Od jakiegoś czasu w moich uszach goszczą słuchawki Westone W10. Jest to model wejściowy firmy uzbrojony w pojedynczy przetwornik armaturowy. Ciekaw byłem co oferuje ta znakomita firma w swoim najtańszym modelu. Podsycał to również fakt, że na co dzień używam słuchawek Phonak Audeo PFE 112, które charakteryzują się podobną konstrukcją opartą o pojedynczy przetwornik.
Zacznę od początku. Normą w przypadku firmy Westone jest bogate wyposażenie. Wodoodporne pudełko, wymienne kable i kilka kompletów końcówek to absolutny standard. Oczywiście jakość wykonania słuchawek jasno pokazuje, że mamy do czynienia z marką, która aspiruje do miana jednego z najlepszych producentów w branży. Na uwagę zasługuje również komfort użytkowania. Nawet długie odsłuchy nie powodowały w moim przypadku zmęczenia. Nie odczuwałem też żadnych problemów w kwestii dopasowania konstrukcji do kształtu ucha. Słuchawki są zaprojektowane tak, aby kabel przebiegał za uchem, co skutecznie niweluje dźwięki ocierania przewodu o ubranie. W kwestii wyglądu i komfortu użytkowania nie mam wobec nich żadnych zastrzeżeń.
Niestety zawodem okazał się odsłuch. To co w pierwszym momencie najbardziej zwróciło moją uwagę to brak znaku rozpoznawczego, który nadałby im wyjątkowości. Przodującą częstotliwością są tony średnie, które dominują nad pozostałym zakresami. Mimo to, nie prezentują one nic ciekawego. Nie da się w niej odnaleźć ciekawej przestrzeni, czy szczegółowości. Dźwięk jest zbyt oczywisty i nudny. Powoduje to, że muzyka nie wciąga w swój świat tak jak powinna.
Tak mocne wyeksponowanie tego zakresu sprawiło, że tony wysokie giną za zasłoną średnicy. Na próżno szukać tutaj detalu w kwestii brzmienia talerzy czy ulokowania w przestrzeni wszelkiej maści instrumentów perkusyjnych. Dla mnie w przypadku armatur jest to niedopuszczalne. Tego typu słuchawki zawsze powinny błyszczeć w tej kwestii. Podobnie ma się sytuacja z tonami niskimi. Mimo, że bas jest punktowy i kontrolowany to średnica psuje jego odbiór.
Ogólnie brzmienie Westone W10 jest totalnie skierowane na średnicę i nie posiada większych atutów. Mimo, że słuchawki dają słuchaczowi pojęcie o charakterystyce brzmienia armatur, nie pokazują jak doskonałe mogą być te przetworniki przy konkretnym strojeniu. Kompletnie nie tego szukam wśród produktów tego typu. Możecie uznać, że jestem zbyt surowy w ich ocenie, jednak mając na uwadze cenę tego modelu trudno nie mieć dość surowych wymagań. Oczywiście każdemu polecam odsłuch i samodzielną ocenę. Zdaję sobie sprawę, że sporej liczbie osób mogą one przypaść do gustu.
W przypadku, kiedy macie ochotę na spotkanie z firmą Westone, to polecam zacząć od cudownego modelu W30. Jeżeli jednak zaczynacie swoją przygodę z armaturami to zdecydowanie powinniście zwrócić uwagę na Phonak Audeo PFE 112. Te słuchawki nie zmiażdżą Was basem, jednak pokażą jak genialną scenę i szczegółowość można stworzyć przy użyciu podobnych przetworników. Co najważniejsze, cena nie zniszczy Waszych finansów. Nie bez powodu, towarzyszą mi od kilku lat.
Zapraszam Cię do pozostałych testów produktów firmy Westone, które ukazały się na applesauce.pl:
Był to dzień jak codzień. Wstałem rano, wykonałem rutynowe czynności, zjadłem najważniejszy posiłek dnia i pojechałem do pracy. W trasie nie obeszło się bez wielu wiązanek skierowanych do nieudolnych użyszkodników dróg. Kilkadziesiąt przekleństw dalej dotarłem do celu. W pracy, jak to w pracy… dzień świstaka, walka z wiatrakami, los bliski Stasi Bozowskiej. Nie było chwili, by poziom adrenaliny się nie podnosił wyżej i wyżej. Zaciskanie pięści nie wiele pomaga. Niczym deja-vu powraca myśl by rzucić to wszystko w cholerę. Przypomniałem sobie motto, że przecież na globie żyje ponad siedem milionów miliardów ludzi, więc nie ma sensu pozwalać na to by marna garstka popsuła nam dzień! No ale co zrobić? Jaki bufor zastosować, jak się odciąć od tej beznadziei? Wtem zaświtała mi w głowie myśl: muzyka! Przecież ona nie tylko łagodzi obyczaje (choć tu bym polemizował, nie każdy gatunek ma taką moc sprawczą), ale przede wszystkim pozwala odciąć się od otoczenia, zatopić w otchłani brzmień. Nie marnując sekundy więcej wcisnąłem w swoje uszyska, które nie jedno w życiu słyszały, małe i zgrabne, plastikowe cacuszka. Włączyłem appkę Muzyka na iPhone i odetchnąłem z ulgą. To działa! Jejku, jak mi tego było trzeba. Podczas gdy twarze otaczających mnie współpracowników wyrażają nieme grymasy, soczyste dźwięki wtaczają się miarowo w moją głowę. Niby znam te wszystkie utwory na stworzonej playliście, ale sposób w jaki słuchawki karmią aparat słuchu sprawia, że odczuwam wyraźny powrót sił witalnych. Muszę się mocno pilnować, by nie zacząć potrząsać głową, nie nucić… Gitarowe riffy niosą ogromny pokład energii, bas akcentuje rytm utworu, wybrzmiewające prześlicznie talerze podkreślają wyrafinowaną aranżację. A to wszystko otacza mnie ulokowane w wirtualnej przestrzeni podczas gdy wokal śpiewa jak gdybym wygrał sesję sam na sam z artystą.
Tutaj mógłbym podać kilka alternatywnych zakończeń, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że wyżej przedstawiona historia wcale taką fikcją nie jest, bo muzyka stanowi dla mnie jeden z ważniejszych elementów życia i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie życia w ciszy ani też zgiełku pozbawionym chwil sam na sam spędzonych z ulubionymi utworami. A to właśnie umożliwiają słuchawki takie jak te, które dziś zamierzam wam przybliżyć.
Westone to marka, której osobom w temacie przedstawiać nie trzeba. Powiem tylko tyle, że dla mnie osobiście produkty tej amerykańskiej firmy stanowią swoisty punkt odniesienia, i od dłuższego czasu próbuję odłożyć finanse na zakup słuchawek z rozpoznawalnym logo. Dzięki uprzejmości sklepu Audiomagic mogę przetestować kolejny po W3, W4, UM3X model tego producenta – Westone W30.
TECHNIKALIA
W30 to słuchawki dokanałowe, czyli reprezentujące mój ulubiony typ, oferujące nie tylko świetną (w przypadku W30 bardzo dobrą, choć nie idealną) izolację od otoczenia, ale przede wszystkim wręcz perfekcyjne dopasowanie do kształtu małżowiny usznej. Nie bez przyczyny producent nazywa ich budowę True-Fit, w przypadku moich dość wybrednych uszu, lekka i niskoprofilowa budowa kopułek zapewnia wysoką wygodę i pozwala na delektowanie się muzyką nawet podczas leżenia w łóżku z głową na poduszce. I to bez konieczności patrzenia w bezruchu w sufit :)
Kolejna istotna cecha W30 do odczepialny kabel sygnałowy. Ba! w przypadku tego modelu producent dostarcza dwa rodzaje tegoż: standardowy rewelacyjny kabel Epic pokryty osłoną z włókien aramidowych, ze skręconymi/plecionymi żyłami który nie dość, że oferuje wysoką jakość przekazywanego sygnału (bardzo niska rezystancja) to również zapewnia użytkowanie bez walki z rozplątywaniem, po każdorazowym wyjęciu z kieszeni lub pudełka. Drugi kabel to typ G2, ze zintegrowanym mikrofonem oraz przełącznikiem pozwalającym na sterowanie odtwarzaczem iPhone, iPoda, iPada i pewnie innych urządzeń również. Oraz, rzecz jasna, odebranie rozmów telefonicznych. Kable w W30 nie są wyposażone w „zausznice” czyli sztywne prowadnice okalające ucho. Czy to dobrze czy źle, trudno mi jednoznacznie ocenić. Prowadnice z jednej strony ułatwiają instalację słuchawek na głowie, z drugiej czasem powodują dyskomfort ocierając o skórę głowy i powierzchnię ucha. W sumie to mogłyby w zestawie znaleźć się wersje nakładane na kabel, jak np. w przypadku Phonaków. Wtyk mini-jack ma kształt litery „L” – wiem, że są przeciwnicy tego rozwiązania, u mnie w praktyce właśnie taki profil zapewnia długi czas bezproblemowego użytkowania kabla.
Co prawda słuchawki dokanałowe są raczej mało widocznym gadżetem, żeby nie powiedzieć: intymną galanterią. Ale i tu Westone wyszedł naprzeciw potrzebom osób chcącym wyróżnić się z tłumu i zaoferował możliwość personalizacji wyglądu słuchawek, dzięki zastosowaniu nakładek w trzech kolorach: czarnym, czerwonym i niebieskim. Może nie jest to paleta, która zaspokoi gusta wszystkich ale miło, że nawet tak drobny element może spowodować większe spoufalenie użytkownika ze słuchawkami.
Warty odnotowania jest również futerał, służący do przechowywania i transportu słuchawek. To już nie „skarpeta”, „sakwa” czy „mieszek”. Ten „pancerny sejf” wykonany z odpornego na działania sił zewnętrznych polimeru, przypomina mi kształtem miniaturę pojemników stosowanych w wojsku, służących do przenoszenia cennych i wrażliwych materiałów.
Ponadto na wyposażeniu zestawu, w gustownym i eleganckim pudełku (w końcu mamy do czynienia z wysokiej klasy sprzętem dla wymagających), znajdziemy obszerny zestaw wkładek do kanału usznego w różnych rozmiarach oraz typach: STAR silikonowe, True-Fit piankowe (moim zdaniem lepsze niż pianki Comply). Uzupełnienie stanowią: przyrząd do usuwania woskowiny oraz klucz do wymiany kolorowych nasadek na kopułki i instrukcja obsługi.
Parametry W30 przedstawiają się następująco:
czułość/skuteczność: 107 dB SPL @ 1 mW
zakres częstotliwości: 20 Hz – 18 kHz
impedancja: 30 omów @ 1 kHz
poziom redukcji/tłumienia szumu pasywnego : 25 dB
przetworniki: 3 zbalansowane armatury (przetworniki elektrodynamiczne z kotwicą zrównoważoną) z trójdrożną aktywną zwrotnicą
waga (bez kabla): 12,7 gramów
okablowanie: wymienny kabel EPIC oraz kabel MFI G2 z mikrofonem
długość kabli: 128 cm
Patrząc na powyższe można założyć, że W30 to następca modelu W3, ale przecież technologia nie stoi w miejscu, więc bez testów się nie obejdzie. Niestety nie mam możliwości wykonania testu porównawczego z wcześniej recenzowanymi modelami, co jednak nie nie obniży – mam nadzieję – miarodajności testu. A mimo swojej sympatii do produktów Westone, postaram się zachować zdrowy obiektywizm.
PROCEDURA TESTOWA
Jako źródła dźwięku wykorzystałem, podobnie jak wcześniej, iPhone 5, iPad 2 (WiFi), iPod Shuffle oraz iPod nano. Z ciekawości podłączyłem słuchawki również do służbowego notebooka Asus i byłem załamany tym co usłyszałem. Nie oczekiwałem cudów, ale aż tak nędznej jakości audio się nie spodziewałem. Dobry tor wyjścia może zarówno pomóc (wiadomo, że większość słuchawek nawet ze średniej półki zagra z tym samym sprzętem lepiej niż stockowe), ale również obnażyć niedoskonałości źródła – tak właśnie wygląda sprawa z pecetem. Z oczywistych względów uzyskane efekty i wrażenia akustyczne nie będą w tym wpisie brane pod uwagę. iMac z playerem VOX (i kawałkami w formacie FLAC) zmiata peceta już od pierwszych nut.
Kolejny raz podstawę będzie stanowić lista utworów wybranych przez Kubę. Oczywiście w słuchawki wpuściłem również inne utwory, odtwarzane zarówno z aplikacji Muzyka, serwisu Spotify i dysków w chmurze – dzięki appce Evermusic.
Po kilku próbach wybrałem odpowiednie dla mnie tipsy, wybór padł na silikonowe w rozmiarze M. Zaczynamy więc testy. Najpierw lista utworów Kuby, wszystko odtwarzane bez jakiejkolwiek korekcji, bo przecież chodzi o to by wyłapać naturalne możliwości sprzętu. Po dłuższym czasie spędzonym z różnymi grajkami efekty są następujące: słuchawki najlepiej zgrywają się z iPodem Shuffle 1G (do dziś zaskakuje mnie jakość dźwięku z tego maleństwa i cieszę się, że go nie sprzedałem, choć takie myśli przez głowę mi przemknęły), na drugim miejscu jest iPhone 5, następnie iPad 2 oraz iPod nano. Jednak różnice nie są tu naprawdę na tyle duże by jakiekolwiek źródło zdyskwalifikować.
Jako, że podstawowym odtwarzaczem jest iPhone, to właśnie wrażenia z odsłuchu na nim przedstawiam poniżej:
Na pierwszy ogień poszedł Inflicted – Cavalera Conspiracy. Jest power! Słuchawki grają dynamicznie, dół rozlewa się przyjemnie tworząc mocną bazę dla charczącego wokalu i tnących jak Bosch gitar. Jedynie talerze zdają się być nieco wycofane, manifestują swoją obecność, ale penetrują uszy z dystansu i brakuje im trochę oddechu. Scena jest w pełni stereofoniczna, choć mimo faktu, że instrumenty mają swoje miejsce w przestrzeni to trudno tu pisać o wybitnym i szerokim rozlokowaniu.
Luminol – Stevena Wilsona zaczyna się mięsistym i dynamicznym basem. Czuć go w trzewiach, pobudza bardzo głęboko. Bębny również grają żywiołowo, naturalnie i przekonująco. Talerze mają tu więcej swobody, nie ma problemu z rozpoznaniem ich typu. Klawisze ładnie uzupełniają środek, a wielogłosowy chór nie jest poszkodowany.
Owner of a Lonely Heart – Yes. Tu dopiero scena nabiera szerokości i głębi, idealnie komponując się z centralnie śpiewającym Jonem Andersonem. Perkusja jest tu oczywiście w tyle, ale jej nie brak, natomiast średnicę wypełniają przede wszystkim syntezatory i wokal. Świetnie zrealizowany kawałek.
Unfinished Sympathy – Massive Attack. To nie mój klimat, ale utwór nadaje się do testowania odsłuchów. Wokal jest tu dla mnie zbyt nachalny, a całość nieco zbita, zwarta. Niby wszystko wybrzmiewa jak należy, niskie tony słychać i czuć, ale instrumentom perkusyjnym brakuje nieco soczystości. Chyba po prostu nie kupuję tego i słuchawki, nawet najlepsze, tego nie zmienią.
Agape – Dead Can Dance. Wstęp świetnie buduje klimat i napięcie. Nie mam w zasadzie żadnych „ale”. Jest szeroko, wyraźnie, a wokal zdaje się wnikać pod skórę i paraliżować. Tyle, że nie towarzyszy temu przeżyciu strach, a raczej uczucie zbliżone do transu.
Everywhere – Fleetwood Mac. Kolejny wzorcowy utwór, którego reprodukcja przez W30 jest bliska ideałowi. Słychać wiele detali, pasma nie przeszkadzają sobie wzajemnie, można wręcz policzyć ogrom dźwięków. Jednak choć wybrzmiewanie talerzy jest solidne i pełne, to chciałoby się usłyszeć odrobinę więcej szczegółów.
The Unforgiven – Metallica. Jest dobrze. Rozpoczynająca gitara bardzo soczyście wprowadza do utworu. Generalnie wszystko jest tu poprawne, ale wokal – zwłaszcza w zwrotce – jest nieco zbyt schowany. W refrenie jest lepiej. Dynamika jest w porządku, każdy dźwięk pod kontrolą. Scena manifestuje się zdecydowanie najlepiej wtedy, gdy prym wiodą gitary akustyczne.
Your Latest Trick – Dire Straits. Saksofon grający w pierwszej minucie nie jest tu przesadnie… seksowny, ale gra czysto i z mocą. Później jest jeszcze ciekawiej. Gitary łkające w tle drobne smaczki, akompaniamentujące wokalowi Marka Knopflera są „w punkt”. Bas jest tu wyjątkowo dobrze ukryty, nie próbuje się wybić ale trudno wyobrazić sobie bez niego tło. Rytmiczna perkusja wieńczy feerię barw, których jest tu w sam raz.
Hatesong – Porcupine Tree. Większość utworów tego zespołu to aranżacyjne majstersztyki. Trudno więc mi nawet znaleźć coś, „co nie gra”. Widać W30 potrafią sprawnie i dość neutralnie sobie z takim dziełem jak Hatesong poradzić. Tu nawet talerze się odpowiednio prezentują.
Miracles – Stone Sour. Po pierwszym przesłuchaniu utworu załączyłem go jeszcze raz i jeszcze raz… Nawet słuchając go bardzo cicho dałem się urzec magicznemu klimatowi. I nie doszukiwałem się braków czy niedoskonałości, samo sączenie się dźwięków sprawiało mi niesamowitą przyjemność.
Po tej dość specyficznej liście podłączyłem słuchawki do iMaca i załączyłem po kolei – Leave That Thing Alone – Rush (nagranie z koncertu Time Machine Live 2011), Hotel California – Eagles (z albumu Hell Freezes Over) oraz tytułowy utwór Phantom Antichrist – Kreatora. Na pewno bezstratny format ma tu znaczenie, ale ja nie mam pytań. Nie mam zastrzeżeń. Świetne doznania, kropka. No może brakowało mi trochę powietrza i przestrzeni, ale da się z tym żyć. Mało które słuchawki nauszne potrafią zagrać jak te niepozorne dokanałowce.
PODSUMOWANIE
Gdy próbowałem odnieść jakość i głębię audio generowanego przez W30 do referencyjnego dla mnie modelu, czyli W4 to przyszło mi do głowy porównanie winyla z płytą CD. Ewidentnie W4 oferują więcej smaczków i wyrafinowania, słyszalną różnicę gwarantuje dodatkowy przetwornik oraz sposób wystrojenia słuchawek. Natomiast W30 grają bardziej sterylnie, odrobinę mniej przestrzennie i nie aż tak analitycznie.
Niezależnie od powyższych wniosków, Westone W30 dają niesamowitą przyjemność z odsłuchu. Być może wynika to z faktu, że sygnatura produktów Westone wpasowuje się w moją percepcję dźwięku. Może przyczyną jest preferowany gatunek muzyczny, a może po prostu ostatnio obcowałem ze słuchawkami o wiele gorszymi i chwile spędzone z W30 zadziałały niczym balsam na moje uszy.
Na koniec jeszcze jedna rzecz: mikrofon. Prowadzenie rozmów przez zintegrowany na kablu G2 mikrofon działa. Przetwornik zbiera dobrze i rozmówca po drugiej stronie nie ma problemów ze zrozumieniem nas. Co mnie zaskoczyło na minus to sposób w jaki głos osoby dzwoniącej do nas jest reprodukowany prze W30. Jest bardzo basowo, ciężko i dudniąco. Trzeba przyzwyczaić się i skorygować ustawienia głośności. Traktuję jednak możliwość rozmawiania przez Westony jako cechę poboczną, bonusową i nie obniża to w mojej ocenie ogólnego odbioru.
Przy cenie rzędu 1440 zł nie można dokonywać pochopnego wyboru. By zdecydować się na zakup osobiście przetestowałbym jeszcze pozostałe doki z nowej linii (W10, W20 i W40). Niemniej Westone W30 to produkt bardzo udany, świetnie wykonany, dobrze wyposażony i na pewno nie rozczarowujący. Oferuje wysoki „fun factor” i docenią go osoby lubiące rockowe brzmienia i sporą dawkę basu.
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce… nie, to nie tak! Dość dawno temu szukałem świętego Graala wśród słuchawek a moje spostrzeżenia spisałem w recenzjach NuForce NE-7M oraz NuForce NE-700M. Jak można łatwo zauważyć preferuję słuchawki dokanałowe, zwane również IEM-ami (In-Ear Monitors). Nie będę tu uzasadniać swojego wyboru ponieważ musiałbym powtórzyć kwestie z poprzednich wpisów. Mimo iż opisałem na łamach applesauce wyłącznie produkty amerykańskiej firmy NuForce to w moich uszach gościły również inne dokanałówki: Phonak Audéo PFE 112 Rev. 1, ADDIEM czyli Apple Dual Drivers In-Ear Monitors, UltimateEars metro.fi 220vi, Radius Atomic Bass RK-CA511K, Griffin TuneBuds Mobile, MacAlly TunePal. Każdy model posiadał zintegrowany mikrofon – warunek konieczny z uwagi na użytkowanie słuchawek praktycznie tylko z iPhone’ami (wciąż posiadam iPoda shuffle 1G oraz iPoda nano 4G, ale obecnie praktycznie ich nie używam). Kolejnym elementem zawężającym listę kandydatów do roli ulubionych IEMów była oczywiście cena. Akceptowalny przeze mnie zakres zawierał się w widełkach 100 – 600 zł brutto. Z perspektywy czasu mój werdykt pozostał praktycznie bez zmian, miejsca na podium zajmują kolejno:
Phonak Audéo PFE 112
exequo: NuForce NE-700M oraz ADDIEM
NuForce NE-7M
PREAMBUŁA
Na co dzień przez 98% czasu (słuchania muzyki rzecz jasna) używam NuForce NE-700M. Muszę przyznać, że synergia tych dynamicznych IEMów wraz z iPhone 4 jest doskonała, a aktualizacja oprogramowania iOS do wersji 6.0 jeszcze poprawiła jakość doznań słuchowych, dźwięk stał się bardziej hm… aksamitny. Nie miałem do czynienia z iPhone 4S ale na forach przewijały się krytyczne opinie dotyczące jakości audio w tym modelu. A jak się spisuje muzycznie iPhone 5? Nie wnikam w różnice anatomiczne występujące w kolejnych generacjach iPhone’a ale mogę bez wahania stwierdzić fakt, że już tak perfekcyjnie się NE-700M z najnowszym modelem nie zgrywają… Dźwięk jest po prostu inny, bas, którego nigdy nie brakowało w NuForce’ach zaczyna górować nad pozostałymi pasmami, co – zwłaszcza w bogatych instrumentalnie i intensywnych dźwiękowo gatunkach muzycznych – przeszkadza. Oczywiście da się z tym żyć, ale postanowiłem wypróbować inne dostępne na rynku słuchawki dokanałowe by ocenić jak faktycznie gra nowy iPhone.
Z pomocą przyszedł Patryk z zaprzyjaźnionej firmy audiomagic – oferując chęć wypożyczenia kilku par słuchawek, z czego chętnie skorzystałem. Kilka dni z testowymi egzemplarzami w uszach było na tyle interesującym doświadczeniem, że postanowiłem podzielić się swoimi wrażeniami. Zapraszam zatem do mini-testu porównawczego.
HEROSI
Właściwie to do samego końca nie wiedziałem jakie konkretnie słuchawki i w jakiej ilości przyjadą do mnie w paczce… Gdy więc wreszcie odprawiłem kuriera i wybebeszyłem pokaźnych gabarytów karton moim oczom ukazały się opakowania trzech różnych modeli IEMów tego samego producenta:
No to elegancko, w końcu poznam produkty uznanej i chwalonej bądź co bądź firmy! No tak, ale po pierwsze ich cena jest znacznie wyższa niż wcześniej określony próg a po drugie: żaden zestaw nie posiada zintegrowanego mikrofonu, więc prowadzenie rozmów w tym wypadku odpada… Ale czy dyskwalifikuje te produkty? Absolutnie nie! To już nie sprzęt klasy Hi-Fi, to sprzęt audiofilski. A w takim wypadku jedynym kompromisem, którego nie bierze się pod uwagę jest jakość dźwięku. Każdy z tych zestawów słuchawkowych to konstrukcja oparta na przetwornikach elektrodynamicznych z kotwicą zrównoważoną (Balanced Armature).
CO JEST GRANE
Mając do dyspozycji 3 modele słuchawek tego samego producenta postanowiłem skupić się na ich porównaniu jednocześnie spychając na dalszy plan współpracę IEMów z różnymi źródłami dźwięku. Skoro moim podstawowym grajkiem jest iPhone 5 to właśnie on będzie stanowić punkt odniesienia. Z premedytacją nie korzystam już ani na co dzień ani tym bardziej w takich porównaniach, ze wzmacniaczy słuchawkowych i korektora dźwięku. Zresztą realizacja tego ostatniego w iOS w postaci presetów miast suwaków dla różnych pasm jest co najmniej dyskusyjne. Zdaję sobie oczywiście sprawę z różnej jakości nagrania muzyki w studio, masteringu płyt czy wreszcie strat wynikających z kompresji. Już słyszę te głosy zarzutu, że muzykę powinno się słuchać z winyli, SACD lub DATa, ewentualnie w formatach bezstratnych jak ALAC czy FLAC. Cóż, jestem bardziej melomanem niż audiofilem, na ścianach i sufitach w domu nie mam mat wygłuszających, kolumn nie obkładam workami z piaskiem o określonej gramaturze, i nie zadłużyłem się w Providencie by kupić hi-endowe klocki Rotela czy Onkyo. Mam za to sporo płyt audio zripowanych do iTunes w formacie MP3 320 kbps z VBR oraz korzystam z iTunes Match, gdzie utwory są przechowywane w formacie iTunes Plus czyli AAC 256 kbps VBR. Poza tym chodzi o porównanie słuchawek, sprawdzenie jak poradzą sobie z przeciętnym źródłem i sygnałem a nie ocenę odtwarzaczy i wierności odtwarzania przez nie muzyki.
Moje preferencje muzyczne znacząco wpłynęły na dobór repertuaru użytego do testów. Metal w różnych odmianach czy rock progresywny to dość specyficzne gatunki wymagające od słuchacza nie tylko odporności na wysoki poziom decybeli ale przede wszystkim wrażliwości i otwartości na bogactwo dźwięków bombardujące narządy słuchu. To również muzyka wymagająca sporo od słuchawek właśnie. Pop brzmi dobrze chyba na wszystkim a rapu i podobnych gatunków nie słucham. Za to wszystkie Westony sprawdziłem też z bluesem, jazzem, muzyką instrumentalną oraz nagraniami koncertowymi.
Lista (nie pełna) przesłuchanych (oczywiście nie w całości) płyt wygląda następująco:
Carcass – Swansong
Kreator – Phantom Antichrist
Arch Enemy – The Root of All Evil
Iron Maiden – Seventh Son of a Seventh Son
Metallica – Master of Puppets
Metallica – …and Justice for All!
Metallica – The Black album
Slayer – Seasons in the Abyss
Death – The Sound of Perserverance
Massacre – From Beyond
Mike Oldfield – Amarok
Mike Oldfield – Tubulat Bells I i II
Pendragon – Not of This World
Pendragon – The Window of Life
Rush – Time Machine Live In Cleveland
Andy McKee – Art of Motion
Amy Winehouse – Back to Black
Norah Jones – Come Away with Me
Andrzej Zaucha – Czarny Alibaba
Andrzej Piaseczny / Seweryn Krajewski – Na przekór nowym czasom
Audiofeels – Uncovered
Dżem – Akustycznie
The Corrs – In Blue
Jazzkantine – Hell’s Kitchen
Martin Kesici – Em Kay
Blue October – History for Sale
Happy Rhodes – Rhodes I
Jeff Wayne – The War of the Worlds
Większość z wymienionych to dla Was starocie, co? :)
ORGANOLEPTYKA
Westony, które otrzymałem do testów na co dzień służą w celach prezentacyjnych, klienci dokonują w nich odsłuchu przed dokonaniem zakupu dzięki czemu mogą wybrać model który spełnia ich oczekiwania. Zatem możliwość delektowania się kompletnym wyposażeniem i celebrowania unboxingiem czy też unpackingiem musi zaczekać do chwili kiedy zakupię takie słuchawki na własność. Oczywiście w żadnym stopniu nie utrudniło to testów i nie zmniejszyło przyjemności z obcowania z tymi małymi dziełami sztuki. Prawdę mówiąc samo opakowanie nie jest szczególnie atrakcyjne, ale nie ono stanowi o poziomie produktu. Jakość wykonania słuchawek stoi na naprawdę wysokim poziomie, z drugiej strony nawet gdyby było z tym słabo to od wyglądu ważniejsze jest to co w środku, to co odpowiada za emisję dźwięku, prawda? Reasumując: obudowy Westonów są odlane z wysokiej jakości tworzywa sztucznego, łączenia gładkie i idealnie spasowane. Ale słuchawki trzyma się nie w rękach a w… uszach. I jeśli o to chodzi, to każdy z testowanych modeli idealnie wpasowuje się w zagłębienia małżowin usznych co w połączeniu z niewielką masą sprawia, że Westony są niesamowicie wygodne i nawet wielogodzinny seans z fonoteką nie wywoła większego zmęczenia ani tym bardziej bólu naszych uszu. Myślę, że nawet zaśnięcie z Westonami nie zaowocowałoby bólem małżowin i kanałów usznych po przebudzeniu. Nie odstają jak np. NE-700M/Ne-7M a fakt, że kształtem wypełniają uszy gwarantuje, że się nie wysuną i nie zmienią swojego pierwotnego ulokowania.
Oczywiście, to słuchawki dokanałowe, więc producent zadbał by wpasować się w kanały uszne każdego słuchacza oferując bogaty zestaw wkładek/tipsów w różnych rozmiarach i stopniach twardości. W kompletnym opakowaniu można więc znaleźć zarówno ciemne miękkie tipsy (olives), mleczne silikonowe tipsy, wkładki trój-kołnierzowe (tri-flange) oraz pianki Comply Foam. Zabawa w dopasowywanie wszystkim możliwych opcji potwierdziła wcześniejsze doświadczenia – tylko miękkie „oliwki” w rozmiarze M oraz pianki Comply zapewniają odpowiedni poziom wygody i izolacji moich wybrednych uszu. Trudno pominąć nie mniej istotny fakt integralnego wyposażenia słuchawek – specyficzny kabel, który nawet dorobił się własnej nazwy: Epic. Jak wygląda widzicie na dołączonych zdjęciach, ja zaś dodam, że ta wyjątkowa konstrukcja kabla minimalizuje nie tylko prawdopodobieństwo plątania się kabla ale też praktycznie eliminuje występowanie tzw. efektu mikrofonowego! Oczywiście poprawnym sposobem noszenia Westonów jest tu over-the-ear, czyli kabel owijamy wokół uszu.
Kabel od strony odtwarzacza zakończony jest kątowym wtykiem mini-jack a w komplecie znajduje się adapter na „dużego dżeka” oraz dołączany potencjometr pozwalający na regulację głośności bez wyciągania odtwarzacza z kieszeni np. podczas porannego joggingu.
GRUNT RZECZY
Na początek warto przybliżyć pewne technikalia, zestawiające porównywane modele co może już na samym początku podpowiedzieć jaki zapadnie finalnie wyrok:
„Mięsem armatnim” mojego testu były Westony 3, najtańszy ($499.00) model (sic!) z całej trójki. Przymierzone i zainstalowane wcześniej na dyszach tipsy czekały by się wcisnąć w moje kanały, po chwili się tam znalazły a ja załączyłem tytułowy utwór z płyty Kreatora, pt. „Phantom Antichrist”. Pierwsze wrażenie było mało pozytywne, bliskie rozczarowaniu. Nie tego spodziewałem się po słuchawkach uznawanych za referencyjne! Nawet jeśli tytuł ten przyznano kilka lat temu. W paśmie wysokich tonów zdecydowanie pojawiały się sybilanty zaś moje uszy przyzwyczajone do sporej ilości basu zastanawiały się gdzie się te niskie tony podziały? Werble grały głucho prawie jak na płycie „St. Anger” zespołu Metallica, zaś średnica panoszyła się strasznie i wraz z wysokimi tonami wprowadzała do przekazu swoisty niepokój, muzyczny bezład. Wbrew obiegowej opinii, że metal pobudza do agresji ja słuchając tak energetycznej muzyki może się nie wyciszam ale potrafię dzięki tej dynamice i różnorodności zachować emocje w ryzach, uporządkować je i utrzymać kontrolę. Tutaj jednak kolejne takty wywoływały coraz większą frustrację, ściana dźwięku przytłaczała zamiast pozytywnie zaskakiwać. Ok, zmieniamy repertuar, drastycznie, na „Szczęście jest blisko” z płyty koncertowej Piaska i Seweryna Krajewskiego. No i tu zdecydowanie na plus, basu wreszcie dosyć, dynamika jak należy. Powrót do mocniejszych brzmień: Massacre – „Dawn of Eternity” no i prawie to samo co w przypadku Kreatora, istotne elementy perkusji (bębny, nie talerze) trochę jakby wycofane, pozbawione „mięsa”. Gitarowe riffy w normie.
Diabeł tkwi w detalach a tym detalem w przypadku W3 były tipsy, po zmianie średnich „oliwek” na Comply, Westony zaczęły grać równiej, w bardziej kontrolowany sposób. Pianki zaradziły też na syczące chwilami wysokie nuty, było znacznie lepiej, na tyle dobrze, że po przesłuchaniu utworu Kreatora do końca byłem ciekaw jak zagrają inne utwory. Comply występują w różnych wielkościach i kształtach. Ja do dyspozycji miałem tylko jeden rodzaj – P-Series (rozmiar: medium), które są dość spore przez co na dłuższą metę dla moich uszu uciążliwe (ale nie aż tak jak hardcorowe trój-kołnierzowe, których aplikację zarzuciłem z obawy o deflorację błony bębenkowej…). Mimo to spędziłem kilka godzin słuchając wu-trójek i muszę stwierdzić, że to naprawdę doskonałe słuchawki i nie bez powodu znalazły tylu zadowolonych użytkowników. Dają radę stworzyć piękną, rozległą scenę, muzyczną perspektywę, grają zdecydowanie a dźwięków nie słyszymy w środku głowy, to naszą głowę otaczają dźwięki. Dzięki sile tonów i szczegółom w średnim i wysokim paśmie można pozwolić sobie na słuchanie tych samych utworów ciszej bez utraty istotnych informacji. Ale to niekoniecznie najlepszy wybór – zwłaszcza z testowanej trójcy – jeśli chodzi o mocne i szybkie brzmienia.
Westone UM3X to kolejny zestaw, jakim uraczyłem swój narząd słuchu. Oczywiście 3-ka w oznaczeniu modelu sugeruje bliskość z wcześniej opisywanym modelem. Nie do końca, właściwie poza faktem, że słuchawki pracują też w oparciu o trzy przetworniki (czy identycznie jak w modelu W3? nie mam pojęcia) reszta już się znacząco różni, poczynając od półprzezroczystej obudowy, odczepianego kabla z profilowanymi pałąkami ułatwiającymi objęcie uszu, poprzez większą impedancję, wyższą czułość (od obu tych parametrów zależy to jak głośno słuchawki grają przy tym samym ustawieniu suwaka głośności w odtwarzaczu) a na różnicy w reprodukcji dźwięku kończąc.
UM3X reklamowane są jako IEMy dla muzyków grających na scenie. Myślę, że wynika to w znacznej mierze z powodu odłączanego kabla, który przy aktywnej eksploatacji może faktycznie pomimo swojej wytrzymałej konstrukcji stanowić pierwszy element podatny za zużycie bądź zniszczenie. Mimo braku sceny i własnych instrumentów zabrałem się za testy.
Pierwsze wrażenie w porównaniu z W3: jest głośniej! Trzeba więc ściszyć nieco iPhone. Basy, już przy wykorzystaniu silikonowych tipsów są bardziej wyraziste, głębsze i pełniejsze. Syczenie wysokich tonów praktycznie nie występuje, na brak dynamiki nie można narzekać, przetworniki nadążają z szybkimi kawalkadami dźwięków. Bębny otwierające „Civilization Collapse” Kreatora biją z wyraźnym echem, większą przestrzenią a gitary akustyczne w „Autsajderze” Dżemu z płyty „Akustycznie” zaskakują swoim harmonicznym brzmieniem. Zmiana tipsów na Comply z jednej strony zabiera nieco szczegółów w wysokich tonach, a z drugiej zaś zapewnia nieco lepszą izolację od otoczenia i sprawia, że dźwięk nie jest aż tak nachalny w swoim impecie. Dla mnie w tym wypadku – głównie ze względu na rodzaj pianek, którymi dysponowałem – silikonowe „oliwki” zostały naturalnym wyborem. UM3X są zaledwie 10% droższe ($549.00) od W3 a grają zauważalnie lepiej, a przy tym wyglądają bardziej „szpanersko” i w razie uszkodzenia okablowania można je uzdatnić bez wysyłania do specjalistycznego serwisu. Profilowany pałąk dodatkowo zapewnia pewne prowadzenie kabli za uszami dzięki czemu nie ma konieczności zaciągania suwaka pod brodą (Kowboj Zuzia style :)) aby nie było słychać szumów ocierających się np. o ubranie kabli.
Czas na najdroższe Westony 4 ($639.00). Czy czwarty przetwornik robi słyszalną różnicę? Patrząc na parametry, dolny próg pasma przenoszenia rozpoczyna się już od 10 Hz, ale większość przenośnych grajków dostępnych na rynku reprodukuje dźwięki w zakresie 20 Hz – 20 000 Hz a pliki audio w formatach stratnych mają prawdopodobnie składowe harmoniczne o niższych częstotliwościach „na dzień dobry” wycięte w procesie kompresji… Na szczęście firma nie poszła na łatwiznę, nie poprzestała na dołożeniu kolejnego przetwornika ale też zdecydowanie inaczej wysterowała słuchawki. Dość powiedzieć, że kilka sekund, kilka dźwięków po ich założeniu uśmiech pojawił się na zadowolonym obliczu i sam do siebie bezgłośnie powiedziałem: to jest właśnie to czego oczekuję od słuchawek referencyjnych! Uprzednio testowane modele grają bardzo dobrze, powiedziałbym nawet, że rewelacyjnie – gdyby nie cena. W4 mimo jeszcze wyższej ceny, w moim odczuciu grają wybitnie! Takiego realizmu, wierności, przestrzeni a przede wszystkim liniowej neutralności w całym zakresie tonów do tej pory żadne z testowanych przeze mnie słuchawek, nie tylko dokanałowych, nie oferowały. Żadne nie potrafiły sobie również poradzić tak sprawnie, ze skomasowanym atakiem dźwięków w metalowych kawałkach. Przepiękna, wręcz niebywała separacja poszczególnych instrumentów wraz z ich precyzyjnym rozlokowaniem w przestrzeni zaskoczyły mnie zupełnie. Nie czułem się jak uczestnik koncertu, o nie, czułem się jak mikrofon w studio nagrań, zdolny do uchwycenia każdego niuansu, każdej nuty, półnuty, ósemki szesnastki i trzydziestkidwójki, flażoletów, przydźwięków, przypadkowych muśnięć, uderzeń strun o progi, przesunięć dłoni po gryfie czy dźwięków poruszającej się stopy bębna basowego zestawu perkusyjnego (popularnej centralki).
Większość słuchawek emitując fale dźwiękowe dodaje swoją sygnaturę, dumnie się chwaląc: tak pięknie brzmimy! W4 grają wyjątkowo transparentnie jakby chciały dać słuchaczowi do zrozumienia: tak pięknie brzmi utwór. Przyznać muszę, że po założeniu czwórek niechętnie wracałem do W3 i UM3X, ale taka żonglerka była niezbędna na potrzeby testu. Jednak to właśnie W4 pozwoliły mi na nawiązanie intymnej relacji z artystami, na zrozumienie ich intencji oraz emocji, które chcieli przekazać w swoich utworach. Przecudne wybrzmiewanie talerza ride w „Infinite dreams” Irona Maiden, szelesty hi-hat’a w „Don’t know why” Norah Jones, rzewne brzmienie saksofonu w „C’es la vie – Paryż z pocztówki” Andrzeja Zauchy czy wreszcie łkająca gitara Kirka Hammeta w tytułowym „Master of Puppets” – sprawiły, że zatopiłem się w muzyce całkowicie, wzruszony, z bijącym w przyspieszonym tempie sercem i zdziwieniem. Bo przecież tyle razy już słuchałem tych utworów a dzięki Westonom 4 zabrzmiały jakże inaczej, tak bezkompromisowo.
CODA
Mógłbym rozpisać się bardziej o każdym przesłuchanym utworze ale to nie ma sensu i nie zmieni werdyktu. Bez wątpienia produkty firmy Westone to nie dzieła przypadku a efekty wieloletnich doświadczeń. Każdy z testowanych modeli zasługuje na wyróżnienie, każdemu udało się dokonać rzeczy zarezerwowanej zwykle dla dużych nausznych słuchawek – sprawić by dźwięk był naprawdę przestrzenny. Wszystkie grają szczegółowo, wręcz analitycznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, niestety to skutkuje też obnażaniem ułomności odtwarzanego materiału. Wszelkie zniekształcenia wynikające z kompresji oraz inne błędy słychać wyraźnie, ale przecież np. słuchając muzyki z winyli, dźwięk igły szurającej w rowkach czarnej płyty też akceptujemy i nie wymieniamy płyty na nową po kilku odsłuchaniach, prawda? Lepiej słyszeć więcej niż mniej :)
Dla mnie zdecydowanym liderem testu jest model Westone 4. Najlepiej zgrywają się z iPhone 5 – zapewne przez nie faworyzowanie konkretnego pasma częstotiwości. Właściwie to jestem na te słuchawki zły, bo obecnie moje NE-700M wydają się brzmieć tak tragicznie, że nie wiem czy jeszcze będę ich używać do muzyki czy już tylko do prowadzenia rozmów.
W4 jako jedyne poradziły sobie zwycięsko z różnymi odmianami metalu. Wyróżnić w ścianie galopujących dźwięków wiele płaszczyzn, nadążyć „w punkt” z ich odwzorowaniem przy zachowaniu głębi, soczystości i życia to nie łatwe zadanie. Jestem przekonany, że amatorzy lżejszych gatunków muzycznych będą zadowoleni z trój-przetwornikowych modeli, przynajmniej dopóki nie usłyszą czwórek ;)
W4 to nowsza konstrukcja, lepsza technicznie ale i – przede wszystkim – brzmieniowo. Droższa, ale znów nie na tyle na ile wskazywałaby różnica w oferowanej jakości dźwięku. Inaczej mówiąc przy cenach W3 i UM3X, Westone 4 zdają się być okazją nie do przegapienia. Zejdźmy jednak na ziemię, już Westone 3 kosztują u nas ponad 1300 zł, a to tylko słuchawki, dokanałowe, które nie trudno zgubić, zniszczyć, itd. Jeśli jednak macie wystarczający budżet nie oszczędzajcie, naprawdę warto zainwestować w taki odsłuch. Tym bardziej, że skoro w połączeniu z iPhonem daje tak wyśmienite rezultaty to po podłączeniu do jeszcze lepszego jakościowo odtwarzacza, podaniu pliku audio w bezstratnym formacie – może być tylko lepiej, nawet nie wiem czy jestem w stanie to sobie wyobrazić.
Pamiętajcie jednak, że narząd słuchu u każdego z nas ma nieco inną percepcję, a recenzje takie jak ta, którą czytacie przedstawiają bardzo subiektywny punkt… słyszenia, więc nie podejmujcie decyzji bez przeprowadzenia własnych testów!
Na koniec pozostaje mi tylko dodać, że mimo iż z założenia ten wpis jest testem porównawczym Westonów, to nie mogę powstrzymać się przed małą dygresją: Westone z czterema przetwornikami grają wybitnie i zjawiskowo, z trzema przetwornikami: doskonale a 3 razy tańsze Phonaki PFE112 z jednym driverem wypadają w tym zestawieniu naprawdę przyzwoicie. Naprawdę ciekaw jestem modelu PFE232 tej szwajcarskiej firmy… Czy nowa dwu-przetwornikowa i niestety znacząco droższa konstrukcja jest w stanie zdetronizować mojego aktualnego faworyta Westone 4? Być może kiedyś będę miał okazję się o tym przekonać :)