Mniej więcej tydzień temu na blogu autorów aplikacji Popcorn Time pojawiła się informacja, że udostępnili wczesną betę swojego programu na iUrządzenia. Z oczywistych względów appki tej nie znajdziemy w App Store. Natomiast dostęp do repozytorium Cydii możliwy jest tylko dla użytkowników iPhone’ów oraz iPadów z jailbreakiem. Okazało się jednak, że całkiem szybko sprawy w swoje ręce wzięli inni, i już dziś możemy – wykorzystując sposób, który umożliwia instalację np. takiego oprogramowania jak emulator Nintendo GBA czy „sklep” Emu4iOS Store.
Bez zbędnego przeciągania tematu poniżej kroki niezbędne do zainstalowania Popcorn Time dla iOS:
na iPhone lub iPadzie wchodzimy w Ustawienia > Ogólne > Data i czas,
wyłączamy Ustaw automatycznie,
zmieniamy datę na min. dwa tygodnie wstecz, data w zakresie 15-20 września b.r. sprawdzi się doskonale,
otwieramy Safari i wpisujemy jeden z poniższych adresów:
wracamy do ustawień daty oraz czasu i przywracamy poprawne wartości (oraz załączamy opcję automatycznego ustawiania tych parametrów).
To tyle. Od teraz możemy cieszyć się oglądaniem filmów bezpośrednio z torrentów, bez uprzedniego pobierania do pamięci mobilnego urządzenia. Oczywiście to beta, która zawiera wiele błędów, została też skompilowana z dostępnych źródeł przez innych programistów. Tak więc, jeśli obawiacie się, że nagle wasze prywatne dane zaczną wyciekać na azjatyckie serwery to sobie odpuście.
Popcorn Time potrzebuje chwilę na zbuforowanie materiału, obsługuje co prawda polski język w zakresie interfejsu, ale już np. polskie napisy wyświetlane są z „krzaczkami” zamiast oczekiwanych „ogonków”. Nie każdy film/serial też zadziała, lub będzie odtwarzany płynnie. Nie jest obsługiwany poprawnie AirPlay, tzn. dźwięk owszem jest przesyłany do wybranego odbiornika, ale np. obraz na Apple TV udało mi się uzyskać dopiero po włączeniu opcji Klonowania, co jednak daje marny efekt wizualny. Dlatego na obecnym etapie traktuję to rozwiązanie bardziej jako ciekawostkę.
Jeśli z jakiegokolwiek powodu poczujecie niedosyt bądź rozczarowanie Popcorn Time, możecie wykonując praktycznie identyczne kroki, zainstalować inną appkę pozwalającą na – w dużej mierze – to samo: MovieBox.
Oczywiście program gotowy do zainstalowania znajdziecie pod nieco innym adresem:
Streambels to jedna z ciekawszych aplikacji dostępnych dla Androida, Pozwala na wysyłanie multimediów z urządzeń pracujących pod systemem Google’a do odbiorników AirPlay oraz DLNA. Czyli ze smartfona lub tabletu można przesyłać zdjęcia, filmy i muzykę m.in. do telewizorów Smart TV, do Apple TV, X-Boksa, Google Chromecast, a nawet do Amazon FireTV. Niewątpliwą zaletą tej appki jest fakt, że nie wymaga rootowania Androida. Wcześniej program miał jeszcze jedną wielką zaletę – cenę, a właściwie jej brak. Teraz Streambels działa za darmo przez 10 dni, później trzeba dokonać zakupu wewnątrz aplikacji…
Testowałem tę appkę u przyjaciela kilka miesięcy temu, w zasadzie zaraz po przeczytaniu wzmianki o niej na blogu Norberta. Ostatnio przeglądając zasoby App Store, z zaskoczeniem znalazłem produkt firmy Tuxera również dla iOS. Do tego za darmo – przynajmniej do czasu, kiedy autorzy nie zechcą na nim zarabiać.
Oczywiście postanowiłem przekonać się, co Streambels dla iOS potrafi. W domu mam tylko kilka odbiorników: Apple TV, AirPort Express oraz Smart TV Samsunga. Plus komputery z oprogramowaniem AirServer. Z każdym z nich appka działa, aczkolwiek ilość wspieranych formatów zależy od tego, z czym dane urządzenie jest sobie w stanie poradzić. W przypadku odbiorników AirPlay, po za zaspokojeniem ciekawości nie widziałem większego sensu w dokonywaniu wnikliwych testów. Przecież standard AirPlay wspierany jest systemowo. Co innego odbiorniki DLNA.
Pod względem szybkości i wygody działania trudno cokolwiek zarzucić. Odbiorniki AirPlay radzą współpracują bez niemiłych niespodzianek, czyli generalnie tak jak się można było spodziewać. To co wyświetla i odtwarza systemowo iPhone/iPad, to samo na nich zobaczymy/usłyszymy.
Ważniejsza dla mnie jest współpraca z TV Samsunga. Telewizor nie wymaga – przy wyświetlaniu na nim treści streamowanych z appki – akceptacji irytującego monitu, co ma miejsce przy wielu innych programach tego typu. Samsung bez opóźnień pojawia się na liście urządzeń Streambels.
Bez większych problemów można szybko i sprawnie wyświetlać zdjęcia z rolki aparatu iUrządzenia. Jeśli jesteśmy leniwi, program oferuje opcję „pokazu slajdów”. Co mnie zastanawia to fakt, że jedynymi obrazami sprawiającymi kłopoty i nie chcącymi się wyświetlić na ekranie Samsunga, były zrzuty ekranowe robione na iPhone standardowo (kombinacja przycisk Home + włącznik). Telewizor informował, że nie obsługuje rozdzielczości 640 x 1136…
Kwestia streamowania muzyki trochę rozczarowuje. Działa odtwarzanie „empetrójek”, ale już utworów w najpopularniejszym w iTunes Store formacie, czyli AAC nie usłyszymy na Samsungu. To akurat wina odbiornika, ale autorzy Streambels chwaląc się wachlarzem obsługiwanych urządzeń i formatów, mogli zaradzić w takich sytuacjach, np. poprzez transkodowanie materiału do postaci strawnej dla odbiornika. Prawda?
Odtwarzanie plików wideo działa całkiem sprawnie. Appka prześle do odbiornika zarówno film nagrany iUrządzeniem, pobrany ze sklepu iTunes, jak również wrzucony na iPhone/iPada z komputera – pod warunkiem, że materiał ten da się odtworzyć systemowo. Należy pamiętać, że na liście filmów znajdują się również pozycje, których nie ma fizycznie w pamięci urządzenia i bez uprzedniego ściągnięcia, nie będzie możliwe ich odtworzenie.
Na chwilę obecną wersja dla iOS (w porównaniu do androidowej) jest uboższa o wsparcie serwerów AirPlay/DLNA w sieci lokalnej, oraz o streaming multimediów z serwisów online, takich jak: YouTube, Facebook, TED czy Vimeo. Przypuszczam, że zostanie to dodane później – być może jako płatne dodatki. Za to możemy zmieniać „skórki” w appce, przeszukiwać utwory oraz tworzyć muzyczne playlisty.
Streambels wykrył również telewizor Smart TV Toshiba, z którego korzysta moja rodzina, ale współpraca programu z odbiornikiem ograniczyła się wyłącznie do streamowania/odtwarzania muzyki – w tym wypadku format AAC został rozpoznany i odegrany poprawnie. Próba wyświetlenia jakiegokolwiek zdjęcia kończy się czarnym ekranem telewizora z komunikatem „Dekodowanie” w lewym, górnym rogu. Natomiast chęć odtworzenia filmu skutkuje wyświetleniem błędu. Nie pomogła aktualizacja oprogramowania Toshiby.
Korzystając z okazji, postanowiłem sprawdzić czy Streambels „dogada się” ze Smart TV Sony Bravia, będącego własnością sąsiada. Testy zakończyły się niepowodzeniem. Trudno mi stwierdzić, z jakiej przyczyny. Ot, appka nie zobaczyła telewizora Sony w sieci lokalnej.
Podsumowując: Streambels działa (albo i nie działa) z różnymi odbiornikami wspierającymi standard DLNA w różnym zakresie. Nie świadczy to dobrze o producentach, którzy walcząc z konkurencją zapominają o tym, by ich produkty radziły sobie z obsługą wielu formatów mediów, i by implementacja DLNA była kompletna, kompatybilna, zgodna z wytycznymi Digital Living Network Alliance…
Z drugiej strony, appka Tuxery też jest daleka od doskonałości. Mimo to zostanie na moich iGadżetach tym bardziej, że recenzowana dawno temu aplikacja Photos on TV, przestała jakiś czas temu u mnie działać – wywala się do SpringBoarda po wskazaniu zdjęcia.
Jak wcześniej wspomniałem, za Streambels odpowiedzialna jest Tuxera – firma znana nam bardziej z produktu Tuxera NTFS for Mac i innych narzędzi do obsługi różnych systemów plików. Informacje na temat Streambels znajdziecie na ich blogu oraz dedykowanej stronie tego produktu.
W zeszłym tygodniu przypomniałem na łamach applesauce aplikację TuneBlade dla Windows – rozwiązanie pozwalające na strumieniowanie muzyki do wielu odbiorników AirPlay. Najnowszą wersję można kontrolować zdalnie (w tej samej sieci) z poziomu iPhone – dzięki appce Remote for TuneBlade (która w podstawowym zakresie jest darmowa). TuneBlade dla PC potrafi wiele i kosztuje uczciwe pieniądze -> €8,99.
Dzięki uprzejmości autora Saurabha Bhateja, reprezentującego Breakfree Audio, z przyjemnością ogranizujemy konkurs „Powrót do szkoły z TuneBlade!”, w którym aż dziesięciu szczęśliwców będzie mogło wygrać licencję na program TuneBlade dla Windows!!!
Zasady konkursu są takie same jak wcześniej, tj. aby wziąć udział należy:
w wybranej sieci społecznościowej zostawić poniższą informację z odnośnikiem do tego wpisu, a następnie w komentarzu podać miejsce i wkleić link do opublikowanej wiadomości.
treść informacji konkursowej:
Gram o licencję programu TuneBlade firmy Breakfree Audio na blogu @applesaucepl – https://www.applesauce.pl/?p=6168 #konkurs
Konkurs trwa od dziś aż do piątku 26.09.2014, do godziny 23:59. Listę zwyciężców ogłosimy następnego dnia.
Jeśli chcecie na bieżąco poznawać losy TuneBlade zachęcam również do obserwowania konta TuneBlade na Twitterze.
Ponad rok temu na łamach applesauce ukazała się recenzja TuneBlade. Wpis ten cieszył się sporym zainteresowaniem, przez co wnioskuję, że wielu z was posiada pecety z Windowsem oraz urządzenia Apple, takiej jak Apple TV czy AirPort Express, lub bezprzewodowe głośniki korzystające z technologii AirPlay. Dla przypomnienia – TuneBlade to w wielkim uproszczeniu odpowiednik Porthole, dla Windows.
Ponadto, jeśli odtwarzacie filmy za pomocą VLC, TuneBlade zadba o poprawną synchronizację dźwięku – chodzi o sytuację gdy obraz wyświetlany jest na komputerze a ścieżka dźwiękowa na bezprzewodowych głośnikach.
Postanowiłem sprawdzić co się zmieniło, i jak ten przydatny program ewoulował (obecna wersja beta nosi numerek 1.1.12).
Poniżej wymienię najważniejsze zmiany, które w międzyczasie nastąpiły:
zdalne sterowanie wyborem odbiornika AirPlay oraz poziomem głośności z poziomu aplikacji Remote dla iOS! (appka zoptymalizowana dla iPhone),
możliwość ustawienia czasu gotowości aktywnego połączenia z odbiornikiem „Connection Standby”,
wyświetlanie aktualnego poziomu głośności podczas zmiany pozycji suwaka,
opcja zmiany szerokości suwaków głośności, pozwalająca na bardziej precyzyjne dostosowanie poziomu dźwięku,
nowy tryb przechwytywania dźwięku Virtual Device Loopback, gwarantujący wyższą jakość audio przy zastosowaniu sterowników wirtualnych kart dźwiękowych, takich jak VB-Cable czy Virtual Audio Cable (VAC),
opcja automatycznego podłączania do odbiorników AirPlay, jak tylko zostaną wykryte w sieci,
optymalizacje, poprawki błędów i inne usprawnienia „pod maską”.
Jedną z ważniejszych zmian jest to, że TuneBlade w wersji darmowej wspiera streaming do programowych odbiorników AirPlay, takich jak Shairport (wersja dla Linuksa oraz Raspberry Pi), Shairport4w (Windows) oraz XBMC.
Przesyłanie dźwięku do Apple TV, AirPort Express, głosników AirPlay oraz urządzeń Hi-Fi wspierających AirPlay posiada ograniczenie w postaci przerywania transmisji po 10 minutach pracy programu. Program kosztuje €8,99 a już niedługo będziemy mieli dla was pokaźną ilość licencji do wygrania w konkursie!
Teraz czas na przybliżenie aplikacji mobilnej – Remote for TuneBlade. Dzięki niej wasze iUrządzenia będą służyć jak pilot umożliwiający zdalną kontrolę programu na pececie. Oczywiście iPhone/iPad oraz komputer z TuneBlade i bezprzewodowe odbiorniki AirPlay muszą znajdować się w tej samej sieci. Remote for TuneBlade możecie pobrać za darmo ze sklepu App Store.
W takiej wersji umożliwia zdalne włączanie/wyłączanie wybranych obiorników AirPlay. Jeśli jednak chcemy dodatkowo zmieniać poziom głośności każdego odbiornika, wymaga to zakupu wewnątrz aplikacji za kwotę – €0,89. Uwaga! Ta cena promocyjna obowiązuje wyłącznie do 21 września – później znacznie wzrośnie.
Sterowanie działa sprawnie i bezproblemowo. Ewentulne opóźnienia w reakcji programu na komputerze wynikają w znacznej mierze z przepustowości sieci WiFi. W sumie to nawet nie wiem, jakie usprawnienia autor mógłby wprowadzić w kolejnych aktualizacjach. Remote for TuneBlade to prosty program realizujący swoje proste zadania w pełnym zakresie. Intuicyjna obsługa, brak zbędnych opcji, przejrzysty interfejs. Polecam, Marek Telecki ;)
Temat Jailbreak zawsze aktywuje oba obozy: zwolenników i przeciwników. Ja osobiście nie widzę większego zastosowania dla tej operacji i cieszę się, że Apple w mniej lub bardziej udany sposób kontroluje platformę iOS. Od możliwości zmiany ikonek, czy wyświetlenia dodatkowych informacji na zablokowanym ekranie preferuję stabilność, bezpieczeństwo i dłuższy czas na baterii. A biorąc pod uwagę przystępność cen appek i bardzo częste promocje, pokusa instalowania pirackiego oprogramowania leży całkowicie po za obszarem moich zainteresowań. Tym bardziej, że tak jak sam oczekuję, że inni będą doceniać moją pracę i za nią płacić tak samo uważam, że programistom należy się wynagrodzenie za ich wysiłek.
Niektóre aplikacje są odrzucane przez Apple ponieważ nie są napisane zgodnie z wytycznymi, nie korzystają z ogólnodostępnych API. Inne ze względów prawnych, jeszcze inne z bardziej kontrowersyjnych a nawet pozbawionych logicznego uzasadnienia powodów. Cóż, my jesteśmy tylko użytkownikami i nawet płacąc za hardware i software nie nabywamy w ten sposób pełni praw.
O tym, że da się zainstalować programy na iUrządzeniach wspominałem przy okazji recenzji emulatora konsoli Nintendo. Wymagało to jednak oszukiwania ze zmianą daty. Okazuje się, że jest jeszcze inny sposób, a wręcz „sklep” umożliwiający instalację wybranych programów, które normalnie wymagają iPhone/iPada w trybie Jailbreak. Aby skorzystać z tego dobrodziejstwa wchodzimy na stronę: http://emu4ios.net
Po tapnięciu Install na nasz SpringBoard trafi Emu4iOS Store (Beta). Wcześniej będziemy musieli jeszcze potwierdzić, że naprawdę chcemy tego niecnego czynu dokonać.
Gdy już ikonka appki pojawi się na naszym iGadżecie możemy ją uruchomić. Nim wejdziemy do sklepu pojawi się kolejny monit, w którym musimy zaufać dopiero co pobranej aplikacji. Poznamy przy okazji autorów, tj. ADA Tech, LLC.
Sukces! Możemy przeglądać zasoby sklepu. Są one póki co mizerne, ale wśród appek, które mnie bardzo zainteresowały znalazł się wspomniany wcześniej na łamach applesauceAirFloat, służący do zamiany iPhone/iPada/iPoda touch w odbiornik AirPlay!
Oczywiście postanowiłem go zainstalować i sprawdzić jak się spisuje.
Uruchomienie AirFloat powoduje, że w aplikacjach wspierających AirPlay, takich jak np. iTunes, Porthole czy VOX możemy wybrać jako odbiornik nasze mobilne urządzenie.
Działa to naprawdę świetnie i co mnie zaskoczyło, AirFloat odbiera strumień audio samodzielnie. Tzn. po odinstalowaniu Emu4iOS Store, nadal możemy korzystać z tej załadowanej okrężną drogą appki!
Myślę, że przyda się to zwłaszcza posiadaczom głośników ze stacją dokującą, które nie posiadają interfejsów sieciowych. Ponadto możemy w ten sposób wykorzystać wszystkie iPhone’y, iPady, iPody touch jako bezprzewodowe głośniki, np. podczas domowej imprezki :)
Przypominam, że w pewnym zakresie możecie uzyskać zbliżony efekt dzięki opisywanemu tu również Seedio.
Ciekaw jestem jak i czy oferta sklepu Emu4iOS będzie się rozszerzać. Nie wiem, czy sposób w jaki zostało rozwiązane instalowanie appek spoza App Store nie wpływa na stabilność samego iOSa. Mimo swojej awersji do Jailbreaka, akurat temu zjawisku będę kibicować i śledzić jego rozwój.
Od wielu lat jestem zadowolonym użytkownikiem rozwiązania pozwalającego na zdalny dostęp do biurka komputera – LogMeIn. Niestety jakiś czas temu firma zdecydowała zrezygnować z wersji darmowej LogMeIn Free, która mimo swoich ograniczeń pozwalała w zupełności na realizację moich oczekiwań w kwestii zdalnego dostępu. Ostatnie pół roku dzięki wspaniałomyślności deweloperów, jako nabywca appki LogMeIn Ignition dla iOS (niedostępna już w App Store) mogłem korzystać z usługi w pełnym zakresie. Niestety ten okres właśnie mija, a ja już wcześniej postanowiłem poszukać rozwiązania alternatywnego. Sytuacja z LogMeIn nie jest jednak beznadziejna ani do końca spisana na straty, ale o tym dowiecie się wkrótce od Kuby.
Najważniejszymi zaletami LogMeIn były: możliwość pracy w zasadzie w dowolnej przeglądarce na komputerze (lub dedykowanej aplikacji), brak konieczności dokonywania jakichkolwiek ustawień na routerach w sieci, stosunkowo wysoka szybkość działania nawet na słabych łączach, kopiowanie plików i zawartości schowka pomiędzy odległymi urządzeniami, przekazywanie zarówno obrazu jak i dźwięku, oraz możliwość zdalnego dostępu do komputera, na którym żaden użytkownik jeszcze się nie zalogował. Zwłaszcza ta ostatnia cecha jest dla mnie kluczowa, bo gdy komputer jest w jakiejś lokalizacji wystarczy poprosić kogoś o włączenie, a nie dodatkowo o zalogowanie – co wiązałoby się z ujawnieniem hasła.
Screens w postaci klienta występuje w wersjach dla iOS oraz dla OS X. Natomiast dostęp możliwy jest do komputerów Mac, PC z Windowsem oraz PC z Linuksem. Konfiguracja Maków umożliwiająca połączenie z np. iPhone jest wręcz trywialnie prosta: w Preferencjach systemowych -> Udostępnianie zaznaczamy Współdzielenie ekranu lub – jeśli chcemy zestawić połączenie szyfrowane: Zdalne logowanie. Trzecia możliwość to zaznaczenie opcji Zdalne zarządzanie (która automatycznie aktywuje Współdzielenie ekranu). Oczywiście w każdym przypadku możemy, a nawet musimy określić kto ma uprawnienia do takiego dostępu, a w przypadku Zdalnego zarządzania – wybrać, co konkretnie zdalny użytkownik może zrobić (obserwacja, pełna kontrola, kopiowanie, chat, ponowne uruchomienie/wyłączenie komputera i inne).
Należy też pamiętać o tym, by systemowa zapora sieciowa (o ile jest załączona) zezwalała na połączenia przychodzące dla tych usług.
To wszystko wystarczy, jeśli potrzebujemy zdalny dostęp w sieci lokalnej. Do umożliwienia dostępu z Internetu potrzeba trochę więcej zachodu i dostępne są (nie dla wszystkich jednak) dwie opcje – Screens Connect (również dla PC z Windows) oraz ręczna konfiguracja.
Instalacja Screens Connect jest szybka i bezbolesna. Rezultatem jest nowy panel w Preferencjach systemowych, a interakcja użytkownika sprowadza się do stworzenia Screens ID i wprowadzania tych danych (ID/Hasło) w odpowiednich miejscach panelu.
W przypadku PC, instalator Screens Connect dodaje programy (serwery) TightVNC i freeSSHd (jeśli nie zainstalowaliśmy ich lub odpowiedników wcześniej). Są one wymagane do zestawienia zdalnego połączenia.
Konfiguracja ręczna to kilka kroków i warto tu dodać, że jeśli nie dysponujemy stałym adresem IP (od czego zwalnia nas Screens ID), warto skorzystać z usługi darmowego DDNS, np. w sposób opisany tutaj.
Kolejne etapy manualnego dostosowania Maca to:
statyczne zaadresowanie komputera, do którego chcemy się łączyć (Preferencje systemowe -> Sieć i tu wybieramy dla Konfiguruj IPv4 – używając DHCP z ręcznie przydzielanym adresem,
dodanie odwzorowania portów TCP i UDP o numerach 3283, 5900 na prywatny adres IP naszego komputera w sieci lokalnej (W przypadku routerów Apple korzystamy z Narzędzia AirPort, w którym edytując konfigurację stacji bazowej wchodzimy w ustawienia Sieć a następnie dodajemy wpis w sekcji Ustawienia portu – z menu rozwijanego wybieramy Apple Remote Desktop i tylko modyfikujemy adres IP).
Możemy tu uznać, że nasz Mac jest gotowy do przyjęcia gościa z zewnątrz. Teraz dochodzimy wreszcie do sedna i zajmiemy się klientem Screens dla iOS.
Dodawanie komputerów w aplikacji Screens na iOS działa automagicznie dzięki usłudze Bonjour, pod warunkiem, że na wszystkich zdalnych komputerach zainstalowaliśmy Screens Connect. Wykrywanie działa zarówno w sieci lokalnej jak i przez Internet!
W sytuacji gdy zdalny komputer konfigurowaliśmy ręcznie i wszystkie ustawienia zostały poprawnie wprowadzone, w appce Screens dodajemy urządzenie również manualnie, wypełniając odpowiednie pola rzeczywistymi danymi. W polu adres wprowadzamy nasze zewnętrzne IP lub globalną nazwę hosta, którą uzyskujemy po skonfigurowaniu konta np. w serwisie no-ip.com.
Z tego co zauważyłem to ew. problemy z wykrywaniem komputerów występują w przypadku złych wpisów i reguł w Zaporze sieciowej. Dlatego warto zanim zaczniemy obwiniać i rekonfigurować router, sprawdzić czy właśnie tam nie zaczaił się błąd – pomimo że Screens Connect będzie sygnalizować kłopot z mapowaniem portów.
Zdalny pulpit w Screens obsługujemy gestami, tzn. powiększanie/zmniejszanie – „szczypaniem”, przewijanie zawartości okna – przesuwaniem dwoma palcami, lewy przycisk myszki – tapnięciem jednym palcem, prawy przycisk myszki – tapnięciem dwoma palcami, itd. Oczywiście działa też przeciąganie okien i zaznaczanie tekstu, wywołanie Mission Control czy wyświetlanie wszystkich okien aktywnej aplikacji (tak jak na Magic Trackpad).
Na dole ekranu znajdziemy przewijalny pasek skrótów z ikonkami:
wysuwanej klawiatury,
przycisku akcji, pozwalającego m.in. na: zamknięcie połączenia, przełączenie w tryb podglądu, włączenie trybu gładzika, zrobienie zrzutu ekranu i przesłanie zawartości schowka,
klawiszy kursora: Góra, Dół, Prawo, Lewo,
klawiszy przewijania strony: W górę, W dół, Na początek, Na koniec,
klawiszy specjalnych: Escape, Tabulator, Control, Shift, Alt (Opcja) i Command (lub Windows w przypadku PC),
operacji takich jak: Kopiuj, Wklej, Wytnij, Cofnij, Przywróć, Zaznacz wszystko, Zamknij okno, Minimalizuj okno, Zakończ, Spotlight, Wyloguj oraz klawisze funkcyjne.
W preferencjach każdego komputera do którego się łączymy, możemy m.in. wybrać jakość obrazu poprzez określenie ilości wyświetlanych kolorów (tysiące lub miliony), metodę autentykacji, domyślny tryb pracy po włączeniu (pełen ekran, tryb kontroli lub podglądu).
Da się nawet określić zachowanie po rozłączeniu (np. wylogowanie użytkownika, umieszczenie kursora w wybranym narożniku – co sprawdza się gdy mamy je uaktywnione w Mission Control, czy wyświetlenie okna pozwalającego na administrowanie systemem Windows – Ctrl+Alt+Del). Co więcej, jeśli mamy więcej niż jeden monitor podłączony do komputera, Screens może zapamiętać wybrany wyświetlacz!
Screens wspiera klawiatury fizyczne sparowane z iUrządzeniem poprzez Bluetooth (choć w tym wypadku nie będą działać klawisze funkcyjne F1-F12).
Miłą rzeczą jest również wsparcie dla klonowania AirPlay, dzięki czemu biurko zdalnego komputera możemy wyświetlić np. na telewizorze podpiętym do Apple TV. Oczywiście filmu w ten sposób obejrzeć się nie da, ale zdjęcie, interfejs aplikacji, itp. jak najbardziej. Choć tu akurat widać, że coś nie jest dopracowane jak należy, bo podczas przewijania zawartości ekranu zdalnego hosta pojawiają się artefakty, tak jak by występował problem z odświeżaniem/buforowaniem obrazu. I niestety jak się pojawią to już nie chcą zniknąć :/
Z poziomu appki możemy dwukierunkowo obsługiwać schowek z tym, że od Screens do komputera przesyłać można wyłącznie tekst (trafia bezpośrednio do pola tekstowego lub otwartego dokumentu), natomiast w drugą stronę zależnie od systemu operacyjnego komputera możemy odebrać:
czysty tekst (Windows, Linux),
czysty tekst, obrazy z aplikacji Podgląd, edytora graficznego lub przeglądarki WWW, łącza URL oraz nazwy zaznaczonych plików (OS X).
Sporą zaletą jest możliwość synchronizacji ustawień w programie (łącznie z dodanymi profilami zdalnych komputerów) za pomocą iCloud lub Dropboksa. Dzięki temu jeśli skonfigurujemy wszystko np. na iPhone to po uruchomieniu Screens na iPadzie wszystko będzie wyglądać i działać tak samo.
Tak naprawdę dostępnych w programie opcji jest tak dużo, że aby każdą opisać wpis ten byłby o wiele dłuższy a myślę, że każdy z was lubi odkrywać nowe i przydatne funkcje sam, więc nie będę psuć zabawy :)
Screens for iOS to program genialny i nie dziwię się czemu jest taki drogi. To zdecydowanie najlepszy klient VNC dostępny na mobilnej platformie Apple. Ja jestem zadowolony z wyboru Screens jako następcy / zastępcy LogMeIn choć uczciwie przyznam, brakuje mi w tym rozwiązaniu trochę większej szybkości odświeżania (zwłaszcza gdy korzystam z połączenia via 3G), transferu plików oraz przekazywania dźwięku ze zdalnego komputera. To ostatnie to nie ograniczenie Screens, a samego protokołu VNC niestety… Jako, że często – z racji wygody – wykorzystywałem LogMeIn z poziomu komputera, rozważam również zakup Screens for Mac, o ile uda się upolować jakąś sensowną promocję, bo prawie €30,00 w Mac App Store to dla mnie zaporowa cena. Po za tym przydałaby się też wersja dla Windowsa…
Powyższy artykuł nie jest podręcznikiem prowadzącym użytkownika za rękę, więc jeśli podczas konfiguracji Screens napotkacie jakiekolwiek problemy polecam zaczerpnąć wiedzy u źródła. Firma Edovia udostępnia przewodniki do swoich produktów oraz dział wsparcia m.in. z odpowiedziami na najczęściej zadawane pytania. Co prawda po angielsku, ale ze sporą ilością obrazków, więc nawet nie poligloci dadzą sobie radę ;)
Przez rok korzystałem z usługi iTunes Match i muszę przyznać, że jest świetne rozwiązanie, choć nie pozbawione wad. Koszt rozwiązania jest według mnie stosunkowo niewielki, a wygoda jak i sama idea, przez wielu użytkowników nie doceniane. Największy problemem stanowi pełna synchronizacja utworów znajdujących się w naszej fonotece i dopasowanie ich do zbiorów w sklepie iTunes. Nawet poprawne opisane albumy, zripowane bezpośrednio z oryginalnch płyt CD, nie zawsze były trafne rozpoznanie. Być może teraz sytuacja wygląda lepiej, ja zrezygnowałem z iTunes Match niedługo po pojawieniu się Spotify. Mimo to, z uwagi na fakt, że oferta serwisów streamingowych nie jest kompletna, a w swoich zbiorach posiadam dość rzadkie utwory, bootlegi i inne rarytasy, to rozważam powrót do usługi Apple.
W międzyczasie, postanowiłem sprawdzić, czy da się w miarę prosty i ekonomiczny sposób znaleźć alternatywę dla dla iTunes Match w podstawowym zakresie, tj. składowanie muzyki w chmurze i bezpośredni streaming z takiego źródła.
Większość z nas używa dziś powszechnie chmury. Dyski sieciowe takie jak Dropbox, Box, OneDrive, Google Drive, czy synchronizacja via iCloud to fajne rozwiązania, które umożliwiają nam dostęp do danych z dowolnego miejsca. Jedynym wymogiem jest dostęp do Internetu. Co prawda większość tych rozwiązań oferuje ograniczoną przestrzeń dyskową za darmo, ale obecne stawki abonamentowe stają się coraz bardziej przyjazne dla naszych portfeli, a ponadto istnieje wiele sposóbów na bezpłatne powiększenie takiego magazynu.
Ja preferuję trzymać dane, zwłaszcza te istotne, u siebie, na dysku lokalnym, lub w postaci archiwum na płycie DVD czy dysku zewnętrznym. Dyski sieciowe (w chmurze, nie NAS) wykorzystuję raczej sporadycznie, czemu by jednak nie zwolnić miejsca na dysku komputera i przerzucić całą muzykę na dysk w chmurze? Nawet jak ją stracę, to mam oryginalne nośniki, więc nie będzie problemu z ich odzyskaniem, prawda?
Podstawowa kwestia przy wyborze rozwiązania, to sposób w jaki chcemy do tej muzyki się dobrać, z komputera czy z iPhone/iPada? Dla mnie kluczowym jest to drugie, ponieważ częściej mam przy sobie iUrządzenia niż komputer. Ponadto iPhone/iPad wspierają AirPlay.
Kolejna rzecz to obsługiwane formaty. Myślę, że większość z nas nie będzie się bawić w przesyłanie wielu gigabajtów muzyki w formacie bezstratnym i zadowoli się .mp3 lub .aac z maksymalnym bitratem. Mimo to, postanowiłem zweryfikować wspierane formaty audio i moim ulubionym programem XLD skonwertowałem bazowy utwór zespołu Eagles – Hotel California (z referencyjnego dla mnie albumu Hell Freezes Over) w FLAC do poniższych:
Następnie tak przygotowane pliki wrzuciłem do folderu Muzyka utworzonego na każdym z posiadanych przeze mnie kont dysku w chmurze, tj. Dropbox, Box, OneDive oraz Google Drive, i rozpocząłem testy. Dodam tylko, że upload plików najszybciej nastąpił na Dropboksa, a najwolniej na Box. Nie korzystam z aplikacji pomocniczych instalowanych na komputerze, a konta obsługuję za pośrednictwem przeglądarki WWW (Safari).
Bezpośredni streaming w oknie przeglądarki zadziałał odpowiednio dla następujących formatów:
Dropbox: AAC, MP3, Apple Lossless i WAV
Google Drive: AAC, MP3, Apple Lossless, WAV (wszystkie z wykorzystaniem webowego Music Player for Google Drive, w przypadku FLAC zasugerowano mi pośrednictwo CloudConvert z czego nie skorzystałem)
OneDrive: pomimo faktu rozpoznania większości plików jako ścieżki audio (ikonka z nutką), OneDrive w przeglądarce nie oferuje możliwości odtworzenia muzyki, za to można np. wygenerować kod HTML do osadzenia pliku na stronie WWW (ciekawa opcja)
Box: AAC, MP3, Apple Lossless, WAV, FLAC, AIFF – przy czym po za .mp3 pozostałe formaty wymagały wcześniejszego zbuforowania utworów (Generating Preview…)
Reasumując: nie udało się w ogóle otworzyć plików Ogg Vorbis oraz WavPack.
Jak wspomniałem wcześniej, najwyższy priorytet ma odtwarzanie na urządzeniach przenośnych, więc logicznym krokiem było sprawdzenie, jak sobie z tym radzą oficjalne appki dla iOS. Wyniki są następujące:
Dropbox: AAC, MP3, Apple Lossless, WAV i (o dziwo!) AIFF (wsparcie AirPlay z poziomu iOS)
Google Drive: żaden plik nie ma możliwości odtworzenia bez pomocy dodatkowej, zewnętrznej aplikacji!
OneDrive: AAC, MP3, Apple Lossless i WAV (wsparcie AirPlay z poziomu aplikacji)
Box: AAC, MP3, Apple Lossless, WAV, FLAC, AIFF – buforowanie przebiegało sprawniej, przypuszczam więc, że tylko część pliku jest pobierana lokalnie przed odtwarzaniem (wsparcie AirPlay z poziomu iOS)
Postanowiłem więc przeszukać App Store pod kątem programu, który będzie potrafił nie tylko dobrać się do zasobów na wymienionych dyskach, ale również streamować przechowywaną na nich muzykę. Nie było to proste, bo znakomita większość appek to menadżery plików, które pozwalają na pobieranie i wysyłanie plików między iDevices <-> Cloud, i ewentualny podgląd dokumentów tekstowych, zdjęć itp. Natomiast multimedia są tu traktowane po macoszemu, i odtworzenie czegokolwiek w najlepszym przypadku wymaga wcześniejszego pobrania pliku do iPhone/iPada. Wiele programów jest niestety również płatnych, bez darmowych wersji demo, lub z poblokowanymi opcjami, bez których wykonanie testów było niemożliwe.
Po kilkunastu godzinach na polu bitwy zostały trzy aplikacje, w których zdecydowany prym wiedzie Cloud Player i na nim się dalej skupię.
Cloud Player – Music Player for Dropbox, Box, OneDrive, Google Drive to appka uniwersalna, która w wersji darmowej posiada ograniczenie do maksymalnie 3 zasobów sieciowych, wyświetla sporadyczne reklamy. Cloud Player Pro jest do nabycia wewnątrz aplikacji za marne €0,89. Po kilku chwilach z programem nie zastanawiałem się długo nad zakupem. Tym bardziej, że większość oferty App Store była brzydsza i droższa.
Cloud Player pozwala na streaming muzyki, tworzenie playlist i to w oparciu o utwory znajdujące się na różnych dyskach!, na pobieranie plików do pamięci iPhone/iPad i wysyłanie do chmury. Wspiera również AirPlay, umożliwia tworzenie i usuwanie, przenoszenie, zmianę nazwy folderów i plików. W ustawieniach odtwarzacza można określić wielkość bufora na dane muzyczne czy ilość prób otwarcia pliku.
Obsługiwane przez Cloud Player formaty to: AIFF, Apple Lossless, AAC, MP3 i WAV niezależnie od wybranego konta dysku w chmurze.
Cloud Player posiada też zaimplementowaną obsługę okładek, jednak działa to dość nieprzewidywalnie, tzn. te same pliki, które na komputerze posiadają okładki, w odtwarzaczu już nie mają. Z drugiej strony utwory, które w folderze na komputerze nie miały okładek, na iUrządzeniu zostają wzbogacone o pobraną z Internetu. Wydaje mi się, że ma tu znaczenie format pliku audio, dopasowanie okładki odbywa się prawdopodobnie dla najpopularniejszego rozszerzenia, czyli .mp3 (dzięki informacjom zawartym w tagu ID3).
Nie wiem jak wy, ale ja przyzwyczajony jestem do organizacji fonoteki w iTunes, czyli hierarchiczny porządek i możliwość sortowania według albumu lub wykonawcy. Tutaj tego nie ma i trzeba się nieco przestawić… Oczywiście wyszukiwanie działa, pod warunkiem, że najpierw utwory z każdego konta dyskowego wrzucimy do biblioteki Songs.
Niestety gdy dodamy wszystko na raz, to zrobi się misz-masz, więc lepszym – choć nieco żmudnym – rozwiązaniem jest dodawanie utworów albumami jako osobne playlisty. Biblioteka Songs automatycznie powiększa się o każdy odegrany choćby w części utwór, pozycje można usuwać pojedyńczno przesuwając paluch w lewo, lub wszystkie na raz, po wejściu w Settings -> Delete songs library.
Oczywiście utwory możemy zapętlić lub włączyć odtwarzanie losowe. Działa też opcja Teraz grane (Now Playing), a program nie przerywa odtwarzania podczas pracy w tle.
Wcześniej wspomniałem o tym, że Cloud Player był jedną z trzech appek, które zaskarbiły sobie moją przychylność. Pozostałe dwie to:
Air Beats Pro – Cloud Manager for Dropbox and Google Drive, który póki co jest jeszcze dostępny za darmo. Oferuje streaming tylko z tych dwóch dysków w chmurze. Natomiast nie ogranicza się wyłącznie do utworów muzycznych, obsługuje streaming plików wideo w wybranych formatach oraz podgląd dokumentów różnych typów: tekstowe, prezentacje, arkusze kalkulacyjne, PDFy, itp.
VLC for iOS, rownież darmowe rozwiązanie, które pozwala na chwilę obecną na streaming z Dropboksa, choć wsparcie dla Google Drive jest (jednak pliki przed odtworzeniem muszą być najpierw pobrane na urządzenie). VLC radzi sobie za to pięknie z formatami FLAC, OGG i WV (nie wspominając pozostałych), oraz obszernym zbiorem kodeków wideo. Co też warto dodać, po instalacji VLC Streamera na komputerze, VLC for iOS stanowi świetną alternatywę dla płatnych Air Video i StreamToMe.
Gdy wyżej wymienione serwisy w chmurze wam nie wystarczą możecie spróbować appki AudioBox, która pozwala (rzekomo) na dużo więcej. Tylko, że w wersji darmowej nie wiele da się sprawdzić, natomiast obsługa magazynów sieciowych związana jest z abonamentem. To i tak pikuś. Aby dokonać płatności za subskrybcję panowie deweloperzy oczekują podania danych karty kredytowej, ew. zdjęcia karty z kompletem danych..! Dziwne, że ten proceder uszedł uwadze zespołu dopuszczającego aplikacje w Apple. Ja na pewno nie zaryzykuję takiego sposobu dokonywania transakcji.
Jeśli dotrwaliście do tego miejsca to gratuluję i życzę miłego streamingu waszych zbiorów muzycznych z internetowej chmury!
katalog filmów i seriali z możliwością wyszukiwania i sortowania według gatunku
wbudowany VPN gwarantujący naszą anonimowość w sieci w trakcie pobierania fragmentów odtwarzanego materiału filmowego
wyświetlanie napisów w różnych językach oraz zmianę wielkości czcionki
wybór rozdzielczości filmu i informację o ilości dostępnych źródeł
aplikacje nie tylko na komputery, ale również na Androida a wkrótce rzekomo również dla iOS (ciekawe czy pojawi się oficjalnie w App Store, czy będzie jednak dostępna tylko w Cydii…?)
Niestety nie wszystkie opcje dostępne są dla każdej ze wspieranych platform. Wybór języka interfejsu użytkownika, załączenie tunelowania VPN, czy przekazywanie strumienia danych do innego odbiornika działa w wersji dla Windows (choć akurat u mnie, streaming AirPlay z PC do Apple TV z niewiadomych przyczyn nie zadziałał – aplikacja nie znajduje odbiornika: „Searching Streaming devices…„; odtwarzanie filmu z iTunes dla Windows na Apple TV funkcjonuje bez problemu). Na OS X niestety póki co takich możliwości brak.
Samo korzystanie z Popcorn Time jest bardzo przyjemne. Katalog filmów ułatwia znalezienie interesującej pozycji, wyświetlane są informacje o czasie trwania filmu, okładka, ocena, gatunek i przycisk pozwalający na odtworzenie zwiastuna. Notabene, rozwaliło mnie polskie tłumaczenie „trailer” w wersji pecetowej -> „przyczepa”…
Nie trzeba więc wrzucać pliku .torrent w okno programu, ale co za tym idzie jeśli filmu nie ma w wideotece to go nie zobaczymy, nawet jeśli torrenta do niego posiadamy. Przypuszczam, że dostępność materiału w katalogu zależy od ilości seedów i peerów.
Jakość zarówno obrazu jak i dźwięku jest świetna. Oczywiście końcowy efekt zależy od wybranej rozdzielczości, ilości źródeł, prędkości łącza i mocy obliczeniowej komputera. Z polskimi napisami nie ma problemu (o ile dla danej pozycji są dostępne), choć mogą zdarzyć się problemy z kodowaniem („krzaczki” w miejscu PLiterek).
Dla mnie Popcorn Time stanie się aplikacją wartą uwagi dopiero po uzyskaniu wsparcia dla technologii AirPlay w wersji dla Maczków, której jestem wielkim fanem. Bardzo rzadko oglądam filmy na komputerze, wolę wygodnie zasiąść przez TV i wykorzystać pośrednictwo Apple TV. Według Internetowych źródeł nowa wersja Popcorn Time dla OS X obsługująca AirPlay ma się pojawić już w przyszłym tygodniu! Niemniej, nawet na obecnym etapie, jest to sprytne, przyszłościowe i zdecydowanie warte przetestowania rozwiązanie!
Z nieukrywaną przyjemnością i satysfakcją informuję zacne grono czytelnicze, że opisywana na applesauce aplikacja służąca do odtwarzania dowolnych dźwięków z Maca na bezprzewodowych głośnikach AirPlay – Porthole, otrzymała polskie tłumaczenie. Wraz z autorem programu mamy nadzieję, że możliwość komunikacji w naszym ojczystym języku, spodoba się obecnym użytkownikom Porthole. A nowych zachęci do przetestowania wersji demonstracyjnej i/lub zakupu tego przydatnego narzędzia.
To moja pierwsza działalność translatorska, więc jestem gotowy na wszelką konstruktywną krytykę. Dołożyłem starań aby polskie tłumaczenie było jak najbardziej zgodne ze standardami przyjętymi w systemie operacyjnym OS X, oraz popularnych aplikacjach. Dosłowne tłumaczenie komunikatów i opisów rzadko kiedy się sprawdza, ważniejsze jest zachowanie odpowiedniego poziomu zrozumienia, dlatego niektóre słowa i zdania brzmią inaczej niż w angielskim oryginale.
Nowa wersja Porthole, zawierająca polskie tłumaczenie oraz poprawki błędów jest obecnie w fazie końcowych testów, również pod kątem współpracy z OS X 10.10.
Porthole z interfejsem w języku polskim, powinien pojawić się wkrótce u zarejestrowanych użytkowników w uaktualnieniach programu.
Temat torrentów chyba od początku był kontrowersyjny. Nie wnikając jednak w zawartość plików udostępnianych w ten sposób, oraz ich legalność należy przyznać, że wykorzystanie sieci P2P znacząco odciąża serwery i przyspiesza transmisję plików.
Oczywiście dystrybucja multimediów w ten sposób to dziś wręcz standard. Aby móc obejrzeć film „z torrentów” należy najpierw go ściągnąć na dysk komputera oprogramowaniem klienckim takim jak np. uTorrrent. A później użyć odtwarzacza, np. VLC. Grupa programistów wpadła na pomysł aby upodobnić cały proces do streamingu, czyli ściągamy z wyszukiwarki plik .torrent następnie wrzucamy go w okno dedykowanej aplikacji, a ta zajmuje się pobraniem odpowiednich fragmentów filmu, dekodowaniem w czasie rzeczywistym i wysyłką tak przygotowanego materiału wprost do Apple TV.
Pomysł prosty i genialny zarazem, prawda? Program jest już dostępny w wersji beta, zarówno na OS X, Windows oraz Linuksa. Niestety u mnie nie udało się osiągnąć oczekiwanych rezultatów. Być może to kwestia „czystości” systemu, wydajności komputera lub konfiguracji sieci (sprawdzałem wersję dla Maca oraz PC). Ponieważ TorrenTV czeka z komunikatem Waiting for Apple TV stawiam na to ostatnie. Tylko, że wszystkie inne programy korzystające z AirPlay działają jak należy, połączenie bezprzewodowe z pośrednictwem repeatera, też nie sprawia problemów…
Niemniej uważam, że warto się temu projektowi przyglądać, sam będę śledził postępy i sprawdzał kolejne wersje programu TorrenTV.