About Marek Telecki

http://www.applesauce.pl

test

Posts by Marek Telecki:

Clementine Music Player dla OS X – mini-recenzja

Clementine-Logo

Pod opisem appki dla iOS pod nazwą Evermusic (wcześniej Cloud Player Pro), jeden z czytelników zasugerował podobne rozwiązanie ale na desktopy. Po szybkiej weryfikacji okazało się, że to rozwiązanie multiplatformowe, dostępne nie tylko na Windowsa, ale też dla OS X oraz Linuksa (Debian, Ubuntu i Fedora). Chodzi o Clementine Music Player, darmowy odtwarzacz o naprawdę potężnych (na pierwszy rzut oka) możliwościach.

Autorzy projektu przyznają, że żródłem inspiracji dla nich był Amarok 1.4, uznawany przez wielu za jeden z lepszych, a przynajmniej ciekawszych programów do odtwarzania muzyki.

Clementine_services

Co prawda alternatyw do iTunes jest sporo, wystarczy wspomnieć Vox czy doubleTwist, ale przewagą Clementine ma być obsługa dysków w chmurze oraz różnych serwisów streamingowych i radio internetowego. Lista wspieranych usług jest naprawdę pokaźna (poniżej wymienię tylko wybrane):

  • serwisy: Spotify, Grooveshark, Magnatune, Jamendo, Soundcloud, Icecast, i inne,
  • dyski sieciowe: Box, Dropbox, OneDrive, Google Drive.

Oczywiście program oferuje też wiele opcji typowych dla programów tego typu, jak tworzenie playlist, pobieranie okładek oraz uzupełnianie tagów ID3, wizualizacje, korekcję dźwięku, konwersję między różnymi formatami. Możliwości naprawdę jest sporo i warto samemu przekonać się o ich przydatności.

Clementine_visuals

Czy można coś zarzucić „Klementynce”? Owszem i to sporo. Przynajmniej w wersji dla OS X. Oczywiście opiszę tu to, co nie działa u mnie – u was (i/lub w wersjach na inne platformy) – sytuacja może wyglądać zdecydowanie lepiej. Zacznę jednak od tego, że wygląd programu trąci zeszłą dekadą. Ale nawet mało nowoczesny interfejs graficzny nie dyskwalifikuje przecież programu, więc po jego uruchomieniu i ocenieniu ilości dostępnych opcji, funkcji i narzędzi, ucieszyłem się i nabrałem apetytu. Niestety dość szybko okazało się, że wiele z nich nie działa, albo nie przynosi oczekiwanych efektów.

Clementine_aboutsong

Większość serwisów wymaga zalogowania się na konto i autoryzacji aplikacji. Nic w tym dziwnego, jednak np. w przypadku Grooveshark nie wystarczy darmowe konto, wymagane jest konto VIP (Grooveshark Anywhere). Korzystanie z dysków sieciowych wymaga wcześniejszego zindeksowania przechowywanych zdalnie plików przez Clementine, co zależnie od szybkości łącza i komputera może trochę czasu zająć. Mi udało się jednak – mimo dokonania poprawnej autoryzacji dostępu programu do zasobów sieciowych – uzyskać możliwość odtwarzania muzyki tylko z Google Drive. Do Dropboksa dało się wejść, ale Clementine nie widział(a) tu folderów, natomiast Box i OneDrive zostały kompletnie zignorowane. Jakość odtwarzanej muzyki jest w porządku, ale ostrożny byłbym sugerując, że mamy do czynienia z HiFi.

Clementine_coverman

Nie udało mi się też zmusić do działania wyszukiwarki okładek. Natomiast całkiem fajnie działa wynajdywanie informacji o utworze, wraz z pobieraniem tekstów, oraz wyświetlanie biografii artysty. Działa też korektor dźwięku, a konwerter oferuje kilka najpopularniejszych formatów. Mimo wszystko taką operację zlecam bardziej sprawdzonemu narzędziu – XLD.

Clementine_transcode

Wsparcie Soundcloud pozwala na wyszukiwanie utworów, nie oferuje – w przeciwieństwie do last.fm – konfiguracji konta.

Radio internetowe jest. Nawet nie jedno, ale to nie moja bajka, więc pominę tę kwestię.

Brakuje też wsparcia dla technologii AirPlay. Tak, by podobnie jak ma to miejsce w iTunes móc przesyłać audio na wybrane bezprzewodowe głośniki. Oczywiście sprawę pośrednio rozwiązuje Porthole. Przydałby się, wzorem aplikacji na Androida, pilot Clementine Remote dla iOS.

Clementine_equaliser

Jednak kwestią, która najbardziej mnie niepokoi to fakt dostępu przez aplikację to wielu naszych kont w różnych serwisach. Istnieje uzasadniona obawa, że nasze loginy i hasła mogą trafić w niepowołane ręce… Może dmucham na zimne, ale na codzień jesteśmy zmuszeni obdarzać kredytem zaufania tyle podmiotów, że udostępnianie zmagazynowanej porcji informacji na nasz temat powinno być świadome i przemyślane.

Mam mieszane uczucia w stosunku do tego programu. Z jednej strony uważam Clementine za ciekawą alternatywę dla innych odtwarzaczy, i zawsze wspieram rozwiązania dostępne na różnych platformach. Z drugiej strony widać, że przed odtwarzaczem jeszcze długa i wyboista droga, nim osiągnie stan dojrzałości. Mimo wszystko polecam wam wypróbować Clementine, i wydać własny werdykt. Ja będę obserwować rozwój tego programu na pewno.

Pulseway – co nowego?

Pulseway_logo

Dla większości z czytelników tytuł może być zaskakujący, bo programu o takiej nazwie nie testowaliśmy na łamach bloga, ale to nie do końca tak. Pulseway to nowa nazwa PC Monitora, który nawet dwukrotnie tu gościł (wpisy: pierwszy i drugi).

Pulseway_iOS_01

Bez zbędnego powielania informacji przypomnę tylko, że Pulseway pozwala na zdalne zarządzanie komputerami, tak więc przyda się przede wszystkim administratorom. Aczkolwiek z uwagi na fakt, że darmowe konto pozwala w ograniczonym zakresie kontrolować do pięciu komputerów – polecam to rozwiązanie każdemu.

Pulseway_iOS_02

Program, a w zasadzie usługa, rozwija się prężnie, niestety znakomita większość dobrodziejstw dotyczy płatnego Pulseway Professional. Jest jeszcze rozwiązanie Enterprise, które ma sens gdy obsługujemy 100 i więcej stanowisk. Poniżej zestawienie cech wersji darmowej (Personal) i płatnej (kliknij obraz by wczytać większą wersję).

Pulseway_comparison_chart

To, na co warto zwrócić uwagę to fakt, że od bardzo niedawna Pulseway oferuję funkcję zdalnego biurka (remote desktop), zdalnego logowania do profilu, chat z użytkownikami, podgląd obrazu z kamery, wsparcie dla Exchange, serwera SQL, Active Directory i wielu innych zaawansowanych rozwiązań.

Pulseway_changelog

MMSOFT Design odwalają kawał dobrej roboty. Pulseway dostępne jest na wiele platform, zarówno w postaci tzw. agentów (Windows, OS X, Linux – różne dystrybucje), jako aplikacja mobilna (iOS, Android, Windows Phone, Windows 8), jako Dashboard dla Windowsa oraz API dla środowisk .NET i Java.

Pulseway_manager

Po co o tym wspominam? Otóż, dzięki zdalnemu desktopowi Pulseway (w wersji płatnej – Professional) staje się wg mnie ciekawą alternatywą dla LogMeIn Pro. Ten ostatni w opcji na dwa stanowiska kosztuje rocznie $99.00, natomiast Pulseway Professional przy dwóch komputerach wyceniono na zaledwie $32.00 rocznie, czyli sporo taniej.

1Password taniej niż w promocji, czyli: niech żyje upgrade

1pass5_icon

Wielu z was korzysta z 1Password od dawna, sporo dokonało zakupu aplikacji lub planuje tego dokonać w najbliższym czasie. Zwłaszcza, że AgileBits po raz kolejny, z okazji wczorajszego Keynote i upublicznienia OS X Yosemite dla wszystkich, zrobiła ukłon w stronę swoich (przyszłych) klientów, oferując program w 30% promocji (normalna cena w MAS to €44,99 – obecnie €30,99). Nie da się ukryć, że to wciąż sporo pieniędzy. A autorzy, póki co tylko w przypadku appki dla iOS zdecydowali się wypróbować model sprzedaży, w którym 1Password dostępny jest za darmo – oferując podstawową użyteczność, natomiast zakup w wewnątrz aplikacji pozwala na odblokowanie opcji „Pro”. Może kiedyś podobne rozwiązanie będzie dostępne również w przypadku programów na OS X?

Kuba już od rana mnie molestował bym skorzystał z promocji, tym bardziej, że wcześniej kupiłem appkę dla iOS, krótko przed jej „cenowym wyzwoleniem”. Po prawdzie właśnie brak wersji na Maczka sprawiał, że z appki dla iOS praktycznie nie korzystałem, polegając wciąż na systemowym pęku kluczy iCloud. Synchronizacja między komputerem i urządzeniami mobilnymi, to dziś sprawa wręcz priorytetowa. Co więcej, na codzień korzystam ze służbowego notebooka z Windowsem (niestety…), więc doskwierał mi brak rozwiązania które załatwiło by tę heterogeniczność i uwolniło od pamiętania wielu haseł.

agile_store

Po powrocie z pracy do domku, pierwsze kliki myszki skierowałem oczywiście do MAS. No tak, 1Password 5 za 2/3 ceny kusi jak diabli… Ale w sklepie Apple nie ma przecież wersji pod Windows. No to idę odwiedzić witrynę producenta, i na stronie sklepu Agile Online Store znalazłem wersje dla systemów Microsoftu i Apple, co więcej występujące również w postaci paczki tańszej o kolejne 30%! Super, fajnie widzieć oszczędności, ale zakup dwóch licencji nawet z takim upustem to wydatek wciąż wyższy, niż 1Password w Mac App Store. Postanowiłem sprawdzić czym się obie wersje, tj. oferowane w MAS oraz w sklepie Agile różnią. Okazuje się, że wersja w MAS ma następujące zalety, względem tej drugiej:

  • synchronizacja via iCloud
  • brak konieczności przechowywania klucza licencji (bo jest ona powiązana z naszym Apple ID)

Natomiast zaletą wersji kupowanej przez witrynę dewelopera jest jej szybsza aktualizacja, bez wydłużenia czasu weryfikacji uaktualnienia przez Apple.

Synchronizacja za pośrednictwem iCloud nie działa jednak między sprzetem Apple a pecetami i urządzeniami pracującymi pod Androidem. Nawet między sprzętem Apple przypisanym do różnych Apple ID też nie zadziała. W tym przypadku pozostaje opcja synchronizacji za pomocą Dropboksa. Tak więc chcąc mieć możliwość wykorzystania wersji windowsowej i tak musiałbym wybrać właśnie tę opcję.

Można uznać, że decyzja już podjęta, ale coś mnie tknęło. Przecież kiedyś przy okazji zakupu paczki MacHeist lub podobnej, w zestawie nabyłem właśnie 1Password! Później jeszcze, przed którąś Gwiazdką chyba, AgileBits rozdawało kody na 1Password i Knox za retweety, albo inną aktywność. Tak więc stwierdziłem, że muszę mieć gdzieś na dysku starszą wersję i klucz do niej. A na stronie sklepu jak wół stoi opcja: Upgrade license. Z niewielką nadzieją wpisałem odnaleziony klucz i okazało się, że przysługuje mi, jako posiadaczowi wersji 3.8.17 (dawno nie aktualizowanej jak widać) dodatkowy upust, który również kwalifikuje się przy zakupie zestawu programów na obie platformy. Ekstra! Teraz zbliżyliśmy się do ceny pojedyńczej aplikacji w MAS.

1pass3_cert

Znów palec zadrżał i znieruchomiał chwilę później, gdy wskaźnik myszy usadowił się nad przyciskiem Check Out Now. Bo dlaczego mam płacić za licencje na nie mój komputer? Przecież ja chcę mieć tylko możliwość szybkiego dostępu do haseł na innym komputerze. Nie będę dodawał tam nowych, więc teoretycznie wystaczyłby dokument tekstowy z adresami, loginami i hasłami. Mega-bezpieczne rozwiązanie ;) Chwila poszukiwań i trafiłem na 1PasswordAnywhere, o którym wcześniej nie słyszałem – a szkoda, bo rozwiązałby mój problem dużo wcześniej. W skrócie: 1PasswordAnywhere pozwala uzyskać dostęp do przechowywanego na dysku Dropbox, zaszyfrowanego pliku z naszymi hasłami i po wpisaniu hasła głównego, podejrzenie jego zawartości. Rozwiązanie to współpracuje z nowszymi przeglądarkami takimi jak Safari, Chrome i Firefox. Oczywiście na czyimś komputerze (służbowym w zasadzie również) nie powinniśmy zapisywać loginów i haseł do ważnych miejsc, a ponadto aby nie zostawiać śladów, które mogą o nas wiele powiedzieć, powinniśmy korzystać z trybu przeglądania prywatnego.

Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, dzięki odkryciu 1PasswordAnywhere finalna decyzja zabrzmiała: biorę 1Password 5 dla OS X, w promocji oraz z upustem przysługującym za upgrade starszej wersji. Finalnie cena wyniosła $24.99, co wg aktualnego kursu stosowanego przez PayPal daje c.a. 86 zł. A to już zdecydowanie bardziej strawna dla mojego porfela cena.

Pamętajcie, że warto przechowywać licencje do starszych programów, nawet tych zdobytych przypadkiem. Nigdy nie wiadomo, czy najnowsza odsłona aplikacji nie okaże się pozycją, którą musimy mieć, a każdy zaoszczędzony dolar, euro czy złotówka, to nasze lepsze samopoczucie :) Natmiast ja zabieram się w końcu za przygotowanie iMaca pod OS X 10.10, bo bez tego systemu najnowszy 1Password nie działa.

Jeśli nie wiecie jak używać 1Password, to tutaj znajdziecie obszerny poradnik (niestety tylko po angielsku). Polecam również przeczytać jakie zmiany zostały wprowadzone w kolejnych aktualizacjach programu i pobrać wtyczkę do przeglądarki www.

AirMyPC – czyli Windows na Apple TV

ampc_ico

Właściciele nowych Maczków mogą cieszyć się możliwością wyświetlania obrazu z komputera na Apple TV. Dzieje się to bezprzewodowo, dzięki technologii AirPlay. Jest to przydatne nie tylko w celach szkoleniowych, bo przecież o wiele bardziej czytelny przekaz oferuje większy niż zwykle występujący w komputerach, ekran. Na siłę da się w ten sposób obejrzeć film, pokazać fotografie z ostatnich wakacji czy wyświetlić stronę internetową wszystkim domownikom.

Ponadto w Mavericksie obraz komputera nie tylko można sklonować, ale również wykorzystać telewizor podłączony do Apple TV jako rozszerzone biurko, oferujące dodatkową przestrzeń roboczą lub ułatwiające realizacje prezentacji multimedialnych.

Posiadacze starszych komputerów Apple, z powodu ograniczeń sprzętowych (brak karty graficznej wspierającej Intel Quick Sync Video), z tych udogodnień skorzystać niestety nie mogą. Ale oczywiście istnieje wyjście, które opisywałem w 2012 roku na applesauce. To rozwiązanie dostępne jest również dla platformy Microsoft Windows.

ampc_bubble

Niedawno pojawiła się alternatywa, tytułowy AirMyPC, który oczywiście musiałem przetestować. Do badań wykorzystałem peceta w takiej konfiguracji, oraz Apple TV 3Gen z najnowszym oprogramowaniem.

ampc_settings

Jakie są moje wrażenia? Bardzo pozytywne. AirMyPC kosztuje obecnie w promocji $9.95, czyli praktycznie tyle samo co nieco bardziej dojrzały AirParrot. Jest to licencja na komputer, jednostanowiskowa, w przypadku chęci nabycia większej ilości licencji możliwe są spore rabaty. Biorąc pod uwagę młody wiek nowego produktu, obserwując częstotliwość aktualizacji, doceniając bardzo dobry kontakt z deweloperem oraz jego otwartość na sugestie dotyczące nowych opcji wierzę, że AMPC z każdym dniem będzie coraz lepszy i bardziej funkcjonalny. Stabilność AirMyPC, o ile wykorzystujemy go w głównym zadaniu, czyli do klonowania obrazu na Apple TV jest bez zarzutu, gorzej gdy chcemy wykorzystać komputer z programowymi odbiornikami AirPlay (takimi jak AirServer czy Splashtop360). Przełączanie między odbiornikami, wybór między klonowaniem obrazu, dźwięku bądź obu rzeczy na raz powoduje, że program odmawia czasami współpracy i – kolokwialnie pisząc – wywala się. Nie dam sobie co prawda ręki uciąć, ale przyczyną tych problemów może być już dość ociężały Windows 7 oraz wiele innych programów obsługujących AirPlay, ktore mam na pececie poinstalowane… Po za tym mój sprzęt jest dość specyficznie połączony, więc zbyt duże opóźnienia mogą mieć tu również znaczenie.

ampc_prefs

Jakość klonowanego obrazu jest dobra ale… Rozdzielczość zależy od odbiornika, np. moje Apple TV podłączone jest do starego Philipsa 32″ HD Ready, dlatego maksymalna rozdzielczość wyjściowa to 1280 x 720. Gdy wybiorę jako odbiornik iMaca z oprogramowaniem AirServer rozdzielczość ta jest jeszcze niższa. I tu właśnie jest problem, PC wyświetla obraz w Full HD (1920 x 1080) i skalowanie w dół niezbyt ładnie wychodzi. Najbardziej widać to w przypadku napisów. Z drugiej strony, ogólnie rzecz biorąc jakość obrazu generowanego przez Windows w porównaniu do OS X, jest moim zdaniem zauważalnie gorsza. Wystarczy zrobić zrzuty ekranowe na obu systemach (korzystając z programów Narzędzie wycinanie na PC / Grab na Maczku) i porównać wyniki. Tak więc nie do końca jestem przekonany, że winę ponosi za to mechanizm AMPC.

Trzeba przyznać, że o ile sieć WiFi jest wydajna (a jeszcze lepiej gdy komputer i Apple TV są podłączone kablami do sieci lokalnej) to odtwarzany materiał wideo działa zaskakująco płynnie. Oczywiście nie jest to jakość DVD czy BluRay, ale spokojnie można odtworzyć film, a różnica w stosunku do tego, co oferuje wspomagane sprzętowo klonowanie w OS X nie jest drastyczna, choć dostrzegalna. Jakość dźwięku jest zadowalająca i poprawna, zresztą nie na nim się skupiałem, bo nie sądzę by ktoś streamował z komputera muzykę z np. WiMP HiFi na Apple TV za pomocą AirMyPC, choć strumieniowanie samego dźwięku jest tu jak najbardziej możliwe, czego zdaje się konkurencyjny produkt nie potrafi.

Po za wyborem gdzie i co chcemy wysłać (program powstał z myślą o Apple TV, więc programowy odbiornik AirPlay może zadziałać, ale nie musi), ew. zmianą jakości i rozdzielczości wyjściowej, opcją uruchamiania przy starcie systemu i możliwością pokazywania/ukrywania wskaźnika myszy, AirMyPC nie potrafi póki co wiele więcej, ale patrząc na dynamiczny rozwój jestem przekonany, że to się szybko zmieni. To co miło zaskakuje to fakt, że klonowanie nie obciąża w znaczący sposób komputera, tak więc pecetowe wentylatory będą kręciły się spokojnie.

Warto zauważyć, że deweloperzy udostępniają wersję testową, ograniczoną w działaniu do 7 dni.

screen_01

Ostatnia aktualizacja (pisząc nieskromnie – dzięki mojej sugestii :)) przyniosła kolejne przydatne usprawnienie w działaniu AMPC. Mianowicie od teraz możemy streamować drugi ekran, czyli np. odpalamy film na rozszerzonym pulpicie (np. za pomocą VLC), a na głównym robimy swoje, np. czytamy applesauce lub tworzymy dokument w MS Word. Aby aktywować rozszerzony pulpit bez posiadania fizycznego drugiego monitora musimy wykonać następujące kroki (działa to na pewno w systemach od Windows Vista w górę, nie wiem jak XP się tu sprawdzi):

  • klikamy na pulpicie prawym klawiszem myszy i wybieramy Rozdzielczość ekranu,
  • klikamy przycisk Wykryj w nowo otwartym oknie,
  • klikamy Nie wykryto innego ekranu a następnie poniżej w menu rozwijanym przy opcji Wiele ekranów wybieramy Połącz mimo wszystko z ekranem VGA,
  • zatwierdzamy klikając przycisk Zastosuj,
  • dla ekranu: Urządzenie wyświetlające na: VGA w opcji Wiele ekranów wybieramy z menu rozwijanego opcję Rozszerz te ekrany,
  • jeszcze raz wybieramy Zastosuj, następnie OK i zamykamy okno.

screen_02

Od teraz możemy przenosić okna na wirtualny pulpit, przeciągając je za prawą krawędź głównego ekranu. Natomiast w opcjach AirMyPC musimy wskazać drugi ekran do klonowania, czyli: Selected PC screen for mirroring: \\.\DISPLAY2.

Ot i cała filozofia :)

Niezmiernie cieszy mnie fakt, że powstają alternatywne produkty wspierające technologię, którą bardzo lubię. A konkurencja, w większości wypadków i w ogólnym rozrachunku przynosi nam – końcowym użytkownikom – wymierne korzyści.

Zachęcam do pobrania wersji testowej AirMyPC i wyrobienie sobie własnego zdania :)

Słuchawki Westone W30 – recenzja

Był to dzień jak codzień. Wstałem rano, wykonałem rutynowe czynności, zjadłem najważniejszy posiłek dnia i pojechałem do pracy. W trasie nie obeszło się bez wielu wiązanek skierowanych do nieudolnych użyszkodników dróg. Kilkadziesiąt przekleństw dalej dotarłem do celu. W pracy, jak to w pracy… dzień świstaka, walka z wiatrakami, los bliski Stasi Bozowskiej. Nie było chwili, by poziom adrenaliny się nie podnosił wyżej i wyżej. Zaciskanie pięści nie wiele pomaga. Niczym deja-vu powraca myśl by rzucić to wszystko w cholerę. Przypomniałem sobie motto, że przecież na globie żyje ponad siedem milionów miliardów ludzi, więc nie ma sensu pozwalać na to by marna garstka popsuła nam dzień! No ale co zrobić? Jaki bufor zastosować, jak się odciąć od tej beznadziei? Wtem zaświtała mi w głowie myśl: muzyka! Przecież ona nie tylko łagodzi obyczaje (choć tu bym polemizował, nie każdy gatunek ma taką moc sprawczą), ale przede wszystkim pozwala odciąć się od otoczenia, zatopić w otchłani brzmień. Nie marnując sekundy więcej wcisnąłem w swoje uszyska, które nie jedno w życiu słyszały, małe i zgrabne, plastikowe cacuszka. Włączyłem appkę Muzyka na iPhone i odetchnąłem z ulgą. To działa! Jejku, jak mi tego było trzeba. Podczas gdy twarze otaczających mnie współpracowników wyrażają nieme grymasy, soczyste dźwięki wtaczają się miarowo w moją głowę. Niby znam te wszystkie utwory na stworzonej playliście, ale sposób w jaki słuchawki karmią aparat słuchu sprawia, że odczuwam wyraźny powrót sił witalnych. Muszę się mocno pilnować, by nie zacząć potrząsać głową, nie nucić… Gitarowe riffy niosą ogromny pokład energii, bas akcentuje rytm utworu, wybrzmiewające prześlicznie talerze podkreślają wyrafinowaną aranżację. A to wszystko otacza mnie ulokowane w wirtualnej przestrzeni podczas gdy wokal śpiewa jak gdybym wygrał sesję sam na sam z artystą.

Tutaj mógłbym podać kilka alternatywnych zakończeń, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że wyżej przedstawiona historia wcale taką fikcją nie jest, bo muzyka stanowi dla mnie jeden z ważniejszych elementów życia i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie życia w ciszy ani też zgiełku pozbawionym chwil sam na sam spędzonych z ulubionymi utworami. A to właśnie umożliwiają słuchawki takie jak te, które dziś zamierzam wam przybliżyć.

WESTONE LOGO

Westone to marka, której osobom w temacie przedstawiać nie trzeba. Powiem tylko tyle, że dla mnie osobiście produkty tej amerykańskiej firmy stanowią swoisty punkt odniesienia, i od dłuższego czasu próbuję odłożyć finanse na zakup słuchawek z rozpoznawalnym logo. Dzięki uprzejmości sklepu Audiomagic mogę przetestować kolejny po W3, W4, UM3X model tego producenta – Westone W30.

TECHNIKALIA

W30 to słuchawki dokanałowe, czyli reprezentujące mój ulubiony typ, oferujące nie tylko świetną (w przypadku W30 bardzo dobrą, choć nie idealną) izolację od otoczenia, ale przede wszystkim wręcz perfekcyjne dopasowanie do kształtu małżowiny usznej. Nie bez przyczyny producent nazywa ich budowę True-Fit, w przypadku moich dość wybrednych uszu, lekka i niskoprofilowa budowa kopułek zapewnia wysoką wygodę i pozwala na delektowanie się muzyką nawet podczas leżenia w łóżku z głową na poduszce. I to bez konieczności patrzenia w bezruchu w sufit :)

w30_closeup

Kolejna istotna cecha W30 do odczepialny kabel sygnałowy. Ba! w przypadku tego modelu producent dostarcza dwa rodzaje tegoż: standardowy rewelacyjny kabel Epic pokryty osłoną z włókien aramidowych, ze skręconymi/plecionymi żyłami który nie dość, że oferuje wysoką jakość przekazywanego sygnału (bardzo niska rezystancja) to również zapewnia użytkowanie bez walki z rozplątywaniem, po każdorazowym wyjęciu z kieszeni lub pudełka. Drugi kabel to typ G2, ze zintegrowanym mikrofonem oraz przełącznikiem pozwalającym na sterowanie odtwarzaczem iPhone, iPoda, iPada i pewnie innych urządzeń również. Oraz, rzecz jasna, odebranie rozmów telefonicznych. Kable w W30 nie są wyposażone w „zausznice” czyli sztywne prowadnice okalające ucho. Czy to dobrze czy źle, trudno mi jednoznacznie ocenić. Prowadnice z jednej strony ułatwiają instalację słuchawek na głowie, z drugiej czasem powodują dyskomfort ocierając o skórę głowy i powierzchnię ucha. W sumie to mogłyby w zestawie znaleźć się wersje nakładane na kabel, jak np. w przypadku Phonaków. Wtyk mini-jack ma kształt litery „L” – wiem, że są przeciwnicy tego rozwiązania, u mnie w praktyce właśnie taki profil zapewnia długi czas bezproblemowego użytkowania kabla.

Co prawda słuchawki dokanałowe są raczej mało widocznym gadżetem, żeby nie powiedzieć: intymną galanterią. Ale i tu Westone wyszedł naprzeciw potrzebom osób chcącym wyróżnić się z tłumu i zaoferował możliwość personalizacji wyglądu słuchawek, dzięki zastosowaniu nakładek w trzech kolorach: czarnym, czerwonym i niebieskim. Może nie jest to paleta, która zaspokoi gusta wszystkich ale miło, że nawet tak drobny element może spowodować większe spoufalenie użytkownika ze słuchawkami.

w30_goods

Warty odnotowania jest również futerał, służący do przechowywania i transportu słuchawek. To już nie „skarpeta”, „sakwa” czy „mieszek”. Ten „pancerny sejf” wykonany z odpornego na działania sił zewnętrznych polimeru, przypomina mi kształtem miniaturę pojemników stosowanych w wojsku, służących do przenoszenia cennych i wrażliwych materiałów.

Ponadto na wyposażeniu zestawu, w gustownym i eleganckim pudełku (w końcu mamy do czynienia z wysokiej klasy sprzętem dla wymagających), znajdziemy obszerny zestaw wkładek do kanału usznego w różnych rozmiarach oraz typach: STAR silikonowe, True-Fit piankowe (moim zdaniem lepsze niż pianki Comply). Uzupełnienie stanowią: przyrząd do usuwania woskowiny oraz klucz do wymiany kolorowych nasadek na kopułki i instrukcja obsługi.

Parametry W30 przedstawiają się następująco:

  • czułość/skuteczność: 107 dB SPL @ 1 mW
  • zakres częstotliwości: 20 Hz – 18 kHz
  • impedancja: 30 omów @ 1 kHz
  • poziom redukcji/tłumienia szumu pasywnego : 25 dB
  • przetworniki: 3 zbalansowane armatury (przetworniki elektrodynamiczne z kotwicą zrównoważoną) z trójdrożną aktywną zwrotnicą
  • waga (bez kabla): 12,7 gramów
  • okablowanie: wymienny kabel EPIC oraz kabel MFI G2 z mikrofonem
  • długość kabli: 128 cm

Patrząc na powyższe można założyć, że W30 to następca modelu W3, ale przecież technologia nie stoi w miejscu, więc bez testów się nie obejdzie. Niestety nie mam możliwości wykonania testu porównawczego z wcześniej recenzowanymi modelami, co jednak nie nie obniży – mam nadzieję – miarodajności testu. A mimo swojej sympatii do produktów Westone, postaram się zachować zdrowy obiektywizm.

PROCEDURA TESTOWA

Jako źródła dźwięku wykorzystałem, podobnie jak wcześniej, iPhone 5, iPad 2 (WiFi), iPod Shuffle oraz iPod nano. Z ciekawości podłączyłem słuchawki również do służbowego notebooka Asus i byłem załamany tym co usłyszałem. Nie oczekiwałem cudów, ale aż tak nędznej jakości audio się nie spodziewałem. Dobry tor wyjścia może zarówno pomóc (wiadomo, że większość słuchawek nawet ze średniej półki zagra z tym samym sprzętem lepiej niż stockowe), ale również obnażyć niedoskonałości źródła – tak właśnie wygląda sprawa z pecetem. Z oczywistych względów uzyskane efekty i wrażenia akustyczne nie będą w tym wpisie brane pod uwagę. iMac z playerem VOX (i kawałkami w formacie FLAC) zmiata peceta już od pierwszych nut.

Kolejny raz podstawę będzie stanowić lista utworów wybranych przez Kubę. Oczywiście w słuchawki wpuściłem również inne utwory, odtwarzane zarówno z aplikacji Muzyka, serwisu Spotify i dysków w chmurze – dzięki appce Evermusic.

w30_test_setup

Po kilku próbach wybrałem odpowiednie dla mnie tipsy, wybór padł na silikonowe w rozmiarze M. Zaczynamy więc testy. Najpierw lista utworów Kuby, wszystko odtwarzane bez jakiejkolwiek korekcji, bo przecież chodzi o to by wyłapać naturalne możliwości sprzętu. Po dłuższym czasie spędzonym z różnymi grajkami efekty są następujące: słuchawki najlepiej zgrywają się z iPodem Shuffle 1G (do dziś zaskakuje mnie jakość dźwięku z tego maleństwa i cieszę się, że go nie sprzedałem, choć takie myśli przez głowę mi przemknęły), na drugim miejscu jest iPhone 5, następnie iPad 2 oraz iPod nano. Jednak różnice nie są tu naprawdę na tyle duże by jakiekolwiek źródło zdyskwalifikować.

Jako, że podstawowym odtwarzaczem jest iPhone, to właśnie wrażenia z odsłuchu na nim przedstawiam poniżej:

  • Na pierwszy ogień poszedł Inflicted – Cavalera Conspiracy. Jest power! Słuchawki grają dynamicznie, dół rozlewa się przyjemnie tworząc mocną bazę dla charczącego wokalu i tnących jak Bosch gitar. Jedynie talerze zdają się być nieco wycofane, manifestują swoją obecność, ale penetrują uszy z dystansu i brakuje im trochę oddechu. Scena jest w pełni stereofoniczna, choć mimo faktu, że instrumenty mają swoje miejsce w przestrzeni to trudno tu pisać o wybitnym i szerokim rozlokowaniu.
  • Luminol – Stevena Wilsona zaczyna się mięsistym i dynamicznym basem. Czuć go w trzewiach, pobudza bardzo głęboko. Bębny również grają żywiołowo, naturalnie i przekonująco. Talerze mają tu więcej swobody, nie ma problemu z rozpoznaniem ich typu. Klawisze ładnie uzupełniają środek, a wielogłosowy chór nie jest poszkodowany.
  • Owner of a Lonely Heart – Yes. Tu dopiero scena nabiera szerokości i głębi, idealnie komponując się z centralnie śpiewającym Jonem Andersonem. Perkusja jest tu oczywiście w tyle, ale jej nie brak, natomiast średnicę wypełniają przede wszystkim syntezatory i wokal. Świetnie zrealizowany kawałek.
  • Unfinished Sympathy – Massive Attack. To nie mój klimat, ale utwór nadaje się do testowania odsłuchów. Wokal jest tu dla mnie zbyt nachalny, a całość nieco zbita, zwarta. Niby wszystko wybrzmiewa jak należy, niskie tony słychać i czuć, ale instrumentom perkusyjnym brakuje nieco soczystości. Chyba po prostu nie kupuję tego i słuchawki, nawet najlepsze, tego nie zmienią.
  • Agape – Dead Can Dance. Wstęp świetnie buduje klimat i napięcie. Nie mam w zasadzie żadnych „ale”. Jest szeroko, wyraźnie, a wokal zdaje się wnikać pod skórę i paraliżować. Tyle, że nie towarzyszy temu przeżyciu strach, a raczej uczucie zbliżone do transu.
  • Everywhere – Fleetwood Mac. Kolejny wzorcowy utwór, którego reprodukcja przez W30 jest bliska ideałowi. Słychać wiele detali, pasma nie przeszkadzają sobie wzajemnie, można wręcz policzyć ogrom dźwięków. Jednak choć wybrzmiewanie talerzy jest solidne i pełne, to chciałoby się usłyszeć odrobinę więcej szczegółów.
  • The Unforgiven – Metallica. Jest dobrze. Rozpoczynająca gitara bardzo soczyście wprowadza do utworu. Generalnie wszystko jest tu poprawne, ale wokal – zwłaszcza w zwrotce – jest nieco zbyt schowany. W refrenie jest lepiej. Dynamika jest w porządku, każdy dźwięk pod kontrolą. Scena manifestuje się zdecydowanie najlepiej wtedy, gdy prym wiodą gitary akustyczne.
  • Your Latest Trick – Dire Straits. Saksofon grający w pierwszej minucie nie jest tu przesadnie… seksowny, ale gra czysto i z mocą. Później jest jeszcze ciekawiej. Gitary łkające w tle drobne smaczki, akompaniamentujące wokalowi Marka Knopflera są „w punkt”. Bas jest tu wyjątkowo dobrze ukryty, nie próbuje się wybić ale trudno wyobrazić sobie bez niego tło. Rytmiczna perkusja wieńczy feerię barw, których jest tu w sam raz.
  • Hatesong – Porcupine Tree. Większość utworów tego zespołu to aranżacyjne majstersztyki. Trudno więc mi nawet znaleźć coś, „co nie gra”. Widać W30 potrafią sprawnie i dość neutralnie sobie z takim dziełem jak Hatesong poradzić. Tu nawet talerze się odpowiednio prezentują.
  • Miracles – Stone Sour. Po pierwszym przesłuchaniu utworu załączyłem go jeszcze raz i jeszcze raz… Nawet słuchając go bardzo cicho dałem się urzec magicznemu klimatowi. I nie doszukiwałem się braków czy niedoskonałości, samo sączenie się dźwięków sprawiało mi niesamowitą przyjemność.
  • Po tej dość specyficznej liście podłączyłem słuchawki do iMaca i załączyłem po kolei – Leave That Thing Alone – Rush (nagranie z koncertu Time Machine Live 2011), Hotel California – Eagles (z albumu Hell Freezes Over) oraz tytułowy utwór Phantom Antichrist – Kreatora. Na pewno bezstratny format ma tu znaczenie, ale ja nie mam pytań. Nie mam zastrzeżeń. Świetne doznania, kropka. No może brakowało mi trochę powietrza i przestrzeni, ale da się z tym żyć. Mało które słuchawki nauszne potrafią zagrać jak te niepozorne dokanałowce.

PODSUMOWANIE

Gdy próbowałem odnieść jakość i głębię audio generowanego przez W30 do referencyjnego dla mnie modelu, czyli W4 to przyszło mi do głowy porównanie winyla z płytą CD. Ewidentnie W4 oferują więcej smaczków i wyrafinowania, słyszalną różnicę gwarantuje dodatkowy przetwornik oraz sposób wystrojenia słuchawek. Natomiast W30 grają bardziej sterylnie, odrobinę mniej przestrzennie i nie aż tak analitycznie.

Niezależnie od powyższych wniosków, Westone W30 dają niesamowitą przyjemność z odsłuchu. Być może wynika to z faktu, że sygnatura produktów Westone wpasowuje się w moją percepcję dźwięku. Może przyczyną jest preferowany gatunek muzyczny, a może po prostu ostatnio obcowałem ze słuchawkami o wiele gorszymi i chwile spędzone z W30 zadziałały niczym balsam na moje uszy.

Na koniec jeszcze jedna rzecz: mikrofon. Prowadzenie rozmów przez zintegrowany na kablu G2 mikrofon działa. Przetwornik zbiera dobrze i rozmówca po drugiej stronie nie ma problemów ze zrozumieniem nas. Co mnie zaskoczyło na minus to sposób w jaki głos osoby dzwoniącej do nas jest reprodukowany prze W30. Jest bardzo basowo, ciężko i dudniąco. Trzeba przyzwyczaić się i skorygować ustawienia głośności. Traktuję jednak możliwość rozmawiania przez Westony jako cechę poboczną, bonusową i nie obniża to w mojej ocenie ogólnego odbioru.

Przy cenie rzędu 1440 zł nie można dokonywać pochopnego wyboru. By zdecydować się na zakup osobiście przetestowałbym jeszcze pozostałe doki z nowej linii (W10, W20 i W40). Niemniej Westone W30 to produkt bardzo udany, świetnie wykonany, dobrze wyposażony i na pewno nie rozczarowujący. Oferuje wysoki „fun factor” i docenią go osoby lubiące rockowe brzmienia i sporą dawkę basu.



Gościnność na cenzurowanym, czyli konto Gościa w OS X

GuestUserIcon

Większość nowoczesnych systemów operacyjnych wspierających wielu użytkowników oferuje ciekawą, lecz (co wnioskuję z własnych obserwacji) rzadko wykorzystywaną opcję – konto Gościa. W przypadku Microsoft Windows, wiele osób traktuje wyłączenie tego konta jako jeden ze sposobów na zwiększenie bezpieczeństwa. Sam włączyłem takie konto na iMacu bardziej z ciekawości, jednak dopiero teraz zdecydowałem się zgłębić tajemnice tego rozwiązania. Zapraszam do lektury.

Podobnie jak opcja sieci gościnnej w Time Capsule, AirPort Extreme/Express oraz innych nowszych routerach z obsługą WiFi, tak i konto Gościa w systemie OS X służy do tymczasowego udostępnienia zasobów osobie, która nie korzysta z komputera regularnie. Zamiast więc udostępniać nasze prywatne konto, na którym zwykle znajdują się poufne dokumenty i informacje, możemy – bez ryzyka – pozwolić znajomemu czy sąsiadowi na np. odwiedzenie profilu na Facebooku, sprawdzenie poczty, lub inne wykorzystanie stanowiska.

Na konto Gościa można zalogować się, dzięki opcji Szybkiego przełączania użytkowników, bez konieczności wylogowywania się z naszego profilu. Co gwarantuje powrót do stanu, w którym profil opuściliśmy, łącznie z otwartymi programami, dokumentami i procesami działającymi w tle.

Kolejnym powodem, dla którego warto aktywować konto Gościa na naszych Maczkach jest umożliwienie niepowołanej osobie dostępu do komputera. Brzmi absurdalnie? Owszem, ale należy pamiętać, że bez zostawienia takiej z pozoru bezmyślnej furtki, włączenie funkcji Znajdź mój Mac nie pozwoli nam na namierzenie złodzieja. Bo w sytuacji, gdy nie będzie mógł się w żaden sposób zalogować, prawdopodobnie nie przyłączy się też do sieci, a bez nie zadziałają usługi lokalizacji.

Czym różni się konto Gościa od konta normalnego użytkownika? Po za brakiem konieczności podawania hasła (i możliwości jego ustawienia), na koncie gościnnym nie są przechowane długoterminowo żadne informacje. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że po wylogowaniu się użytkownika wszystkie utworzone dokumenty i zachowane dane, pliki tymczasowe, hasła np. witryn internetowych, są automatycznie usuwane. Gość nie ma dostępu do profili innych użytkowników, za wyjątkiem katalogów udostępnianych. Co również zwiększa bezpieczeństwo i kontrolę to fakt, że możemy określić z jakich aplikacji nasz gość może korzystać, czy jakie strony WWW może odwiedzać.

Aby włączyć konto Gościa należy wykonać następujące kroki:

  • otwieramy Preferencje systemowe (np. z poziomu menu Apple, lub klikając ikonkę w Doku),
  • wybieramy panel Użytkownicy i grupy,
  • zaznaczamy Użytkownik Gość w oknie po lewej stronie (jeśli opcja jest nieaktywna należy kliknąć ikonkę kłódki na dole i wprowadzić hasło administratora),
  • zaznaczamy opcję Pozwalaj gościom logować się na komputerze,
  • jeśli konieczne, zaznaczamy również opcję zgody na łączenie gości z katalogami udostępnianymi.

użytkownik_Gość

Aby nasz gość mógł logować się do tymczasowego konta bez wylogowywania bieżącego uzytkownika musimy jeszcze wejść w edycję Opcji logowania i wprowadzić dwie istotne zmiany:

  • wyłączamy opcję Automatyczne logowanie – istotny aspekt bezpieczeństwa w przypadku np. kradzieży komputera bo przecież często nasze dane są cenniejsze niż sam sprzęt,
  • zaznaczamy Szybkie przełączanie użytkowników i wybieramy sposób prezentacji (pełna nazwa, nazwa konta lub ikona).

opcje_logowania

W zasadzie konto Gościa jest już aktywowane i z poziomu menu możemy do niego przejść.

Warto jednak pójść dalej i określić dozwolone programy i inne możliwości dostępne dla takiego mniej lub bardziej przypadkowego użytkownika. Wracając do panelu Użytkownicy i grupy ponownie wybieramy Użytkownik Gość i po prawej stronie zaznaczamy Włącz nadzór rodzicielski a następnie naciskamy przycisk obok, otwierający panel konfiguracji ustawień.

nadzór_rodzicielski

W pięciu róznych kartach pogrupowane są dostępne opcje:

Programy – chyba najbardziej przydatne ustawienia. Określimy tu, np. że gość może korzystać wyłącznie z przeglądarki Safari i edytora TextEdit (otwieranie pozostałych będzie wymagało podania hasła administratora!). Jeśli nie chcemy by wyłączał lub wznawiał komputer z pomocą przyjdzie opcja Finder uproszczony. Jeśli cenimy porządek w Doku, zabraniamy modyfikacji jego zawartości. Pomocne w określeniu podzbioru aplikacji może być również wybranie jednej z kategorii wiekowych, w których zostały ujęte w sklepie Mac App Store.

WWW – gdzie możemy filtrować automatycznie (lub z naszą pomocą) strony „dla dorosłych”, możliwy jest też dostęp do witryn bez ograniczeń lub dostęp tylko do wybranych – oczywiście taką whitelistę musimy przygotować sami, standardowo znajdują się tam tylko strony z treściami dla dzieci.

Ludzie – tutaj możemy kontrolować interakcję z Game Center, ograniczyć odbiorców w aplikacji Apple Mail oraz określić, z kim Gość może kontaktować się za pomocą usługi/aplikacji Wiadomości. Co ciekawe, w przypadku poczty elektronicznej, o próbie kontaktu z osobą spoza listy osób dopuszczonych możemy być powiadomieni osobnym mailem.

Limity czasu – również przydatna opcja pozwalająca na ustalenie maksymalnego czasu korzystania z komputera z podziałem na dni robocze i weekendy, oraz określenie w jakich godzinach z komputera nie będzie można w ogóle korzystać.

Inne – tutaj można uniemożliwić korzystanie z kamery iSight, modyfikowanie ustawień drukarki, wyłączyć dyktowanie, nagrywanie płyt CD/DVD, oraz ukryć wyrazy niecenzuralne w takich źródłach jak słowniki czy tezaurusy.

Opcje nadzoru rodzicielskiego można stosować również do pozostałych kont użytkowników, zwłaszcza gdy mamy obawy co do poziomu ich umiejętności korzystania z komputera. Fajną sprawą są Dzienniki rejestrujące takie operacje jak uruchomione programy czy odwiedzone witryny.

Po wprowadzeniu wszystkich zmian warto samemu przekonac się o ich działaniu, tym bardziej że cokolwiek nie zrobimy na koncie Gościa, to po wylogowaniu wszystko jest czyszczone. Pewną niedogodnością, zwłaszcza na starszych i wolniejszych komputerach jest fakt, że zarówno logowanie do konta Gościa jak i jego opuszczanie zajmuje więcej czasu (koniecznego m.in. na wczytanie ustawień oraz usuwanie utworzonych w międzyczasie plików. To jednak niewielki koszt, gdy weźmiemy pod uwagę wygodę, bezpieczeństwo oraz ochronę prywatności naszych danych.

Ciekaw jestem czy i kiedy pojawi się podobne rozwiązanie w systemie iOS na urządzeniach mobilnych. O ile iPhone można uznać za bardzo osobisty gadżet, to już iPad często trafia do róznych rąk, należących nie tylko do członków rodziny. Póki co, jedną możliwość stanowi Dostęp nadzorowany

Wynalazek Pierre’a Béziera w formie zabawy

bezier_title

Grafika wektorowa. Kiedyś dziedzina kompletnie mi nie znana, wręcz odpychająca :) Tak to zwykle bywa, że człowiek jest „na nie”, dopóki się nie przekona na własne oczy (oraz korzystając z innych zmysłów). Od pewnego czasu używam świetnego darmowego edytora Inkscape. Oczywiście większość z was zna takie nazwy jak Freehand, Corel Draw! czy Adobe Illustrator. Nie o programach dziś wpis, ale o grze. Grze, która bazuje na – i, co więcej – uczy korzystania z podstawowego narzędzia w tych aplikacjach jakim są krzywe Béziera.

Odpowiedzialny za te tajemnicze krzywe jest francuski matematyk i inżynier pracujący w firmie Renault – Pierre Bézier. Nie czuję się na siłach, by wyjaśniać tu koncepcję, czy matematyczne podstawy tych krzywych. Zdecydowanie łatwiej poznać ich specyfikę samemu, i tu z pomocą przychodzi wspomniana wcześniej gra The Bézier Game, autorstwa Marka MacKaya.

bezier_tutorial

Na pierwszych planszach, zgodnie z podpowiedziami rysujemy kontury obiektów, modyfikując krzywe z użyciem klawiszy takich jak ShiftCommand (Control na PC) czy Alt.

Poznawszy proste z pozoru zasady na kolejnych etapach musimy narysować coraz bardziej skomplikowane figury, jak najbardziej zbliżone do wyświetlanego w tle szablonu. Dodatkowym utrudnieniem jest ograniczona ilość węzłów (nodes). Na szczęście skrótami klawiszowymi możemy cofnąć, przywrócić operację lub w akcie desperacji zacząć poziom od nowa.

bezier_stage

Gra nie jest łatwa, ale zapewniam was, że daje sporo frajdy i po dłuższym czasie zaczniecie z większą wprawą sobie radzić. Później już tylko zostanie uruchomić edytor z prawdziwego zdarzenia i zacząc rysować, dając upust własnej kreatywności.

Air Video HD 2.0 – w końcu działa jak należy!

air-video-server

O Air Video pisałem na applesauce już nie raz. Faktem jest, że od dłuższego czasu, mimo zakupienia wcześniej obu wersji Air Video (już niedostępnej w polskim sklepie) i Air Video HD, z uwagi na pewne niedociągnięcia tej ostatniej zwłaszcza, przesiadłem się na alternatywę w postaci StreamToMe. Od wielu miesięcy korzystałem więc właśnie z tego produktu.

Kilka dni temu w App Store pojawiła się długo wyczekiwana aktualizacja Air Video HD i wygląda na to, że teraz znów będę na niej polegać. Oto lista najważniejszych zmian:

  • wsparcie dla nowych urządzeń Apple: iPhone 6 and 6+ (wykorzystanie nowych rozdzielczości),
  • optymalizacja dla systemu iOS 8,
  • nowy interfejs użytkownika, tak by nie został zmarnowany nawet pojedyńczy piksel :)

avhd_01

  • pobieranie plików w tle,
  • dokładna kontrola synchronizacji ścieżki dźwiękowej oraz napisów,

avhd_02

  • zmiana proporcji wyświetlanego obrazu,

avhd_03

  • korekta jasności, kontrastu oraz ekspozycji (naświetlenia) – działa to na nowszych iUrządzeniach,

avhd_04

  • zmiana ustawień odtwarzania, jak np. wybór ścieżki dźwiękowej lub napisów może być dokonywany i stosowany na bieżąco, tj. podczas odtwarzania materiału,
  • automatyczne czyszczenie pamięci zawierającej pliki tymczasowe tworzone podczas konwersji,
  • zmodyfikowany, bardziej użyteczny, i zawsze dostępny mini-odtwarzacz,
  • bardziej sensowne ustawienia konwersji oraz pobierania.

avhd_05

Dla mnie istotną sprawę stanowi poprawne i elastyczne wyświetlania napisów w filmach. Brakowało mi możliwości zwiększenia rozmiaru czcionki. Musiałem ratować się innymi sposobami. Teraz wreszcie to działa!

avhd_06

Muszę przyznać, że faktycznie appka zyskała nowy, śliczny, zdecydowanie bardziej nowoczesny i godny stylistyki iOS 7 / 8 wygląd. Interfejs został również uporządkowany, jest teraz według mnie bardziej czytelny i funkcjonalny.

Nie jest to co prawda nowość, ale warto wspomnieć o tym, że jeśli odtwarzamy film np. na iPhone, przerywamy i później chcemy kontynuować seans na iPadzie, od tego samego momentu – dzięki synchronizacji ustawień jest to możliwe. Dotyczy to również historii obejrzanych filmów oraz odwiedzonych folderów z multimediami.

Fajną nową opcją jest zmiana szybkości odtwarzanego filmu. Możemy zarówno zwolnić jak i przyspieszyć odtwarzanie (w zakresie 10% – 200% szybkości oryginalnej), bez „efektu wiewiórki” ;) czyli przy zachowaniu względnej naturalności w wysokości i brzmieniu głosów. Działa to zadziwiająco sprawnie.

Air Video HD zapewnia pełne wsparcie dla formatu H.264 (umożliwiając odtwarzanie bez konwersji), rozdzielczości Full HD (1080p), oraz dźwięku Surround 5.1 (np. w Apple TV).

avhd_08

Obsługuje też profile wielu użytkowników, które zabezpieczone hasłem określają dostęp do wybranych katalogów z filmami – bardzo przydatne gdy włączamy opcję dostępu/odtwarzania przez Internet (szyfrowanego, rzecz jasna).

avhd_09

Muszę przyznać, że chłopaki z InMethod, występujący w App Store pod nazwą Bit Cave Ltd. nie marnowali czasu i odwalili kawał świetnej roboty! Czekamy na odpowiedź Matthew Gallaghera

avhd_10

Aby móc skorzystać z kosztującego zaledwie €2,69 Air Video HD, należy za komputerach Mac lub PC zainstalować darmowy Air Video Server HD, który został również uaktualniony.

Odtwarzanie filmów z torrentów na iOS bez jailbreaka – Popcorn Time dla iOS

pt_ios1

Mniej więcej tydzień temu na blogu autorów aplikacji Popcorn Time pojawiła się informacja, że udostępnili wczesną betę swojego programu na iUrządzenia. Z oczywistych względów appki tej nie znajdziemy w App Store. Natomiast dostęp do repozytorium Cydii możliwy jest tylko dla użytkowników iPhone’ów oraz iPadów z jailbreakiem. Okazało się jednak, że całkiem szybko sprawy w swoje ręce wzięli inni, i już dziś możemy – wykorzystując sposób, który umożliwia instalację np. takiego oprogramowania jak emulator Nintendo GBA czy „sklep” Emu4iOS Store.

Bez zbędnego przeciągania tematu poniżej kroki niezbędne do zainstalowania Popcorn Time dla iOS:

  • na iPhone lub iPadzie wchodzimy w Ustawienia > OgólneData i czas,
  • wyłączamy Ustaw automatycznie,
  • zmieniamy datę na min. dwa tygodnie wstecz, data w zakresie 15-20 września b.r. sprawdzi się doskonale,
  • otwieramy Safari i wpisujemy jeden z poniższych adresów:

http://www.pgyer.com/popcorntimenojailbreak
http://www.pgyer.com/timeforpopcorn
http://www.pgyer.com/popcorn

  • pukając zielony klawisz pod ikonką programu na pożywszych stronach, instalujemy appkę na urządzeniu,
  • uruchamiamy pobrany Popcorn Time,
  • potwierdzamy monit dotyczący zaufania deweloperowi,
  • wracamy do ustawień daty oraz czasu i przywracamy poprawne wartości (oraz załączamy opcję automatycznego ustawiania tych parametrów).

pt_ios3

To tyle. Od teraz możemy cieszyć się oglądaniem filmów bezpośrednio z torrentów, bez uprzedniego pobierania do pamięci mobilnego urządzenia. Oczywiście to beta, która zawiera wiele błędów, została też skompilowana z dostępnych źródeł przez innych programistów. Tak więc, jeśli obawiacie się, że nagle wasze prywatne dane zaczną wyciekać na azjatyckie serwery to sobie odpuście.

pt_ios2

Popcorn Time potrzebuje chwilę na zbuforowanie materiału, obsługuje co prawda polski język w zakresie interfejsu, ale już np. polskie napisy wyświetlane są z „krzaczkami” zamiast oczekiwanych „ogonków”. Nie każdy film/serial też zadziała, lub będzie odtwarzany płynnie. Nie jest obsługiwany poprawnie AirPlay, tzn. dźwięk owszem jest przesyłany do wybranego odbiornika, ale np. obraz na Apple TV udało mi się uzyskać dopiero po włączeniu opcji Klonowania, co jednak daje marny efekt wizualny. Dlatego na obecnym etapie traktuję to rozwiązanie bardziej jako ciekawostkę.

Jeśli z jakiegokolwiek powodu poczujecie niedosyt bądź rozczarowanie Popcorn Time, możecie wykonując praktycznie identyczne kroki, zainstalować inną appkę pozwalającą na – w dużej mierze – to samo: MovieBox.

Oczywiście program gotowy do zainstalowania znajdziecie pod nieco innym adresem:

http://www.pgyer.com/moviebox

Nie muszę chyba przypominać, że nie popieramy piractwa, a ww wymienione rozwiązania przedstawiamy jako poparcie tezy: „da się”.

Legendarni Sadownicy – wywiad z Grzegorzem Kaźmierczakiem

gk-photo

Zapraszamy do kolejnego wywiadu, który wyjątkowo swoją premierę ma na początku miesiąca. Do tej pory mieliśmy przyjemność przedstawić sylwetki osób mających bezpośredni wpływ na wprowadzenie komputerów Apple do Polski. Dziś, dla odmiany rozmawiamy z osobą, która z Maków korzysta zawodowo od wielu lat – naszym gościem jest Grzegorz Kaźmierczak: poeta, autor tekstów, wokalista i lider zespołu Variété, oraz producent muzyczny.

Marek Telecki (MT): Witaj Grzesiu. Nasz pierwszy kontakt miał miejsce wieki temu. O ile mnie pamięć nie zawodzi, pracując jeszcze w firmie S.O.S., pomagałem Ci wtedy rozwiązać problemy z komputerem PowerMacintosh G3 (tzw. „szarak”) oraz oprogramowaniem Avid Pro Tools. I miało to miejsce w Twoim studio nagraniowym w Bydgoszczy. Pracowałeś wtedy jeszcze na klasycznym Mac OS. Pamiętasz tę sytuację?

Grzegorz Kaźmierczak (GK): Było tak na pewno, ale jakiego konkretnie problemu dotyczyła Twoja pomoc już nie pamiętam, Były to czasu początków Pro Toolsa i maszyny bywały jeszcze zbyt słabe.

protools10-ui

MT: Jeśli się nie mylę nadal pracujesz na Maczkach. Zdradzisz nam swoją aktualną konfigurację sprzętu i oprogramowania, która stanowi podporę nowego warszawskiego studia? Nadal podstawowy software to Pro Tools czy może Logic Pro X?

GK: Oczywiście dalej jest to Pro Tools (wersja 10), a moim głównym komputerem jest MacBook Pro (procesor i7), który łączę poprzez port Thunderbolt z interfacem Universal Audio Apollo. Jest to fantastycznie brzmiący i do tego bardzo poręczny i mobilny zestaw. Poza Pro Toolsem mam oczywiście Logica, który jest chyba nadal dostępny tylko na Maka, To dobry program dla muzyków, ale jeśli chodzi o realizację, ergonomię pracy oraz szybkość i wygodę edycji Pro Tools nie ma konkurencji, po za tym jest to standard we wszystkich studiach nagraniowych świata.

apollo_front_sq

MT: Trywialne, choć myślę zasadne pytanie: dlaczego Apple? Jaką przewagę według Ciebie ma ta platforma na alternatywami w postaci Windows/Linux? Pytam, ponieważ Maki przez lata były postrzegane głównie jako bezkonkurencyjne stacje graficzne/DTP. A Ty działasz w branży muzycznej.

GK: Maki są nadal bardziej niezawodne i prostsze w obsłudze (Windows 8 – brrr…!) Choć muszę powiedzieć – aby oddać sprawiedliwość – że pracuję również w Dzień Dobry TVN jako realizator dźwięku postprodukcji, oczywiście na Pro Toolsie, ale uwaga! – na PC-cie. Są tam jednak poważne maszyny HP Z800, których cena jest porównywalna z Makami Pro, poza tym są systematycznie serwisowane, mamy również 24 godzinną pomoc informatyczną wewnątrz firmy. No i muszę powiedzieć, że ten sprzęt jest równie niezawodny.

MT: Czy po za rejestrowaniem i obróbką dźwięku, sprzęt z nadgryzionym jabłuszkiem wspomaga Cię i Twój zespół np. podczas koncertów? Jeśli tak to w jakim zakresie?

iTrack_Dock

GK: Tak, używam na scenie MacBooka Pro, z którego wypuszczam dodatkowe ślady instrumentalne oraz ślad klika dla perkusisty. Poza tym używam iPada mini, jako modułu brzmieniowego (jest umieszczony w stacji dokującej Focusrite iTrack Dock). Korzystam przede wszystkim z fantastycznego syntezatora Animoog, dostępnego tylko na iPada.

MT: Czy reszta „załogi” Variete również preferuje jabłka? Możesz wskazać innych muzyków czy znane Ci osoby w branży, które swój warsztat pracy opierają na Macach?

GK: Właściwie wszyscy znani mi muzycy, którzy korzystają z komputerów na scenie używają Maków, obecnie są to przede wszystkim laptopy MacBook Pro.

MT: Ciekaw jestem, czy przez te wszystkie lata próbowałeś, czy choćby myślałeś o zmianie platformy? Wiele osób uważa, że Maki są zbyt drogie i inwestycja w taki sprzęt nie ma sensu.

GK: Na scenie, tak jak i w studiu, liczy się przede wszystkim niezawodność. I wydanie kilku tysięcy więcej na pewno nie należy do przyjemności, ale w zamian zyskuje się pewność, że komputer nie zawiesi się w środku piosenki podczas koncertu przy pełnej widowni. Chociaż mówiąc szczerze znam przypadki, że i Maki zawodziły.

variete_on-stage

MT: Czy obecny „park maszynowy”spełnia wszystkie Twoje wymagania i oczekiwania? Planujesz zmiany bądź rozbudowę?

GK: Na razie jest ok, choć oczywiście cudów nie ma i jeśli w czasie miksowania piosenki zapnie się na śladach jakąś monstrualną ilość plug-inów to zdarzają się niespodzianki. Choć Pro Tools, kiedy nie daje już rady, ma cudowną cechę, że wyświetla komunikat, że właśnie nie daje już rady i prosi żeby nazwać i zapisać sesję, a dopiero później się wywala. Nigdy nie robi tego bez ostrzeżenia.

MT: Jak oceniasz popularność marki Apple w naszym kraju i zagranicą (często koncertujesz, więc masz porównanie)?

GK: Maki są podstawowym komputerem muzyków i realizatorów na świecie. PC-ty na scenie i w studiu spotyka się bardzo rzadko.

MT: Na koniec chciałbym spytać jak Variete zostało przyjęte przez publiczność po reaktywacji? Macie więcej starych czy nowych fanów? Czy więcej czasu poświęcasz własnemu zespołowi, czy spędzasz w studio nagrywając materiał innych? Pracujesz z zespołem nad nową płytą?

variete-piosenki

GK: Reaktywacja to niewłaściwe określenie, gramy cały czas, ale faktycznie po ostatniej płycie Piosenki kolonistów, która ukazała się w listopadzie zeszłego roku zrobiło się dużo szumu wokół zespołu. Zagraliśmy tego lata na większości dużych festiwali w Polsce, graliśmy w Rzymie, Wilnie etc. Płyta i koncerty zostały świetnie przyjęte, no i zaczynamy powoli myśleć o kolejnym wydawnictwie.

MT: Dziękuję Grzesiu za rozmowę i życzę wielu sukcesów artystyczych. Przy owocnym (i w zasadzie owocowym) udziale nadgryzionych jabłuszek!

GK: Dziękuję bardzo.

MT: Wszystkich zainteresowanym zapraszamy do odwiedzenia witryny zespołu Variete, fanpageprofilu Grzesia na facebooku i zapoznania się z twórczością naszego gościa.

Poprzednie wywiady: