Słuchawki Westone W30 – recenzja

Był to dzień jak codzień. Wstałem rano, wykonałem rutynowe czynności, zjadłem najważniejszy posiłek dnia i pojechałem do pracy. W trasie nie obeszło się bez wielu wiązanek skierowanych do nieudolnych użyszkodników dróg. Kilkadziesiąt przekleństw dalej dotarłem do celu. W pracy, jak to w pracy… dzień świstaka, walka z wiatrakami, los bliski Stasi Bozowskiej. Nie było chwili, by poziom adrenaliny się nie podnosił wyżej i wyżej. Zaciskanie pięści nie wiele pomaga. Niczym deja-vu powraca myśl by rzucić to wszystko w cholerę. Przypomniałem sobie motto, że przecież na globie żyje ponad siedem milionów miliardów ludzi, więc nie ma sensu pozwalać na to by marna garstka popsuła nam dzień! No ale co zrobić? Jaki bufor zastosować, jak się odciąć od tej beznadziei? Wtem zaświtała mi w głowie myśl: muzyka! Przecież ona nie tylko łagodzi obyczaje (choć tu bym polemizował, nie każdy gatunek ma taką moc sprawczą), ale przede wszystkim pozwala odciąć się od otoczenia, zatopić w otchłani brzmień. Nie marnując sekundy więcej wcisnąłem w swoje uszyska, które nie jedno w życiu słyszały, małe i zgrabne, plastikowe cacuszka. Włączyłem appkę Muzyka na iPhone i odetchnąłem z ulgą. To działa! Jejku, jak mi tego było trzeba. Podczas gdy twarze otaczających mnie współpracowników wyrażają nieme grymasy, soczyste dźwięki wtaczają się miarowo w moją głowę. Niby znam te wszystkie utwory na stworzonej playliście, ale sposób w jaki słuchawki karmią aparat słuchu sprawia, że odczuwam wyraźny powrót sił witalnych. Muszę się mocno pilnować, by nie zacząć potrząsać głową, nie nucić… Gitarowe riffy niosą ogromny pokład energii, bas akcentuje rytm utworu, wybrzmiewające prześlicznie talerze podkreślają wyrafinowaną aranżację. A to wszystko otacza mnie ulokowane w wirtualnej przestrzeni podczas gdy wokal śpiewa jak gdybym wygrał sesję sam na sam z artystą.

Tutaj mógłbym podać kilka alternatywnych zakończeń, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że wyżej przedstawiona historia wcale taką fikcją nie jest, bo muzyka stanowi dla mnie jeden z ważniejszych elementów życia i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie życia w ciszy ani też zgiełku pozbawionym chwil sam na sam spędzonych z ulubionymi utworami. A to właśnie umożliwiają słuchawki takie jak te, które dziś zamierzam wam przybliżyć.

WESTONE LOGO

Westone to marka, której osobom w temacie przedstawiać nie trzeba. Powiem tylko tyle, że dla mnie osobiście produkty tej amerykańskiej firmy stanowią swoisty punkt odniesienia, i od dłuższego czasu próbuję odłożyć finanse na zakup słuchawek z rozpoznawalnym logo. Dzięki uprzejmości sklepu Audiomagic mogę przetestować kolejny po W3, W4, UM3X model tego producenta – Westone W30.

TECHNIKALIA

W30 to słuchawki dokanałowe, czyli reprezentujące mój ulubiony typ, oferujące nie tylko świetną (w przypadku W30 bardzo dobrą, choć nie idealną) izolację od otoczenia, ale przede wszystkim wręcz perfekcyjne dopasowanie do kształtu małżowiny usznej. Nie bez przyczyny producent nazywa ich budowę True-Fit, w przypadku moich dość wybrednych uszu, lekka i niskoprofilowa budowa kopułek zapewnia wysoką wygodę i pozwala na delektowanie się muzyką nawet podczas leżenia w łóżku z głową na poduszce. I to bez konieczności patrzenia w bezruchu w sufit :)

w30_closeup

Kolejna istotna cecha W30 do odczepialny kabel sygnałowy. Ba! w przypadku tego modelu producent dostarcza dwa rodzaje tegoż: standardowy rewelacyjny kabel Epic pokryty osłoną z włókien aramidowych, ze skręconymi/plecionymi żyłami który nie dość, że oferuje wysoką jakość przekazywanego sygnału (bardzo niska rezystancja) to również zapewnia użytkowanie bez walki z rozplątywaniem, po każdorazowym wyjęciu z kieszeni lub pudełka. Drugi kabel to typ G2, ze zintegrowanym mikrofonem oraz przełącznikiem pozwalającym na sterowanie odtwarzaczem iPhone, iPoda, iPada i pewnie innych urządzeń również. Oraz, rzecz jasna, odebranie rozmów telefonicznych. Kable w W30 nie są wyposażone w „zausznice” czyli sztywne prowadnice okalające ucho. Czy to dobrze czy źle, trudno mi jednoznacznie ocenić. Prowadnice z jednej strony ułatwiają instalację słuchawek na głowie, z drugiej czasem powodują dyskomfort ocierając o skórę głowy i powierzchnię ucha. W sumie to mogłyby w zestawie znaleźć się wersje nakładane na kabel, jak np. w przypadku Phonaków. Wtyk mini-jack ma kształt litery „L” – wiem, że są przeciwnicy tego rozwiązania, u mnie w praktyce właśnie taki profil zapewnia długi czas bezproblemowego użytkowania kabla.

Co prawda słuchawki dokanałowe są raczej mało widocznym gadżetem, żeby nie powiedzieć: intymną galanterią. Ale i tu Westone wyszedł naprzeciw potrzebom osób chcącym wyróżnić się z tłumu i zaoferował możliwość personalizacji wyglądu słuchawek, dzięki zastosowaniu nakładek w trzech kolorach: czarnym, czerwonym i niebieskim. Może nie jest to paleta, która zaspokoi gusta wszystkich ale miło, że nawet tak drobny element może spowodować większe spoufalenie użytkownika ze słuchawkami.

w30_goods

Warty odnotowania jest również futerał, służący do przechowywania i transportu słuchawek. To już nie „skarpeta”, „sakwa” czy „mieszek”. Ten „pancerny sejf” wykonany z odpornego na działania sił zewnętrznych polimeru, przypomina mi kształtem miniaturę pojemników stosowanych w wojsku, służących do przenoszenia cennych i wrażliwych materiałów.

Ponadto na wyposażeniu zestawu, w gustownym i eleganckim pudełku (w końcu mamy do czynienia z wysokiej klasy sprzętem dla wymagających), znajdziemy obszerny zestaw wkładek do kanału usznego w różnych rozmiarach oraz typach: STAR silikonowe, True-Fit piankowe (moim zdaniem lepsze niż pianki Comply). Uzupełnienie stanowią: przyrząd do usuwania woskowiny oraz klucz do wymiany kolorowych nasadek na kopułki i instrukcja obsługi.

Parametry W30 przedstawiają się następująco:

  • czułość/skuteczność: 107 dB SPL @ 1 mW
  • zakres częstotliwości: 20 Hz – 18 kHz
  • impedancja: 30 omów @ 1 kHz
  • poziom redukcji/tłumienia szumu pasywnego : 25 dB
  • przetworniki: 3 zbalansowane armatury (przetworniki elektrodynamiczne z kotwicą zrównoważoną) z trójdrożną aktywną zwrotnicą
  • waga (bez kabla): 12,7 gramów
  • okablowanie: wymienny kabel EPIC oraz kabel MFI G2 z mikrofonem
  • długość kabli: 128 cm

Patrząc na powyższe można założyć, że W30 to następca modelu W3, ale przecież technologia nie stoi w miejscu, więc bez testów się nie obejdzie. Niestety nie mam możliwości wykonania testu porównawczego z wcześniej recenzowanymi modelami, co jednak nie nie obniży – mam nadzieję – miarodajności testu. A mimo swojej sympatii do produktów Westone, postaram się zachować zdrowy obiektywizm.

PROCEDURA TESTOWA

Jako źródła dźwięku wykorzystałem, podobnie jak wcześniej, iPhone 5, iPad 2 (WiFi), iPod Shuffle oraz iPod nano. Z ciekawości podłączyłem słuchawki również do służbowego notebooka Asus i byłem załamany tym co usłyszałem. Nie oczekiwałem cudów, ale aż tak nędznej jakości audio się nie spodziewałem. Dobry tor wyjścia może zarówno pomóc (wiadomo, że większość słuchawek nawet ze średniej półki zagra z tym samym sprzętem lepiej niż stockowe), ale również obnażyć niedoskonałości źródła – tak właśnie wygląda sprawa z pecetem. Z oczywistych względów uzyskane efekty i wrażenia akustyczne nie będą w tym wpisie brane pod uwagę. iMac z playerem VOX (i kawałkami w formacie FLAC) zmiata peceta już od pierwszych nut.

Kolejny raz podstawę będzie stanowić lista utworów wybranych przez Kubę. Oczywiście w słuchawki wpuściłem również inne utwory, odtwarzane zarówno z aplikacji Muzyka, serwisu Spotify i dysków w chmurze – dzięki appce Evermusic.

w30_test_setup

Po kilku próbach wybrałem odpowiednie dla mnie tipsy, wybór padł na silikonowe w rozmiarze M. Zaczynamy więc testy. Najpierw lista utworów Kuby, wszystko odtwarzane bez jakiejkolwiek korekcji, bo przecież chodzi o to by wyłapać naturalne możliwości sprzętu. Po dłuższym czasie spędzonym z różnymi grajkami efekty są następujące: słuchawki najlepiej zgrywają się z iPodem Shuffle 1G (do dziś zaskakuje mnie jakość dźwięku z tego maleństwa i cieszę się, że go nie sprzedałem, choć takie myśli przez głowę mi przemknęły), na drugim miejscu jest iPhone 5, następnie iPad 2 oraz iPod nano. Jednak różnice nie są tu naprawdę na tyle duże by jakiekolwiek źródło zdyskwalifikować.

Jako, że podstawowym odtwarzaczem jest iPhone, to właśnie wrażenia z odsłuchu na nim przedstawiam poniżej:

  • Na pierwszy ogień poszedł Inflicted – Cavalera Conspiracy. Jest power! Słuchawki grają dynamicznie, dół rozlewa się przyjemnie tworząc mocną bazę dla charczącego wokalu i tnących jak Bosch gitar. Jedynie talerze zdają się być nieco wycofane, manifestują swoją obecność, ale penetrują uszy z dystansu i brakuje im trochę oddechu. Scena jest w pełni stereofoniczna, choć mimo faktu, że instrumenty mają swoje miejsce w przestrzeni to trudno tu pisać o wybitnym i szerokim rozlokowaniu.
  • Luminol – Stevena Wilsona zaczyna się mięsistym i dynamicznym basem. Czuć go w trzewiach, pobudza bardzo głęboko. Bębny również grają żywiołowo, naturalnie i przekonująco. Talerze mają tu więcej swobody, nie ma problemu z rozpoznaniem ich typu. Klawisze ładnie uzupełniają środek, a wielogłosowy chór nie jest poszkodowany.
  • Owner of a Lonely Heart – Yes. Tu dopiero scena nabiera szerokości i głębi, idealnie komponując się z centralnie śpiewającym Jonem Andersonem. Perkusja jest tu oczywiście w tyle, ale jej nie brak, natomiast średnicę wypełniają przede wszystkim syntezatory i wokal. Świetnie zrealizowany kawałek.
  • Unfinished Sympathy – Massive Attack. To nie mój klimat, ale utwór nadaje się do testowania odsłuchów. Wokal jest tu dla mnie zbyt nachalny, a całość nieco zbita, zwarta. Niby wszystko wybrzmiewa jak należy, niskie tony słychać i czuć, ale instrumentom perkusyjnym brakuje nieco soczystości. Chyba po prostu nie kupuję tego i słuchawki, nawet najlepsze, tego nie zmienią.
  • Agape – Dead Can Dance. Wstęp świetnie buduje klimat i napięcie. Nie mam w zasadzie żadnych „ale”. Jest szeroko, wyraźnie, a wokal zdaje się wnikać pod skórę i paraliżować. Tyle, że nie towarzyszy temu przeżyciu strach, a raczej uczucie zbliżone do transu.
  • Everywhere – Fleetwood Mac. Kolejny wzorcowy utwór, którego reprodukcja przez W30 jest bliska ideałowi. Słychać wiele detali, pasma nie przeszkadzają sobie wzajemnie, można wręcz policzyć ogrom dźwięków. Jednak choć wybrzmiewanie talerzy jest solidne i pełne, to chciałoby się usłyszeć odrobinę więcej szczegółów.
  • The Unforgiven – Metallica. Jest dobrze. Rozpoczynająca gitara bardzo soczyście wprowadza do utworu. Generalnie wszystko jest tu poprawne, ale wokal – zwłaszcza w zwrotce – jest nieco zbyt schowany. W refrenie jest lepiej. Dynamika jest w porządku, każdy dźwięk pod kontrolą. Scena manifestuje się zdecydowanie najlepiej wtedy, gdy prym wiodą gitary akustyczne.
  • Your Latest Trick – Dire Straits. Saksofon grający w pierwszej minucie nie jest tu przesadnie… seksowny, ale gra czysto i z mocą. Później jest jeszcze ciekawiej. Gitary łkające w tle drobne smaczki, akompaniamentujące wokalowi Marka Knopflera są „w punkt”. Bas jest tu wyjątkowo dobrze ukryty, nie próbuje się wybić ale trudno wyobrazić sobie bez niego tło. Rytmiczna perkusja wieńczy feerię barw, których jest tu w sam raz.
  • Hatesong – Porcupine Tree. Większość utworów tego zespołu to aranżacyjne majstersztyki. Trudno więc mi nawet znaleźć coś, „co nie gra”. Widać W30 potrafią sprawnie i dość neutralnie sobie z takim dziełem jak Hatesong poradzić. Tu nawet talerze się odpowiednio prezentują.
  • Miracles – Stone Sour. Po pierwszym przesłuchaniu utworu załączyłem go jeszcze raz i jeszcze raz… Nawet słuchając go bardzo cicho dałem się urzec magicznemu klimatowi. I nie doszukiwałem się braków czy niedoskonałości, samo sączenie się dźwięków sprawiało mi niesamowitą przyjemność.
  • Po tej dość specyficznej liście podłączyłem słuchawki do iMaca i załączyłem po kolei – Leave That Thing Alone – Rush (nagranie z koncertu Time Machine Live 2011), Hotel California – Eagles (z albumu Hell Freezes Over) oraz tytułowy utwór Phantom Antichrist – Kreatora. Na pewno bezstratny format ma tu znaczenie, ale ja nie mam pytań. Nie mam zastrzeżeń. Świetne doznania, kropka. No może brakowało mi trochę powietrza i przestrzeni, ale da się z tym żyć. Mało które słuchawki nauszne potrafią zagrać jak te niepozorne dokanałowce.

PODSUMOWANIE

Gdy próbowałem odnieść jakość i głębię audio generowanego przez W30 do referencyjnego dla mnie modelu, czyli W4 to przyszło mi do głowy porównanie winyla z płytą CD. Ewidentnie W4 oferują więcej smaczków i wyrafinowania, słyszalną różnicę gwarantuje dodatkowy przetwornik oraz sposób wystrojenia słuchawek. Natomiast W30 grają bardziej sterylnie, odrobinę mniej przestrzennie i nie aż tak analitycznie.

Niezależnie od powyższych wniosków, Westone W30 dają niesamowitą przyjemność z odsłuchu. Być może wynika to z faktu, że sygnatura produktów Westone wpasowuje się w moją percepcję dźwięku. Może przyczyną jest preferowany gatunek muzyczny, a może po prostu ostatnio obcowałem ze słuchawkami o wiele gorszymi i chwile spędzone z W30 zadziałały niczym balsam na moje uszy.

Na koniec jeszcze jedna rzecz: mikrofon. Prowadzenie rozmów przez zintegrowany na kablu G2 mikrofon działa. Przetwornik zbiera dobrze i rozmówca po drugiej stronie nie ma problemów ze zrozumieniem nas. Co mnie zaskoczyło na minus to sposób w jaki głos osoby dzwoniącej do nas jest reprodukowany prze W30. Jest bardzo basowo, ciężko i dudniąco. Trzeba przyzwyczaić się i skorygować ustawienia głośności. Traktuję jednak możliwość rozmawiania przez Westony jako cechę poboczną, bonusową i nie obniża to w mojej ocenie ogólnego odbioru.

Przy cenie rzędu 1440 zł nie można dokonywać pochopnego wyboru. By zdecydować się na zakup osobiście przetestowałbym jeszcze pozostałe doki z nowej linii (W10, W20 i W40). Niemniej Westone W30 to produkt bardzo udany, świetnie wykonany, dobrze wyposażony i na pewno nie rozczarowujący. Oferuje wysoki „fun factor” i docenią go osoby lubiące rockowe brzmienia i sporą dawkę basu.