W zeszłym tygodniu na Twitterze spotkałem się z ciekawym przypadkiem. Mianowicie, po aktualizacji systemu OS X do wersji 10.10.3, mysz i gładzik zaczęły wciągać energię z baterii niczym przysłowiowy „koń dropsy”. Nowy komplet tracił żywotność w ciągu czterech dni. Dodatkowo kursor skakał po ekranie podobnie jak ma to miejsce w trakcie ekstremalnych obciążeń procesora. Ciekawe prawda?
Moim pierwszym skojarzeniem był problem z usługą odpowiadającą za połączenia Bluetooth. Sam doświadczyłem takiego przypadku. Usługa zawisła obciążając stale procesor co spowodowało oczywiście nadmierne nagrzanie sprzętu i skowyt wiatraków pompujących zimne powietrze. Pomógł wtedy restart usługi będącej sprawcą zamieszania. Tutaj jednak okazało się, że mimo klatkującego kursora, nie pojawiały się żadne nadprogramowe obciążenia dla CPU.
Okazało się, że receptą na ten przypadek była podstawowa operacja, której powinno dokonywać się w momencie, kiedy OS X odmawia posłuszeństwa. Chodzi oczywiście o naprawę uprawnień na dysku. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że ten proces może zaradzić opisywanym problemom, mam jednak potwierdzenie, że wszelkie problemy zniknęły. Jestem jednak wciąż ciekaw, gdzie leżało źródło problemu.
Ciekaw jestem czy podobny przypadek wystąpił u kogokolwiek z Was. Koniecznie dajcie znać w komentarzach. Warto też zapamiętać sposób na jego rozwiązanie. Jest banalny, jednak nie do końca oczywisty.
Legendarna bezproblemowość komputerów z jabłuszkiem nieco straciła ze swojej wiarygodności. Cóż, pora zaakceptować to, że użytkownicy końcowi stali się – często wbrew swojej woli – (beta)testerami. W dużej mierze to nasza własna wina: szybko nudzimy się nowymi zabawkami, oczekujemy przełomowych nowości i poganiamy producentów, by jeszcze szybciej raczyli nas nowościami. Mimo wszystko, zaryzykuję twierdzenie, że za znakomitą większość problemów (zwłaszcza ze softwarem) winny jest element znajdujący się między oparciem krzesła a komputerem. Użytkownik.
Istnieje wiele narzędzi diagnostycznych oraz „naprawiaczy”, zarówno płatnych jak i darmowych. Systemowych i od zewnętrznych deweloperów. Intuicyjnych, z przystępnym GUI oraz tych mało przejrzystych, wymagających sporej wiedzy. Jeśli zdiagnozujemy, że wina leży po stronie sprzętu, zwykle ostatnią deską ratunku jest specjalizowany serwis. Gdy jednak przyczyną są błędy w oprogramowaniu, jego konfiguracji – często da się wyjść z impasu w domowym zaciszu.
W zeszłym roku opisywałem na łamach applesauce narzędzie systemowe sysdiagnose. Uruchamiane w terminalu zwraca wiele informacji przydatnych w namierzeniu źródła problemu. Dziś chciałbym przedstawić prostą alternatywę, małą aplikację powstałą dzięki wspólnemu wysiłkowi członków Apple Support Communities, oraz koordynacji Johna Daniela (EtreSoft) – EtreCheck.
Program pozwala na weryfikację hard- i software naszego komputera, wylistowanie zainstalowanych rozszerzeń, wtyczek, uruchomionych daemonów i agentów ze wskazaniem ich stanu oraz domniemanego źródła potencjalnych problemów.
Wygenerowany raport można skopiować do schowka, a następnie opublikować na forum oczekując pomocy. Jak przyznaje autor, EtreCheck w zasadzie bazuje na terminalowej wersji narzędzia Informacje o systemie. Wartością dodaną jest tu próba identyfikacji ew. problemu poprzez analizę uzyskanych danych.
Jeśli więc staniecie przed wyzwaniem uporania się z humorzastym Makiem, wypróbujcie EtreCheck, być może ten malutki program rzuci światło tam gdzie panuje kompletna ciemność…?
Po premierze OS X Yosemite sporo osób zaczęło korzystać z funkcji odbierania rozmów telefonicznych z poziomu Maca. Funkcja świetna 1 dla osób, które pracując nie chcą się odrywać od ekranu aby odebrać telefon.
Niestety, w momencie kiedy nadchodzi połączenie i Mac zaczyna radośnie dzwonić, jedyne co możemy zrobić to odebrać lub odrzucić rozmowę. Nie ma opcji wyciszenia dźwięku. Oczywiście nie ma jej jedynie w okienku powiadomienia. Co zrobić w takiej sytuacji? Aby wyciszyć dzwonek, należy nacisnąć przycisk wyciszenia dźwięku, który znajduje się na klawiaturze. W tym przypadku, nie zostanie wyciszona głośność systemowa, a jedynie dźwięk powiadomienia o połączeniu.
Warto o tym wiedzieć. Zwłaszcza kiedy musimy „uciszyć” MacBook’a, a nie chcemy odrzucić połączenia. Są sytuacje, kiedy może to zostać źle odebrane przez osobę dzwoniącą. Teraz macie na to rowiązanie.
Przed premierą OS X Yosemite korzystałem namiętnie z Dashboardu. Głównie ze względu na widget, który udostępniał mi informacje dotyczące ruchu na applesauce. Był nim GAget, w swojej poprzedniej odsłonie. W momencie kiedy pojawiło się odświeżone Centrum Powiadomień, ta przestrzeń stała się bezużyteczna i skazana na niebyt. Została ona nawet domyślnie wyłączona w ustawieniach systemu. Nie pozostało mi nic innego jak poszukać alternatywy, która przeniesie te informacje do Centrum Powiadomień.
Okazało się jednak, że twórca mojego ulubionego widgetu pracuje nad nową wersją, która ma rezydować właśnie w Centrum Powiadomień. Niestety prace trwały sporo czasu i pozostawałem 1 bez odpowiedniego narzędzia do szybkiego podglądu statystyk w OS X. Wiem, że to zakrawa na odrobinę lenistwa, ale cóż, tak właśnie było. Na szczęście oczekiwanie się opłaciło. Twórca nie zawiódł mnie nową wersją swojej aplikacji. Zacznijmy jednak od początku.
Konfiguracja GAget sprowadza się do wpisania swoich danych logowania Google i zatwierdzenia dostępu aplikacji do danych gromadzonych przez narzędzie Analytics. Oczywiście, po wykonaniu tych kroków, należy dodać widget do Centrum Powiadomień, w odpowiadającym nam miejscu. W domyślnej postaci wyświetla on nazwę witryny i ilość sesji 2, które danego dnia miały miejsce.
Po kliknięciu widget rozwija się prezentując dodatkowe informacje. GAget oferuje trzy przedziały czasowe dla wyświetlanych danych. Odpowiednio, tydzień, dwa tygodnie i miesiąc. W mojej opinii są to wystarczające opcje. Pamiętajcie, że nie jest to narzędzie analityczne, a jedynie mające na celu zapewnić szybki wgląd w podstawowe informacje.
Po wybraniu odpowiedniego okresu czasu – widget zapamiętuje ten ostatnio wybrany – otrzymujemy wykres dotyczący liczby odwiedzin witryny. Aby uzyskać szczegółowe dane, należy kliknąć na jeden z punktów wykresu. Przynaję, że wolałbym aby działało się to bezpośrednio po najechaniu kursora myszy. Poniżej wykresu dostępne są trzy kategorie danych. Podstawowe statystki strony, lokalizacje z których pochodzą odbiorcy witryny oraz rodzaj urządzeń z jakich korzystają. Myślę, że to aż nadto jak na narzędzie służące serwowaniu podstawowych informacji z Google Analytics.
Wizualnie GAget doskonale wpisuje się w styl Centrum Powiadomień. Podoba mi się forma jaką stworzył autor i kompletnie nie mogę temu widgetowi nic w tej kwestii zarzucić. Minimalizm idzie tu w parze z czytelnością. Dla mnie to podstawa w momencie kiedy potrzebuję szybkiego wglądu w statystyki witryn.
Myślę, że GAget to doskonałe narzędzie dla każdego, kto prowadzi lub opiekuje się stronami www. Szybki wgląd w informacje to podstawa egzystencji Centrum Powiadomień. W mojej codziennej pracy właśnie w takiej funkcji spełnia ono swoją rolę najlepiej. Teraz wzbogacone o podstawowe dane z Google Analytics, zyskało kolejną wartość dodaną. Zdecydowanie polecam!
Mało rzeczy potrafiło przyprawić mnie o taki poziom frustracji, do jakiego doprowadzał mnie wędrujący pomiędzy ekranami Dock. Może nie on sam, a sposób na przemieszczenie go tam, gdzie aktualnie chciałbym go widzieć. Przyznaję, robiłem to z reguły po omacku.
Na szczęście poszedłem po rozum do głowy i sprawdziłem, jak właściwie przenosić go pomiędzy ekranami. Jest to banalnie proste, jednak nie do końca jasne od początku. Oto metoda. Wystarczy umieścić kursor myszy na środku dolnej części ekranu i przesuwać go w dół. Mówiąc najprościej, tak jakbyśmy chcieli schować go pod dolną krawędź ekranu. System właśnie taki gest interpretuje jako przywołanie Docka do danej lokalizacji.
Proste prawda? Mam nadzieję, że przyda się Wam ta wiedza. Być może dla części z Was oczywista, jednak dla sporego grona zbawienna, zwłaszcza w kontekście straconych nerwów. Dajcie znać, kto z Was znał ten sposób, a kogo irytowała niesubordynacja Docka i jego swobodna wędrówka pomiędzy ekranami.
Da przypomnienia, Transloader to genialne rozwiązanie umożliwiające inicjowane zdalnego pobierania plików z Internetu, za pomocą iUrządzeń. Recenzję Transloadera znajdziecie tutaj. Ponieważ autor – Matthias Gansrigler z Eternal Storms Software – nie spoczął na laurach i nie zasypał gruszek w popiele ani innym specyfiku, dziś do naszej dyspozycji otrzymaliśmy nową wersję programu a właściwie programów, bo numerek 2.1 zyskała zarówno aplikacja dla systemu iOS, jak i odwalający „brudną robotę” program dla OS X. Jakie korzyści przynosi upgrade?
Wersja Transloadera dla iOS 8 zyskała:
rozszerzenie przeglądarki (Action Extension), dzięki któremu można teraz dodać łącze do pliku, który chcemy pobrać zdalnie na Macu, bez opuszczania mobilnego Safari!
widget w Centrum powiadomień informujący o aktualnym stanie zleconych pobrań.
Wersja Transloadera dla OS X Yosemite zyskała:
wsparcie dla systemu powiadomień Push, użytkownik jest powiadamiany niezwłocznie o zakończeniu pobierania pliku lub wystąpieniu błędu,
optymalizację dla nowego systemu oraz śliczny interfejs przystosowany do pracy z jasnym i ciemnym paskiem menu (Light and Dark mode).
Przy okazji wprowadzenia nowej wersji, Transloader dla OS X jest do kupienia przez ograniczony czas w promocyjnej cenie: €1.99 (normalnie €5.99). Transloader dla iOS dostępny jest w App Store za darmo.
Krótkie wideo prezentujące nową wersję programu:
Oraz rozszerzenie przeglądarki w użyciu:
Dla obecnych użytkowników Transloadera upgrade jest oczywiście darmowy! :)
Eternal Storms Software stoi za wieloma innymi, sprytnymi i świetnie napisanymi programami. Na applesauce zrecenzowaliśmy większość z nich, m.in.:
flickery – desktopowy klient serwisu flickr dla systemu OS X,
Yoink – narzędzie wykorzystujące „metodę przeciągnij i upuść” do przenoszenia plików, zwiększające produktywność użytkownika w systemie OS X,
ScreenFloat – wygodna aplikacja do robienia zrzutów ekranowych, a przy okazji genialny menadżer ułatwiający zapanowanie nad wykonanymi „scrinszotami” (również dla OS X).
Aktualizacja!
Dzięki wspaniałomyślności autora, mam dla Was trzy kody na Transloader dla OS X. Teraz najważniejsze: czy szczęśliwców wybrać pośród osób komentujących niniejszy wpis, czy jednak wolicie bym kody rozdał podczas „wyścigu szczurów” na Twitterze lub Facebooku, na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”?
We wrześniu recenzowałem na łamach applesauce bardzo przydatną aplikację dla OS X pod nazwą Denied – Skip Terrible Music. Dla przypomnienia: służy ona do omijania odgrywanych przez Spotify utworów, które zaburzają nasze muzyczne feng shui. A tworzenie kryteriów selekcji jest bardzo proste i efektywne. Mimo, że nie jestem już redaktorem bloga w pełnym wymiarze, czuję się w obowiązku poinformować czytelników o uaktualnieniach opisywanych przeze mnie aplikacji.
Od czasu recenzji, Denied zyskało wiele nowych udoskonaleń. Obecna wersja 1.2 potrafi:
obsługiwać poza Spotify również następujące programy: iTunes oraz Rdio!
pomijać utwory zawierające wulgarne teksty,
przeskakiwać utwory odtwarzane w ciągu ostatnich godzin, po to by uniknąć wielokrotnych powtórzeń,
wyświetlać informacje na temat aktualnie odtwarzanego kawałka wraz z okładką albumu/singla,
przyjąć nową regułę (kryterium) bezpośrednio w oknie informacyjnym Now playing (Teraz odtwarzane).
Program kosztuje w Mac App Store zaledwie €3,59. Jeśli informacje z naszej recenzji nie zaspokoją waszego apetytu na bliższe poznanie Denied, zapraszam na stronę programu i przypominam, że autor udostępnia wersję testową.
W tej części mieliśmy zająć się tworzeniem kont zdalnego dostępu do SFTP dla wielu użytkowników, w oparciu o skrypt automatyzujący i uwalniający nas od wielokrotnego modyfikowania pliku sshd_config.
Niestety, z racji braku czasu, nadmiaru innych obowiązków i tematów, wpisu tego nie udało mi się doprowadzić do zadowalającego stanu. Dlatego poniżej załączam skrypt, który przygotowałem wcześniej. Uprzedzam lojalnie, że to wersja rozwojowa, zawierająca błędy i nie wszystko działa jak należy. Postanowiłem jednak udostępnić go wam z nadzieją, że ktoś z czytelników znajdzie motywację, by go poprawić i z powodzeniem używać na swoim komputerze. Przypuszczam, że istnieją spore szanse, że nastąpi to szybciej niż ja tego dokonam :)
echo "Utworzony został użytkownik #$USERID: $USERNAME ($FULLNAME) w grupie Zdalni z uprawnieniami do łączenia z serwerem SFTP"
Powyższy skrypt wymaga również jednorazowej modyfikacji pliku sshd_config:
#Subsystem sftp /usr/libexec/sftp-server Subsystem sftp internal-sftp Match Group Zdalni X11Forwarding no AllowTcpForwarding no ForceCommand internal-sftp ChrootDirectory /chroot/%u
Jednym z filmów obejrzanych w odległej przeszłości, który zaszczepił we mnie zainteresowanie technologiami komputerowymi jest produkcja z 1983 roku pod tytułem: Gry wojenne. Scena w której młody Matthew Broderick łączy się do szkolnego systemu archaicznym modemem, by zmienić oceny swojej swojej dziewczyny i jej tym zaimponować, pobudzała moją wyobraźnie jak mało co :)
Jednak elementem, który zapadł na pamięć dużo bardziej i na znacznie dłużej, był obraz wielkiego ekranu w pomieszczeniach Pentagonu, wyświetlający symulowane działania wojenne, ilustrujący przebieg wojny nuklearnej między wrogimi mocarstwami: USA i (wtedy jeszcze) ZSRR.
Koncept III wojny światowej, opartej na wykorzystaniu broni jądrowej został użyty w wielu grach, często poszerzony o post-apokaliptyczne wizje. Na mnie największe wrażenie wywołała gra na komputery Amiga, pod nazwą: Global Thermonuclear Warfare. Wydana w 1994 roku, dość wiernie oddawała klimat filmu Gry wojenne.
Sporo później, bo w 2006 roku studio Introversion software wydało na platformie Steam (na pecety – wtedy jeszcze na makówki jej nie było) grę DEFCON, która stanowi obecnie chyba najlepszą strategię poruszającą temat zagłady w termonuklearnej katastrofie. Wersją dla komputerów Mac zajęło się Ambrosia Software.
Ja zakupiłem DEFCON jakiś czas temu w sklepie GOG. Nie dość, że dostępna jest za marne grosze, to jeszcze nabywamy licencje na trzy (Mac, Windows, Linux) platformy. Dodatkowy otrzymujemy gratisy w postaci ścieżki dźwiękowej, plakatu, zdjęć deweloperów i innych grafik. Zdecydowanie polecam!
Gra jest według mnie rewelacyjna i to pod każdym względem. Zarówno wykonanie graficzne i dźwiękowe stoi na najwyższym poziomie (podobnie zresztą jak w innym świetnym produkcie tego samego zespołu – Uplink) i idealnie oddaje klimat. Trzeba również uczciwie przyznać, że zasób możliwości jest ogromny, a co za tym idzie również poziom trudności gry dość wysoki, zdecydowanie wyższy niż w amigowym pierwowzorze.
Autorzy dostarczają dość przystępnie napisany i wyczerpujący podręcznik, natomiast sama gra oferuje 7-częściowy trening, którego ukończenie zdecydowanie ułatwia opanowanie podstaw kontroli i zasad, którymi rządzi się rozgrywka. A trzeba przyznać, że DEFCON oferuje wiele scenariuszy gry.
Do wyboru mamy następujące tryby:
Domyślny (Default) – proste zasady: wygrywa gracz, który zniszczy większą liczbę miast przeciwnika. Najwolniejsza wymagana prędkość gry,
Biurowy (Office mode) – gra odbywa się w całkowitej ciszy, w czasie rzeczywistym. Trwa maksymalnie 6 godzin, a dwukrotne wciśnięcie klawisza Esc ukrywa okno gry, by nie nakrył nas szef lub szefowa :)
Wielki Świat (Bigworld) – świat staje się dwukrotnie większy dzięki zmniejszeniu rozmiarów jednostek, zmniejszeniu zasięgu broni oraz zmniejszeniu zasięgu radaru. Również czas płynie dwukrotnie wolniej,
Szybki (Speed DEFCON) – rozgrywka trwa kwadrans, gra odbywa się z maksymalną szybkością, brak możliwości zatrzymania (pauzy),
Dyplomacja (Diplomacy) – wszyscy gracze zaczynają jako członkowie Zielonego Przymierza (Green Alliance) i dzielą zasięg radarów. Punktacja odbywa się w trybie Niedobitek (Survivor), wymagana minimalna ilość graczy: 3,
Turniej (Tournament) – standardowe zasady, graczom przydzielone są losowo wybrane terytoria,
Własny (Custom) – zasady gry określone przez graczy w opcjach zaawansowanych (Advanced Options).
Punktacja w grze zależy od wybranego trybu i wygląda następująco:
Domyślna (Default) – 2 punkty za każde unicestwienie wroga, odejmowany 1 punkt za nieudolną obronę własnego terytorium,
Ludobójstwo (Genocide) – 1 punkt za każdorazową eliminację jednostki wroga,
Niedobitek (Survivor) – wszyscy gracze zaczynają z kredytem 100 punktów, każdy ocalony to zachowany 1 punkt, wynik podlega dekrementacji.
Do dyspozycji otrzymujemy pokaźny arsenał uzbrojenia:
Instalacje naziemne (Ground installations):
radar (Radar Dish) – komentarz zbyteczny,
baza lotnicza (Airbase) – każda zawiera 5 bombowców, 5 myśliwców oraz 10 rakiet balistycznych krótkiego zasięgu (SRBM), które są ładowane na bombowce,
silos (Missile Silo) – oferuje dwa tryby operacyjne: Wyrzutnia głowic nuklearnych (Launch mode) oraz Obrona przeciwlotnicza/przeciwrakietowa (Defensive mode). Zmiana trybu wymaga czasu, w trakcie którego silos jest nieaktywny. Przełączenie w tryb Wyrzutni pozbawia silos obrony i powoduje, że jego pozycja staje się widoczna dla przeciwników. Wyposażenie silosa to 10 głowic jądrowych dalekiego zasięgu (LRBM). Trzy trafienia silosa powodują jego całkowite zniszczenie.
Marynarka wojenna (Navy units):
transportowiec (Carrier) – na pokładzie ma 5 myśliwców, 2 bombowce i 6 rakiet krótkiego zasięgu. Potrafi wysłać ładunki głębinowe w celu zniszczenia łodzi podwodnych wroga znajdujących się z bliskim sąsiedztwie,
okręt wojenny (Battleship) – wyłącznie konwencjonalna broń. Wysoka skuteczność przeciw innym jednostkom morskim i powietrznym.
łódź podwodna (Submarine) – uzbrojenie: 5 rakiet balistycznych średniego zasięgu. Wymagaja wynurzenia w celu odpalenia rakiet. Może operować w dwóch trybach sonaru: aktywnym – umożliwiające wykrycie wrogich jednostek, oraz pasywnym – pozwalającym na prześliźnięcie się między łodziami przeciwnika bez narażenia na wykrycie.
Siły powietrzne (Air Forces):
myśliwiec (Fighter) – skuteczny w walce z innymi myśliwcami i bombowcami oraz do rekonesansu po terytorium wroga w celu zdemaskowania pozycji instalacji. Wraca do najbliższej bazy lotniczej po wykonanym zadaniu, jeśli zabraknie paliwa – ulega rozbiciu.
bombowiec (Bomber) – może przetransportować na dużą odległość jedną rakietę balistyczną krótkiego zasięgu. Efektywny w starciu z jednostkami marynarki wojennej. Powolny i łatwy do zestrzelenia przez myśliwiec.
głowica jądrowa (Nuclear Missile) – każda głowica/rakieta posiada ten sam ładunek ale różny zasięg: krótki (SRBM), średni (MRBM) i daleki (LRBM).
Sporo tego, prawda? :) Dodam jeszcze, że w DEFCON można grać zarówno z komputerem jak i rzeczywistym przeciwnikiem, dzięki opcji gry w sieci. Da się zagrać zarówno w sieci lokalnej jak i przez Internet. Oraz przyglądać się rozgrywce jako „widz” (Spectator). Oczywiście w takim przypadku możliwa jest również komunikacja z innymi graczami (chat).
Opcji konfiguracji DEFCON jest niemało – jak przystało na porządną strategię, np.: tryb pełnoekranowy lub w oknie, zmiana jakości grafiki, dźwięku i sterowania, zmiana nazwy drużyny i koloru jednostek, itp.
Zanim przystąpicie do zabawy, warto wyjaśnić co w ogóle oznacza DEFCON? Otóż to skrót od DEFence CONdition, czyli stopnia gotowości obrony, który może przyjąć pięć różnych poziomów:
5 – brak wrogich działań, można bezpiecznie i swobodnie poruszać się po wodach międzynarodowych.
4 – radary skanują obszar w zasięgu i dostarczają informacji na temat jednostek nieprzyjaciela w pobliżu.
3 – nie można zmieniać pozycji własnych jednostek, możliwe potyczki z siłami powietrznymi i morskimi wroga.
2 – intensyfikacja agresywnych ataków i innych wrogich działań.
1 – możliwość przeprowadzenia ataku jądrowego.
Ja wracam do gry, a i wam – o ile dotrwaliście do tego miejsca artykułu – życzę pokonania wroga, nim on pierwszy to zrobi! Reasumując: (oj, zabrzmi to skrajnie niehumanitarnie…) życzę milionów ofiar, byle nie waszych!
Jak wiecie, uwielbiam technologię AirPlay i obserwuję bacznie zarówno nowe produkty (sprzętowe jak i programowe) jak i ich uaktualnienia. Dawno temu, przy okazji opisywania wrażeń świeżo po nabyciu Apple TV, jeden z wpisów dedykowany poszerzeniu możliwości tele-jabłka zawierał informacje o świetnej aplikacji dostępnej dla komputerów pracujących pod systemami OS X oraz Windows – AirParrot. Dla przypomnienia, to rozwiązanie umożliwiające mirroring obrazu i dźwięku z komputera na odbiornikach AirPlay. AirParrot powstał wcześniej, niż Apple umożliwiło klonowanie audio/wideo użytkownikom nowszych Maczków z systemem Mountain Lion.
Dosłownie kilka dni temu autorzy, czyli Squirrels LLC, udostępnili kolejną odsłonę swojej chyba najlepszej aplikacji w całym portfolio, czyli AirParrot 2. Jakie zmiany zaszły w najnowszej wersji?
Wachlarz usprawnień jest naprawdę imponujący:
klonowanie obrazu i dźwięku do przystawki Chromecast,
strumieniowanie plików wideo metodą przeciągnij i upuść (nie trzeba już klonować całego ekranu z filmem w trybie pełnoekranowym, ani okna odtwarzacza, AirParrot 2 sam zajmuje się ew. konwersją i przesyłaniem),
strumieniowanie plików muzycznych, również w formatach bezstratnych (drag&drop – jak wyżej),
mirroring wyłącznie ścieżki dźwiękowej (na PC z Windows do tej pory AirParrot tego nie potrafił, w odróżnieniu od recenzowanego na applesauce alternatywnego programu: AirMyPC),
możliwość podłączenia do wielu odbiorników! (czyli można jednocześnie wysyłać materiał do Apple TV, Chromecasta oraz głośników bezprzewodowych AirPlay),
funkcja Quick Connect™ (umożliwia połączenie z oprogramowaniem Reflector, oraz bezpośrednie podłączenie do odbiorników po adresie IP),
wykrywanie urządzeń za pośrednictwem Bluetooth (Apple TV 3 Gen. – przydaje się w sieciach, które z racji zastosowanych urządzeń, nie obsługują protokołów Bonjour czy mDNS),
wsparcie dla dźwięku w jakości Surround (jeśli np. podłączymy Apple TV do zestwu audio/kina domowego z dźwiękiem przestrzennym 5.1),
wsparcie dla wielu formatów audio i wideo (brak szczegółowej listy oraz informacji n/t obsługi wyświetlania napisów…),
wsparcie dla sprzętowego pilota (niestety nie wiem, czy dotyczy to wyłącznie pilota od Apple TV, czy również pilotów od innych odbiorników AirPlay),
lista ostatnio podłączanych urządzeń ułatwiająca szybko ponowny wybór odbiorników,
możliwość zapauzowania mirroringu bez zerwania połączenia,
Uważam, że teraz AirParrot stanowi jeszcze bardziej atrakcyjną opcję, niż wbudowane klonowanie AirPlay. Nie dość, że wspiera również starsze komputery Mac, posiada wersję dla Windowsa a nawet dla Chrome OS!, to pozwala nie tylko na mirroring całego ekranu ale przede wszystkim okna wybranej aplikacji. A dzięki wyżej wymienionym zmianom wygoda, kompleksowość i uniwersalność tego rozwiązania nie ma sobie równych!
Obecni posiadacze AirParrot w starszej wersji mogą dokonać płatnego upgrade w niższej cenie, dzięki skorzystaniu z kodu rabatowego AP2UPGRADE. Niestety oferta ta jest ograniczona czasowo i kończy się już jutro, tj. 26 listopada b.r.
Dla nowych użytkowników ceny kształtują się następująco: