Wciąż nie potrafię wyobrazić sobie alternatywy dla OmniFocus w kwestii stosowania metodologii GTD. W gruncie rzeczy, po co zmieniać coś, co spełnia swoje zadanie tylko dla zweryfikowania konkurencyjnych platform. Być może, kiedy pojawią się elementy, których produkt OmniGroup nie oferuje, rozpocznę poszukiwania, jednak do rzeczy. Dziś o jednej z najczęściej używanych przeze mnie funkcji, mianowicie Quick Entry.
Opcja ta umożliwia wywołania okna szybkiego dodawania zadań do Inbox aplikacji. W moim przypadku wywołuje go skrót klawiszowy ctrl+spacja. Wstyd się przyznać, ale dotychczas nie wiedziałem, jak dodać w tym miejscu więcej niż jedno zadanie. Nie ukrywam, kilka razy przeszła mi przez myśl taka potrzeba, ale nigdy nie zgłębiłem tematu. Samo okno też nie podpowiada takiej możliwości. Co się okazuje, wystarczy dość popularny skrót klawiaturowy.
Reasumując, jeżeli potrzebujecie w oknie Quick Entry dodać więcej niż jedno zadanie, które ma trafić do Waszej skrzynki wrzutowej, skorzystajcie ze skrótu klawiaturowego shift+enter. Proste i intuicyjne, aż trudno mi uwierzyć, że nigdy na to nie wpadłem, lub nawet nie próbowałem. Najwyraźniej w moim przypadku występuje tendencja do dodawania pojedynczych elementów do listy zadań. A jak to wygląda w Waszym przypadku?
Nie wyobrażam sobie dziś pisania artykułów oraz wpisów na blog bez użycia składni jaką oferuje Markdown. Prawdopodobnie nie wiesz o czym mówię, podejrzewam jednak że to słowo obiło Ci się o uszy, o ile interesujesz się technologiami. Postaram się wyjaśnić czym właściwie jest ten projekt i dlaczego warto się nim zainteresować.
Markdown powstał w roku 2004 w wyniku współpracy Johna Grubera oraz tragicznie zmarłego w roku 2013 Aarona Shwartza. Postanowili oni stworzyć składnię, która umożliwi pisanie w takiej formie, aby treść była możliwie łatwa w odbiorze zarówno w trakcie powstawania, jak i jej czytania. Dodatkowo umożliwi szybką konwersję bezpośrednio do języka HTML. Rzecz ta udała się obu Panom doskonale. Za pomocą prostych znaczników i najprostszego edytora tekstu autor jest w stanie tworzyć dokumenty, które mimo prostej formy zapewniają pełną informację o zastosowanym formatowaniu tekstu.
Ta metoda pisania stała się niezwykle popularna, zwłaszcza w prostych edytorach tekstu, które mają za zadanie odciągnąć uwagę autora od edycji i umożliwić jedynie pisanie bez dodatkowych rozproszeń. Właśnie w takim środowisku Markdown pokazuje swój potencjał. Proste znaczniki pozwalają na pogrubienie czy kursywę słów oraz nadanie im pozostałych cech formatowania zdefiniowanych w HTML. Jednocześnie przejrzystość pozostaje na wysokim poziomie, co pozwala na szybką edycję oraz wizualną weryfikację efektu końcowego.
Uniwersalność składni Markdown powoduje, że dzięki jej wykorzystaniu posiadamy tekst w postaci źródła, które zawiera uniwersalne informacje dotyczące formatowania. Wcześniej pisałem jedynie o HTML, jednak nic nie stoi na przeszkodzie aby taki dokument zaimportować do pliku programu Word czy dowolnego innego procesora tekstu. W internecie możecie znaleźć masę służących do tego narzędzi.
Artykuł ten ukazał się pierwotnie w styczniowym wydaniu Mój Mac Magazyn. Serdecznie zapraszam do subskrypcji do której możecie zapisać się w tym miejscu. Zdecydowanie polecam!
Nawyk, podobno 30 dni powtarzania danej czynności powoduje, że utrwala się ona właśnie w tej formie. Myślę, że większość z Was zgodzi się ze mną, że wyrobienie tych dobrych wymaga sporej pracy i samodyscypliny, kiedy z tymi złymi nie ma najmniejszego problemu i wchodzą do naszej codzienności niczym przysłowiowy nóż w masło.
Większość z nas pracuje przy komputerach. Tutaj pokusy w postaci ulubionych portali, przejrzenia Facebooka czy nadgonienia timeline na Twitterze są o tyle trudne, że wkradają się na ekran monitora niepostrzeżenie. Moment nieuwagi i kursor automatycznie ląduje na ikonie przeglądarki lub ulubionego klienta Twittera. W tym miejscu zaczyna się nieposkromiona tułaczka, która skutecznie niszczy stan skupienia.
Znam ten problem doskonale, sam łapałem się na tym niejednokrotnie. Na szczęście istnieją narzędzia, które pomagają w skutecznej walce. Aplikacja SelfControl, to od dłuższego czasu mój kompan w codziennej pracy. Jej zasada działania jest banalnie prosta. Uruchamiasz ją, ustawiasz jak długo chcesz być odcięty od rozpraszających Cię stron i voilà. Wystarczy potwierdzić wybór hasłem administratora i zostajecie skutecznie odcięci od sieciowych rozpraszaczy. Najważniejsze, że deaktywacja działania aplikacji wymaga restartu komputera. Myślę, że skutecznie zmotywuje Was to do wytrwania przy podjętej decyzji o pracy w skupieniu.
Lista serwerów i stron, które mają zostać zablokowane, podlega edycji i możecie dowolnie ją modyfikować. Osobiście dodałem kilka polskich portali informacyjnych, które notorycznie odwiedzałem. Zdecydowanie zachęcam Was do podobnego kroku, aktualizacja na bieżąco wspomnianej listy jest kluczem do sukcesu.
Serdecznie polecam przetestowanie SelfControl. Aplikacja jest zupełnie darmowa i doskonale spełnia swoje zadanie. Sieć wciąga, a jeszcze bardziej odciąga, zwłaszcza od zadań, na których powinniśmy skupić swoją uwagę. Dotyczy to każdego z nas bez wyjątku. Aby sobie z tym poradzić niezbędna jest silna wola, więc jeżeli jest taka możliwość to dlaczego jej nie wspomóc.
Swego czasu komputery Apple wyposażane były standardowo w dedykowany pilot pozwalający na sterowanie odtwarzaniem muzyki w iTunes, filmów – w QuickTime Playerze lub multimediów w ogóle – dzięki nie rozwijanemu już niestety Front Row. Dziś już chyba tylko Apple TV posiada taki gadżet (nie wiem na 100% bo od 7 lat nie kupiłem żadnego nowego Maczka… :)). Alternatywnym rozwiązaniem, które firma z Cupertino zaproponowała swoim klientom jest appka Remote dla systemu iOS, pozwalająca na kontrolowanie multimediów na komputerze i telejabłku. Remote wygląda ładnie i działa sprawnie ale trudno uznać to za panaceum na wszystko.
W międzyczasie w App Store pojawiło się wiele rozwiązań zamieniających iUrządzenia w bezprzewodową mysz/klawiaturę, launcher oprogramowania oraz zdalny pilot umożliwiający kontrolę wybranych programów firm trzecich, w mniej lub bardziej podstawowym zakresie. Kilka z takich rozwiązań opisywałem na applesaucewcześniej.
Kilka dni temu, dzięki informacji zawartej na blogu recenzowanej tu również aplikacji Porthole, dowiedziałem się o świetnym (i o dziwo wcale nie takim nowym – bo początki datuje się na 2010 rok) rozwiązaniu pilota uniwersalnego.
Unified Remote, gdyż tak się ów projekt nazywa to rozwiązanie złożone z darmowego serwera dostępnego (póki co) dla następujących platform:
Microsoft Windows (XP i nowszy, 32/64 bitowy)
Apple OS X (10.6 i nowszy, tylko 64 bitowy)
Linux (różne dystrybucje, 32/64 bitowy)
Raspberry Pi (ARMv6)
Arudino Yún (MIPS)
oraz aplikacji klienckiej, dostępnej na smartfony (i tablety) z następującymi systemami mobilnymi:
iOS (v. 7 lub nowszy)
Android (v. 1.5 lub nowszy)
Windows Phone (v. 7.5 oraz 8).
Sam się zastanawiam mocno, jak to świetne i bez wątpienia ciekawe rozwiązanie mogło mi wcześniej umknąć? ;) Pewnie dlatego, że do zeszłego roku Unified Remote nie wspierał (a przynajmniej nie w takim zakresie, w jakim robi to obecnie) urządzeń z nadgryzionym jabłkiem. Na szczęście grupa młodych, ambitnych szwedzkich programistów naprawiła ten karygodny błąd. A ja od zawsze przyklaskuje rozwiązaniom łączącym środowiska heterogeniczne.
Unified Remote pozwala na naprawdę bardzo dużo. Już w samej tylko wersji darmowej (appki mobilnej) użytkownik może:
przełączać między jasnym i ciemnym tematem kolorystycznym interfejsu,
skorzystać z kilkunastu darmowych pilotów o zróżnicowanych możliwościach, jak np. menedżer plików, sterowanie aplikacją Spotify, obsługa Windows Media Center, Windows Media Player, VLC, YouTube, launcher, menedżer zadań, itd.
Zarówno darmowa jak i płatna wersja appki mobilnej wspiera alternatywne klawiatury (jak np. Swype, SwiftKey) oraz pozwala na hasłowanie i szyfrowanie zestawionego połączenia, w celu zwiększenia bezpieczeństwa.
Wygląda nieźle, prawda?
To jeszcze nic. W przypadku appki dla iOS zakupy wewnątrz aplikacji (In-app purchase) pozwalają nabyć pojedyńczy pilot w cenie 0.99 € (co jest mało ekonomiczne ale niektórzy mogą mieć bardzo sprecyzowane wymagania) lub odblokować wszystkie opcje programu i piloty płacąc jednorazowo 3.99 €.
Dodatkowo appka dla iOS oferuje widget w Centrum powiadomień oraz wspiera schematy URI ułatwiające automatyzację zadań. Natomiast wersja dla Androida oferuje dodatkowo: obsługę głosową, personalizowane widgety i skróty, szybkie akcje w obszarze powiadomień, wparcie dla znaczników NFC, współpracę z zegarkami Android Wear oraz intergrację z taskerem (jak się domyślam to taki androidowy odpowiednik programu Harmonogram zadań na Windowsie).
Cóż można tu dodać? Nie zdążyłem przetestować jeszcze wszystkich możliwości (nie wahałem się ani chwili z odblokowaniem pełnej wersji appki), ale muszę przyznać, że zarówno konfiguracja (przynajmniej w sieci WiFi), zestawienie połączenia jak i użytkowanie Unified Remote nie sprawia żadnych kłopotów. Można oczywiście ponarzekać na dość spartański interfejs albo, że niektóre „piloty” oferują skromne możliwości. Niemniej UR to rozwiązanie otwarte na użytkownika, więc przy odrobinie zaangażowania można pożądaną funkcję sobie dodać.
Jestem pod ogromym wrażeniem uniwersalności i skuteczności działania UR. Niecierpliwie czekam też na kolejne aktualizacje oraz nowe opcje. W przypadku iOS autorzy planują wsparcie dla Apple Watcha, natomiast cukierników powinna ucieszyć opcja kontroli jednego urządzenia z Androidem, drugim urządzeniem.
Naprawdę goraco polecam Wam przetestować Unified Remote. Bezpłatna wersja potrafi wiele, a pełna zamieni Wasz smartfon/tablet w zdalne centrum kontroli. A który z nas nie chciałby poczuć, że ma w ręku władzę..?
PS. Osobiście korzystam z Unified Remote w połączeniu z iMakiem (OS X). Wersja serwera dla Windows ma (podobno) kilka wyjątkowych smaczków, które na pewno niektórym z Was przypadną do gustu.
W marcu tego roku ukazała się odświeżona wersja książki Davida Allena, którą wiele osób traktuje jako biblię metodologii pracy znaną jaką GTD. Ja sam, dzięki tej lekturze całkowicie zmieniłem swoje podejście do realizowania zadań i bieżących projektów. Gdybym miał komukolwiek polecić książkę, która potrafi zmienić spojrzenie na wiele aspektów życia i codziennej pracy to na pewno byłaby by to właśnie ta pozycja.
Sam czytając poprzednią wersję w wielu miejscach odczuwałem pewien dyskomfort patrząc na opisywane tam metody. Perspektywa aktualnie dostępnych technologii powodowała, że część rozwiązań była wręcz archaizmem. Warto jednak pamiętać, że nie trudno było przełożyć takie elementy na współczesne metody. Tym bardziej cieszy mnie ta nowa tegoroczna edycja, która niesie za sobą wiele zmian, zwłaszcza w perspektywie współczesnego podejścia do metodologii GTD oraz wszechobecnych służących jej narzędzi.
Getting Things Done to książka, którą zdecydowanie warto odświeżać co pewien czas. Mi osobiście pomaga to w weryfikacji błędów jakie popełniam starając się wprowadzać jej założenia w życie. Dodatkowo daje możliwość odświeżenia dobrych praktyk i bezcennych porad. To wszystko powoduje, że tym bardziej cieszy mnie ta odświeżona tegoroczna edycja i w najbliższym czasie planuję przeczytać właśnie tą wersję. Ciekaw jestem zmian jakie David Allen rzeczywiście wprowadził i jak dostosował treść do otaczającej nas rzeczywistości.
Niestety, książka jest aktualnie dostępna jedynie w języku angielskim. Jestem jednak przekonany, że dla większości z Was nie będzie to większym problemem. Serdecznie polecam Wam lekturę. Zwłaszcza tym, którzy o GTD słyszeli i chcieliby spróbować tej metody pracy. Osobom, które już tą książkę czytały polecać odświeżonej wersji zdecydowanie nie muszę. Na pewno, już ją mają, lub tkwi na ich liście pozycji do kupienia w najbliższym czasie.
Da przypomnienia, Transloader to genialne rozwiązanie umożliwiające inicjowane zdalnego pobierania plików z Internetu, za pomocą iUrządzeń. Recenzję Transloadera znajdziecie tutaj. Ponieważ autor – Matthias Gansrigler z Eternal Storms Software – nie spoczął na laurach i nie zasypał gruszek w popiele ani innym specyfiku, dziś do naszej dyspozycji otrzymaliśmy nową wersję programu a właściwie programów, bo numerek 2.1 zyskała zarówno aplikacja dla systemu iOS, jak i odwalający „brudną robotę” program dla OS X. Jakie korzyści przynosi upgrade?
Wersja Transloadera dla iOS 8 zyskała:
rozszerzenie przeglądarki (Action Extension), dzięki któremu można teraz dodać łącze do pliku, który chcemy pobrać zdalnie na Macu, bez opuszczania mobilnego Safari!
widget w Centrum powiadomień informujący o aktualnym stanie zleconych pobrań.
Wersja Transloadera dla OS X Yosemite zyskała:
wsparcie dla systemu powiadomień Push, użytkownik jest powiadamiany niezwłocznie o zakończeniu pobierania pliku lub wystąpieniu błędu,
optymalizację dla nowego systemu oraz śliczny interfejs przystosowany do pracy z jasnym i ciemnym paskiem menu (Light and Dark mode).
Przy okazji wprowadzenia nowej wersji, Transloader dla OS X jest do kupienia przez ograniczony czas w promocyjnej cenie: €1.99 (normalnie €5.99). Transloader dla iOS dostępny jest w App Store za darmo.
Krótkie wideo prezentujące nową wersję programu:
Oraz rozszerzenie przeglądarki w użyciu:
Dla obecnych użytkowników Transloadera upgrade jest oczywiście darmowy! :)
Eternal Storms Software stoi za wieloma innymi, sprytnymi i świetnie napisanymi programami. Na applesauce zrecenzowaliśmy większość z nich, m.in.:
flickery – desktopowy klient serwisu flickr dla systemu OS X,
Yoink – narzędzie wykorzystujące „metodę przeciągnij i upuść” do przenoszenia plików, zwiększające produktywność użytkownika w systemie OS X,
ScreenFloat – wygodna aplikacja do robienia zrzutów ekranowych, a przy okazji genialny menadżer ułatwiający zapanowanie nad wykonanymi „scrinszotami” (również dla OS X).
Aktualizacja!
Dzięki wspaniałomyślności autora, mam dla Was trzy kody na Transloader dla OS X. Teraz najważniejsze: czy szczęśliwców wybrać pośród osób komentujących niniejszy wpis, czy jednak wolicie bym kody rozdał podczas „wyścigu szczurów” na Twitterze lub Facebooku, na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”?
Mam do Ciebie pytanie. Czy przemieszczasz się na codzień ze swoim laptopem pomiędzy domem i biurem? Ja robię to praktycznie dzień w dzień. Dodatkowo często odwiedzam inne lokalizacje. Jakiś czas temu podjąłem jedną z najlepszych decyzji w związku z tą codzienną rutyną. Kupiłem drugi zasilacz.
Wiem, że dla wielu z Was popuka się w czoło mając na uwadze cenę tego urządzenia od Apple. Spokojnie, pozwól że Cię przekonam co do sensu takiego zakupu. Ile razy zapomniałeś zabrać ze sobą zasilacz z domu? Zapewne bateria była na tyle rozładowana, że szansa na przepracowanie reszty dnia stała się jedynie pobożnym życzeniem. Mi zdarzyło się to kilka razy. Zdecydowanie o kilka za dużo. Frustracja, powrót do domu, strata czasu. Komu to potrzebne.
Po jednej z takich przygód pojechałem prosto do sklepu ze sprzętem Apple i kupiłem drugą sztukę. Od tamtego czasu w biurze zawsze czeka na mnie wtyczka MagSafe gotowa do dostarczenie świeżej porcji prądu do baterii mojego MacBook’a. Drugi zasilacz z reguły przebywa w domu lub towarzyszy mi na wyjazdach. Czas kiedy krążę po mieście z komputerem spokojnie przeżywam na baterii. Ostatecznie w dwóch miejscach, gdzie przebywam najczęściej, zawsze mogę podładować sprzęt.
Kolejną korzyścią jest oczywiście pozbycie się zbędnego ciężaru z torby. Na co dzień używam MacBook Pro Retina z 15” ekranem, który zdecydowanie nie jest najlżejszym produktem w portfolio Apple. Jest to jednak najwygodniejszy rozmiar w perspektywie moich potrzeb i mimo, że czasami kusi mnie przesiadka na Aira to w ostatecznym podsumowaniu zysków i strat wybór jest niezmienny. W każdym razie kilkaset gram mniej w torbie jest odczuwalne na co dzień.
Zainwestuj w drugi zasilacz i pozbądź się w ten sposób kolejnego elementu o którym musisz pamiętać. Uwierz mi, że warto. Wyobraź sobie o ile wygodniejsze jest wyjęcie komputera z torby i podłączenie wtyczki MagSafe do gniazda zasilania zamiast rozwijania kabla i wpinanie się do listwy zasilającej. Co najważniejsze wychodząc z biura też zaoszczędzisz kilka drogocennych minut pomijając te czynności. Prawda, że warto?
Produktywność to jeden z ciekawszych tematów w dobie powszechnych rozproszeń i wszechobecnej prokrastynacji. Jak wiecie, ja sam bardzo interesuje się wspieraniem tego aspektu życia. Zarówno oprogramowaniem jak i rozwiązaniami przyśpieszającymi wykonywanie codziennych, powtarzających się zadań. Zdaję sobie jednak sprawę jak ważne jest środowisko w jakim pracujemy.
Na co dzień spotykam się ze stwierdzeniami, które dają jasno do zrozumienia jak pomocny jest otaczający nas szum. Przebywanie w kawiarniach i praca w otoczeniu typowych dla tego miejsca dźwięków, wpływa podobno na wzrost produktywności. Analogicznie wygląda to w kwestii szumu padającego deszczu, piorunów czy przejeżdzających pociągów. Piszę podobno, bo sam przyznaję nigdy nie spróbowałem scenariusza „kawiarnianego”, wiem jednak że pozostałe dźwięki o których wspominam rzeczywiście mają pozytywny wpływ na koncetrację czy też poczucie relaksu.
Postanowiłem, że czas tą niewiedzę zmienić w świadomość. Jako, że żadna kawiarnia nie jest mi aktualnie po drodze, nie umiem wywoływać deszczu, a pociągi są zbyt daleko od miejsca mojego zamieszkania postanowiłem stworzyć sobie odpowiednie warunki w domowym zaciszu. Istnieje sporo aplikacji, które to umożliwiają, jednak najbardziej spobała mi się strona internetowa Noisli.
Minimalistyczna witryna oferuje trzy tryby, które generują zestaw imitujących dźwięki otoczenia sampli. Pierwszy jest całkowicie losowy, drugi wspomaga produktyność a trzeci zapewnia efektywny relaks. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się strona wizualna Noisli. Każda kategoria posiada śliczną niezwykle prostą ikonę, której kliknięcie uruchamia dane dźwięki. Dodatkowo tło zmienia kolor, powoli przenikając od barwy do barwy, co w moim przypadku powoduje pozytywne odczucia estetyczne. Warto założyć w tym serwisie konto. Dzięki temu mogę zachowywać ulubione kombinacje dźwięków oraz uruchamiać timer automatycznie wyciszający odtwarzanie po zadanym okresie czasu. Ciekawą opcją jest również edytor tekstu, który wpisuje się w aktualne trendy minimalizu w kategorii tego typu narzędzi. Pamiętajcie że jest on w wersji beta i nie polegałbym na nim w toku codziennej pracy. Mimo to uważam, że to całkiem miły dodatek.
Dzięki tej prostej witrynie mogłem łatwo sprawdzić jak wpływa na mnie biały szum. Mogę Wam powiedzieć, że w sytacjach kiedy chcę się solidnie skupić rzeczywiście doceniam Noisli. Dźwięki, które generuje, niewątpliwie wpływają pozytywnie na komfort pracy i trudno tego nie dostrzec. Ciekaw jestem czy Wy korzystacie z podobnych rozwiązań. Może preferujecie pracę w kawiarniach i jest to dla Was solidny kop produktywności. Koniecznie dajcie znać. Ja zaczynam się przekonywać i chyba czas spakować MacBook’a w torbę i znaleźć przytulny stolik w pobliskim lokalu.
P.S. Nie polecam dźwięku strumienia, mam niedparte wrażenie że może powodować wzrost wizyt w toalecie. Zwłaszcza w połączeniu z kawą.
Początkowo, wpis ten miał być poświęcony kombinacjom klawiszy przyspieszającym obsługę systemowego klienta pocztowego Apple Mail. Jednak po spisaniu znanych mi skrótów, przetestowaniu ich i opisaniu, postanowiłem poszukać jeszcze innych. Jak wiadomo, w opisach opcji w menu programów, nie wszystkie są ujęte. No i trafiłem na interesującą witrynę, która zawiera tyle ciekawych informacji, że automatycznie pierwotny temat stał się mało atrakcyjny.
Jakiś czas temu Kuba zaprezentował na blogu przydatny zestaw wybranych kombinacji klawiszy, natomiast dziś zapraszam do odwiedzenia wspomnianej wyżej strony, na której znajdziecie skróty klawiaturowe do wielu popularnych aplikacji. Ta strona to dashkards, autorstwa grupy zapaleńców występujących pod szyldem KeyboardKahuna.
Być może odgrzewam kotleta i wielu z was, drodzy czytelnicy zna dobrze dashkards, ale pewności co do tego nie mam. Ponieważ jednak nic tak nie przyspiesza pracy w programach jak opanowanie skrótów, zachęcam do zapoznania się z zasobami tej strony.
Sporym plusem jest również fakt, że ze strony można pobrać widget ułatwiający dostęp do arkuszy skrótów. Dashboard lata świetności ma za sobą, i np. widget dashkards nie prezentuje się zbyt atrakcyjnie w OS X Yosemite. Trudno się zresztą dziwić, bo nie był dawno uaktualniany. Podobnie jest niestety również z samą witryną, ale o ile autorzy programów nie modyfikują z wersji na wersję własnych skrótów, większość z nich powinna wciąż funkcjonować.
Do tej pory powstały arkusze skrótów do następujących programów:
W Mac App Store można znaleźć wiele programów, które również ułatwiają przyswojenie skrótów klawiszowych, ale znakomita większość z nich jest płatna lub ogranicza się wyłącznie do systemu oraz aplikacji, które z nim dostajemy. Tu mamy pokaźny zestaw, do tego całkowicie za darmo. W jednym miejscu. Polecam!
Jedną z nielicznych fajnych funkcji dostępnych standardowo w Windows (nie pamiętam, czy od wersji 7 czy Visty) jest możliwość powiększenia okna do obszaru biurka lub jego połowy, poprzez przyciągnięcie go do górnej lub jednej z bocznych krawędzi ekranu. To szybki i wygodny sposób na np. porównanie zawartości dwóch umieszczonych obok siebie okien. Dla mnie znaczenie ma tu też aspekt estetyczny, lubię gdy gabaryty okien są jednakowe. Z tego powodu w Mavericksie oraz wcześniej, korzystałem z darmowego programu BetterTouchTool, który taką możliwość porządkowania okien na ekranie, dodawał do OS X. BTT miał jednak inne, główne zadania, tj. tworzenie dodatkowych gestów, pozwalających na maksymalne wykorzystanie Magic Mouse, Magic Trackpad czy gładzika wbudowanego w MacBooki.
Po przesiadce na Yosemite i krótkiej z nim zabawie, zaczęło mi brakować tego przydatnego drobiazgu. Mógłbym oczywiście zainstalować znów BTT, ale przypomniało mi się, że jest jeszcze inna aplikacja – Cinch. Cóż, odwiedziny witryny produktu w Mac App Store nie nastawiły mnie przychylnie. Sześć euro to trochę za wiele za program, który robi tak niewiele. Postanowiłem więc wspomóc autora BetterTouchTool, bo pamiętałem, że również w MAS jest ten soft dostępny. A dokładnie, to był. Wygląda na to, że autor postanowił aplikację udostępniać wyłącznie za darmo i bez pośrednictwa sklepu Apple. Jednak buszując po MAS okazało się, że Andreas Hegenberg oferuje tu za bardzo rozsądne pieniądze, aplikację BetterSnapTool! Program ten to tańsza alternatywa dla Cinch, o znacznie większych możliwościach. A jako, że mam tylko Magic Mouse i dodatkowe gesty są raczej mało użyteczne, postanowiłem nabyć ten program pozwalający na pozycjonowanie okien na ekranie.
Co potrafi BST? Całkiem sporo. Możemy:
powiększyć okno do maksymalnych rozmiarów Biurka z zachowaniem miejsca dla belki Menu oraz paska Doka (przyciągnięcie to górnej krawędzi ekranu),
powiększyć okno do połowy przestrzeni Biurka oraz umieścić je przy lewej bądź prawej krawędzi ekranu (przyciągając okno odpowiednio do tych krawędzi),
powiększyć okno do 1/4 powierzchni przestrzeni Biurka i ustawić taką ćwiartkę w odpowiednim narożniku (przyciągając wybrane okno do odpowiedniego narożnika),
powiększyć okno do maksymalnej wysokości ekranu i 1/3 jego szerokości – w ten sposób można rozmieścić i porównać np. zawartość trzech okien ulokowanych obok siebie!
powiększyć okno do maksymalnej szerokości i 1/2 wysokości ekranu – i np. ustawić tak dwa okna jedno nad drugim,
ustawić centralnie, do lewego lub prawego górnego narożnika bez skalowania,
przenieść okno, wycentrować lub powiększyć je do maksymalnych rozmiarów na drugim monitorze!
Jeśli powyższe nie zrobiło na was wrażenia, to przygotujcie się na najlepsze! Bo BetterSnapTool jest w pełni konfigurowalny. Po za powyższymi opcjami, użytkownik może dla okna aktywnej aplikacji ustalić specyficzne wartości, ile % obszaru ekranu ma takie okno zajmować.
Chcecie więcej? To macie :) BST pozwala na tworzenie własnych obszarów dopasowania/pozycjonowania (tzw. snap areas). Co to oznacza? Ano to, że możemy ustawić np. okno Findera w wybranym miejscu ekranu, dopasować pożądaną szerokość/wysokość okna i na jego podstawie utworzyć szablon do którego będą stosowały się inne okna, systemowe lub wybranych aplikacji. Co ułatwia dodatkowo sprawę, to fakt, że przyciąganie z przeskalowaniem może być aktywowane dopiero po wciśnięciu klawisza modyfikującego (np. Shift), wtedy na ekranie pojawia się „gorący obszar”, do którego wybrane okno musimy przenieść. Obszar ten może być opisany, niewidoczny, posiadać wybrany kolor tła, krawędzi oraz jej grubość i styl. Musicie tego spróbować sami, bo potencjał konfiguracyjny jest tu naprawdę ogromny!
Same preferencje BetterSnapTool skrywają dodatkowo multum ustawień. Autor przekazuje nam pełną kontrolę nad tym wyjątkowo elastycznym kawałkiem oprogramowania. Nie tylko zmienimy tu wygląd, dodamy skróty klawiszowe dla większości dostępnych opcji, ale również doprecyzujemy jak mają zachować się standardowe przyciski okna (czerwony, żółty i zielony), gdy będziemy na nie klikać prawym lub środkowym klawiszem myszy.
Bez dwóch zdań, BetterSnapTool to program genialny. Co więcej, dostępny w Mac App Store za zaledwie €1,79. Uwielbiam takie aplikacje, mega-użyteczne narzędzia do wydawałoby się prostych i niepozornych czynności.