iOS

gramofon – czyli muzyka na wieży HiFi bez kabli

gramofon

Od dobrego tygodnia albo i nawet trochę dłużej, w sieci sporo szumi robi firma Fon Wireless Ltd., w skrócie zajmująca się sieciami WiFi, hotspotami i współpracą z operatorami telekomunikacyjnymi. Zainteresowanie zwraca ich najnowszy produkt – gramofon, który jest przystawką zamieniającą dowolny zestaw stereo w odbiornik audio AirPlay a raczej Spotify Connect. W sumie to nic nowego ani odkrywczego, sam wykorzystuję do tego celu AirPort Express, a na łamach bloga opisywałem też alternatywne rozwiązanie firmy D-link.

gramofon działa również jako wzmacniak sygnału WiFi, i dzięki wykorzystaniu tego rodzaju łączności zapewnia wyższą jakość dźwięku, większy zasięg i mniejsze opóźnienia, niż przystawki bazujące na komunikacji Bluetooth.

Pewnym ograniczeniem tego rozwiązania jest fakt, że wspierane jest nie tyle systemowo, co przez wybrane aplikacje. Tzn. z poziomu iOS nie można bezpośrednio streamować dźwięku na głośniki/zestaw HiFi, do którego podłączony jest gramofon. Wymagane są aplikacje Spotify Music lub WahWah (gramofonowe radio) i tylko one współpracują z urządzeniem. Strona produktu nie obfituje w szczegóły, więc zamiast zgadywać wolałbym przekonać się o możliwościach tego gadżetu własnoręcznie.

Jeśli posiadacie dobry zestaw audio i chcielibyście móc bez przewodowo słuchać na nim muzyki ze wspomnianych serwisów, to radzę się pośpieszyć – gramofon jest dostępny obecnie w promocyjnej cenie €49,00 (normalna cena €79,00), a dodatkowo nie poniesiecie kosztów wysyłki.

Aplikacje Fon Wireless, (radio, konfigurator) dostępne są również na platformę Android.

Odtwarzanie filmów z torrentów na iOS bez jailbreaka – Popcorn Time dla iOS

pt_ios1

Mniej więcej tydzień temu na blogu autorów aplikacji Popcorn Time pojawiła się informacja, że udostępnili wczesną betę swojego programu na iUrządzenia. Z oczywistych względów appki tej nie znajdziemy w App Store. Natomiast dostęp do repozytorium Cydii możliwy jest tylko dla użytkowników iPhone’ów oraz iPadów z jailbreakiem. Okazało się jednak, że całkiem szybko sprawy w swoje ręce wzięli inni, i już dziś możemy – wykorzystując sposób, który umożliwia instalację np. takiego oprogramowania jak emulator Nintendo GBA czy „sklep” Emu4iOS Store.

Bez zbędnego przeciągania tematu poniżej kroki niezbędne do zainstalowania Popcorn Time dla iOS:

  • na iPhone lub iPadzie wchodzimy w Ustawienia > OgólneData i czas,
  • wyłączamy Ustaw automatycznie,
  • zmieniamy datę na min. dwa tygodnie wstecz, data w zakresie 15-20 września b.r. sprawdzi się doskonale,
  • otwieramy Safari i wpisujemy jeden z poniższych adresów:

http://www.pgyer.com/popcorntimenojailbreak
http://www.pgyer.com/timeforpopcorn
http://www.pgyer.com/popcorn

  • pukając zielony klawisz pod ikonką programu na pożywszych stronach, instalujemy appkę na urządzeniu,
  • uruchamiamy pobrany Popcorn Time,
  • potwierdzamy monit dotyczący zaufania deweloperowi,
  • wracamy do ustawień daty oraz czasu i przywracamy poprawne wartości (oraz załączamy opcję automatycznego ustawiania tych parametrów).

pt_ios3

To tyle. Od teraz możemy cieszyć się oglądaniem filmów bezpośrednio z torrentów, bez uprzedniego pobierania do pamięci mobilnego urządzenia. Oczywiście to beta, która zawiera wiele błędów, została też skompilowana z dostępnych źródeł przez innych programistów. Tak więc, jeśli obawiacie się, że nagle wasze prywatne dane zaczną wyciekać na azjatyckie serwery to sobie odpuście.

pt_ios2

Popcorn Time potrzebuje chwilę na zbuforowanie materiału, obsługuje co prawda polski język w zakresie interfejsu, ale już np. polskie napisy wyświetlane są z „krzaczkami” zamiast oczekiwanych „ogonków”. Nie każdy film/serial też zadziała, lub będzie odtwarzany płynnie. Nie jest obsługiwany poprawnie AirPlay, tzn. dźwięk owszem jest przesyłany do wybranego odbiornika, ale np. obraz na Apple TV udało mi się uzyskać dopiero po włączeniu opcji Klonowania, co jednak daje marny efekt wizualny. Dlatego na obecnym etapie traktuję to rozwiązanie bardziej jako ciekawostkę.

Jeśli z jakiegokolwiek powodu poczujecie niedosyt bądź rozczarowanie Popcorn Time, możecie wykonując praktycznie identyczne kroki, zainstalować inną appkę pozwalającą na – w dużej mierze – to samo: MovieBox.

Oczywiście program gotowy do zainstalowania znajdziecie pod nieco innym adresem:

http://www.pgyer.com/moviebox

Nie muszę chyba przypominać, że nie popieramy piractwa, a ww wymienione rozwiązania przedstawiamy jako poparcie tezy: „da się”.

Wyciąganie obrazów, grafik oraz ikon z aplikacji dla OS X oraz iOS

Preview

Recenzując programy często po za zrzutami ekranowymi, w celu uzupełnienia i uatrakcyjnienia wpisu dodaję np. ikonę aplikacji, lub inny element graficzny związany z opisywanym produktem. Z idealną sytacją mam do czynienia, gdy autor udostępnia na swojej witrynie tzw. press kit. Zwykle jednak takich pomocy brak, a  wyszukiwarka obrazów Google, nie zawsze zwraca pliki w odpowiedniej jakości (przeźroczyste tło) czy rozdzielczości.

Myślę, że wiele osób wie o tym, że systemowy Podgląd umożliwia zobaczenie zawartości programu oraz ekstrakcję wybranego elementu graficznego.

image_extract_01

W przypadku aplikacji dla OS X sprawa jest trywialnie prosta – przeciągamy ikonkę interesującego nas programu na ikonę Podglądu (który rezyduje u mnie standardowo w Doku) i w tym ostatnim załączamy w menu Widok -> Miniaturki. Dzięki czemu po lewej stronie ujrzymy najprawdopodobniej wszystkie obiekty graficzne dostępne w aplikacji. Niektóre z nich są pogrupowane, dlatego warto taki zbiór rozwinąć klikając na trójkącik przed nazwą grupy (w poniższym przykładzie rozwinięta jest grupa Calculator.icns). Teraz już tylko zaznaczamy pożądaną grafikę i z menu kontekstowego wybieramy opcję Eksportuj jako… i w otwartym oknie dialogowym wskazujemy gdzie i pod jaką nazwą chcemy ją zapisać. Istotne jest tu wybranie formatu graficznego, np. PNG.

Do graficznych zasobów możemy dostać się też z poziomu Findera. Wystarczy, że zaznaczymy aplikację a z menu kontekstowego wybierzemy opcję:

image_extract_02

Teraz wchodzimy do folderu Resources (w tym przypadku dla aplikacji Kalkulator, pełna ścieżka wygląda tak: /Applications/Calculator.app/Contents/Resources)

image_extract_03

Niektóre programy w folderze Resources mogą mieć dodatkowe archiwa .zip z elementami graficznymi, więc warto najpierw skopiować je np. na Biurko (oczywiście dbając o to by nie zniknęły z inwigilowanej aplikacji :)). Ponadto możemy znaleźć tu czasem kolejną aplikację, np. w przypadku programu Keyboard Maestro będzie to Keyboard Maestro Engine.app – do którego też możemy zajrzeć (lub upuścić na ikonkę Podglądu).

Sam system operacyjny OS X zawiera sporo przydatnych elementów graficznych. Wiele z nich znajdziemy po wejściu do folderów Resources znajdujących się w następujących ścieżkach:

/System/Library/CoreServices/CoreTypes.bundle/Contents/Resources

oraz:

/System/Library/PrivateFrameworks/LoginUIKit.framework/Versions/A/Frameworks/LoginUICore.framework/Versions/A/Resources

Wystarczy, że z menu Idź w Finderze wybierzemy opcję Idź do katalogu… i wkleimy powyższe ścieżki.

Interesujące znaleziska czekają na nas również gdy zerkniemy w zawartość pakietu instalatora systemu:

image_extract_04

W przypadku appek dla mobilnego systemu Apple – iOS sytuacja nieco się różni. Gdy pobierzemy aplikację z App Store, trafia ona do folderu /Music/iTunes/iTunes Media/Mobile Applications w naszym katalogu domowym. Appki posiadają rozszerzenie .ipa ale tak naprawdę to zzipowane pakiety, dlatego wystarczy zmienić rozszerzenie na .zip i już możemy rozpakować zawartość. Dla odmiany znajdziemy tu folder o nazwie Payload, natomiast w nim znajduje się właściwy program z rozszerzeniem .app, do którego oczywiście możemy zajrzeć korzystając z opcji menu kontekstowego lub pomocy Podglądu.

image_extract_05

Zauważyliście zapewne w rozpakowanym archiwum plik o nazwie iTunesArtwork. Jak się zapewne domyślacie, jest to ikona aplikacji używana przez iTunes. Oczywiście iTunes zajmuje się zaokrąglaniem narożników, dodawaniem refleksu. Gdy temu plikowi dodacie rozszerzenie .jpg zobaczycie, że to właśnie materiał źródłowy ikony aplikacji!

image_extract_06

Gwoli ścisłości, iTunesArtwork to plik JFIF.

Pewnie ciekawi jesteście, czy sztuczka ze zmianą rozszerzenia zadziała z plikami z systemem iOS. Gdy aktualizujemy np. iPhone podpiętego kablem USB do komputera, program iTunes pobiera dedykowany narzemu urządzeniu plik z rozszerzeniem .ipsw. Standardowo zapisywany jest w folderze:

  • w OS X:

~/Library/iTunes/iPhone Software Updates

  • w Windows XP:

Documents and Settings\<Użytkownik>\Application Data\Apple Computer\iTunes\iPhone Software Updates

  • w Windows Vista/Windows 7:

Użytkownicy\<Użytkownik>\AppData\Roaming\Apple Computer\iTunes\iPhone Software Updates

W przypadku iPada oraz iPoda foldery mają odpowiednio różne nazwy: iPad Software Updates oraz iPod Software Updates.

Nie ma oczywiście problemu by zdobyć taki plik samemu – znajdziecie do w wielu miejscach w sieci. Zmiana rozszerzenia z .ipsw na .zip kolejny raz pomoże w zobaczeniu zawartości archiwum. Niestety na tym koniec naszych zabaw. W środku znajdują się m.in. zaszyfrowane obrazy DMG, tzw. rootfs. Niestety bez pomocy dodatkowych narzędzi i klucza nie dostaniemy się do ich „wnętrzności”.

Jeśli wasze wymagania są jeszcze większe, i chcielibyście wyciągnąć innego rodzaju dane z programów, lub np. wydobyć obrazy z dokumentu w formacie PDF polecam program File Juicer.

Zdalne pobieranie plików z Internetu na Macu – Transloader

transloader_00

Zdarzyło się wam natrafić na interesujący dokument, program lub plik multimedialny, którego nie możecie (z uwagi na nieznany format) lub nie chcecie (z uwagi na brak miejsca w urządzeniu) pobrać bezpośrednio na iPhone lub iPada? Ja dość często musiałem mierzyć się z takim problemem. Zwykle link URL trafiał do appki Notatki, lub wysyłałem go do siebie jako wiadomość iMessage lub e-mail. Teraz nie muszę tego (w większości wypadków) robić. O ile na stronie zamieszczony jest bezpośredni odsyłacz do takiego pliku, robi to za mnie duet Transloader w postaci appki dla iOS i programu dla OS X.

transloader_02

Rozwiązanie to nie działa gdy do ściągnięcia wymagana jest dodatkowa aplikacja, jak np. iTunes. 99% pozostałych przypadków elegancko i sprawnie załatwia. Dzieło Eternal Storms Software bazuje na synchronizacji via iCloud (zatem należy posiadać skonfigurowane konto, ktoś z was tego jeszcze nie zrobił…?). Appka mobilna przechwytuje zawartość schowka (oczywiście adres również możemy wprowadzić ręcznie) i gdy potwierdzimy, że zawiera on łącze do pożądanego pliku, jest ono wysyłane do nasłuchującego odbiornika na komputerze.

transloader_04

Ten natomiast, dokładnie w ten sam sposób jak robi to przeglądarka WWW, połączy się do źródła i rozpocznie download danych.

transloader_06

Po zakończeniu procesu, plik zostaje zachowany w określonym przez nas wcześniej w preferencjach miejscu, a my możemy być powiadomieni o tym w wybrany sposób.

transloader_05

iCloud miewa słabsze dni, czasem informacja jest przesyłana z opóźnieniami. Zdarza się też, że będziemy po za zasięgiem, komputer jest wyłączony, lub zapomnieliśmy uruchomić Transloader na Macu. Nic straconego, programy grzecznie zaczekają na odpowiedni moment by ze sobą pogadać, a przycisk Clear finished Downloads na iUrządzeniu działa tylko, gdy faktycznie dane zostaną pobrane (aplikacja na Maca informuje zwrotnie appkę na iOS).

transloader_08

Trudno w zasadzie się bardziej rozpisywać na temat Transloadera, to po prostu działa i nie wymaga mumbo-jumbo ani innych zaklęć :) Miłym dodatkiem jest to, że można sprawić by Transloader zagnieżdzał się w pasku menu.

transloader_07

Transloader dla iOS 7.x (iPhone/iPad/iPod Touch) jest dostępny za darmo, Transloader dla OS X 10.7.3+ kosztuje €4,49.

Monument Valley – przepiękna gra dla iOS

monument_valley_01

Zachęcony pozytywnymi opiniami, aktualną promocją oraz wyróżnieniem przyznanym przez Apple zakupiłem grę Monument Valley. I wiecie co? Wcale nie uruchomiłem jej od razu po transakcji i zainstalowaniu, czego żałuję. Żałuję, że tyle się ociągałem i że jest taka krótka!

Gra jest perfekcyjnie wykonana, zarówno oprawa dźwiękowa jak i graficzna stoją na najwyższym poziomie, choć jeśli przyjrzeć się bardziej to gra kipi… ascetyzmem. Ale to właśnie sprawia, że przenosimy się w kompletnie inny świat, gdzie czas zatrzymuje się w miejscu, gdzie nic nas nie rozprasza ani nie wymaga od nas podejmowania szaleńczych decyzji. Trudno właściwie opisać fabułę po za zaakceptowaniem faktu, że „zabytkową dolinę” przemierza cierpiąca na mutyzm księżniczka Ida. Akurat to, że drobna ale szlachetnie urodzona nie wypowiada żadnego słowa, pozwala graczowi bardziej się z nią utożsamić. Gordon Freeman też nie był rozmowny, prawda? Generalnie bohaterów nie ma tu wielu, a ich obecność nie powoduje bolesnych konwekwencji. Zero stresu.

monument_valley_09

To, co stanowi siłę gry i de facto umożliwia pomoc księżniczce w dotarciu do celu, a w rezultacie ukończenie gry, to logiczne łamigłówki. Nie chodzi tu jednak o łamanie szyfrów ani rozwiązaywanie zagadek, a o umiejętnie poruszanie się w trójwymiarowej przestrzeni. Interaktywne puzzle są tu o tyle intrygujące, że prezentowana na każdym z poziomów architektura bawi się z graczem, oferując wiele zaskakujących konstrukcji bazujących na złudzeniach optycznych. Od razu uprzedzam, że osoby o podwyższonej wrażliwości powinny się czuć bezpiecznie – mdłości i strach Wam nie grożą.

monument_valley_08

Granie w Monument Valley to swego rodzaju podróż. Spokój, relaks – chyba te słowa najlepiej oddadzą klimat gry. Nawet jeśli czasem rozwiązanie zajmie więcej czasu nie czuje się zwątpienia, rezygnacji czy irytacji. Poziom trudności gry trudno zdefiniować, wymagana jest spostrzegawczość i widzenie przestrzenne a nie wyższe wykształcenie, czy fakultet z astrologii. Z Monument Valley jest jak z ulubionym albumem, którego słuchamy kompletnie zatopieni w dźwiękach i jedyną przykrością jest chwila, gdy muzyka przestanie płynąć z głośników/słuchawek.

monument_valley_04

Jeśli wcześniej graliście w Edge, to po za drobnymi podobieństwami w kwestii graficznej, Monument Valley gwarantuje całkowicie odmienne doznania. To nie test sprawności i szybkości manualnej. To tytuł zapewniający rozrywkę na zupełnie innym poziomie.

Jak wyżej napisałem żałuję, że gra ma tylko 10 rozdziałów. Nie mierzyłem czasu, ale pewnie sprinterzy są w stanie przejść tę grę w kilkadziesiąt minut. Nie o to jednak chodzi. Gra jest warta swojej ceny nawet bez upustu promocyjnego. Problemem jest tylko to, że w Monument Valley nie chce się przestać grać… Po cichu liczę na dodatkowe poziomy, nawet za dodatkową opłatą.

monument_valley_06

Grę Monument Valley znajdziecie w AppStore w cenie 3,99 €

BigBrother na małym ekranie (1) – Splashtop CamCam

Jakiś czas temu głośno było w Internecie w temacie szpiegowania użytkowników m.in. komputerów i smartfonów przez służby NSA i podobne.  W sumie bardziej mnie dziwi fakt, że ktoś mógł założyć, że jesteśmy kompletnie pozbawieni dozoru, że nikt nie śledzi naszych poczynań. Prawda jest taka, że dość luźno przedstawione w takich produkcjach jak np. Wróg publiczny, czy serial Person of Interest (absolutnie nie podoba mi się polskie tłumaczenie tytułu…) wizje wcale dalekie od rzeczywistości nie są. Co więcej – my sami zezwalamy na to – a nawet podajemy „na tacy” mnóstwo prywatnych informacji korzystając z serwisów społecznościowych, meldując się w serwisach bazujących na geolokalizacji, itp. Czas się z tym pogodzić i naiwnie ufać, że póki nie łamiemy prawa i nie jesteśmy celebrytami, to nikt nie wykorzysta przeciw nam tychże informacji. A jedyną konsekwencją pozostanie spam reklamowy we wszelakiej postaci.

Często jednak zdarza się, że możliwość podejrzenia sytuacji np. w domu, gdy właśnie znajdujemy się w innym pokoju, na drugim końcu miasta, kraju lub świata mogłoby zaspokoić naszą ciekawość czy ukoić nerwy. Stąd m.in. popularność kamer IP. Po co jednak inwestować w drogie urządzenia skoro większość naszych gadżetów takich jak laptopy, tablety i smartfony posiada wbudowane układy optyczne potrafiące rejestrować obraz z wcale nie najgorszą jakością? Zamiast zaklejać „oczko” kamery w obawie przez złymi agentami, zróbmy z niej użytek, dla siebie. Niniejszym ;) chciałbym rozpocząc krótki cykl prezentujący przykłady domowego monitoringu. Dziś kilka słów o podglądzie obrazu rejestrowanego przez kamerę komputera, na ekranie iPhone.

cc1

Splashtop Inc. to deweloper posiadający w swoim portfolio wiele przydatnych aplikacji umożliwiających zdalny dostęp, między innymi opisywany dawno na applesauce Splashtop Remote Desktop.  Jakiś czas temu wydał również interesującą appkę pod nazwą Splashtop CamCam. CamCam to nic innego jak odbiornik obrazu (i dźwięku!) z komputera z zainstalowanym Splashtop Streamerem. Do testów wykorzystałem iMaca z wbudowanym iSightem. Ale wystarczy pecet z Windows XP, Vista lub 7 (nic mi nie wiadomo w temacie współpracy z Win 8). Streamer (czyli de facto serwer usługi) jest darmowy i działa ze wszystkimi aplikacjami dewelopera – to miłe, że nie ma potrzeby instalacji osobnych programów na komputerze. Konfiguracja Streamera jest trywialna i jedynie gdy chcemy mieć możliwość zdalnego dostępu przez Internet, musimy wykorzystać dodatkowo w tym celu konto Google.

cc2

CamCam w sieci lokalnej szybko znajdzie komputer z zainstalowanym Streamerem. Jeśli z jakiegoś powodu tego nie robi a Streamer jest skonfigurowany poprawnie możemy zawsze ręcznie dodać komputer do listy odbiornika.

cc3

Gdy wszystko działa jak należy po chwili powinniśmy ujrzeć obraz z kamery komputera oraz usłyszeć dźwięki – o ile pomieszczenie z kamerą, nie jest pogrążone w całkowitej ciszy… Na iMacu pojawi się stosowny komunikat informujący o tym, że ktoś nas szpieguje :) Możliwości CamCam właściwie się na tym kończą. Możemy jeszcze „szczypaniem” nieco przybliżyć obraz, przesuwać widoczny obszar na ekranie. To wszystko, brakuje nawet gestu czy przycisku kończącego zestawione połączenie – pozostaje klawisz Home.

cc4

Jakość obrazu i dźwięku jest zaskakująco dobra, choć wspierana jest wyłącznie rozdzielczość 640 x 480 pikseli. W sieci lokalnej nie ma też zbytnich opóźnień, więc obraz odtwarzany jest płynnie. W przypadku połączenia 3G też tragedii nie ma choć widać różnicę, nie tylko w czasie trwania inicjowania połączenia.

Kilka słów odnośnie podłączenia przez Internet. Po za wspomnianym wcześniej użyciu konta Google, należy jeszcze skonfigurować przekierowanie portów na routerze. Domyślny port to 6783, ale polecam przekierowanie również portów 6784 i 6785. Jeśli mimo to CamCam nie chce połączyć się do naszego komputera – choć ten ostatni pojawia się na liście wyszukany automatycznie – musimy ręcznie nasze źródło obrazu i dźwięku dodać do listy. Niestety, jeśli nie posiadamy stałego adresu IP zdalny dostęp przez Internet będzie miał charakter tymczasowy…

cc6

Appka ma potencjał i liczę na to, że autorzy dodadzą np. możliwość ciągłego monitoringu przez tandem kamera + Streamer, z czujnikiem ruchu który wyśle do CamCam powiadomienie push. Na chwilę obecną to raczej rozwiązanie do zabawy, choć w specyficznej sytuacji może okazać się bezcenne – tym bardziej, że inicjacja przekazywania obrazu działa nawet wtedy, gdy komputer jest zablokowany – a jeśli skonfigurowaliśmy poprawnie Wake On Lan, to również gdy go zdalnie obudzimy. Ewidentnie programiści traktują CamCam jako hobby, bo appka pozwala na wyświetlenie podpowiedzi dotyczących gestów, których w CamCam brak, a które jak najbardziej funkcjonują w innych programach pod szyldem Splashtop.

cc5

Splashtop CamCam obecnie jest dostępna za darmo, polecam pośpiech tym bardziej, że regularna cena jest zdecydowanie nie adekwatna do możliwości aplikacji.

W kolejnym odcinku zajmiemy się sytuacją odwrotną – zobaczymy, czy możemy wykorzystać kamerę iPhone jako nasze zdalne oko.

Magia retro-gier: Pocket Tanks

Dawno nie opisywałem na lamach applesauce żadnej gry. Między innymi dlatego, że nie za bardzo mam czas by grać, więc trudno sklecić rzetelną recenzję. Jednak po ostatniej wizycie na Pixel Heaven, postanowiłem chwilę „zmarnować” na taki bezproduktywny relaks. I co dziwne, nie sięgnąłem do żadnego z nowych tytułów, kuszących przepiękną oprawą audiowizualną a wybrałem tytuł, w którego pierwowzór grałem namiętnie lata temu na Amidze, konkurując z przyjaciółmi… z przyjaciółkami.

pt1

Wówczas była to gra pod tytułem Scorched Tanks, amigowa wersja Scorched Earth dostępnego na platformę MS-DOS (aczkolwiek korzenie gry – w wersji z interfejsem graficznym – sięgają jeszcze wcześniej, do np. Artillery dla… komputera Apple II!). Mimo prymitywnej grafiki i dźwięków, gra oferowała rewelacyjną zabawę: obszerny arsenał czasem dość niekonwencjonalnej broni, proste zasady, rywalizacja – to wszystko gwarantowało sukces tej pozycji i ochotę by spędzić z nią więcej niż kilka-kilkanaście minut. Grywalność to cecha, o której zapominają autorzy gier dziś. Realizm jest fajny, ale fotograficzne oddanie detali czy wypasione efekty nie wystarczą. Co więcej stare produkcje uruchamiały naszą wyobraźnię, często pojedyńczy piksel na ekranie stanowił konkretny obiekt, przeciwnika i w to się wierzyło.
Ideę przewodnią Scorched Earth/Tanks rozszerzono i zaimplementowało później w takich przebojach jak np. Worms i w pewnym sensie… Angry Birds!

pt6

Wracając do Pocket Tanks, jest to dzieło Michaela P. Welch’a, projektanta amigowego Scorched Tanks, który pod szyldem BlitWise Productions wydał również inne tytuły, w tym rewelacyjny Super DX-Ball. Pocket Tanks dostępne jest obecnie na pecety (Windows, DirectX 3.x lub nowszy), Maczki (OS X 10.3.9 lub nowszy), smartfony i tablety z Androidem, czytniki  Kindle Fire, oraz oczywiście iUrządzenia (iOS 5.x lub nowszy). Poniżej opiszę wersję na tę ostatnią platformę.

pt4

Zasady gry są banalne: wybieramy ręcznie (na przemian z przeciwnikiem) lub losowo zestaw broni i szykujemy się do walki. Program generuje mniej lub nardziej górzysty teren, rozmieszcza czołgi i w kolejnych turach staramy się wysłać nieprzyjaciela w zaświaty. Oczywiście kłaniają się prawa fizyki, więc musimy ustalić kąt lufy czołgu oraz siłę z jaką ma zostać wyrzucony pocisk, tak by dobrać trajektorię gwarantującą trafienie wrogiego czołgu. Aby nie było zbyt łatwo program pozwala na zmianę wielu opcji takich jak: ukształtowanie terenu (wzgórza, doliny, klify, równiny, wybór losowy), siłę wiatru, jego zmienność (dla całej rozgrywki lub nawet pojedyńczej tury), czy wreszcie rozmiar i siłę eksplozji. Można również wyłączyć dostępność wybranych broni oraz kontrolować ustawienia muzyki i dźwięków efektów.

pt2

To co zdecydowanie odróżnia Pocket Tanks od poprzedników to możliwość grania wieloosobowego. Nie tylko możemy zmierzyć się z komputerem ale też z innym graczem na tym samym urządzeniu, na innym urządzeniu z iOS, dostępnym w sieci lokalnej WiFi oraz z dowolnym graczem online – możemy zastartować serwer gdy i zaprosić znajomych.

pt5

Zdecydowanie podnosi do poziom zabawy i chyba jedyną wadą jest to, że na jednej planszy nie można pograć z więcej niż jednym oponentem…

Gra dostępna za darmo (lub w płatnej wersji Deluxe) zawiera ograniczony zestaw broni, który można oczywiście powiększyć dokonując zakupu wewnątrz aplikacji. W sumie do dyspozycji oddano prawie 300 rodzajów broni, jedne bardziej śmieszne inne bardziej zabójcze. Tak czy inaczej na nudę narzekać nie można a mnogość opcji i zmienne warunki gwarantują, że każda tura jest dla czołgisty wyzwaniem.

pt3

Mimo, iż w App Store znajdziecie wiele podobnych gier opartych na tych samych zasadach szczerze polecam właśnie Pocket Tanks, choćby po to byście skupili się na rozgrywce i poczuli retro-klimat.

younity – czyli zdalny dostęp z iOS do dokumentów znajdujących się na innym urządzeniu

Na pewno nie raz zdarzyło się Wam przeklnąć gdy okazało się, że na iPhone lub iPadzie, który zabraliście ze sobą w teren, zabrakło kluczowego dokumentu. Że chcieliście pochwalić się zdjęciem przejacielowi, lub po prostu posłuchać swojego ulubionego utworu. A z racji braku miejsca, albo przez zwykłe zapominalstwo, nie zsynchronizowaliście iGadżetu przed opuszczeniem domu, hm? Co jak co, ale nawet jednostronny dostęp do danych zlokalizowanych na naszych komputerach, możliwy z poziomu urządzeń mobilnych, to przydatna rzecz. Rzecz, niesamowicie sprawnie rozwiązana w projekcie nazwanym younity.

yty3

Już słyszę te głosy, w stylu: „przecież jest Dropbox!”. younity to jednak coś więcej. Według swoich ojców i (być może) matek, ma to być nasza osobista, prywatna chmura. younity działa nie tylko w sieci lokalnej, ale również wykorzystując transmisję GSM (EDGE, 3G, LTE). Zgodnie z informacją od dewelopera, połączenie realizowane jest bezpośrednio między naszym komputerem oraz iUrządzeniem, w związku z czym, żadne dane nie są przechowywane na jakimś zdalnym serwerze. Jest to niewątpliwa zaleta w porównaniu do dysków sieciowych pokroju Dropbox czy One Drive.

yty2

Ale wymaga aby komputer z plikami, do ktorych chcemy się dostać był online. Co więcej, w preferencjach aplikacji na komputerze określamy ścieżki dostępu do folderów, których zawartość ma być zdalnie dostępna.

yty1

Aplikacja younity dla iOS potrafi rozpoznać typy różnych plików multimedialnych i je otworzyć (younity wspiera również AirPlay). Możemy przeglądane dokumenty zdalnie ściągnąć np. na iPhone’a lub udostępnić je innym (zaproszonym przyjaciołom lub kontaktom na Facebooku)! Niestety nie dotyczy to wszystkich rodzajów plików (np. .exe czy .dmg nie są nawet widoczne ani możliwe do wyszukania)

yty4

Szkoda, że do plików znajdujących się na urzadzeniu mobilnym nie można dostać się z poziomu Maca lub peceta.

yty5

PS. Jedyną wadą younity, którą zauważyłem jest fakt, że po każdym uruchomieniu komputera aplikacja odświeża bazę plików, które mają być zdalnie dostępne. Efekt jest taki, że przez jakiś czas dysk „mieli”, co zwłaszcza na starszych i wolniejszych komputerach (jak moje prawie-już-sześcioletnie iMadło) jest nieco upierdliwe.

Zdjęcia z iPhone na Smart TV (i nie tylko)

Jedną z częściej używanych przeze mnie operacji, wspieranych przez technologię AirPlay, jest wyświetlanie zdjęć prosto z iPhone lub iPada, zarówno na TV (dzięki podłączonemu telejabłku) jak i na ekranach komputerów z zainstalowanym oprogramowaniem AirServer. Niby jest Strumień zdjęć, ale preferuję prezentację ad hoc, szybciutko i intuicyjnie, 2-3 tapnięcia paluchem i obraz jawi się na dużym wyświetlaczu.

Rozpieszczony tą maksymalną prostotą i niesamowitą wygodą krzywię się, gdy by dokonać tego samego na innych urządzeniach, konfiguracjach i oprogramowaniu, muszę wykonać kilka dodatkowych kroków. A już skrajnie negatywne emocje, wywołuje u mnie majstrowanie pilotem to telewizora…

Z tego właśnie powodu postanowiłem poszukać jak najbardziej zbliżonego do applowego, rozwiązania pozwalającego wyświetlanie zdjęć na opisywanym tu wcześniej, samsungowym Smart TV.

sit1

Pierwsza appka, która realizuje to zadanie to SwipeIt Remote.

Dostępna w App Store za darmo, wymaga niestety programu uzupełniającego, klienta (również darmowego) o tej samej nazwie – do ściągnięcia bezpośrednio na TV, ze sklepu SamsungApps.

sit2

Po zainstalowaniu aplikacji na obu urządzeniach oraz ich uruchomieniu, „część odbiorcza” na telewizorze generuje pięciocyfrowy kod, służący do sparowania iUrządzenia z TV (oczywiście oba muszą znajdować się w tej samej sieci WiFi…).

sit3

Teraz już tylko wchodzimy do rolki z aparatu, wskazujemy miniaturkę zdjęcia na dole, a następnie palcem „smyramy” fotkę powyżej ruchem wertykalnym ;) wirtualnie wypychając ją z telefonu/tabletu na duży ekran.

sit4

Działa to to, ale wciąż wymaga zbyt wielu operacji, by osiągnąć zamierzony efekt. Dlatego kontynuowałem swoje poszukiwania i natrafiłem na znacznie ciekawszą appkę o nazwie Photos on TV.

potv1

Nie ma potrzeby instalowania żadnego dodatkowego oprogramowania na telewizorze, a po uruchomieniu aplikacji na iPhone widzimy wszystkie dostępne na urządzeniu fotografie (łącznie z udostępnionymi albumami i Strumieniem zdjęć).

potv2

Wskazanie obrazu powoduje wyświetlenie go, wraz z przyciskami odpowiadającymi dostępnym odbiornikom, dostępnym w sieci. Co dzieje się dalej, domyślacie się zapewne ;)

Photos on TV nie jest ograniczony do telewizorów firmy Samsung, niestety nie udało mi się nakłonić testowanej Toshiby do współpracy, mimo faktu, że nazwa tej firmy jest wymieniona w opsie programu. Mimo wszystko polecam Wam ściągnięcie tej appki, nawet jeśli Smart TV macie dopiero w planach, bo Photos on TV, jest dość świeżym programem, dostępnym jeszcze za darmo!




Jak przywołać Spotify dla iOS’a, do porządku?

Zastanawiałem się jak zatytułować ten wpis… Spotify: blaski i cienie? Nieee… Każdy z Was, może znaleźć w tej usłudze i powiązanych z nią aplikacjach jakieś wady i zalety, i nawet największe starania z mojej strony, nie zaowocowałyby wyczerpaniem tematu. Dlatego dziś skupię się na tym, co mi się w Spotify nie podoba.

Konto w serwisie założyłem chyba w dzień polskiej premiery, tak więc korzystam ze Spotify – dość intensywnie – już od dobrego miesiąca. Aplikację desktopową włączyłem zaledwie kilka razy, za to wersje mobilne na iPadzie i iPhone mam uruchomione praktycznie cały czas :) I przede wszystkim do ajoesowego Spotify mam kilka zarzutów:

  1. Jestem przeciwnikiem łączenia usług z kontem na Facebooku, dlatego „od pierwszego wejrzenia” dokonałem rejestracji na witrynie spotify.com. Na szczęście 99% funkcjonalności serwisu pozostaje taka sama, ale np. wyszukiwanie i dodawanie znajomych, korzystających ze streamingu Spotify, bez powiązania konta z Facebookiem, nie jest takie proste. Szczegółowo proces dodawania znajomych opisał smartkid wcześniej tutaj i tutaj. Pięknie, tylko, że opisane sposoby mają zastosowanie wyłącznie w przypadku wersji desktopowej klienta! A co gorsza, znajomy (obserwowany) dodany w Spotify na Maczku (pod Windą pewnie też…), jest widoczny tylko tu. Mimo, że program na iUrządzeniu korzysta z tego samego konta Spotify, lista znajomych będzie świecić pustkami. Być może coś robię źle, czegoś nie wiem. Smartkid potwierdził, że widzi mój nick na liście, w aplikacji na każdej platformie, ale ma Spotify zintegrowane z kontem fejsbukowym, czego ja nie zamierzam robić…
  2. Repertuar. Ogólnie nie jest źle, a dzięki radio można odkryć i przypomnieć sobie wiele fajnych kawałków. Niestety wielu albumów i utworów znanych wykonawców, w serwisie nie ma. Czasem trzeba zmienić kryteria wyszukiwania, a w końcu poszukiwany utwór się znajdzie. Mimo wszystko jest to dziwne, czy może bardziej – irytujące, że dorobek niektórych artystów dostępny jest w Spotify wybiórczo.
  3. „Miejscożerność”. Generalnie, mam problemy z miejscem na iPadzie… Ale póki systemowy komunikat nie zagrzmi, że brak wolnej przestrzeni dyskowej, na przykład by zaktualizować aplikacje, nie zaprzątam sobie tym głowy. Gdy ostatnio taka sytuacja miała miejsce i zacząłem wybierać, z którymi appkami się pożegnać, na liście zainstalowanych zobaczyłem rzecz jasna Spotify. Nic dziwnego, w końcu sam przyłożyłem rękę, a właściwie palec (no w sumie to nawet kilka palców, bo hasło trzeba było wprowadzić… ;)), do tego, że się program na wspomnianej liście znalazł. Mimo wszystko z zaskoczeniem przyjąłem fakt, że dane powiązane z aplikacją, zajmują ponad 700 MB! Moje zdziwienie wynikało z faktu, że nie synchronizuję programu, nie pobieram playlist ani utworów by móc odtwarzać w trybie offline… Rozumiem, że aplikacja na bieżąco musi buforować muzykę, ale sądziłem, iż pamięć podręczna programu jest inteligentnie zarządzana, opróżniana po pewnym czasie, lub np. po wyjściu z aplikacji. Niestety tak nie jest, a przynajmniej nie w przypadku wersji na iOS. Z tego co udało mi się dowiedzieć, to klient dla Androida posiada przycisk „Wyczyść cache”, „Opróżnij pamięć podręczną” czy podobnie brzmiącą opcję. Użytkownikom iPhone, iPada czy iPoda Touch pozostaje – zgodnie z sugestią supportu Spotify – całkowite usunięcie appki i ponowna jej instalacja… Czy to kurde windows, żeby w tak partyzancki sposób rozwiązywać problem? :>

pc0

Teoretycznie iOS sam w sytuacji kryzysowej, czyli braku miejsca, usuwa pliki tymczasowe. Niestety w przypadku aktualizacji appek, to nie działa. Oczywiście nie chciałem reinstalować Spotify, wpisywać na nowo login i hasło.

pc00

Przypomniałem więc sobie o programie PhoneClean, który służy do przeprowadzania zabiegów czyszczących. Aplikacja jest darmowa (dostępna dla Mac/PC) i pozwala nam przeskanować zawartość  pamięci dyskowej iUrządzeń, przejrzenie jakie programy, oraz powiązane z nimi pliki, zajmują najwięcej miejsca oraz bezpieczne ich usunięcie.

pc1

Ustawienia programów, zapamiętane loginy i hasła czy np. zakładki w Safari oraz podobne rzeczy, pozostają nietknięte. Jak dotąd tylko aplikacja Tapatalk 2 sprawiła kłopot – zgubiła informacje o subskrybowanych forach.

pc2

Jak widzicie na załączonych ekranach, PhoneClean potwierdził, że większość plików tymczasowych na moim iPadzie stanowił bufor Spotify. Po usunięciu wszystkich „śmieci”, w końcu mogłem zaktualizować appki, a sekcja Inne, widoczna po wyświetleniu zawartości iPada w iTunes, zmalała drastycznie.

pc3

W ten sposób przynajmniej tymczasowo, i bez konieczności reinstalacji Spotify, odzyskałem cenne miejsce na dyskach iUrządzeń. Polecam!

pc4