Artykuły

Siri po polsku coraz bliżej?

Siri_icon

Aktualnie nie potrafię sobie wyobrazić korzystania z mojego iPhone’a bez aktywnej funkcji dyktowania. Jakość jej działania zaskoczyła mnie nad wyraz pozytywnie i ciężko wypowiadać się na jej temat inaczej niż pozytywnie. Co ciekawe do działania wymaga aktywnej Siri. To spowodowało, że w mojej głowie zaczęła kłębić się pewna myśl. Czy Siri w naszym rodzimym języku jest bliżej niż może nam się wydawać?

Rozpoznawanie naszej mowy wymaga połączenia z Internetem. To co mówimy jest analizowane przez serwery Apple i na bieżąco wpisywane i korygowane. Co ciekawe w pierwszym momencie tekst wpisany przez narzędzie może posiadać sporo błędów związanych ze złym zrozumieniem naszych słów, jednak po zakończeniu dyktowania urządzenie sprawdza całość – najprawdopodobniej weryfikując treść z serwerami – po czym koryguje niepoprawne wyrażenia. Jak już wspomniałem, efekty działania tego mechanizmu prezentują świetną jakość. Być może tylko mi się wydaje, jednak sądzę że z biegiem czasu działanie dyktowania staje się coraz sprawniejsze.

Tutaj pojawia się główny powód powstania niniejszego tekstu. Apple ewidentnie uczy się rozpoznawania naszego pięknego języka. Jeżeli Siri ma w przyszłości przemówić do nas w języku polskim i jednocześnie rozumieć czego od niej oczekujemy to trudno wyobrazić sobie lepszy sposób nauki. Można przyjąć, że my sami wciąż ulepszamy ten mechanizm. Nie jest przecież trudnością wprowadzenia technologii, która po zakończeniu dyktowania sprawdza jakie poprawki wprowadzamy z klawiatury. W ten sposób łatwo znaleźć najczęstsze pomyłki, z jakimi boryka się mechanizm rozpoznawania mowy.

ios_Siri

Wiem, gdybam. Mam jednak szczerą nadzieję, że dokładnie to miało na celu Apple udostępniając nam funkcję dyktowania. Sam fakt, że nie otrzymaliśmy możliwości uruchomienia tej funkcji niezależnie od Siri daje do zrozumienia, że jest to nierozerwalny duet. Najwyraźniej samo dyktowanie nie jest funkcją, która docelowo ma być udostępniona użytkownikom. Nie ma Siri, nie ma dyktowania. Proste? Nie bardzo. Bo tak naprawdę jeżeli to właśnie Siri jest potrzebna do dyktowania, to powinna nam pozwolić – przynajmniej przy aktualnych ograniczeniach – komunikować się z nią w języku angielskim, a w momencie potrzeby dyktowania słuchać tego co mamy do powiedzenia w języku polskim.

Mam szczerą nadzieję, że moje przypuszczenia są prawdziwe. Wierzę w to, że uruchomienie dyktowania, to ostatnie przymiarki do pełnoprawnego asystenta głosowego porozumiewającego się z nami w ojczystym języku. Nie spodziewam się jednak tej nowości przed premierą iOS 9. Apple się nie śpieszy i do momentu kiedy wiąże się to z jakością usług, ciężko mieć im to za złe. Trzymam kciuki.

Ciekaw jestem Waszych wrażeń korzystania z funkcji dyktowania. Korzystacie, czy może wolicie klasyczne pisanie? A może telefon nie radzi sobie z Waszą dykcją? Koniecznie dajcie znać w komentarzach.

Legendarni Sadownicy – wywiad z Grzegorzem Grosskreutzem

gg

Kontynuujemy cykl “wywiad miesiąca”, dziś przedstawiamy sylwetkę kolejnego sadownika zasłużonego w popularyzacji platformy Apple w naszej piękniej krainie nad Wisłą. O swoich dokonaniach opowie Grzegorz Grosskreutz, który przyjął nasze zaproszenie i zdecydował obnażyć kulisy powstawania polskiej wersji systemu Mac OS.

lineart

Marek Telecki (MT): Witaj Grzesiu, dziękuję Ci za gotowość podzielenia się z czytelnikami Applesauce faktami z Twojej przeszłości związanej z Apple.

Grzegorz Grosskreutz (GG): Dzień dobry.

MT: Jak to się w ogóle zaczęło? Jak trafiłeś do ekipy zajmującej się zaszczepieniem platformy z nadgryzionym jabłuszkiem w Polsce?

GG: Jako pracownik spółki Weltinex zostałem poproszony przez Bogdana Jędrzejczyka, o skonfigurowanie stanowiska DTP opartego właśnie na Macintoshu, które miało m.in. umożliwić profesjonalne przygotowanie i wydruk tekstu.

MT: A jak zostałeś członkiem grupy zajmującej się tłumaczeniem systemu Mac OS na język polski? Bo to zdaje się było najważniejsze z Twoich zadań wówczas.

GG: Jednym w formalnych wymogów Apple, koniecznych do zrealizowania by w ogóle można było oficjalnie wprowadzić komputery Apple do Polski było przetłumaczenie systemu operacyjnego. Tłumaczenie to robiłem wspólnie z Mariuszem Kordasem i było realizowane z jednej strony pod kierunkiem Apple określającego ramy, dotyczące zachowania spójności wyglądu, pozycjonowania i wielkości przycisków, bo to nie było obojętne. Które przyciski, jakich wymiarów, w jakiej odległości od siebie, to wszystko było określone przez Apple. Z drugiej strony nadzór nad tłumaczeniem sprawowali Andrzej Teleżyński i Kuba Tatarkiewicz – od strony czysto polonistycznej. Chodziło m.in. o kwestię by nie używać określeń typowo slangowych bądź zapożyczonych, typu reset czy restart. Była więc mowa o wznowieniu komputera, uruchomieniu komputera, zerowaniu pracy. Staraliśmy się dopasować określenia stricte polskie a unikaliśmy nazw typowo wziętych ze slangu informatycznego.

witamy2

MT: Co prawda w tamtym czasie komputery nie były tak powszechne jak teraz, ale nawet wtedy w naszym języku funkcjonowały już pewne określenia, czy je również zastępowaliście bardziej poprawnymi?

GG: Dokładnie tak. Taki przykład: wówczas na pecetach, zresztą teraz również, stosuje się określenia “klikać, kliknąć” do nazwania operacji użycia klawiszy myszy na obiekcie. My zdecydowaliśmy się nie używać tego powszechnego określenia z tego powodu, że Kuba czy Andrzej wyczaili, że pojęcie “klikać” ma już swoje znaczenie w języku polskim. Mianowicie gdzieś w Polsce, chyba na Podlasiu funkcjonował zwyczaj „klikania na wiosnę” – taki obrzęd podobny do topienia Marzanny. W związku z tym, to “klikanie” miało już w naszym rodzimym języku uzasadniony sens, więc po wspólnych dyskusjach zdecydowaliśmy się zastąpić to “pukaniem”. Bo przecież w okno się puka.

MT: No akurat dziś określenie “pukać”, zwłaszcza… kogoś, też ma zdecydowanie inne nieformalne znaczenie :)

GG: Owszem [hahaha]. Podobny problem był z nieszczęsnym “cancelem”. Czy definiować to jako “anuluj” czy jako “poniechaj”? Wywiązała się wtedy zażarta dyskusja, bo “anuluj” oznacza anulowanie tego co już istnieje a wybranie tej opcji nie usuwało tego co już było – bo to zostawało, tylko wprowadzone zmiany. Więc zostało “poniechaj” jako określenie opisujące poniechanie wprowadzenia modyfikacji, i zostawienie tego co było zrobione wcześniej. Tak właśnie to wtedy tłumaczyliśmy. Z tego co pamiętam to zdaje się żona Andrzeja Teleżyńskiego była polonistką i została w dużej mierze takim naszym konsultantem, od strony polonistycznej. Więc te problematyczne określenia polskie były formalnie narzucone przez Andrzeja i Kubę, którzy notabene mieli wcześniejsze doświadczenie, bo sami amatorsko przetłumaczyli dla siebie system Mac OS 6. My się na nim bezpośrednio nie wzorowaliśmy, zresztą w wersji 7, która była naszym zadaniem, tych wyrażeń do przetłumaczenia było kilkakrotnie więcej i różnych od tych użytych w starszej wersji… To co sprawiało największy problem translatorski to fakt, że język polski jest językiem bardzo specyficznym. Ma dłuższe zdania, dłuższe teksty aniżeli w angielskim. W związku z tym te wszystkie teksty oryginalne musiały po tłumaczeniu być przebudowywane, skracane z zachowaniem sensu przekazu, itd. Kolejna rzecz, która komplikowała tłumaczenie to fakt, że w języku polskim poza liczbą pojedynczą i mnogą występuje również liczba podwójna, np. jedno okno, dwa okna ale pięć okien. I tutaj nie dało się bardzo często po prostu przetłumaczyć tego jeden w jeden, tylko wymagało to stosowania pewnych sztuczek. I w związku z tym niektóre teksty mogły nie brzmieć w pełni po polsku. Ostatnia rzecz, która wydłużała cały proces i spędzała nam sen z powiek to był sposób konstruowania komunikatów Findera w j. angielskim. Finder miał bardzo wiele komunikatów podzielonych na dwa-trzy teksty, które były składane w jeden łańcuch, wykorzystany w danym komunikacie. Wybrane części były wykorzystane w innych komunikatach. I przez to, aby “zuniwersalizować” te teksty, trzeba było wykonywać wiele prób, aby finalne komunikaty były zrozumiałe dla Polaka a z drugiej strony nie powodowały jakichś błędów. Nie raz w trakcie tych operacji system się po prostu wysypywał, zwłaszcza gdy przypadkiem skasowaliśmy jakieś znaki sterujące. Tak więc w naszej gestii było dopilnowanie tego.

otworz

MT: No właśnie, bo chciałem też spytać wcześniej czy to, że Wy sami tłumaczyliście oprogramowanie a nie było to zlecone lingwistom, zawodowym tłumaczom wynikało z oszczędności, braku zaufania do tych ostatnich czy z powodu wymagań technicznych – w sensie umiejętności osadzania tłumaczeń w systemie?

GG: Tłumaczenie dokumentacji było zlecane firmom zewnętrznym zajmującym się tłumaczeniami, natomiast my otrzymaliśmy od Apple narzędzie, które umożliwiało wygenerowanie wszystkich możliwych komunikatów Findera. Oczywiście nie było to generowanie łańcuchów w postaci wydruku, tylko wciskając klawisz na klawiaturze kolejno pojawiały się łańcuchy tekstowe. Po wkompilowaniu tłumaczeń, kolejno w ten sposób sprawdzaliśmy ich poprawność. Byśmy mogli rozpocząć w ogóle pracę nad tłumaczenie odbyliśmy dwa wyjazdy do siedziby Apple w… Paryżu. Pierwszy wyjazd, zaraz na początku naszej pracy, to było szkolenie, na którym przedstawili nam formalne reguły, które musieliśmy przestrzegać przy tworzeniu tego spolszczonego oprogramowania. Drugie spotkanie odbyło się w grudniu 1991 roku i było kończącym i weryfikującym tłumaczenie. Z tym kończeniem to było też różnie, bo kraje zachodnie, posługujące się językami podobnymi do angielskiego – zwłaszcza jeśli chodzi o gramatykę, miały znacznie mniej problemów i byli gotowi wcześniej (choć i wcześniej od nas tłumaczenia zaczynali). Myśmy kończyli w grudniu, ale z tego co pamiętam, to np. Rosjanie byli jeszcze daleko w krzakach. Na ew. skrócenie lub wydłużenie procesu miały wpływ również przepisy państw, które ułatwiały bądź komplikowały tłumaczenie. Pamiętam, jak byłem też na spotkaniu poświęconemu tłumaczeniu programu księgowego Maconomy, polska księgowa chciała mieć wz-tkę po polsku, złotówki jako walutę, itp., no bo taki jest polski wymóg ustawy o rachunkowości. Był wtedy na spotkaniu Szwajcar, który powiedział: “a po co? Ja mogę złożyć w urzędzie skarbowym deklarację, że będę rozliczać się w dolarach i już”. Tak więc różnych problemów wynikających nie tylko ze specyfiki języka ale i przepisów, było sporo i musiały zostać uwzględnione.

MT: Czy pamiętasz jakieś zabawne sytuacje podczas pracy nad tłumaczeniem?

GG: Owszem. Taka śmieszna sytuacja wystąpiła kiedy tłumaczyłem tablicę kontrolną QuickTime. Oprócz elementów kontrolnych był tam też taki suwak, który trzeba było przesunąć aby coś tam zmienić, głośność, czy jasność, nie pamiętam już, zresztą nie ważne. I tam, gdy się najechało myszką na ten suwak, pokazywał się dymek z tekstem, który po angielsku brzmiał: “Slide me Baby” – czyli tłumacząc łeb w łeb na j. polski: “posuń mnie Kochanie” [hahaha]. Trzeba było z tego wybrnąć, już nie pamiętam jak, ale jakoś to przetłumaczyłem.

Inna sprawa: etykiety. Etykiety (Labels) miały w menu standardowo zdefiniowane nazwy. W tablicy kontrolnej Etykiety, można było te nazwy zmienić na inne, własne, ale można było je też skasować. W tym momencie, jeżeli się je całkowicie usunęło, w menu nie tylko były piktogramy z wzorkami (czy kolorami w późniejszych wersjach) ale zamiast pustych pól, w miejsce brakujących tekstów pojawiało się imię jakiegoś programisty w Apple. Tzn. każda z liter jego imienia była przy każdej z etykiet i czytana w pionie z góry do dołu dawała jego imię. Myśmy wymyślili, że w polskiej wersji będzie to imię Mariusz, bo odpowiadało ilością liter i każda z liter była inna.

Zresztą nawet nazwy naszych firm, tj. Sad i MadLand były dość kontrowersyjne. Bo Sad w angielskim oznacza przecież “smutny”, a w naszym języku chodziło o sad jabłek. Natomiast MadLand to “szalona kraina”, z tym, że określenie “szalony” ma w języku angielskim dwie formy: “crazy” – posiadającą pozytywny wydźwięk oraz “mad” – której bliżej to choroby psychicznej…

MT: Ile czasu zajęła Wam praca nad tłumaczeniem do momentu akceptacji przez Apple?

GG: Myśmy zaczynali tłumaczenie od 1 lipca, ale dopiero w sierpniu byliśmy na pierwszym szkoleniu Apple, po którym faktycznie gdzieś w połowie sierpnia zaczęła się praca na poważnie. Na poważnie w sensie, że już znaliśmy te reguły i dostaliśmy niezbędne narzędzia. Przetłumaczone wszystko mieliśmy w październiku, natomiast do grudnia to było już testowanie, sprawdzanie gdzie jeszcze należy wprowadzić poprawki. Oczywiście błędów się pojawiało multum. W pierwszym tygodniu grudnia było zamknięcie tego tłumaczenia, podczas drugiej wizyty w Apple. Podejrzewam, że do końca roku gotowe były też tłumaczenia dokumentacji i od początku nowego roku Apple dysponowało już kompletnym polskim systemem.

MT: Czy mieliście dostęp do kodów źródłowych systemu Mac OS?

GG: Nie, narzędzie otrzymane od Apple pozwalało wyświetlić teksty systemowe po wskazaniu w nim pliku Findera, były tam dwie kolumny, wersja angielska i tłumaczenie. W sumie to dobrze, że właśnie dostępu do kodu nie mieliśmy, bo dzięki temu uniknęliśmy wielu problemów ze stabilnością oprogramowania. Kod to wiadomo krzaczki, i nie byłoby wtedy trudno o nieumyślne, przypadkowe wprowadzenie błędów, usunięcie istotnych znaków, spowodowanie nieodwracalnych zmian.

sad_mac

MT: A czy mając dostęp do wszystkich tekstów, łańcuchów znakowych występujących w systemie, znaliście np. ukryte w nim niespodzianki, Easter Eggs?

GG: Powiem tak, bardzo często mieliśmy sytuację, że był jakiś tekst, którego przeznaczenia kompletnie nie znaliśmy, nie wiedzieliśmy do czego kurde to przypiąć? Czy do tego czy tu, czy tam… Nie wiedzieliśmy po prostu w którym momencie on się pojawia. W końcu jednak udawało się nam to umiejscowić, znaleźć kontekst, bo od kontekstu właśnie zależało jak dany tekst przetłumaczyć. Nie ukrywam, że dwa identycznie brzmiące w oryginale łańcuchy tekstowe, pojawiały się w całkowicie odmiennych sytuacjach, i wymagały odmiennego tłumaczenia na j. polski, bo kontekst był inny, a przy komunikatach składanych z różnych części dodatkowo musiało to pasować do siebie.

MT: Czy byłeś oficjalnie zatrudniony w Sadzie?

GG: To wyglądało trochę inaczej. Gdy skończyłem tłumaczenie systemu, myśmy skończyli jak już mówiłem w grudniu 1991 roku, to Bogdan Jędrzejczyk skłonił nas do tego, by założyć swoją firmę lokalizacyjną. Założyliśmy z Mariuszem Kordasem i Markiem Piórkowskim firmę LoMac. Pracowałem z nimi w sumie jakieś 7 miesięcy. Będąc pracownikiem MadLandu wziąłem urlop bezpłatny i pracowałem w Sadzie nad tłumaczeniem Maconomy. Dzięki doświadczeniu w lokalizowaniu systemu operacyjnego nabrałem takiej wprawy, że ten duński program przetłumaczyłem sam w dwa tygodnie. Natomiast problem był z dokumentacją, która liczyła około tysiąca stron. Oczywiście nie tłumaczyłem jej sam, zatrudniałem innych tłumaczy, ale koordynowałem tę pracę, i zbierałem wszystko “do kupy”, poprawiałem itp. To trwało już długo, ponad pół roku, z tego co pamiętam. I to robiłem w Sadzie, na umowę – zlecenie.

MT: Jakie wersje systemu Mac OS tłumaczyłeś?

GG: Począwszy od wersji 7.0 do 7.2 włącznie, a później jeszcze współpracowałem jako konsultant przy lokalizacji systemu 7.5.

MT: Jak wyglądał sposób dystrybucji polskiego systemu w tamtym czasie? Bo od początków systemu OS X dla polskich klientów Sad udostępniał polonizator na dodatkowej płycie, a zdaje się od wersji 10.5 system podczas pierwszego uruchomienia / instalacji pozwala wybrać nasz rodzimy język jako główny.

GG: Każda wersja językowa była wtedy dostarczana na dyskietkach odpowiednio dla danego kraju. Oczywiście z uwagi np. na ilość krojów i wielkość plików z czcionkami, liczebność tych dyskietek była różna.

MT: Patrząc na MacBooka, który leży na Twoim biurku wnioskuję, że nadal korzystasz z Maczków?

GG: Korzystam i nie korzystam. Ten MacBook, to sprzęt służbowy, na zlecenie Bogdana Jędrzejczyka opracowuję analizy finansowe. Natomiast prywatnie używam tego pecetowego notebooka :) Ale jako telefon służy mi oczywiście iPhone.

MT: Jakie jest ogólnie Twoje zdanie na temat Maców, w oparciu o przeszłość i teraźniejszość tej platformy?

GG: Generalnie to co ja zauważyłem, to fakt, że w dziedzinie grafiki i składu DTP, do tych celów Maki są nie do podrobienia, nie do pobicia. No i niestety chyba się nie zmieniło to, że w przypadku zastosowań typowo biurowych Maki są za drogie.

MT: A jak postrzegasz wzrost popularności Maców w Polsce?

GG: Trudno mi oszacować ile Macintoshy trafiło do szkół. Tutaj trzeba byłoby zapytać Małgosię Charęzińską. Ale na pewno świadomość istnienia takiej platformy i ew. przechylenie szali podczas wyboru komputera przez młodych ludzi, od edukacji na tym poziomie zależy/zależało. Moim zdaniem jest jeszcze jedna, rzecz, którą nie wiem czy da się zwalczyć, bo Polak to jest taki człowiek, który lubi kombinować. I w pececie, który ma architekturę otwartą, można dołożyć jedną, drugą kartę – nie ważne, że coś się sp…li za moment, ale można [hahaha]. A w Maku? Komputer jest? Jest. Działa? Działa. Ale karty nie można włożyć? Jakiegoś wodotrysku nie można zrobić? To dla wielu już te komputery dyskredytuje. Amerykanin dobiera odpowiednie narzędzie do zastosowań i go rozbudowa nie interesuje.

MT: Dziękuję bardzo za rozmowę i poświęcony czas i życzę powodzenia!

GG: Chciałbym zastrzec, że omawiane wydarzenia miały miejsce ponad dwadzieścia lat temu, a ponieważ pamięć ludzka jest zawodna, mogłem się w kilku miejscach pomylić. Dziękuję i pozdrawiam.

Wcześniejsze wywiady:

Poszanowanie prywatności domeną Apple

Żyjemy w czasach, które narażają nas na permanentną inwigilację. Zwłaszcza w internecie trzeba być świadomym tego, że każdy ruch pozostawia po sobie ślad. Z tą perspektywą trzeba żyć, jest to nieuniknione. Dane na nasz temat to pieniądze dla firm, które je posiadają a absolutnym liderem w tej dziedzinie jest niezaprzeczalnie Google.

Nietrudno się domyślić, że dla mnie jedynym słusznym wyborem w kwestii urządzeń mobilnych jest sprzęt i oprogramowanie od Apple. Tym razem, nie chcę pisać o wyższości technologii czy ergonomii korzystania. Ostatnio Tim Cook gościł u Charliego Rose’a i tak jak zachęcam do obejrzenia całego wywiadu, tak szczególnie waszej uwadze polecam poniższy fragment dotyczący polityki bezpieczeństwa danych użytkowników.

Wierzę Timowi. Apple nie zależy na tym żeby pozyskiwać nasze informacje. Świetnie określa to stwierdzenie „You’re not our product”. Firma, nie utrzymuje się z wykorzystywania informacji o nas. Dostarcza produkty i jedyne co ich interesuje to zapewnienie nam najlepszych możliwych doznań z nimi związanych.

To spełnia jedno z moich największych wymagań wobec usług z których korzystam. Poszanowanie prywatności użytkownika. Sposób w jaki zabezpieczone są nasze transakcje, odizolowanie deweloperów od danych osobowych i dbanie o „czystość” kodu w toku akceptacji aplikacji powodują, że czuję się bezpieczny. Nie sposób też narzekać na szyfrowanie rozmów iMessage przy użyciu kluczy znanych wyłącznie urządzeniom pomiędzy którymi następuje wymiana wiadomości.

To wszystko powoduje, że nie wyobrażam sobie posiadać urządzeń pracujących w oparciu o Androida. Łakomstwo na dane użytkowników jakie prezentuje Google skutecznie utwierdza mnie w przekonaniu, że zapewnienia o prywatności to teoria. Informacje, które zasysane są z urządzeń pod kontrolą Andka to zawsze będzie dla mnie jednak wielka niewiadoma. Nikt się do tego oficjalnie nie przyzna. Ja swoje wiem i dbam o swoje zen korzystając z z usług Apple. Dotychczas mnie nie zawiedli a wręcz pozytywnie zaskoczyli. Pamiętajcie jednak, że największą luką bezpieczeństwa jesteście wy sami.

Premiera iPhone 6 i Apple Watch – moje wrażenia

iphone_apple_watch

W poniedziałek podzieliłem się z Wami moimi przemyśleniami na temat tego co czeka nas na wtorkowej konferencji. Myślę, że zauważyliście moją małą euforię związaną z tym wydarzeniem. Jesteśmy już po i muszę przyznać, że tak jak pozytywnie nakręcony byłem na prezentację nowych produktów, tak nie do końca przemówiło do mnie to co zobaczyłem. Zacznijmy jednak od początku.

Prezentacja

Apple podsycało napięcie przed wtorkiem na wszelkie możliwe sposoby. Hasło przewodnie „Wish we could say more”, wyjątkowo wczesna informacja o możliwości obejrzenia streamu z wydarzenia a na koniec zegar odliczający do godziny zero. Na mnie podziałało. Na Was zapewne również. Niestety po zakończeniu odliczania spotkał mnie nie miły zawód. Wideo się urywało, a kiedy już mogłem cokolwiek zobaczyć to zostałem uraczony głosem chińskiej lektorki. Padło z mojej strony odrobinę niecenzuralnych słów, nie ukrywam. Na szczęście ktoś w końcu zorientował się, że coś poszło nie tak i wyłączył tę irytującą Panią tłumacz. Samo zrywanie transmisji potrafię sobie wytłumaczyć; spore zainteresowanie, obciążenie łączy i tak dalej. Jednak kto jak kto ale Apple posiada środki, żeby zafundować sobie najlepsze możliwe technologie potrzebne do wypuszczenia w świat swojego keynote. Rzadko przytaczam stwierdzenia typu „Gdyby Jobs żył…” jednak jestem pewien, że gdyby za jego czasów coś takiego wydarzyło się w toku szumnie zapowiadanego eventu to kilka głów by poleciało. Co by nie powiedzieć nie samymi problemami technicznymi człowiek żyje więc czas na moje przemyślenia w sprawie samych produktów.

iPhone 6

iphone_6

Bezpośrednio przed premierą na Twitterze wspominałem, że za każdym razem kiedy przecieki dotyczące nowego iPhone’a wychodzą na światło dzienne mam szczerą nadzieję że Apple robi wszystkich w balona i daje nam coś dla zmyłki. Niestety kolejny raz się myliłem i dopóki produkcja przebiega w Azji to nic się w tej kwestii raczej nie zmieni. Wygląd nowych słuchawek z Cupertino wszyscy znaliśmy dokładnie już na długo przed premierą. Wygląd, który mi ewidentnie kojarzy się z pierwszą generacją iPhone’a jest strzałem w dziesiątkę. Małym zgrzytem są łączenia wyglądające jak fugi między kafelkami, podobne rozwiązanie możemy już zobaczyć w HTC One. Myślę jednak, że w obliczu jakości produktu nie będą one odgrywały większej roli w odbiorze estetycznym. W równie ciepłych słowach nie mogę się wypowiedzieć o nowych przekątnych ekranu. O ile wersja 4,7” jest do przyjęcia, tak 5,5” kolos ewidentnie nie leży w obszarze mojego zainteresowania. Dodanie przyrostka Plus dla większego modelu powoduje, że zastanawiam się czy za rok zobaczymy iPhone 6 Plus S? Dziwnie się takie nazewnictwo prezentuje, takie to Samsungowe.

Prawdziwe okazały się również plotki na temat platformy płatniczej, która nazwana została Apple Payments. Całość oparta jest o NFC. Wspominając jak krytycznie Panowie z Cupertino odnosili się do tej technologii można się dziwić jej wprowadzeniu, podejrzewam że chęć wykorzystania ogólnie dostępnych terminali PayPass ostatecznie przechyliła szalę na tą stronę. Czy oznacza to koniec iBeacons? Ostatecznie bez sensu jest utrzymywanie dwóch tak podobnych funkcjonalnie rozwiązań. Zastosowanie w tej platformie znalazło również Touch ID. Weryfikacja płatności przy jego użyciu to kolejne świetne zastosowanie dla tej technologii.

iphone_6_2

Oczywiście najważniejszym elementem iPhone’a 6 jest iOS 8, który ewoluuje w dobrym kierunku i wprowadza sporo ciekawych zmian. Nie będę się tutaj wysilał na wyszczególnienie konkretnych nowości. Wszystkie są dobrze znane, a chętnym do odświeżenia wiedzy polecam mój artykuł, który opublikowałem po czerwcowym WWDC.

To co szczególnie mnie poirytowało i uważam za wielki błąd jest polityka zainstalowanej pamięci masowej. Wykluczenie wersji 32 GB i zaserwowanie jedynie opcji 16, 64, 128 GB woła o pomstę do nieba. Jestem szczerze zaskoczony tym, że niezrezygnowano z najniższej wersji i podstawowy model słuchawki nie otrzymał 32 GB pamięci. Zdjęcia są coraz lepsze, filmy również, otrzymaliśmy możliwość robienia genialnych Timelapse. Zapewnienie miejsca na efekty zabawy z tymi rozwiązaniami zdecydowanie sugeruje, że 32 GB powinno stać się standardem.

Nie mam wątpliwości, że iPhone 6 będzie kolejnym hitem sprzedaży. Urządzenie jest piękne, a jakość wykonania standardowo będzie wyznaczało najwyższy poziom w tej kategorii. Ja jednak, pozostaję przy moim 5S.

Apple Watch

apple_watch

Doczekaliśmy się. Apple pokazało w końcu mityczny zegarek – w co do końca nie wierzyłem. Po długim czasie ponownie udało się dochować tajemnicy i zobaczyliśmy produkt o którego formie nie wiedzieliśmy kompletnie nic. Kwadratowy kształt urządzenia jest oczywisty, kiedy pomyślimy o funkcjach jakie ma pełnić. Ja osobiście jestem zwolennikiem okrągłych czasomierzy, jednak ciężko o optymalne wykorzystanie wyświetlacza w takiej formie. Z tego względu ten wybór projektantów jest dla mnie całkowicie zrozumiały. Jeżeli chodzi o wygląd, to ciężko go ocenić. Jest to absolutnie rzecz gustu. Jony Ive z zespołem zadbali o to aby każdy mógł skomponować coś dla siebie. Odpinane z dziecinną łatwością paski i trzy rodzaje kopert powodują, że każdy skomponuje swój zestaw marzeń. Myślę, że sam potrafiłbym bez problemu stworzyć optymalne dla moich potrzeb połączenie.

Jeżeli chodzi o funkcjonalność to spełniły się moje przewidywania. Tak naprawdę będzie to terminal dla iPhone’a, mało tego bez telefonu nie będzie możliwe jego użytkowanie. Wyświetlacz w większości serwuje informacje na temat tego co dzieje się w telefonie i służy jako przekaźnik informacji, które wygenerujemy przy użyciu zegarka. Ciekawym rozwiązaniem jest zastosowanie pokrętła do kontrolowania urządzenia, w który zaopatrzony jest Apple Watch. Małe zegarkowe click wheel. Zdecydowanie udany dodatek, który pozwoli w bardziej precyzyjny sposób wykorzystywać udostępnione funkcje. Ostatecznie na tak małym ekranie ciężko byłoby wszystko obsługiwać przy użyciu palców i gestów.

Sama prezentacja możliwości odrobinę mnie poirytowała. Dostaliśmy takie atrakcje jak przekazanie rytmu serca, wysyłanie wiadomości przy użyciu rysunków lub emotikona, który ma wyrażać nasze emocje. Szczerze mówiąc nie poruszyło mnie to w żaden sposób. Może i to śmieszne, może sympatyczne ale poświęcenie takiej ilości czasu na prezentację tego typu nowości totalnie mnie zaskoczyło. Sądzę, że większość z zaprezentowanych rozwiązań będzie użyteczna zaraz po zakupie, kiedy będziemy mieli kogoś znajomego z którym możemy te funkcje przetestować. Na dłuższą metę nikt nie będzie się w te bzdury bawił. Gdyby na koniec nie został zaprezentowany materiał związany z opcjami fitness to kompletnie nie wiedziałbym po co mi taki zegarek potrzebny. W mojej opinii mogli skupić się, na jakichś bardziej praktycznych elementach które wpłyną na produktywność, łatwość komunikacji i tym podobne kwestie.

apple_watch_2

Na zakończenie zostało powiedziane, że przy użyciu Apple Watch będziemy mogli sterować urządzeniami podłączonymi do HomeKit czy na przykład Apple TV. W mojej opinii właśnie to są jedne z najciekawszych zastosowań i o nich chciałbym posłuchać. Ani słowa nie usłyszeliśmy też o zastosowanej baterii. Podejrzewam, że prace trwają i w tej chwili nawet Apple nie wie ile urządzenie będzie pracowało bez zasilania. Nie wyobrażam sobie posiadać zegarka, który musiałbym ładować częściej niż raz na pięć dni. Szczerze mam wielkie wątpliwości wobec tego czy urządzenie będzie w stanie utrzymać się na baterii dłużej niż przez jeden dzień. Obym się mylił.

Nie zamierzam kupować Apple Watch, nie jestem przekonany do tego sprzętu, znacznie bardziej lubię nosić na ręku mój aktualny zegarek. Technologie tak bardzo wkradają się moje codzienne życie, że nie wiem czy chcę kolejny ekran tym razem na moim nadgarstku. Dużo bardziej przekonują mnie opaski fitness takie jak Jawbone UP, które spełniają swoją rolę a tak naprawdę możemy zapomnieć o ich istnieniu. Jednocześnie nie przekreślam go, to zaledwie pierwsza generacja produktu, który ma w sobie olbrzymi potencjał.

Koniec iUrządzeń?

To co przykuło szczególnie moją uwagę to fakt, że wszystkie nowe usługi i urządzenia od teraz rozpoczynają swoją nazwę od słowa Apple. Czyżbyśmy doczekali się końca epoki kiedy urządzenia z Cupertino posiadały w nazwie przedrostek „i”? Jestem absolutnym przeciwnikiem tej drogi, znacznie przyjemniej i prościej wymawia się iWatch niż Apple Watch. Zgadzacie się ze mną? I tak wiem, że ta pierwsza wersja będzie używana przez użytkowników. Ciekaw jestem jak to dalej się potoczy. Kto wie, może iMac stanie się na powrót po prostu Maciem? Ciekaw jestem tej ewolucji nazewnictwa i będę się jej przyglądał z wielkim zaciekawieniem.

Podsumowanie

Nie zauroczyła mnie ta wrześniowa konferencja. iPhone nie spowodował, że ręce zaczęły mi drżeć na samą myśl, że będę mógł go kupić. Pozostaję przy 5S, a jeżeli miałbym dokonać zmiany to jedynie na model z większą pojemnością – aktualnie 16 GB to zdecydowanie za mało. Apple Watch to całkiem fajny gadżet jednak pierwsza część prezentacji kompletnie do mnie nie przemówiła. Z drugiej strony pamiętam, że wobec pierwszej odsłony iPada również miałem mieszane uczucia. Życie nauczyło mnie nie przekreślać nowego segmentu produktów. Werdykt będzie możliwy dopiero po organoleptycznym obcowaniu z zegarkiem. Mimo wszystko zapowiada nam się ciekawy początek przyszłego roku a tymczasem czekam do października, kiedy to zapewne zobaczymy odświeżone iPady i Maci. Nie zmienia to faktu, że gwoździem programu tegorocznej jesieni jest dla mnie premiera OS X Yosemite.

Edek – złodziejaszek, czyli jak robić kasę na czyimś pomyśle

Niecały miesiąc temu opisywałem odtwarzacz muzyczny plików przechowywanych na dyskach „w chmurze” – Cloud Player. Rozwiązanie to jest świetne i tanie (wersja Pro to zakup wewnątrz appki – €0,89). Ponieważ tematy muzyczne, sieciowe oraz AirPlay są mi bardzo bliskie, śledzę w miarę regularnie wszystko co się dzieje w tej materii. Jakież było moje zdziwienie gdy kilka dni temu w oko wpadła mi aplikacja o identycznym przeznaczeniu – Eddy.

cloud_vs_eddy_04

To, że w App Store znajdziemy wiele programów robiących w mniej lub bardziej zbliżony to samo, to rzecz oczywista. Narzucone przez Apple wytyczne odnośnie interfejsu też w pewnym sensie upodobniają programy, gwarantując jednocześnie spójność user experience. Ale gdy cztery tygodnie (datę pojawienia się programu można łatwo zweryfikować, więc o sytuacji odwrotnej nie ma mowy) po ukazaniu się pierwowzoru, do sklepu trafia aplikacja, która działa i wygląda w 99% identycznie jak oryginał, to trudno uznać to za przypadek, nieprawdaż?

cloud_vs_eddy_03

Co więcej, kopista-cwaniaczek, bo deweloperem kogoś kto bezczelnie zrzyna czyjąś pracę nazwać nie można, bezwstydnie woła za podróbkę dwa razy więcej niż autor (za odblokowanie wszystkich funkcji programu)!

cloud_vs_eddy_02

Między inspiracją a kradzieżą istnieje wyraźna granica. W tym wypadku cała praca „kloniarza” ograniczyła się do zmiany koloru elementów graficznych, zmiany ikonki, nazwy i wysokości kwoty In-app purchase. Smuci to tym bardziej, że w portfolio „autora” Eddy’ego znajduje się sporo appek. Ciekawe ile z nich stanowi efekt jego własnej pracy, a ile powiela pomysł i wykonanie wcześniej istniejących… Łącza do appki w App Store, ani strony nieuczciwego w moim przekonaniu człowieka publikować tu nie będę. Nie zasługuje na reklamę.

cloud_vs_eddy_01

Szkoda, że komando weryfikacyjne Apple nie zwraca uwagę na takie jawne plagiaty. Być może gdyby za Cloud Playerem stało potężne studio deweloperskie, taki proceder zostałby zduszony w zarodku. A tak, to wygląda na to, że tylko my – użytkownicy możemy świadomie piętnować złodziei i wspierać rzeczywistych twórców.

Jeśli znacie inne przykłady podobnego chamstwa podzielcie się nimi w komentarzach. Chętnie też poznam opinię programistów, nie tylko piszących na platformę iOS, jak wygląda „od kuchni” rywalizacja i walka o przetrwanie na rynku oprogramowania. Być może mój osąd jest błędny i niepotrzebnie wsadzam kij w mrowisko. Liczę na wasz odzew!

Unibody – obudowa doskonała

unibody_macbook_pro

Nie wiem czy wiecie ale od czasu kiedy pierwsza obudowa wykonana w technologii Unibody ujrzała światło dzienne minęło już sześć lat. Wprowadzenie tego rozwiązania pozwoliło Apple na budowanie coraz to bardziej doskonałych, lekkich i wytrzymałych produktów. Ostatecznie możliwość stworzenia elementu z pojedynczego kawałka aluminium powoduje, że ilość połączeń pomiędzy poszczególnymi elementami spada do minimum. Wprowadzenie tej technologii było na tyle ważne dla firmy, że sprowokowało Johny’ego Ive do wystąpienia w trakcie Keynote. Każdy, kto interesuje się jego osobą, wie jakie jest to wydarzenie. Publiczne przemówienia Szanownego Pana można policzyć na rękach jednej ręki. Poniżej możecie obejrzeć wspomnianą prezentację.

Moim pierwszym produktem wykonanym w ten sposób był MacBook 13,3”. Komputer wyjątkowy, który zawsze będę pamiętał, mój pierwszy Mac. Dla mnie był to swoisty szok. Jakość i wrażenia estetyczne jakie fundował były tak doskonałe, że od tamtego czasu patrzę z nieukrywanym obrzydzeniem na wszelkie komputery pochodzących od innych producentów. Co ciekawe mimo braku wielkich zmian w kwestii projektu do dziś nie nudzi mnie ta forma. Wręcz nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby się w tej koncepcji zmienić. Poza naturalnym procesem zmniejszania wagi i gabarytów poszczególnych modeli wszystko jest doprowadzone do takiego poziomu minimalizmu, że o uproszczeniach nie ma już mowy. Forma doskonała, ot co.

Głównym założeniem jakie przyświeca Johny’emu od lat jest tworzenie takich urządzeń, których wygląd ginie w trakcie pracy. Jesteś tylko Ty i sprawy, które masz wykonać na swoim sprzęcie. W mojej opinii misja została wykonana w 100%. To właśnie jest dla mnie kwintesencja tego co prezentuje Apple. Otrzymujemy doskonałe narzędzie, które niezawodnie będzie służyło naszej pracy. Dodatkowo kiedy w chwili przerwy na nie popatrzymy to cieszy nasze oko fakt, jaką perełką wizualnie jest. Tyczy się to wszystkich produktów z logo nadgryzionego jabłka, nieprzerwanie, od lat. Fakt, że wszystko to ma miejsce dzięki opracowaniu przez firmę technologii Unibody jest nie do przecenienia. Wielu producentów wciąż funduje nam masę podróbek mających imitować ten, w mojej opinii, najbardziej doskonały design urządzeń przenośnych na świecie. Do tej pory nie spotkałem jednak godnego konkurenta w tej kwestii zarówno w kwestii wyglądu jak i solidności.

Bonjour Sleep Proxy – szybkie wybudzanie urządzeń Apple

Bonjour

Zastanawialiście się kiedyś jak to możliwe, że urządzenia udostępniające usługę AirPlay są zawsze dostępne w sieci? Niezależnie czy są uśpione czy nie, nasz iPhone, iPad czy Mac doskonale wiedzą o ich istnieniu bezpośrednio po podłączeniu do nowej sieci. Czyżby cały czas rozgłaszały one swoją obecność? Nie, to byłoby nie zgodne z filozofią oszczędzania energii, której bardzo mocno hołduje Apple. Rozwiązanie tej zagadki nosi nazwę Bonjour Sleep Proxy.

O Bonjour, implementacji standardu Zero Configuration Networking w wykonaniu Apple, jako podstawowym protokole zapewniającym łączność pomiędzy usługami wykorzystywanymi przez iOS czy OS X na pewno wiecie. Jest on wymagany do prawidłowej współpracy między urządzeniami Apple i często instalowany nawet na komputerach z systemem Windows wraz z iTunes czy iCloud. Czym jest więc wspomniane Bonjour Sleep Proxy? Jest komponentem tego protokołu, który aktywuje się na obsługujących go sprzętach. Ma on za zadanie przechowywać informacje o uśpionych w naszej sieci urządzeniach. Zapewnia to stałe źródło informacji na temat tego, które z nich są gotowe do pracy jednak zostały uśpione i czekają na sygnał do wybudzenia. Kiedy postanowimy z nich skorzystać, proxy przekazuje tak zwany Magic Packet powodujący wybudzenie wymaganego komponentu naszej sieci. Po tym oczywiście komunikacja następuje według standardowych procedur. Po zakończeniu swojej pracy, bezpośrednio przed przejściem w tryb uśpienia, urządzenie rejestruje się w Bonjour Sleep Proxy, jako dostępny uśpiony sprzęt. Nic więc nie stoi na przeszkodzie aby ponownie informować o jego obecności pozostałe urządzenia i dawać im możliwość szybkiego wybudzenia w razie potrzeby.

Jak widzicie, Bonjour Sleep Proxy to cichy bohater w Waszym domu. Usługa ta zapewnia szybkie wybudzanie uśpionych urządzeń co owocuje komfortem ich wykorzystania na co dzień. Dodatkowo powoduje, że usypianie urządzeń jest bardziej zasadne, a co za tym idzie pozwala na dodatkową oszczędność energii. Wyobrażacie sobie sytuację, kiedy to musicie uruchomić pilotem uśpione Apple TV aby móc wysłać do niego muzykę, czy wideo przy użyciu AirPlay? Ja też nie!

Jeżeli jesteście zainteresowani technologią Wake On Lan to serdecznie zapraszam Was również do pozostałych artykułów na ten temat na łamach applesauce:

Pobudka na odległość, czyli Wake On LAN w praktyce

Pobudka na odległość, czyli Wake On LAN w praktyce – suplement

Legendarni Sadownicy – wywiad z Adamem Sikorskim

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ten artykuł będzie – mam nadzieję – zaczątkiem dłuższego cyklu. Cyklu, w którym osoby może niekoniecznie wam znane, będą dzielić się wspomnieniami z dawnych czasów, które nierozerwalnie były powiązane z Apple. Wypowiedzą się na wiele różnych kwestii: Dlaczego Mac? Jak platforma Apple usprawnia moją pracę? Jak się odnajdują we współczesnym jabłkowym świecie? I wiele, wiele innych. Zapraszamy!

Marek Telecki (MT): Witaj Adamie.

Adam Sikorski (AS): Witaj.

MT: Jesteś osobą, która na rynku Apple w Polsce działa od bardzo długiego czasu, prawda?

AS: Z tego co pamiętam, zanim ja usiadłem do Maków w Polsce było kilka osób, dosłownie kilka: Kuba Tatarkiewicz, Bogdan Jędrzejczyk, Czesiu Niemen i może ktoś tam jeszcze, którzy pracowali na tych komputerach w ogóle. Natomiast był taki moment, 1990 rok gdzie komputery te miały trafić do sprzedaży masowej. Więc to naprawdę zamierzchłe czasy i można powiedzieć, że od tych pierwszych sprzedawanych kartonów moja przygoda z Makami się zaczęła.

MT: Właśnie, jak wyglądało Twoje pierwsze zetknięcie z komputerami Apple?

AS: To bardzo ciekawa historia jest, ponieważ po studiach pracowałem w pewnej firmie, gdzie kolega zaproponował mi żebyśmy zrobili taką prywatną szkolę komputerową. Przygotowaliśmy lokal, wszystko fajnie, zwolniłem się z etatu po czym okazało się, że ten lokal znajduje się w miejscu gdzie miasto podniosło czynsz 2-3 razy i musieliśmy zrezygnować. Ja zostałem bez pracy i zacząłem szukać, rozpytywać po ludziach. Kolega, Wiktor Żwikiewicz (który zresztą później robił wiele rzeczy graficznie na Makach), którego znałem z klubu fantastyki zadzwonił do mnie z informacją “Szukamy kogoś, kto się zajmował komputerami wcześniej. Coś wiesz o Makach?” – “nie mam pojęcia co to jest w ogóle” – odpowiedziałem. “A postscript?” – “no o postscripcie coś tam słyszałem”. Poszedłem więc na spotkanie, okazało się że mój były nauczyciel (niecałe dwa lata starszy ode mnie) Grzegorz Grosskreutz mnie przyjmował wtedy, zadał serię pytań, na które pisemnie musiałem odpowiedzieć. Odnośnie wspomnianego postscriptu to ciekawe były odpowiedzi innych kandydatów, np. “postcript to jest taki system sterowania myszką” [śmiech]. Byłem więc jedyną osobą, która coś w tym temacie wie, więc z klucza mnie wzięli, a ja nic nie wiedziałem o Makach… To był gdzieś październik, listopad 1990 roku.

MT: Czy później rozwinięciem idei, która przyświecała tamtym osobom był Madland?

AS: Tak, tzn. taką ideę fix aby wprowadzić Maki do Polski miał Bogdan Jędrzejczyk, człowiek który wcześniej sporo jeździł po świecie i miał do czynienia z tymi komputerami. I chciał na bazie biznesu, który prowadził w Polsce stworzyć przedstawicielstwo Apple. To był w zasadzie początek choć zaczynaliśmy od takich rzeczy jak naświetlarki, które z Makami działały mieliśmy małe studio graficzne, ale w zamyśle było to wszystko po to byśmy się z tym sprzętem oswoili i ostatecznie mogli stanowić wsparcie zaplecza biznesowego tego przedstawicielstwa, które miało powstać.

MT: Czy w tym czasie obowiązywał jeszcze COCOM? Potrzebne były zezwolenia na ten sprzęt?

AS: Tak, choć nie na wszystkie urządzenia. Pierwszy komputer jaki bardzo dobrze pamiętam, na którym pracowałem, Macintosh IIfx musiał mieć specjalne pozwolenie COCOMu właśnie i musiała być jawna informacja gdzie on stoi.

MT: Czyli sprzęt, na którym pracowaliście był nabyty oficjalnymi kanałami?

AS: Tak, tak! To było wszystko załatwiane oficjalnie. Były rozmowy z Apple o przedstawicielstwie, zresztą uwieńczone sukcesem, bo to przedstawicielstwo powstało później, w roku 1991. Nie była więc to szara strefa, prywatna inicjatywa tylko normalny biznes, który miał funkcjonować.

MT: Czy ta Wasza pierwsza firma nazywała się Madland?

AS: Nie, to zresztą też długa historia, ponieważ pierwszy pomysł na nazwę firmy to było Jabłko. Już mieliśmy wizytówki z taką nazwą ale się okazało, że dla amerykanów jest to zbyt dosłowne tłumaczenie Apple i oni nie pozwalają na to. No i powstał Sad jako centrala, natomiast Madland był pierwszym detalicznym sprzedawcą. Sad był partnerem biznesowym Apple czyli IMC (Independent Marketing Center) a Madland VAR (Value Added Reseller). Sad prowadził sam tylko duże kontrakty, np. dla szkół, centralne rzeczy.

Madland

MT: Czy od samego początku było tak, że Sad był w Warszawie a Madland w Bydgoszczy, czy obie firmy były najpierw w Bydgoszczy?

AS: Nie, nie tak. Najpierw było przywiezionych do Bydgoszczy kilka komputerów przeznaczonych do nauki i zapoznania się. Od spraw technicznych, postscriptu, programów byłe w zasadzie tylko ja. Grzegorz Grosskreutz zajmował się innymi rzeczami, jak bazy danych. W naszym małym studio graficznym przygotowaliśmy kilkanaście projektów w oparciu o ten sprzęt makowy już (pierwszy raz wtedy widziałem skaner [śmiech]). Była naświetlarka, drukarka laserowa, którą we trzech się nosiło bo nie była taka leciutka. I to był taki przyczółek by się tego sprzętu nauczyć. Jednocześnie były prowadzone rozmowy z Applem i gdy udało się je sfinalizować zapadła decyzja, że w Warszawie powstanie centrala, studio w Bydgoszczy nadal będzie funkcjonować jako osobny organizm. Przy czym całe to zaplecze studia przez pierwsze miesiące siedziało w stolicy i pomagało zorganizować i uruchomić to przedstawicielstwo. Natomiast Madland powstał później, po ustanowieniu przedstawicielstwa, gdzieś w drugiej połowie 1991 roku.

MT: Jak się zatem nazywało to studio?

AS: Studio najpierw nazywało się MadMac potem ktoś uznał, że Apple znów może się czepiać słowa “Mac” w nazwie, ktoś inny więc wymyślił MadPear (Szalona Gruszka) ale się nie przyjęło i został na końcu Madland. I cztery lata firma pod taką nazwą funkcjonowała. Czyli firma Madland miała studio graficzne (i mały oddział handlowy) pod tą samą nazwą w Bydgoszczy, oraz główny, duży oddział handlowy w Warszawie. Później jeszcze powstał mały oddział handlowy w Poznaniu.

MT: Czy Twoja współpraca w Sadzie ograniczała się do tego okresu “rozruchowego” a główne działania prowadziłeś w Madlandzie?

AS: Ja miałem stosunkowo niewielkie kontakty w Sadzie, później – pamiętam – była akcja, zestaw specjalny dla prawników i myśmy z Piotrem Wesołowski wtedy się zadeklarowali, że możemy prowadzić tę sprawę i to był taki większy bezpośredni kontakt z Sadem. Był kontrakt między Sadem a naszą firmą, którą już wtedy wspólnie prowadziliśmy (S.O.S. s.c.). Generalnie, co było potrzeba to Sad zlecał Madlandowi, no a tutaj w Madlandzie to już sobie dzieliliśmy pracę, bo już tych ludzi technicznych potem było coraz więcej.

MT: O ile dobrze pamiętam, byłeś odpowiedzialny za makową wersję programu SuperMemo?

AS: A tak, rzeczywiście, ale to już dużo później. Bardzo prężnie działająca w swoim czasie firma SuperMemo World chciała wydać wersję na Maka i już nie pamiętam czy oni się do nas zwrócili czy ja do nich, czy ktoś inny. W każdym bądź razie padło na to, że możemy taki projekt zrobić. Było to chyba 1995 rok, w zasadzie końcówka firmy Madland, która zniknęła bodajże w 1996 roku. A w 1995 roku my, tzn. ja z Piotrem Wesołowskim, byli pracownicy Madlandu, założyliśmy własną firmę, która się nazywała S.O.S., i część spraw madlandowych, w tym wersję makową SuperMemo przejęliśmy. I rzeczywiście ja ten program pisałem od początku, chociaż szczerze mówiąc no to była trochę partyzantka. Ludzi, którzy pisali na Maka w Polsce można było wtedy na palcach jednej ręki policzyć. To była taka samoróbka, bo sam się wszystkiego uczyłem i nie można powiedzieć by to był jakiś bardzo profesjonalny program. Był, działał, robił to co trzeba rzeczywiście, nauka była, ale w żadnym stopniu dziś nie byłbym z tego programu zadowolony. Wszystko w zasadzie do poprawki, co tam zrobiłem się kwalifikuje [śmiech]. Jako ciekawostkę dodam, że logo tego programu stanowiło nadgryzione serduszko, stylizowane na jabłko Apple.

SuperMemo

MT: Kwestia wprowadzenia Maków na polski rynek, jak przypominasz sobie, co stanowiło największy problem? Czy obwarowania COCOM czy jakieś inne?

AS: Powiem tak, ja mało pracowałem przy tym od strony handlowej, głównie od strony technicznej więc największą barierą była nieznajomość platformy, zresztą do dzisiaj jest. Jest oczywiście lepiej, bo są iPhone’y, ale i tak z tego co widzę system operacyjny jako taki jest bardzo słabo znany ludziom, mówią – “a ty masz jakieś dziwne windowsy”. Wtedy to w ogóle była masakra pod tym względem, bo nikt nie wiedział. Tam był DOS i koniec i właściwie tylko to się liczyło, Maki to był zupełnie inny świat i naprawdę niewielka grupa ludzi wiedziała cokolwiek. Głównie były to osoby, które wcześniej pracowały na stacjach Silicon Graphics, nawet wiem że robiliśmy pokazy w Gdańsku na Akademii Sztuk Pięknych zdaje się czy podobnym wydziale. Czyli głównym problemem było to, że trzeba było ludziom wytłumaczyć co to w ogóle jest. Tak więc była tutaj duża praca do zrobienia w sensie edukacyjnym powiedzmy, żeby ten rynek powstał dopiero.

MT: Mac był pierwszym komputerem ze spolszczonym systemem operacyjnym, tak?

AS: Tak, wejście Maka do Polski było od zera robione z takim bardzo profesjonalnym podejściem. Pamiętam jak dziś, gdy Bogdan Jędrzejczyk pokazywał nam po podpisaniu wstępnych porozumień z Apple: “Proszę bardzo, tu macie plan jak co wprowadzamy”. Jaka jest ścieżka krytyczna, które działania trzeba wykonać najpierw, które potem, jak lokalizacja będzie przebiegała, ilu ludzi potrzeba – to wszystko mieliśmy rozpisane. W momencie, kiedy Apple zdecydował się tutaj wejść, był komplet dokumentacji potrzebnej do spolszczenia systemu. Jedną z osób, które wykonywały tłumaczenie był właśnie Grzegorz Grosskreutz, prowadził też nad tym nadzór. O, ciekawostka a’propos tłumaczenia: router pierwotnie jak po polsku się nazywał? Dróżnik [śmiech]. Szukano takich bardzo polskich wyrazów, nie zawsze to się dobrze udawało…

MT: Czy właśnie to, że system był po polsku pomogło w popularyzacji komputerów Apple?

AS: Tak, to bardzo pomogło, to wielu ludzi przekonywało. Niestety prawda jest taka, sam system to niewiele, spolszczone muszą być też programy. Na systemie, fajnie, można nauczyć się obsługi komputera, ale na tym się nie popracuje. Musi być edytor tekstu, arkusz kalkulacyjny, itd. I to się troszkę później urodziło, jednym z takich pierwszych pakietów był Great Works, też całkowicie po polsku, z grubym podręcznikiem po polsku. Teraz to nie wydaje się takie niezwykłe, ale wtedy to było naprawdę wyjątkowe ponieważ rzadko w Polsce kupowano legalnie oprogramowanie, najczęściej były kopiowane, natomiast podręczniki do tych programów tłumaczył pan Bielecki, który tak naprawdę tłumaczył podręczniki wydawane przez inne firmy. Kwestia praw autorskich nie funkcjonowała tak jak dziś, więc program zdobywało się jak kto mógł, a podręcznik był tłumaczony i wydawany przez niezależne wydawnictwa. Tutaj nie było takiej partyzantki ponieważ wszystko było robione profesjonalnie, producent dawał pełne materiały, przedstawiciel miał obowiązek zrobić lokalizację systemu, programów, podręczników. My jeszcze później różne książki dotyczące Maków pisaliśmy po kawałku, każdy jakiś rozdział dodawał od siebie.

MT: Miałeś też epizod z tworzenie programów dla iPhone.

AS: A tak, miałem ale to już dużo później, zresztą o tym doskonale wiesz, bo żeśmy to razem robili [śmiech].

PSiP2

MT: Ja znam przyczyny dlaczego zaniechałeś tego, natomiast czy rozważasz powrót do tematu – biorąc pod uwagę np. Swift, zaprezentowany przez Apple na WWDC?

AS: Powiem tak, gdybym miał nowo wybierać ścieżkę zawodową to na pewno chciałbym być programistą, bo to jest to co bardzo lubię robić. Natomiast od czasów, kiedy byłem dobrym programistą (czyli początek lat 90-tych) tyle rzeczy się zmieniło a ja w tym nie uczestniczyłem, nie miałem na bieżąco tej wiedzy uzupełnianej i w tej chwili nie byłbym absolutnie w stanie tego dobrze zrobić. To właśnie spowodowało, że zarzuciłem pisanie na iPhone, bo wymagało to jeszcze wiele nauki ode mnie. Poświęciłem mniej więcej półtora roku nauki aby opanować to na tyle by udało się te programy stworzyć – coś tam się udało jak wiesz. Wydaje mi się że to dużo za mało jeszcze…

MT: W tej chwili zajmujesz się zupełnie czym innym, ale do tej pory pozostałeś wierny platformie, tak?

AS: Tak, w zasadzie od kiedy pierwszy raz zasiadłem przed Macintoshem, to do dziś wykonuję wszystkie prace tylko na Makach. Mam gdzieś jakiegoś peceta w domu, ale tylko z uwagi na kilka aplikacji, występujących tylko na platformę Windows (ZUSowskie, itp.) i niektóre gry, które nie ukazały się na Maka. Ilość oprogramowania na PC ciągle jest większa niż na Maki, choć to już tak nie boli.

MT: Chyba sporo masz tych Maków i to z różnych epok?

AS: Jeśli policzyć wszystkie łącznie z tymi, które teściom postawiłem, to na pewno kilkanaście. Aktualnie aktywnie działających jest sześć. Od G4-ki, której używam, bo mam Photoshopa na PPC do Maca mini na Intelu (jeden z pierwszych modeli).

MT: A jeśli chodzi o urządzenia pracujące pod iOS?

AS: Tylko iPhone. Był jeszcze iPod touch, ale to też zabawna historia bo najpierw miałem zupełnie pierwszą wersją iPoda, biały klasyczny (ze złączem FireWire) , i używałem go bardzo często jako dysk zewnętrzny. Bardzo sobie to rozwiązanie chwaliłem. Dysk jak dysk, 1.8” zdaje się, po kilku latach zaczął niedomagać. Więc stwierdziłem, że sobie kupię nowszą wersję iPoda i się zdziwiłem, że w tak samo prosty sposób nie dało się go używać jako dysku przenośnego. Po około dwóch miesiącach walki trafił do szuflady, ale w końcu znalazł bardzo dobre zastosowanie, ponieważ mój teść, który jest połowicznie sparaliżowany dostał go kiedyś ode mnie tak, do obejrzenia. I jak go dostał do ręki to nie wypuścił do dzisiaj, po prostu jedną ręką sobie bardzo dobrze radzi z tym urządzeniem, obsługuje cały czas. Dziś ma co prawda nowszą wersję, ale ten sam mechanizm. Zatem iPod touch znalazł sobie u nas w domu zupełnie inne miejsce niż było planowane.

MT: To, że wtedy nie udało się podłączyć dysku iPoda touch do komputera było zdaje się wynikiem tego, że nie było jeszcze sklepu App Store, a co za tym idzie, oprogramowania pozwalającego na taki manewr.

AS: Tak, ale nawet dziś nie da się chyba uruchomić Maka z dysku iPoda. Przynajmniej ja nie znam takiej możliwości. A tego pierwszego iPoda właśnie w ten sposób między innymi używałem, miałem awaryjny (ratunkowy) system.

MT: A masz jeszcze tego pierwszego iPoda?

AS: Mam, ale on jest rozebrany bo w nim grzebałem aby dysk wymienić.

MT: Bo są sposoby, wymiany wewnętrznego dysku na kartę pamięci…

AS: Tak, też o takiej możliwości słyszałem. Ja zresztą nawet odpowiedni dysk zakupiłem ale jak to bywało z Apple, do urządzeń trafiały określone serie, z “pobłogosławionym” firmware i ten mój nie chciał zadziałać.

MT: Co zabawnego pamiętasz z tych dawnych czasów?

AS: Hmm, to opowiem może anegdotę z początku wprowadzania Maków do Polski. Komputery te posiadały takie bardzo podobne okrągłe łącza: szeregowe (RS232 / LocalTalk) i do myszy/klawiatury (ADB), prawie identyczne, różniły się ilością i rozłożeniem pinów. Któregoś razu przychodzimy do pracy i nic nam nie działa. Szukamy… mysz nie działa, łączności brak, no co się stało? Po pół dnia walki okazało się, że pani sprzątaczka tak szybko sprzątała, że powypadały jej te kabelki no i włożyła je tylko, że odwrotnie. Nie wiem jak to się jej udało, na siłę wcisnęła i zadowolona poszła do domu. Cud, że to wszystko się nie uszkodziło, nie popaliło – to historia, którą pamiętam do dzisiaj [śmiech].

MT: Wiele osób dzieli rozdziały w istnieniu firmy Apple na ten gdy był Stefani na obecny, pod rządami Tima Cooka. Jak Ty oceniasz kierunek, w którym rozwija się i podąża Apple? Sam pamiętam czasy, kiedy Apple niby jakoś funkcjonowało, ale doszło też do momentu, gdy firmie groziło bankructwo. Dziś sytuacja wygląda inaczej.

AS: Zacznę od końca, ponieważ ja raczej słabo na bieżąco obserwuję co się dzieje, jestem już w zasadzie tylko użytkownikiem i nie mam jakichś specjalnych wymagań, potrzeby nowego oprogramowania, działam na bardzo starych rzeczach. W związku z tym wystarcza mi również ten stary sprzęt, który posiadam. Natomiast jeśli chodzi o ocenę historii Apple to dostrzegam niewątpliwie duży wpływ Jobsa na te pierwsze konstrukcje i na to, że później uratował firmę. W momencie, kiedy wydawało się, że pomysł na biznes bez Jobsa też jest świetny, bo miały być klony Maków – ja zresztą tych klonów dużo instalowałem, to mogę powiedzieć jak one faktycznie działały i miały tą makową spójność powiedzmy, a różnie z tym bywało. Ten pomysł nie wypalił i o mało co skończył się bankructwem i faktycznie uratowanie firmy, to jest uważam zasługa Jobsa. Cokolwiek by nie mówić, ja go jako człowieka nawet jakoś nieszczególnie nawet lubię, nie można mu odebrać jednego, że on był wizjonerem. Miał rewelacyjne pomysły, warto tu przypomnieć Newtona…

MT: Ale de facto Steve Jobs zabił Newtona po powrocie do Apple.

AS: Zabił dlatego, że za wcześnie z nim wyszedł. Jobs chciał uzyskać to co teraz jest normalnie gdy korzystamy z iPhone, np. wymiana informacji, wizytówek na spotkaniu między urządzeniami mobilnymi. Ale to było ponad dwadzieścia lat temu, więc nic dziwnego, że się nie przyjęło. Nie było zresztą technologii wystarczających żeby te rzeczy się działy. Zresztą sporo inny ciekawych pomysłów wtedy było, jak rozpoznawanie mowy i obrazu. I to było wiele lat temu, właśnie w okolicach 1995 roku, zdaje się. Może troszeczkę później, ale niewiele. No to do dziś w zasadzie z tymi technologiami tak do końca elegancko się nie uporano. Generowanie dźwięku OK, mowa też działa można powiedzieć, ale np. rozumienie tekstu, tak by można było mówić a komputer w edytorze automatycznie pisze też perfekcyjne jeszcze nie jest.

MT: IBM miał ViaVoice czy coś takiego, a Apple wprowadziło PlainTalk (wraz z Speakable Items) w 1993 roku bodajże (bo syntezator był dużo wcześniej). Dzisiejsze rozwiązania działają dużo lepiej, choć nadal problem stanowi ograniczenie rozpoznawania do jednego języka. Bo jak mówimy np. po polsku i wtrącimy wyrażenie w języku angielskim to się system pogubi.

AS: Te projekty, których nazw niestety nie pamiętam, one zakładały nawet rozróżnianie dialektów. Miało być tam nagrane ileś tekstów z różnych języków i na podstawie tego komputer miał znajdować składowe elementarne i rozpoznawać dźwięki. Nie za bardzo to się udało. Za wysoki pułap na tamte czasy.

MT: To teraz pytanie z innej beczki: jakich programów na Maku i na iPhonie używasz najczęściej?

AS: Na iPhone używam programu do telefonowania [śmiech]. Mam coś tam poinstalowane, ale nie używam czegoś konkretnego na dłuższą metę. Na Maku to zupełnie inna historia, bo np. bez Quark XPressa to ja w ogóle nie funkcjonuję.

MT: Jeśli chodzi o komputery to pracujesz już tylko pod OS X czy nadal jesteś zmuszony korzystać z systemu w wersi klasycznej?

AS: Nie, Mac OS 9 mam tylko na PowerMac G4 i tylko z powodu, że mam oryginalnego Photoshopa pudełkowego, właśnie pod 9-tkę. Czasami, żeby nie szukać, nie marnować czasu biorę po prostu narzędzie, które znam i mi wystarcza. Dlatego odpalam Mac OS Classica ale to bardzo sporadycznie już w tej chwili, bo mało graficznych rzeczy robię. Natomiast bardzo dużo tekstów piszę i przetwarzam, dlatego QXP (wersja 8) to moje podstawowe narzędzie pracy. Dosyć często używam też NeoOffice, głównie jako arkusza kalkulacyjnego.

MT: A jeżeli chodzi o Windowsa? [śmiech].

AS: Jakiego używam? XP [śmiech].

MT: Jesteś praktykującym, zapalonym graczem.

AS: Tak, mniej już teraz ale rzeczywiście był taki okres, że bardzo dużo gier kolekcjonowałem. Z graniem nie było aż tak namiętnie, ale cały czas lubię sobie z pół godziny dziennie “popykać”.

MT: Twój ulubiony gatunek gier? Albo może tytuł?

AS: Na pewno gatunek – RPG, to jest mój ulubiony, a gra Star Wars: Knights of the Old Republic (Lucas Arts) – to jest zdecydowanie numer 1, dalej Morrowind (Bethesda) i Gothic. Mam również SW: KotOR oryginał na Maka (chyba jedyna gra, którą mam na Maka [śmiech]). Na Maka było dużo darmowych gier dołączanych do komputerów, pamiętam tytuł, który robił wielkie wrażenie: Daedalus Encounter.

MT: Zgadza się, pamiętam że w DE było wiele scen FMV (Full Motion Video), a wielką frajdę sprawiało wysoki poziom interakcji.

AS: No to był ten czas kiedy hasło “multimedia” robiło furorę, choć pierwsze napędy optyczne kosztowały fortunę.

MT: Dziękuję za rozmowę i życzę owocnego i bezproblemowego czasu z produktami z nadgryzionym jabłuszkiem.

AS: Ja również dziękuję.

Od siebie dodam, że Adam Sikorski był jedną z osób, która mnie zatrudniała, gdy byłem jeszcze na 5-tym roku studiów. Nie skrzywił się a wręcz ucieszył, że mam Amigę i doświadczenie z innym systemem niż DOS/Windows. Co więcej, to właśnie Adam zaszczepił we mnie apetyt na jabłka, nauczył wiele w tematach rozwiązywania problemów sprzętowych i programowych oraz przybliżył bardzo mocno wspomnianego Quarka.

Złotówki kontra szare komórki, czyli głupich nie sieją…

Wczoraj wydarzyła się ciekawa sytuacja, z walorem edukacyjnym, dlatego postanowiłem się z Wami nią podzielić. Zadzwonił do mnie przyjaciel z prośbą o pomoc, mianowicie jeden z jego klientów rozwalił swojego iPhone 5s. Nie był to – wnioskując ze słownego opisu – pechowy wypadek, tylko celowe działanie. Właściciel smartfona, majętny dupek chciał zaimponować sobie podobnym niszcząc słuchawkę, którą przecież ubezpieczył od takich sytuacji, więc z całą pewnością dostanie nowy aparat. A kto bogatemu zabroni?

Problem powstał, gdy okazało się, że w zniszczonym aparacie znajdują się – jak na ironię – ważne dla niego informacje: numery telefonów, wiadomości i… muzyka (sic!). A oczywiście mądrala reprezentuje grupę użyszkodników, którzy nie będą przecież kalać swoich kończyn (ani tym bardziej mózgu) zakładaniem kont, tworzeniem kopii zapasowych, itp. Uległem namowom przyjaciela, który podążając według moich wskazówek nie dał rady odzyskać danych i przyjąłem go u siebie. Zaczęliśmy wspólnie walkę, która niestety nie zakończyła się sukcesem.

Wydawało mi się, że dość łatwo rozwiążę kwestię dostania się do zawartości aparatu, mam oprogramowanie PhoneView firmy eCamm, ktore sobie bardzo dobrze radzi w takich sytuacjach. Niestety (niestety w tym konkretnym przypadku) aby aplikacja zobaczyła urządzenie, komputer do którego je podepniemy musi być zaufany – o ile mnie pamięć nie myli Apple wprowadziło to zabezpieczenie w iOS7. No a żeby zatwierdzić poświadczenie należy tego dokonać na aparacie, czyli go odblokować i zaakceptować monit. Bułka z masłem, pod warunkiem, że mimo pękniętej szybki ekranu nadal działa digitizer. Zniszczenie iPhone 5s było jednak zbyt poważne i o ile udawało się wysunąć okno Powiadomień lub Centrum sterowania to już odblokowanie – mimo znanego PINu – okazało się mission impossible. Ekran reagował losowo, tapnięcie na ikonkę WiFi w Centrum sterowania aktywowało aparat, itp.

Ale przecież to iPhone 5s i posiada czytnik linii papilarnych Touch ID! Szybki telefon do wlaściciela i kolejna porażka – oczywiście nigdy tego nie aktywował… Przez głowę przelatywały mi różne pomysły: zrobić Jailbreaka, sparować klawiaturę po Bluetooth, założyć Apple ID. No tak, ale każda z tych czynności wymagała niemożliwej do realizacji interakcji z poziomu aparatu. Telefon miał wyłączone praktycznie wszystkie interfejsy sieciowe, dodatkowo trafił do nas bez karty SIM. Jako, że nigdy wcześniej właściciel nie podłączył telefonu do komputera (a nawet gdyby to zrobił, to wątpię by miał tyle samozaparcia by instalować iTunes), nie było żadnego zaufanego sprzetu, na którym można by spróbować instalacji softu takiego jak DiskAid. Przez chwilę zaświeciło się światełko w tunelu – może Sterowanie głosowe/Siri pomogą odblokować telefon? Niestety nie.

Reasumując: prawdopodobnie jedynym wyjściem będzie wysyłka uszkodzonego iPhone do MacLife, po to by podłączyli sprawny digitizer, odblokowali słuchawkę i zrobili backup. I niech to kosztuje słono, i będzie lekcją na przyszłość dla takich niefrasobliwych lanserów.

A Wy pamiętajcie, że po to macie do dyspozycji iCloud, Touch ID, synchronizację w iTunes i inne mechanizmy, by uniknąć podobnych sytuacji. Niestety zasobność portfela nie zastąpi procesu myślenia.

Graciarnia z nadgryzionym jabłkiem

Wakacje w pełni, więc postanowiłem zamieścić wpis w zdecydowanie luźniejszym klimacie. Wiele osób w nie tylko naszej, rodzimej blogosferze przedstawia swój „park maszynowy” uzasadniając dokonane wybory i wyjaśniając do czego w głównej mierze jest on używany. Nie lubię się chwalić (notabene nie specjalnie jest czym…) ani dzielić się prywatnymi informacjami. Z drugiej strony wielokrotnie we wcześniejszych wpisach sporo danych się pojawiło, zatem nie ma powodu by czynić jakieś szczególne tajemnice. W poniższym wpisie skupię się wyłącznie na posiadanym sprzęcie i jego wzajemnej współpracy. Natomiast w niedalekiej przyszłości opiszę najczęściej używane aplikacje.

Komputery, gadżety, urządzenia sieciowe i inne peryferia pod moim dachem:

  • iMac C2D 2.66 GHz, 4 GB RAM 800 MHz DDR2, 320 GB HDD, grafika: ATI Radeon 2600 HD 256 MB VRAM – model Early 2008 – wysłużone iMadełko, którego wąskim gardłem jest nieco zaśmiecony system (aktualnie OS X 10.9.4 13E28) i działający ostatkiem sił dysk twardy. Cały czas zastanawiam się, czy rozszerzyć pamięć do maksimum (6 GB) i wymienić dysk na SSD (ew. SSHD), ale fundusze powstrzymują mnie przed podjęciem jakichkolwiek kroków. Zastąpił posiadane wcześniej: PowerMac G4 466 MHz Digital Audio, iBook G4 1 GHz oraz MacBook C2D 2 Ghz (Late 2006).
  • Magic Mouse – ponieważ dostarczana standardowo Mighty Mouse (wersja z „ogonkiem”, czyli przewodowa) wyzionęła prawie ducha dawno temu.
  • Time Capsule 2 Gen, 1 GB HDD – działa jako router, punkt dostępowy WiFi oraz backup zawartości dysku iMaca wykonywany automatycznie dzięki Time Machine. Jako, że sprzęt działa bez problemu oraz zapewnia pracę w dwóch zakresach (2.4 i 5 GHz do 300 Mbps), jeszcze trochę czasu minie nim wymienię go na nowszy model.
  • AirPort Express 2 Gen – działa jako repeater oraz źródło audio dla głośników Edifier R2600. Rewelacyjne małe pudełko, praktycznie bezobsługowe, trywialne w konfiguracji.
  • Apple TV 3 Gen – magiczne pudełko robiące z mojego starego telewizora LCD – Smart TV :) Mimo braku wielu opcji i kanałów niedostępnych w naszym kraju, dzięki Air Play wykorzystuje ten sprzęt praktycznie każdego dnia.
  • iPhone 5, 16 GB – najbardziej osobisty iGadżet którego braku sobie nie wyobrażam. Zastąpił iPhone 2G 16 GB, iPhone 3G 16 GB oraz iPhone 4 32 GB.
  • iPad 2, 32 GB, WiFi – tablet praktycznie nie do zdarcia :) bateria wciąż zawstydza sprzęty z androbiedą, mimo sędziwego – jak na sprzęt elektroniczny – wieku: ponad 3 lata!
  • iPad mini z Retiną, 32 GB, WiFi – klejnocik, który stanowi obecnie główny domowy sprzęt do „konsumpcji treści”.
  • iPod Shuffle 1 Gen, 512 MB – obecnie przechowywany jako antyk, z uwagi na przyzwoitą jakość dźwięku bierze udział w testach np. słuchawek.
  • iPod nano 4 Gen, 8 GB – jako, że aktualnie źródłem muzyki są u mnie serwisy streamingowe, ten zgrabny grajek podzielił los starszego brata przedstawionego wyżej.

Po za wymienionym wyżej sprzętem są jeszcze głośniki przy iMadle – JBL Creature IIpecet + „piszczki” przy nim – Creative T20 Series IISmart TV w sypialni czy klima – jednak nie są to produkty z jabłuszkiem i nie zasługują na większą uwagę.

Rozpisywać się jak to wyżej wymieniony hardware wykorzystuję nie będę, bo przecież rodzaj sprzętu determinuje w pewnym sensie jego przeznaczenie, a na resztę mają wpływ osobiste preferencje. Zamiast tego chciałbym przedstawić jak owa graciarnia ze sobą współpracuje. Myślę, że najlepiej odda to poniższy diagram:

mantis30_setup

Jak już nie raz wspominałem, jako człowiek z natury leniwy stawiam na prostotę i wygodę. Dlatego staram się maksymalnie wykorzystać dobrodziejstwa płynące z technologii AirPlay. Muzykę odtwarzaną na iUrządzeniach z serwisów Spotify czy WiMP strumieniuję do AirPort Express z przypiętymi Edifierami. Natomiast filmy w postaci plików audiowizualnych znajdujących się na dyskach iMaca oraz peceta inicjuję również na iPhone/iPadzie korzystając z aplikacji StreamToMe (wcześniej Air Video) a następnie wysyłam do Apple TV, które obraz przekazuje na podłączony telewizor, natomiast dźwięk (bez opóźnień!) kieruje do AirPort Express. Dzięki takiemu rozwiązaniu kolumny nie tylko przydają się podczas słuchania muzyki, ale również tworzą namiastkę kina domowego. Oczywiście wszystkie materiały dostępne normalnie w Apple TV w ten sam sposób odtwarzam. Prawdziwa jabłczana magia, którą uwielbiam!