealna, ale to chyba najlepsze źródło wiedzy na temat postaci, o której należy z szacunkiem pamiętać.

automaty_liczą

Automaty liczą. Komputery PRL – Bartłomiej Kluska: rzetelne przedstawienie burzliwej historii komputerów w Polsce, nie tych importowanych ukradkiem, ale tych tworzonych przez polskich inżynierów. Uwielbiam styl pisania Bartka oraz jego dbałość o szczegóły. Ewidentnie czuć, że to historyk z pasją. Zaś co się tyczy treści, nóż się w kieszeni otwiera gdy uświadomimy sobie jak rozwój naszej komputeryzacji i informatyzacji był sabotowany. Tym bardziej boli fakt, że historia lubi się powtarzać – nadal u sterów zasiadają osoby niekompetentne, przedkładające interes własny nad dobro ogółu.

cyfrowe_marzenia

Cyfrowe marzenia. Historia gier komputerowych i wideo – Piotr Mańkowski: tę książkę recenzowałem dawno temu i mimo iż skupia się na rozrywkowym charakterze ówczesnych maszyn, to przecież właśnie gry przybliżyły technologie cyfrowe szerszemu gronu, prawda? Pozycja, którą bardzo dobrze się czyta a przy okazji odkrywa wiele interesujących tajemnic związanych z budową, działaniem, ograniczeniami i rozwojem pierwszych komercyjnych komputerów osobistych.

Powyższe uznaję za TOP5, ale byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie polecał również innych tytułów, jak np.:

To wszystkie książki które mam/miałem i czytałem. Ostatnie pozycje powielają w zasadzie wiele rzeczy z tej preferowanej piątki, ale jak będziecie mieć okazję to nie zastanawiajcie się nawet, tylko po nie sięgnijcie. Jak zwykle w takich wypadkach, propozycje to zaledwie przysłowiowy wierzchołek góry lodowej i mam świadomość istnienia wielu równie interesujących wydawnictw (niestety, tylko nieliczne tytuły są tłumaczone na język polski). Będę więc wdzięczny za podpowiedzi co warto jeszcze „skonsumować”, gdyż niedosyt wiedzy u mnie jest permanentny…

PS. Niecierpliwie czekam na polskie wydanie: The Innovators. How a Group of Hackers, Geniuses, and Geeks Created the Digital Revolution autorstwa Waltera Isaacsona.

Najlepsze 5 filmów o historii komputerów i ludzi z nimi związanych

Zapewne należę do mniejszości ale uważam, że warto znać przeszłość technologii komputerowych, warto wiedzieć jak to wszystko się zaczęło, kto przyczynił się do ich rozwoju. Być może dla mnie ma to znaczenie, bo miałem wyjątkową sposobność uczestniczyć w części tych przemian, praktycznie od początków pojawienia się komputerów osobistych. Młode pokolenie traktuje sprzęt jak meble, nie zdając sobie sprawy ile tęgich (i często „odjechanych”) umysłów pracowało nad nimi, ile genialnych rozwiązań przez ostatnie kilka dekad zaklęto w tych coraz mniejszych i coraz bardziej wydajnych urządzeniach.

Bez przeciągania, poniżej moje sugestie filmów które warto obejrzeć, po to by choć trochę poczuć ducha dawnych czasów i z większą wyrozumiałością oraz szacunkiem odnosić się do „silikonowego złomu”. Kolejność filmów jest zupełnie przypadkowa, a ewentualny komentarz przedstawia wyłącznie mój skromny osąd i nie powinien nikogo zniechęcić :) Jeszcze jedno: określenie z tytułu – „najlepsze” – niekoniecznie tyczy się gry aktorskiej, a po prostu subiektywnej przyjemności z oglądania.

PiratesOfSiliconValley

Piraci z Doliny Krzemowej (Pirates of Silicon Valley) – oczywiście mam tu na myśli kultowy już film z 1999 roku a nie kiepski moim zdaniem serial, który gości od niedawna na ekranach TV. Naprawdę świetny film, oczywiście nie brak tu uproszczeń, ale trzeba przyznać, że Noah Wyle rewelacyjnie oddał charyzmę Steve Jobsa, a i reszta ekipy aktorskiej znakomicie wczuła się w role i klimat. Pozycja obowiązkowa.

jOBS

Jobs (jOBS) – ten stosunkowo nowy film wielu z nas na pewno obejrzało. Według mnie jest średni, a kaczy chód Ashtona Kutchera po pewnym czasie irytujący i rozpraszający. Mimo to warto poświęcić dwie godziny by przybliżyć sobie sylwetki osób odpowiedzialnych za powstanie i funkcjonowanie Apple, tym bardziej że jedną z większych zalet jest tu spore podobieństwo aktorów (no może poza Wozem) do rzeczywistych postaci. Tak czy inaczej zdecydowanie więcej można się dowiedzieć czytając biografię spisaną przez Waltera Isaacsona.

TriumphOfTheNerds

The Triumph of the Nerds: The Rise of Accidental Empires (The Triumph of the Nerds: The Rise of Accidental Empires) – trzy częściowy dokument oparty na książce i scenariuszu pisarza i dziennikarza Roberta X. Cringely’a, który prowadzi narrację i wywiady z największymi znakomitościami komputerowego światka: Steve Jobsem, Billem Gatesem, Paulem Allenem i wieloma innymi osobami. Rewelacja!

MicroMen

Micro Men (Micro Men) – fabularyzowana historia rywalizacji firm Sinclair Research oraz Acorn Computer. Świetne role Alexandra Armstronga (Sir Clive Sinclair) i Martina Freemana (Chris Curry). Z uwagi na fakt, że większość świata patrzy przede wszystkim na trzech gigantów, tj. IBM, Microsoft i Apple, często pomija się i marginalizuje znaczenie pierwszych prymitywnych komputerów 8-bitowych. Warto zobaczyć.

WelcomeToMacintosh

Welcome to Macintosh (Welcome to Macintosh: The Documentary for the Rest of Us) – krótka historia Apple (faktycznie, zmieścić ją w 90-ciu minutach jest nie lada wyzwaniem). Kolejny dokument, którego zaletą są wywiady z osobami pracującymi nad Macintoshem (jak np. Andy Hertzfeld) czy promocją i PR produktów z jabłkiem (Guy Kawasaki). Całkiem dobrze się ogląda i spokojnie spędziłoby się kolejne półtorej godziny.

Siłą rzeczy, większość z wymienionych wyżej pozycji nawiązuje do Apple, ale poza tymi pełnometrażowymi produkcjami warto przejrzeć zasoby YouTube, gdyż i tam znajdziecie prawdziwe perełki, warte obejrzenia, jak np.: History of the Amiga, czy The history of Atari. Ja przymierzam się np. do obejrzenia Once Upon Atari i z niecierpliwością czekam na Viva Amiga. Notabene na YT znajdziecie prawie wszystkie z wymienionych wyżej filmów.

Problem może stanowić fakt, że Piraci… i Jobs oficjalnie były dystrybuowane w Polsce, więc nie ma problemu ze zdobyciem ich w naszej wersji językowej, natomiast pozostałe wymagają od widza umiejętności rozumienia j. angielskiego przynajmniej w podstawowym zakresie. Tak to już jest z niszowymi produkcjami.

Zdaję sobie sprawę, że nie wyczerpałem tematu i liczę na to, że sami zaproponujecie w komentarzach kolejne interesujące filmy. Przyjemnych seansów!

PeakHour – pomiar transferu danych z/do Internetu via Time Capsule

peakhour_icon

Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad aplikacją, która potrafiłaby monitorować ilość danych jaką pobierają i wysyłają wszystkie urządzenia w mojej sieci lokalnej z i do Internetu. Jeśli chodzi o pomiar aktywności sieciowej Maczka to rozwiązań jest multum, jak np. Monity, iStatus, iStat Menus, itp. Dla Windowsa chyba najciekawszy jest Network Meter. Na iOS? Tu sprawa wygląda nieco gorzej, bo o ile łatwo jest zmierzyć dane przesłane w sieci komórkowej to po WiFi już trochę trudniej. Ale już po krótkim rekonesansie w App Store znalazłem niezłą a przy tym darmową appkę – Traffic Monitor with Speed Test. Polecam.

Można zadać pytanie po co w ogóle badać ruch w sieci lokalnej, gdy w zasadzie 99% kablowych łącz szerokopasmowych nie jest ograniczone żadnymi limitami danych, jak to bywało w przeszłości? Chyba najbardziej zasadną odpowiedzią jest: by zaspokoić ciekawość, oszacować własne potrzeby, sprawdzić na ile faktycznie nasze łącze jest wykorzystywane. Co prawda, dziś liczy się bardziej szybkość transmisji i fakt samego natychmiastowego dostępu, ale fajnie mieć np. możliwość sprawdzenia, kto z domowników, na którym urządzeniu szaleje i obciąża łącze zabierając cenne pasmo, prawda?

Jak monitorować cały ruch w sieci lokalnej? Generowany przez zarówno komputery podłączone kablem, jak i gadżety łączące się bezprzewodowo? Oczywiście mierząc ruch na routerze! OK, sprawa niby prosta, i pewnie w przypadku urządzeń z alternatywnym softem, takim jak Tomato czy DD-WRT trywialna w realizacji. Ale jak to zrobić na np. Time Capsule? Niestety dążenie Apple do maksymalnego upraszczania obsługi, ma również efekty uboczne – brak pełnej kontroli i dostępu do danych, które garstce osób mogłyby być przydatne. Narzędzie AirPort z wersji na wersję staje się uboższe w opcje…

Okazuje się jednak, że oprogramowanie śledzące ruch z i do Internetu istnieje, ba! rozwiązań jest nawet kilka. Dziś chciałbym przybliżyć jedno z nich – aplikację PeakHour autorstwa Edwarda Lawforda. Program ten dostępny jest w Mac App Store w cenie €4,49. To zgrabne i użyteczne narzędzie zadomawiające się w belce menu systemu OS X, pokazujące na bieżąco informacje o aktywności sieci, a po naciśnięciu menuletu wyświetlające okno zawierające szczegółowe informacje oraz graficzny wykres ruchu.

peakhour_compatibility01

Jeśli macie inny router, przed zakupem PeakHour warto pobrać z MAS darmowy tester zgodności, appkę PeakHour Compatibility Check. Warto to sprawdzić, ponieważ nie każde urządzenie będzie współpracować. Generalnie aplikacja sama wykrywa routery / punkty dostępowe Universal Plug and Play, oraz po podaniu adresu IP urządzenia wspierające Simple Network Management Protocol. Apple Time Capsule, AirPort Extreme oraz AirPort Express należą właśnie do tej drugiej grupy, nie wspierają standardu UPnP a własny – NAT-PMP.

peakhour_compatibility02

Jeśli okaże się, że wasze urządzenie sieciowe z jabłuszkiem się nie zgłasza, a program informuje o braku odpowiedzi, może okazać się, że w konfiguracji routera wyłączony jest protokół SNMP. Można go załączyć, ale wymaga to starszej wersji Narzędzia AirPort. Niestety ostatnie wersje zawierające opcję kontroli tego protokołu, czyli 5.6.x nie działają ani pod Mavericksem ani pod Yosemite. Na szczęście Corey J. Mahler udostępnia zmodyfikowaną wersję Narzędzia AirPort 5.6.1, które bez problemu uruchomicie na najnowszych wersjach OS X.

airport_utility561

Nie będę tu wnikać w „anatomię” protokołu SNMP, polecam lekturę innych źródeł. Faktem natomiast jest, że mój (moja?) Time Capsule (802.11n, 3rd Gen) wspiera ten protokół w wersji V2c, ale tylko na interfejsach WAN (czyli połączeniu z modemem) oraz na 4-portowym switchu Gigabit Ethernet (3-porty dostępne na tylnej ściance). Pozostałe interfejsy, czyli WiFi 2,4 GHz i 5 GHz oraz inne, obsługuje SNMP w wersji V1. Więcej o monitorowanych interfejsach za chwilkę.

Po uruchomieniu PeakHour w preferencjach programu dokonujemy konfiguracji. Przeprowadzę ją na przykładzie Time Capsule, i skupię się na najważniejszych opcjach.

Zaznaczamy protokół SNMP:

peakhour_prefs01

Jeśli zadziała automatyczne wykrywanie program sam znajdzie router, jeśli nie, to podajemy jego adres IP, a w polu Community zostawiamy domyślny łańcuch „public” (chyba, że sami zmieniliśmy go w konfiguracji TC korzystając ze starszej wersji Narzędzia AirPort). Dla podglądu wszystkich interfejsów zaznaczamy wersję V1:

peakhour_prefs02

Z dostępnej listy wybieramy interesujący nas interfejs:

peakhour_prefs03

Jeśli opisy są mało zrozumiałe warto pamiętać, że w Time Capsule interfejsy oznaczone są odpowiednio:

  • port WAN – interfejs mgi1 (lub vlan1),
  • porty LAN – interfejs mgi0 (lub gec0),
  • WiFi 2.4 GHz – interfejs wlan0 (lub ath0),
  • WiFi 5 GHz – interfejs wlan1 (lub ath1)
  • pomost między sieciami Ethernet oraz WiFi – interfejs bridge0.

Na liście mogą pojawić się jeszcze inne nazwy, np. mv0 (bwl0) / mv1 (bwl1) – interfejsy zarządzające dla sieci WiFi 2.4 i 5 GHz, gif0 / sth0 – tunelowanie IPv6 w IPv4, lo0  – localhost (loopback), pppoe0 – tunelowanie PPP over Ethernet i inne, ale nie mają w naszym wypadku większego znaczenia.

Uwaga. Pomimo, że w oknie wyboru interfejsu, WAN i Ethernet mają zamienione oznaczenia (mgi0 < > mgi1), to praktyczny test wykazał, że właśnie mgi1 wyświetla sumaryczny transfer pozostałych interfejsów, dlatego wyżej opisałem stan jaki ma miejsce w przypadku mojego routera. U was może być inaczej (odwrotnie).  

Po zaznaczeniu żądanego interfejsu, nazywamy go wedle uznania, określamy sposób prezentacji danych (tylko wartości liczbowe, lub dodatkowo wykres oraz mini-podgląd w belce menu). Możemy także ustalić kierunek transmisji – gdyby okazało się, że podczas pobierania danych program wskazuje na wysyłanie:

peakhour_prefs04

Operację przeprowadzamy kolejno dla wszystkich interfejsów, które chcemy monitorować. Ja wybrałem następujące:

peakhour_prefs06

Na kartach View, Colors, Bandwidth, Totals i Advanced możemy zmienić sposób pokazywania i dokładność wyświetlanych danych dla każdego interfejsu z osobna. Natomiast karty w głównym oknie preferencji programu (Display, Usage, General) pozwalają na zmianę parametrów globalnych, takich jak:

  • częstotliwość odświeżania (w zakresie od 1/2 sekundy do całej minuty),
  • jednostki pomiarowe (KB/s, MB/s, GB/s lub Kbps, Mbps, Gbps),
  • interpolacje (wygładzanie) wykresu – zależnie od siły uśredniania wykres będzie bardziej „gładki”, ale prezentowane dane mniej zgodne z rzeczywistymi,
  • płynna animacja wykresu – opcja dla nowszych i szybszych komputerów,
  • śledzenie zużycia transferu w odniesieniu do ustalonego limitu, z możliwością automatycznego zerowania po upłynięciu pełnego okresu rozliczeniowego – w celu zachowania dokładności monitoringu, wymaga to pozostawienia komputera włączonego przez cały czas,
  • kolory menuletu, pokazywanie ikony w Doku, opcja uruchamiania PeakHour przy starcie systemu,
  • telemetria – gromadzenie danych przydatnych innym użytkownikom takich samych urządzeń do ich konfiguracji.

Sami widzicie, że opcji jest mnóstwo i trzeba spędzić trochę czasu by dostosować program do swoich oczekiwań i potrzeb. U mnie menu PeakHour już po skonfigurowaniu i w użyciu prezentuje się następująco (nie miałem weny na zabawę z kolorkami ;)):

peakhour_menu

Czy program ma jakieś wady? Owszem. Jak pewnie zauważyliście monitorowane są konkretne interfejsy zbiorcze, nie ma niestety możliwości podglądu obustronnej transmisji danych dla poszczególnych klientów, czyli wszystkie iUrządzenia będą zwiększać ilość przesłanych i odebranych danych dla interfejsów WiFi w odpowiednich pasmach. A wszystkie komputery wpięte do zintegrowanego switcha pracować na konto wspólnego interfejsu.

Program nie obsługuje historii pomiarów, tzn. każda zmiana ustawień dla nawet wybranego interfejsu (np. zamiana kierunku Download/Upload) spowoduje wyzerowanie danych. Trudno sprawdzić np. jakie użycie danego dnia miało miejsce, tym bardziej że sam wykres wyświetla tylko sześciominutowy przedział czasu.

Śledzenie działa poprawnie, tj. gdy np. uruchomimy na iPadzie film z YouTube to od razu widać zwiększone pobieranie danych zarówno na interfejsie WiFi jak i WAN. Program ma spory potencjał i według zapewnień autora, w niedalekiej przyszłości udostępni PeakHour 3, który będzie wspierać historię z możliwym podglądem według dni, tygodni i miesięcy, dziennik (logowanie) zdarzeń, akcje powiązane z określonym przez użytkownika zużyciem transferu, opcję przewijania wykresu w poziomie i pełną z godność z OS X Yosemite (choć ja nie zauważyłem żadnych problemów z działaniem aplikacji na tej wersji systemu). Tak więc, jest na co czekać :)

Mi osobiście, marzy się program potrafiący wyświetlić np. ilość odebranych i wysłanych danych, od pierwszego podłączenia Time Capsule w mojej sieci domowej. Z podziałem nie tylko na interfejsy, ale również urządzenia (np. identyfikowane adresem MAC). Który potrafiłby zrobić zestawienie generowanego ruchu w skali dnia, tygodnia, miesiąca i roku, a jeszcze lepiej gdyby umiał również wskazać jaki protokół sieciowy, lub port przyczynił się do tych wyników… Pomarzyć można, prawda?

PS. Na witrynie PeakHour znajdziecie Dokumentację, Wiki oraz Blog – te miejsca to spora kopalnia wiedzy o programie, którą warto zwiedzić nim się podejmie decyzję o zakupie.

BetterSnapTool – czyli okna na swoich miejscach

bst_icon

Jedną z nielicznych fajnych funkcji dostępnych standardowo w Windows (nie pamiętam, czy od wersji 7 czy Visty) jest możliwość powiększenia okna do obszaru biurka lub jego połowy, poprzez przyciągnięcie go do górnej lub jednej z bocznych krawędzi ekranu. To szybki i wygodny sposób na np. porównanie zawartości dwóch umieszczonych obok siebie okien. Dla mnie znaczenie ma tu też aspekt estetyczny, lubię gdy gabaryty okien są jednakowe. Z tego powodu w Mavericksie oraz wcześniej, korzystałem z darmowego programu BetterTouchTool, który taką możliwość porządkowania okien na ekranie, dodawał do OS X. BTT miał jednak inne, główne zadania, tj. tworzenie dodatkowych gestów, pozwalających na maksymalne wykorzystanie Magic Mouse, Magic Trackpad czy gładzika wbudowanego w MacBooki.

Po przesiadce na Yosemite i krótkiej z nim zabawie, zaczęło mi brakować tego przydatnego drobiazgu. Mógłbym oczywiście zainstalować znów BTT, ale przypomniało mi się, że jest jeszcze inna aplikacja – Cinch. Cóż, odwiedziny witryny produktu w Mac App Store nie nastawiły mnie przychylnie. Sześć euro to trochę za wiele za program, który robi tak niewiele. Postanowiłem więc wspomóc autora BetterTouchTool, bo pamiętałem, że również w MAS jest ten soft dostępny. A dokładnie, to był. Wygląda na to, że autor postanowił  aplikację udostępniać wyłącznie za darmo i bez pośrednictwa sklepu Apple. Jednak buszując po MAS okazało się, że Andreas Hegenberg oferuje tu za bardzo rozsądne pieniądze, aplikację BetterSnapTool! Program ten to tańsza alternatywa dla Cinch, o znacznie większych możliwościach. A jako, że mam tylko Magic Mouse i dodatkowe gesty są raczej mało użyteczne, postanowiłem nabyć ten program pozwalający na pozycjonowanie okien na ekranie.

bst_opcje

Co potrafi BST? Całkiem sporo. Możemy:

  • powiększyć okno do maksymalnych rozmiarów Biurka z zachowaniem miejsca dla belki Menu oraz paska Doka (przyciągnięcie to górnej krawędzi ekranu),
  • powiększyć okno do połowy przestrzeni Biurka oraz umieścić je przy lewej bądź prawej krawędzi ekranu (przyciągając okno odpowiednio do tych krawędzi),
  • powiększyć okno do 1/4 powierzchni przestrzeni Biurka i ustawić taką ćwiartkę w odpowiednim narożniku (przyciągając wybrane okno do odpowiedniego narożnika),
  • powiększyć okno do maksymalnej wysokości ekranu i 1/3 jego szerokości – w ten sposób można rozmieścić i porównać np. zawartość trzech okien ulokowanych obok siebie!
  • powiększyć okno do maksymalnej szerokości i 1/2 wysokości ekranu – i np. ustawić tak dwa okna jedno nad drugim,
  • ustawić centralnie, do lewego lub prawego górnego narożnika bez skalowania,
  • przenieść okno, wycentrować lub powiększyć je do maksymalnych rozmiarów na drugim monitorze!

Jeśli powyższe nie zrobiło na was wrażenia, to przygotujcie się na najlepsze! Bo BetterSnapTool jest w pełni konfigurowalny. Po za powyższymi opcjami, użytkownik może dla okna aktywnej aplikacji ustalić specyficzne wartości, ile % obszaru ekranu ma takie okno zajmować.

bst_spec_app

Chcecie więcej? To macie :) BST pozwala na tworzenie własnych obszarów dopasowania/pozycjonowania (tzw. snap areas). Co to oznacza? Ano to, że możemy ustawić np. okno Findera w wybranym miejscu ekranu, dopasować pożądaną szerokość/wysokość okna i na jego podstawie utworzyć szablon do którego będą stosowały się inne okna, systemowe lub wybranych aplikacji. Co ułatwia dodatkowo sprawę, to fakt, że przyciąganie z przeskalowaniem może być aktywowane dopiero po wciśnięciu klawisza modyfikującego (np. Shift), wtedy na ekranie pojawia się „gorący obszar”, do którego wybrane okno musimy przenieść. Obszar ten może być opisany, niewidoczny, posiadać wybrany kolor tła, krawędzi oraz jej grubość i styl. Musicie tego spróbować sami, bo potencjał konfiguracyjny jest tu naprawdę ogromny!

bst_snap_area

Same preferencje BetterSnapTool skrywają dodatkowo multum ustawień. Autor przekazuje nam pełną kontrolę nad tym wyjątkowo elastycznym kawałkiem oprogramowania. Nie tylko zmienimy tu wygląd, dodamy skróty klawiszowe dla większości dostępnych opcji, ale również doprecyzujemy jak mają zachować się standardowe przyciski okna (czerwony, żółty i zielony), gdy będziemy na nie klikać prawym lub środkowym klawiszem myszy.

bst_prefs

Bez dwóch zdań, BetterSnapTool to program genialny. Co więcej, dostępny w Mac App Store za zaledwie €1,79. Uwielbiam takie aplikacje, mega-użyteczne narzędzia do wydawałoby się prostych i niepozornych czynności.

Gry w przeglądarce WWW. Jakie znacie?

html5-webgl

Obecne komputery są tak szybkie, że da się na nich spokojnie pograć w gry wykonywane w oknie przeglądarek internetowych. Oczywiście nie mam tu na myśli tytułów wykonanych w Adobe Flash, a pozycje stworzone z wykorzystaniem np. HTML5/WebGL. Nasuwa się pytanie: po co, na co to i komu? Wiadomo, że gra w postaci programu stand-alone będzie działać sprawniej, najczęściej bez wymogu dostępu do sieci, z możliwością automatycznego zapisywania postępów gracza, itp. Ale są sytuacje, kiedy potrzebujemy odrobiny rozrywki, chcemy „zabić” kilkanaście minut, wolimy uniknąć kupowania pełnej wersji gry, pobierania nielegalnej kopii, „zaśmiecania” grami naszego dysku. Albo po prostu tytuł jest na tyle stary, że nie dostępny / nie działający na naszej platformie. Wtedy rozwiązanie przeglądarkowe sprawdzi się znakomicie.

Poniżej chciałbym przedstawić i przypomnieć kilka gier, które bardzo dobrze działają w Safari nawet na tak starym komputerze jak moje iMadło:

Wolfenstein 3D – klasyk, którego nie trzeba chyba bliżej przedstawiać

wolf3d

Ruff 'n’ Tumble – dla amigowców to znany tytuł, platformówka z dużą grywalnością

ruffntumble

Cut the Rope – tu mamy niestety tylko przedsmak zabawy – ograniczoną liczbę poziomów

cuttherope

Freeciv – klon Cywilizacji z opcją gry jedno- i wieloosobowej

freeciv

Bombermine – kolejna „perła z lamusa”, z naciskiem na grę wieloosobową

bombermine

Contre Jour – przepiękna, klimatyczna gra logiczno-zręcznościowa – mój zdecydowany faworyt

contrejour

Input/Output – jeśli pamiętacie The Incredible Machine, to ta gra też się wam spodoba. Niestety po tutorialu w większości przypadków (i przeglądarek) po prostu nie reaguje :/ A szkoda, bo potencjał spory.

i:o

HexGL – wyścigi nawiązujące do słynnego niegdyś Wipeout’a 2097

hexgl

To tylko kilka tytułów, które wpadły mi w oko, w sieci nie trudno znaleźć wiele innych, równie interesujących, które zaspokoją najbardziej wybredne gusta :) Za darmo. Ciekaw jestem zresztą, w jakie pozycje wy, drodzy czytelnicy gracie – zostawcie odsyłacze w komentarzach, niech inni też poznają fajne gry, i przestaną być przez jakiś czas produktywni ;)

Nagrywanie obrazu iUrządzenia na Maku

QuickTime

Nagrywanie obrazu iPhone lub iPada, dotąd wymagało dodatkowego oprogramowania. Większość liczących się odbiorników AirPlay, takich jak App Dynamic AirServer, Squirrels Reflector czy X-Mirage oferuje wbudowaną opcję nagrywania obrazu, przesyłanego strumieniowo do komputera (zdaje się, że Splashtop Mirroring360 ma otrzymać tę funkcję wkrótce). Alternatywą są też appki dla iOS, zapisujące w tle to co robimy na iGadżetach.

Okazuje się, że uaktualnienia systemu OS X (do wersji 10.10) oraz iOS (do wersji 8.x) dodają m.in. nowość w postaci możliwości rejestrowania obrazu urządzenia, pod warunkiem, że podpięte jest ono do Maczka za pomocą kabla USB-Lightning. Tak więc starsze modele z 30-pinowym złączem docka (jak np. iPhone 4/4s, czy iPad 2) się tutaj nie kwalifikują.

Do nagrywania obrazu i dźwięku służy aplikacja QuickTime Player, która w Yosemite została odrobinę odświeżona. Po jej uruchomieniu wybieramy z menu Plik opcję Nowe nagranie filmowe.

qt_menu

Domyślnie uruchomi się obraz z kamery iSight, ale w prosty sposób możemy zmienić źródło sygnału, na iPhone lub iPada. Ponadto możemy wybrać urządzenie rejestrujące dźwięk oraz ustawić jakość nagrania.

input_selection

Oczywiście w nagraniu da się utrwalić to, co widzi kamera naszego smarfona / tabletu :)

camera_loop

Rozwiązanie działa to całkiem fajnie, jednak zauważyłem dwie sprawy wymagające poprawy:

  • zdarza się, że okno podglądu się zamyka a QT wyświetla komunikat o błędzie,
  • obrót iUrządzenia powoduje że obraz przez chwilę jest zniekształcony, nim zostanie poprawnie przeskalowany do nowych proporcji i wymiarów ekranu.

Co do samej jakości nagrania oraz płynności nie mam zastrzeżeń. Jest lepiej niż w przypadku wspomnianych na początku wpisu programowych odbiorników AirPlay. Filmowanie naszych działań na iPhonie / iPadzie może być ciekawą formą prezentacji recenzji aplikacji, lub interesującym uzupełnieniem np. materiałów szkoleniowych. Zresztą pomysłów na wykorzystanie takiej opcji jest bez liku, i jestem przekonany, że przynajmniej część czytelników applesauce wykorzysta tę możliwość.

Yosemite na starym Maku – czy warto?

Yosemite_00

Chyba od zawsze, produkty Apple były uważane za długowieczne. Jedną z zalet, stawiającą ten hardware wyżej nad asortymentem konkurencji, jest dłuższy czas wspierania go przez oprogramowanie systemowe. Czyli kupując np. Maka, płacimy więcej ale mamy też na dłuższy czas spokój. Patrząc na pogłębiającą się tendencję, że większość nowych komputerów z jabłkiem ma coraz mniejsze możliwości w kwestii wymiany komponentów, jesteśmy niejako zmuszeni do dokonania wyboru: albo stary – jeśli jeszcze „zipie”, albo wymiana na nowy. W sumie to rozumiem takie podejście i jestem na tak. Co z tego, że peceta mogę rozbududowywać w zasadzie w nieskończoność, ponosząc przy tym  mniej lub bardziej regularne wydatki (bo do dobrego człowiek bardzo szybko się przyzwyczaja, a apetyt rośnie…)? Może się okazać, że wymieniając Maka po kilku latach nie dość, że jego cena będzie niższa niż sumaryczne koszty upgrade’ow peceta, to wydajność i stopień zawansowania finalnej konfiguracji nowego komputera będzie wyższy, niż tego pieczołowicie modernizowanego. A poprawa komfortu pracy znacznie bardziej odczuwalna.

Nie ukrywam, że z zazdrością patrzę na nowe jabłuszka w rękach przyjaciół (np. takie). Ech… gdyby w życiu człowiek miał tylko takie wydatki i problemy. Niestety rzeczywistość jest bardziej brutalna i z zadowoleniem przyjąłem informację, że moje wiekowe iMadło znajduje się w grupie komputerów kwalifikowanych do instalacji systemu OS X 10.10.

iMac08

Dla przypomnienia, od maja 2008 roku użytkuję iMaca (Early 2008) Core 2 Duo @2.66 GHz, w konfiguracji: 4 GB pamięci RAM (rozszerzona przeze mnie ze standardowych 2 GB krótko po zakupie), dysk twardy SATA 320 GB, karta graficzna ATi Radeon 2600 Pro 256 MB VRAM, matryca 20″. Trudno uznać obecnie taką jednostkę za demona prędkości, dziś zamiast robienia dobrego wrażenia prędzej może wzbudzić współczucie :)

Jednak ten komputer wciąż działa i wykonuje nadal sprawnie wiele czynności. Owszem, wystawia na próbę moją cierpliwość, ale większość pecetów z podobnym stażem albo trafiła już na cmentarzysko elektrośmieci, albo niespecjalnie nadaje się do użytku z Windows 8.x. iMac przyszedł do mnie z OS X 10.5, a Yosemite jest na 99,9% ostatnią wersją systemu operacyjnego, który da się na nim nie tylko zainstalować, ale przede wszystkim – używać. Właśnie od tym ostatnim, oraz parę ogólnych wrażeń z najnowszego OS X, kilka słów niżej.

Za uaktualnienie iMadła zabrałem się kilka dni po udostępnieniu oficjalnej wersji systemu. Oczywiście byłem ciekaw już dużo wcześniej, ale:

  • to moja jedyna (nie licząc iUrządzeń, oraz peceta) maszyna, więc wolałem ubezpieczyć się podejmując odpowiednie kroki,
  • postanowiłem zaczekać aż pierwsza fala użytkowników zwolni nieco łącza oraz wyrazi swoje opinie w sieci,
  • wybrana opcja instalacji wymagała wykonania kopii zapasowych danych, zapisania konfiguracji programów oraz odnalezienie informacji niezbędnych do ich rejestracji po ponownym zainstalowaniu.

Podobnie jak Kuba zdecydowałem się postawić system na czysto. Nie pamiętam już, czy z Mavericksem zrobiłem podobnie, czy aktualizowałem wcześniejszą wersję do bety. Nie ma to znaczenia, iMacowi należało się przewietrzenie trzewi, sformatowanie dysku, i selekcja oprogramowania, tak by odzyskać miejsce i wyeliminować software, z którego nie korzystam. A przez zaledwie rok uzbierało się tego naprawdę sporo. Wiele programów doszło choćby z powodu ich testowania i recenzowania na potrzeby bloga.

Zacząłem więc od zrobienia obrazu używanego systemu iMaca, na dysku zewnętrznym. Na szczęście znalezienie takiego nośnika nie było problemem, ba! w szufladzie znalazłem model prawie identyczny z tym, zainstalowanym w środku – jedyną różnicą było złącze PATA (dysk pozostał mi po Maxtor One Touch III, niestety padła elektronika w obudowie). W przekopiowaniu danych i utworzeniu bootowalnego obrazu pomóg nieoecniony Carbon Copy Cloner (mógłbym użyć również systemowego Narzędzia dyskowego, ale CCC używam nie pierwszy raz i chyba przyzwyczajenie zrobiło swoje). Po kilku godzinach (około 230 GB danych) krok pierwszy został zakończony, jeszcze tylko naprawa przywilejów i inne standardowe procedury przeprowadzone na zewnętrznym dysku i weryfikacja czy iMadło z niego wstaje.

Drugim krokiem była archiwizacja danych na dysku Time Capsule. Okazało się, że jakiś czas temu wyłączyłem robienie kopii przez Time Machine, więc samo przygotowanie do archiwizacji, porządkowanie danych trwało dość długo. Kopiowanie plików jeszcze dłużej, mimo że faktycznie dobre 60 GB mniej było do przetransferowania. Na szczęście ta operacja nie musi być dozorowana, więc spokojnie można ją przeprowadzić w nocy.

Sformatowanie dysku, oraz wyzerowanie całej przestrzeni to przedostatnia czynność, jakiej dokonałem. W przypadku dysku o pojemności 320 GB i transferach na poziomie ~50-70 MB/s zajęło to dobrą godzinę z małym okładem. Ok, operacja, jak i poprzednie, zakończyła się sukcesem, żadnych bad sectorów ani innych problemów.

W międzyczasie ściągnąłem z MAS Yosemite i utworzyłem instalacyjny pendrive. Proces instalacji odbył się wzorowo, trwał łącznie z wprowadzeniem danych mniej niż pół godziny – m.in. dlatego, że Yosemite nie musiał uaktualniać istniejących plików starego systemu, ich weryfikować, itp.

Yosemite_01

No dobra, OS X 10.10 na pokładzie! Start komputera trwa podobnie, no dobra trochę jednak krócej, niż w przypadku Mavericksa (mierzony do pojawienia się okna logowania, automatyczne logowanie mam domyślnie zawsze wyłączone). Ale jest na pewno dłużej niż na 10.5.2, z którym komputer do mnie trafił, choć to raczej nie powinno nikogo dziwić.

Aspekt wizualny systemu to sprawa gustu. Nie przeżyłem aż takiego szoku jak przy przesiadce z iOS 6 na „siódemkę”, ale chwilę potrwa nim zaakceptuję nowe szaty cesarza Yosemite. Z jednej strony mam poczucie większego porządku, z drugiej interfejs wygląda dla mnie zbyt plastikowo, mniej profesjonalnie. I chyba też nudniej.

Nie wiem czy to kwestia stosunkowo niskiej (dla przekątnej 20 cali) rozdzielczości / gęstości upakowania pikseli, czy kiepskich możliwości karty graficznej, ale tak medialnie uwypuklone przezroczystości nowego systemu, są tu ledwo dostrzegalne. Niespecjalnie mi nawet tego brakuje. GUI nie działa wybitnie płynnie, ale nie ma znów tragedii. Przynajmniej na chwilę obecną, bo z czasem może to być bardziej irytujące, albo przeciwnie – po kolejnych aktualizacjach wnoszących – mam nadzieję – optymalizacje, będzie lepiej. Nie spodziewam się cudów, ale skoro wielu posiadaczy nowszych Maków, zwłaszcza z ekranami Retina też wyraża swoje umiarkowane zadowolenie, to liczę na to, że Apple pochyli się nad tą kwestią. Swoją drogą, zastanawiające jest to, że gdy porównany Yosemite z Mavericksem, to podobnie jak w przypadku iOS 7 oraz iOS 6, mamy wrażenie obcowania z uproszczonym graficznie interfejsem, a jednak wymagającym „bebechów” o lepszych parametrach, by działać tak samo szybko.

Yosemite_reducedtrans_bug

Wyłączenie przezroczystości (Preferencje systemowe > Dostępność > Zmniejsz przezroczystość) nie powoduje wyraźnej poprawy zachowania elementów graficznych, natomiast Dock wygląda po prostu brzydko, a na dodatek przynajmniej na moim komputerze pojawia się błąd podczas wyświetlania „menu OSD”, np. przy zmianie głośności.

Ogólnie komputer jest wręcz zadziwiająco responsywny, trudno mi jednak stwierdzić jednoznacznie, że wynika to z samego oprogramowania systemowego czy dokonanej „rzezi niewiniątek”, czyli zubożenia ilości zainstalowanych aplikacji. Interfejs graficzny na pewno powstał z myślą o wyświetlaczach z wysoką gęstością pikseli, dlatego na dwudziestocalowym ekranie, który nie wyświetla nawet Full HD, prezentuje się wyraźnie gorzej. Hmm, może nie tyle gorzej, co mniej atrakcyjnie. Ot, znak czasów.

Yosemite_translation_bug

W kwestii tłumaczenia OS X na j. polski, znalazłem póki co jedną niedoróbkę. Mianowicie, gdy w oknie Findera najedziemy myszką na przyciski okna, jedna z pojawiających się „chmurek” zawiera frazę z języku angielskim.

Wracając do szybkości systemu. Wykonany test Geekbenchem 3 wskazuje, że jest szybciej niż w poprzedniej odsłonie systemu Apple:

  • OS X 10.10 – Single-Core Score: 1632; Multi-Core Score: 2999,
  • OS X 10.9 – Single-Core Score: 1616; Multi-Core Score: 2944.

Geekbench3

Obserwując zachowanie dysku i zarządzanie pamięcią odnoszę wrażenie, że magicy z Cupertino pod maską poprawili też całkiem sporo. Pozwoliło mi to również wyciągnąć wniosek, że planowany upgrade komputera (wymiana dysku na SSD, ew. SSHD i rozszerzenie pamięci RAM do maksimum obsługiwanego przez ten model – 6 GB), jest ekonomicznie nieuzasadniony. Owszem, poprawa wydajności i wygody pracy na pewno wzrosłaby odczuwalnie, ale nie rozwiązałoby to problemu z powolną grafiką. A koszt takiej modernizacji byłby dziś bliski wartości rynkowej iMaca…

Continuity. Ta wielowymiarowa technologia stanowiąca chyba najbardziej atrakcyjny element Yosemite, działa w ograniczonym zakresie również na starym iMacu. Z racji starego interface Bluetooth (2.1+EDR zamiast 4.0 LE) nie ma co liczyć na Handoff oraz Instant Hotspot. Ale już dzwonienie/odbieranie rozmów telefonicznych oraz pisanie i wysyłanie SMSów to magia w czystej postaci :) Może jakość dźwięku rozmów nie zachwyca i jeśli ktoś liczył na to, że będzie tak czysto i wyraźnie jak przy wykorzystaniu FaceTime, to się zawiedzie, ale taka możliwość robi wrażenie i wygląda na użyteczną. Niestety w moim komputerze nie działa również AirDrop. Nie mam drugiego Maka by sprawdzić czy nadal działa ta sztuczka. W każdym bądź razie iMac z iPhonem 5 się nie widzą i wymieniać pliki w ten sposób nie mogą.

W przypadku niektórych starszych Maczków można osiągnąć pełną sprawność Continuity dzięki modyfikacjom tzw. kextów, w innych przypadkach należy wymienić moduł interfejsu sieciowego WiFi/Bluetooth, niestety zewnętrzne karty BT nie działają. Polecam zapoznać się z narzędziem Continuity Activation Tool.

Aplikacje. Wiele systemowych programów zostało udoskonalonych i tego kwestionować nie można. Czy wszystkie zmiany poszły w dobrym kierunku wyjdzie w praniu. Podstawowe aplikacje, z których korzystam to Safari i Mail – muszę przyznać, że obie dostały wyraźnego kopa. Renderowanie stron, wyświetlanie wiadomości, ogólnie większość operacji wykonywanych w tych programach odbywa się szybko i sprawnie. Nie doświadczyłem póki co żadnych problemów ze stabilnością (odpukać!). Bardzo podobają mi się nowy Spotlight oraz Centrum powiadomień. Wygląda na to, że w końcu zacznę ich używać częściej, niż miało to miejsce w poprzednich „dziesiątkach”.

iCloud Drive. Wciąż jestem dość nieufny w kwestii przechowywania ważnych danych w chmurze. Mimo to sporadycznie korzystam z Dropboksa, Google Drive oraz OneDrive. Większość tych dysków oferuje przestrzeń za darmo, z ograniczonymi czasowo bonusami w postaci większej ilość gigabajtów. Nie lubię takich procederów, bo gdy się przyzwyczajam do dobrego, to później bardziej boli gdy nagle trzeba albo zrezygnować albo uiścić opłatę. Oferta Apple w tej materii wydała mi się więc bardzo atrakcyjna. Koszt €0,99 miesięcznie za 20 GB jest praktycznie bezbolesny dla portfela. No i sprawa zaufania. Zdecydowanie łatwiej mi zaufać Apple niż Google… To, czego się spodziewałem, a jednak stanowi łyżkę dziegciu to fakt, że w iCloud mamy za darmo 5 GB, a najtańszy płatny miesięczny abonament dodaje 15 GB, a nie 20. Szkoda. Postanowiłem sprawdzić jak wygląda szybkość kopiowania plików na iCloud Drive w porównaniu do konkurencji. Niestety tu nie jest różowo, skopiowanie pliku 123,04 MB trwało ponad 2,5x dłużej na iCloud Drive niż na inne dyski… (ponad 9 minut vs ~3 min 30 s.). A test wykonałem na łączu symetrycznym 20/20 Mbps. Tak więc „zapchanie” dysku w chmurze Apple wymagać będzie szybkiego łącza i cierpliwości. Od firmy, która zbudowała potężną serwerownię na przechowywanie danych, spodziewałem się lepszych wyników.

Zobaczymy za jakiś czas, jak nowy dysk sieciowy się przyjmie i będzie spisywał. W kwestii backupu zdjęć i tak chyba nic nie przebije Flickra, z darmowym terabajtem przestrzeni…

Zdecydowana większość programów firm trzecich, zarówno nabytych w Mac App Store jak i po za nim, działa bez problemów. Oczywiście sam fakt uruchomienia programu nie daje gwarancji, że każda opcja będzie funkcjonować jak należy, dlatego należy dokładnej weryfikacji dokonać samemu. I trzymać kciuki za aktualizacje. Ja czekam na pewno na nową wersję PYMplayera, który niestety Yosemite nie lubi (ale działa tu np. wyszukiwanie napisów do filmu – czyli jedna z ważniejszych rzeczy).

Czas na podsumowanie – odpowiedź na tytułowe pytanie. Według mnie warto. Instalacja na czysto każdej wersji systemu odświeża komputer, i pomaga zachować porządek. Szybkość działania Yosemite nawet na tak leciwym komputerze jak mój jest przyzwoita, jestem gotowy na aplikacje Yosemite-only, cieszy mnie możliwość esemesowania i odbierania rozmów z poziomu komputera. Udoskonalone wersje programów i usług systemowych powodują, że mniej konieczna jest instalacja alternatywnych rozwiązań.

Czekam na poprawki i optymalizacje ale wiem też, że kolejny system OS X pojawi się u mnie z nowym Makiem. Oby wystarczył na następne 6-7 lat…

Recenzja: LifeProof nüüd dla iPhone 5/5s

LifeProof_logo

Niezbyt często publikujemy wpisy gościnne, ale za to jak już się pojawiają, to są – naszym zdaniem – interesujące i ciekawie napisane. Dziś chcielibyśmy przedstawić recenzję etui do iPhone 5/5S, którą popełnił czytelnik, śledzący rozwój applesauce chyba od samego początku – Paweł Chrobak. Zapraszamy!

nuud_01

Dzisiaj podejmę się zrecenzowania obudowy która w sposób znaczny zwiększa odporność naszego telefonu na czynniki zewnętrzne oraz na skutki naszego trybu życia i pasji. Jak wiadomo iPhone jest dość podatnym urządzenie na wszelkiej maści uszkodzenia, począwszy od tych mniej groźnych takich jak zarysowania i upadki z niewielkiej wysokości, a na zalaniu i upadku na beton skończywszy.

There’s NO App For That!

Niestety jeżeli nasz iPhone nie posiada jakiejkolwiek zewnętrznej osłony w niektórych sytuacjach musimy mieć na niego szczególne baczenie ze względu na kruchość tego urządzenia. Z pomocą przychodzą nam rozwiązania firm trzecich. Jak to bywa z produktami firmy Apple, mamy do dyspozycji szeroki wachlarz akcesoriów w równie szerokim przedziale cenowym. Począwszy od obudów które zapewniają nam wygodne uprawianie sportów takich jak bieganie czy jazda na rowerze na pływaniu skończywszy. Osobiście taka ochrona telefonu w moim przypadku jest wskazana i pożądana, ponieważ mój telefon jest często wystawiany na działanie kurzu wody i ma dużą szansę na upadek. Wielokrotnie, mając na uwadze właśnie względy bezpieczeństwa słuchawki, musiałem rezygnować z zabieraniem ze sobą telefonu.

Po wykonaniu reserch’u w internecie mój wybór padł na firmę LifeProof. Za tym wyborem przemówiły konkretne właściwości obudowy:

  • wodoodporność,
  • odporność na kurz i pył,
  • odporność na upadki,
  • odporność na warunki atmosferyczne (niska temperatura i śnieg),
  • design.

Warto tu zaznaczyć że w przypadku produktu tej firmy wodoodporność i odporność na upadki została potwierdzona certyfikatami, których próżno szukać u większości konkurencji.

nuud_02 nuud_03

Obudowy LifeProof występują w dwóch wersjach: nüüd oraz frē.

Wersja nüüd posiada transparentny tył obudowy oraz z przodu wzmocnioną ramkę ekranu, sam ekran jest odkryty ale możemy go zabezpieczyć folią dołączoną do zestawu.

Wersja frē posiada z tyłu obudowy transparentny fragment pokazujący logo apple reszta obudowy jest wykonana z nieprzeźroczystego plastiku jednego koloru. Przód obudowy jest cały pokryty folią transparentną w miejscu ekranu i kolorową po za nią. Przy górnej krawędzi powierzchnia folii jest mocno wypiętrzona ze względu na znajdujące się pod nią uszczelki przy głośniku. po założeniu obudowy na telefonie pojawiają się plamy w miejscu styku folii i ekranu co jest bardzo nieestetyczne. Warto tu też zaznaczyć że front obudowy wydaje się znacznie bardziej lichy i nie posiada wzmocnień dookoła ekranu. Jest to wersja tańsza i moim zdanie nie warta polecenia.

Zatem wybór był prosty. Wybrałem wersję nüüd. Co dostajemy w zestawie?:

  • obudowę,
  • tester,
  • ściereczkę (dobrej jakości),
  • folię ochronną na ekran,
  • przejściówkę do gniazda słuchawkowego umożliwiającą nam podłączenie wodoodpornych słuchawek,
  • instrukcję obsługi.

Zacznijmy więc test szczelności (wodoodporności).

Postępowałem zgodnie z zaleceniami producenta zawartymi w instrukcji. Do zestawu jest dołączona plastikowa makieta iPhone pusta w środku, wykonana z półprzezroczystego niebieskiego plastiku. Makieta jest umieszczona od razu w obudowie, należy ją dokładnie zamknąć i upewnić się ze oba porty (słuchawkowy i port ładowania są szczelnie zamknięte. Ja dla pewności umieściłem wewnątrz makiety fragment chusteczki higienicznej, który mógł by ew. wychwycić wodę, która przedostałaby się do środka.

nuud_04 nuud_05

Po zamknięciu obudowy umieszczamy ją w pojemniku z wodą na 30 min., tak aby cała znajdowała się pod wodą.

nuud_06

Jeżeli po upłynięciu tego czasu w obudowie nie ma śladów wilgoci, obudowa jest szczelna i możemy umieszczać w niej nasz cenny telefon. Bardzo istotne jest to aby wkładać go do obudowy tak jak jest to opisane w instrukcji. Wkładanie telefonu inną metodą może spowodować uszkodzenie uszczelek i membran, które znajdują się wewnątrz obudowy.

Tak oto prezentuje się telefon w obudowie w porównaniu do telefony bez niej.

nuud_07

nuud_08

nuud_09

nuud_10

nuud_11

nuud_12

nuud_13

Zatem skoro nasz iPhone dostał tyle nowych odporności warto było by się im przyjrzeć bliżej. Zacznijmy od kwestii wodoodporności i samego działania telefonu pod wodą.

nuud_14

W krótkim czasie możemy się przekonać że wodoodporność jest bardzo praktyczna nawet w codziennym używaniu telefonu. Bardzo łatwo utrzymać czystość telefonu, wystarczy go przemyć pod bieżącą wodą i wysuszyć ręcznikiem (Producent uczula, że kontakt z detergentami może wpłynąć negatywnie na szczelność uszczelek. Po kontakcie z detergentami należy wykonać ponownie test szczelności).

nuud_15

Może nam towarzyszyć podczas kąpieli jako odtwarzacz muzyki, możemy go śmiało zabrać na basen, wypad nad jezioro czy morze. Producent gwarantuje bezpieczne zanurzanie urządzenia w obudowie do głębokości 2 metrów, więc dzięki obudowie zyskujemy możliwość filmowania i fotografowania pod wodą.

nuud_16

Niestety tracimy możliwość sterowania telefonem za pośrednictwem ekranu dotykowego, musimy go wynurzyć żeby ekran zaczął odpowiadać na nasz dotyk. Obudowa nie wpływa negatywnie na jakość wykonywanych zdjęć, nie pojawiają się cienie ani nieostrości. Wystarczy tylko przed montażem upewnić się że obiektyw jak i obudowa są czyste. Przejdźmy do kolejnych odporności jakie zyskuje nasz iPhone.

Odporność na kurz i upadki.

Wszelkiej maści warsztaty i pracownie stają się środowiskiem naturalnym naszego telefonu. Nie straszny mu kurz pył czy spartańskie warunki sanitarne, panujące w naszym zakładzie.

nuud_17

Wszystkie głośniki, mikrofony i porty są doskonale chronione. Kurz dostaje się ciężko do tych otworów, ale jak już się tam znajdzie, w bardzo prosty sposób możemy go usunąć. Wystarczy silnie dmuchnąć w porty lub przemyć telefon w wodzie. Nie jest wymagane zdejmowanie obudowy.

nuud_18

Te właściwości znajdą szerokie zastosowanie w terenowych wycieczkach, lub w po prostu aktywnym spędzaniu czasu z rodziną po za domem.

nuud_20

Telefon jest również bardzo odporny na upadki i wstrząsy. Materiały z których jest wykonana obudowa chronią telefon bardzo dobrze. Ekran pomimo iż jest całkowicie odsłonięty, jest chroniony przez to iż znajduje się w zagłębieniu obudowy, co skutecznie chroni go przy większości upadków na płaskie powierzchnie.

nuud_19

Podsumujmy teraz jak to jest z tym LifeProof’em w użyciu tak na co dzień. Telefon w moim odczuciu leży świetnie w dłoni. Dzięki gumowej obudowie chwyt wydaje się jeszcze pewniejszy. Rozmowy przez telefon przebiegają bez żadnych problemów. Słychać nas normalnie i my słyszymy tak samo dobrze jak bez obudowy. Korzystanie z ekranu jest bardzo wygodne, napotykam sporadycznie problem z wysunięciem podręcznego menu z dołu ekranu. Touch ID w iPhone 5s działa bez problemu. Wszystkie przyciski w iPhone działają gładko i nie trzeba przykładać dużo większej siły do ich aktywacji jak bez obudowy.

Zdjęcia wychodzą bez zmian jeżeli obiektyw i obudowa są zachowane w czystości. Dźwięk odtwarzany z wbudowanych głośników jest gorszej jakości w obudowie. Dostęp do gniazda słuchawkowego jest dobry zwykłe słuchawki z cienkim wejściem wejdą bez problemu do tunelu, grubsze wtyki będą wymagały skorzystania z przejściówki dołączonej do zestawu. Podpięcie kabla zasilającego przebiega bez problemu.

Uważam że obudowa jest przeznaczona dla każdego. Nie musisz uprawiać sportów ekstremalnych lub być stolarzem, jej właściwości na pewno znajdą zastosowanie w życiu codziennym i uchronią skutecznie twój telefon przed wypadkami lub małymi dziećmi. Do obudowy możemy dokupić akcesoria które umożliwią nam montaż telefony do roweru oraz wiele innych akcesoriów. Cena etui jest dość wysoka w porównaniu do innych bo wynosi ok. 370 zł, ale moim zdanie jest to godna uwagi inwestycja w ochronę naszego telefonu i ogromne ułatwienie w korzystaniu z niego.