Bateria w Apple Watch – problem, którego nie było…

Apple Watch
Kwestia baterii była jednym z ajgorętszych tematów po pierwszej prezentacji Apple Watch. Wszyscy zastanawiali się, jak długo zegarek będzie w stanie pracować bez kolejnego ładowania. Doniesienia na ten temat nie były zbyt optymistyczne. Zrodziło to w wielu głowach swoisty problem, który mógł dyskwalifikować ten produkt. Problem, który jak się okazuje nie istniał.

Jeden dzień. To brzmiało więcej niż złowrogo. Przyznaję, że sam dałem ponieść się tej fali negatywnych myśli. Ostatecznie, nie przywykłem do tego aby mój zegarek co wieczór musiał otrzymać porcję drogocennej energii, aby pełnić swoją funkcję nazajutrz. Ta garść informacji wystarczyła, aby kwestia baterii stała się dla mnie jedną z największych wątpliwości dotyczących zakupu Apple Watch. Codziennie ładować zegarek? Absurd.

Jak to zatem rzeczywiście jest z tą baterią? W tej chwili moja odpowiedź na to pytanie brzmi: „Jaką baterią?”. Pozwólcie, że zacznę od początku. Po zakupie trudno było nie cieszyć się nową zabawką nieustannie jej używając. Maltretowałem zegarek w każdej wolnej chwili, testując wszystkie możliwe aplikacje, odpowiadając na smsy i prowadząc rozmowy telefoniczne przy użyciu Apple Watch. W ten sposób, na koniec dnia rekordowo udało mi się doprowadzić go do poziomu baterii równego 24%. Wtedy myślałem, że jest to nie wiele.

Oczywiście na każdą z używanych przeze mnie tarcz, trafiła informacja przedstawiająca aktualny stan naładowania baterii. Ostatecznie, nie chciałem aby Apple Watch rozładował się w ciągu dnia lub wieczora. Strata drogocennych danych dotyczących aktywności kiepsko wpłynęłaby na mój nastrój. Wtajemniczeni na pewno mnie zrozumieją. Okręgi muszą zostać zamknięte. I tak z dnia na dzień, sytuacja zaczęła się poprawiać.

Po jakimś czasie zacząłem zauważać, że poziom baterii na zakończenie dnia rzadko spada poniżej połowy pojemności. To spowodowało, że znikły wszystkie moje obawy związane z przedwczesnym rozładowaniem zegarka. Ostatecznym testem był dzień, kiedy wybrałem się wieczorem na jedno piwo z kolegami. Skończyłem je pić po godzinie piątej rano. Zegarek pozostawał bez dostępu do ładowarki przez około 20 godzin. Wskaźnik naładowania pokazał wartość 16%.

Po tym wyjątkowo długim 1 dniu kwestia baterii stała się dla mnie skrajnie nieistotna. Po dwóch tygodniach używania w pełni zrozumiałem, że nie muszę się obawiać o to, czy mój Apple Watch będzie potrzebował zasilania aby przetrwać bez dostępu do prądu. Nawet, jeżeli będzie to bardzo intensywny czas. W związku z tym, informacja o stanie naładowania zniknęła z wszystkich tarcz, których używam. Uważam, że jest ona całkowicie nieistotna.

No tak, nie jest źle, jednak wciąż trzeba go co wieczór podłączać do zasilania. Owszem trzeba. Jednak nie jest to dla mnie rzecz kłopotliwa. Nigdy nie spałem z zegarkiem na nadgarstku i jedyna różnica to fakt, że teraz kiedy odkładam go na swoje miejsce to muszę przyczepić do niego ładowarkę indukcyjną. Po kilku dniach staje się to niezauważalnym nawykiem. Tu również problem nie istnieje. Dla własnej wygody planowałem kupić odpowiedni stojak, jednak nowości w kolejnej odsłonie watchOS dotyczące trybu ładowania spowodowały, że wstrzymam się z tym zakupem.

Temat baterii Apple Watch budził masę kontrowersji. Powstał problem, nad którym zastanawiała się większość osób zainteresowanych tematem. Co się okazało, problem ten nie istniał. Niech dowodem będzie to, jak ja podchodzę do tej kwestii. Jak wiecie, staram się wykluczać wszelkie zbędne powiadomienia i informacje, które są dla mnie bez znaczenia. Dlatego, nie posiadam na wyświetlaczu mojego zegarka informacji o stanie naładowania baterii. No bo i po co, kiedy wiem że nie rozładuje się on do końca dnia, a nawet i do rana. Szkoda zaprzątać sobie tym głowę. I Wy również nie powinniście.


Zapraszam Cię do moich pozostałych artykułów dotyczących Apple Watch:

Powiadomienia w Apple Watch

Pierwszy dzień z Apple Watch


  1. i wyjątkowo męczącym, co odczułem nazajutrz

Co wyróżnia Apple Music wśród konkurencji

apple_music_1

Apple nareszcie pokazało swoją usługę streamingu muzyki. Czekałem na to od momentu, kiedy dokonali zakupu marki Beats. Wiadome było, że głównie chodziło o pozyskanie solidnego fundamentu dla produktu mającego podjąć walkę z aktualnymi liderami rynku. Co prawda, do pierwszych wrażeń pozostaje czekać do końca miesiąca. Jednak już w tej chwili wiadomo, że Apple Music będzie miał siłę przebicia pocisku przeciwpancernego.

Co w takim razie jest największym atutem, który odróżnia tę usługę na tle konkurencji? Odpowiedź jest prosta. Olbrzymia i zdecydowanie najlepsza biblioteka dostępnych utworów. Reszta to tylko dodatki. To właśnie dostęp do twórczości największej możliwej ilości artystów zapewnia sukces usługom streamingowym. Tutaj najlepiej widać, jak wiele dały lata istnienia sklepu iTunes i rozsądne relacje z wytwórniami.

Przez lata Apple stworzyło muzycznego behemota. Siłę jakości i wszechstronności. Z reguły, muzyka której słucham nie należy do najpopularniejszych. Nie raz powodowało to, że musiałem obejść się ze smakiem, chcąc dodać konkretny album z kolekcji fizycznej do tej cyfrowej, korzystając ze Spotify. Od czasu kiedy powróciłem do iTunes Match, rzadko zdarza się, żeby jakiś album nie został dopasowany do oferty sklepu Apple. Daje mi to jasno do zrozumienia, że to właśnie iTunes zapewnia w moim przypadku najlepsze warunki do obcowania z muzyką w postaci cyfrowej.

Apple w celu promocji swojego nowego dziecka wytoczyło ciężkie działa. Trzy darmowe miesiące usługi, to więcej niż zachęta do przetestowania serwisu. Przez taki okres czasu urodzi się w użytkownikach przyzwyczajenie. Mało tego, zdążą spersonalizować Apple Music według swoich potrzeb. W takiej sytuacji ciężko będzie z niej zrezygnować. Świetny krok, który na starcie da kilkadziesiąt milionów aktywnych użytkowników. Spowoduje też bolesny odpływ subskrybentów od konkurencji.

Myślę, że do systemów subskrypcji aktualnych liderów rynku streamingu muzyki przez najbliższe tygodnie napłynie fala rezygnacji z abonamentu. Sytuacja ta nie poprawi się później. Obserwując kłopoty finansowe i narzekania artystów na Spotify, które zdaje się być liderem, ciekaw jestem co stanie się z resztą konkurencji Apple Music. Ciężko postrzegać ją w różowych barwach. Byle do 30.06.2015. Wtedy okaże się, czy Apple znów potrafiło doprowadzić do perfekcji to, co inni sprzedają od dłuższego czasu. Później, pozostanie jedynie zdominować rynek. Mają w tym doświadczenie i odpowiedni arsenał do ataku.

Powiadomienia w Apple Watch

Apple_Watch_Steel

To co najbardziej zastanawiało mnie w kwestii Apple Watch, to sposób w jaki zmieni on moje podejście do powiadomień. Obawiałem się, że przeniesienie ich na nadgarstek może wpłynąć negatywnie na moją codzienną produktywność. Ostatecznie telefon potrafił skutecznie odciągać w ten sposób moją uwagę, przez co od dłuższego czasu staram się eliminować zbędne powiadomienia. Szczególny nacisk kłądę na te, które nie mają kompletnie wpływu na to co w danej chwili powinienem zrobić lub pozostałą część dnia.

Ku własnemu zdziwieniu przyznaję, że obawy były bezpodstawne. Mało tego, mam wrażenie, że powiadomienia stały się dla mnie mniejszym problemem, jako potencjalny czynnik powodujący rozproszenie. Jest to spowodowane tym, że sprawdzenie co się dzieje, wymaga mniejszej fatygi niż kiedyś. Wystarczy, że zerknę na zegarek i już wiem jaka aplikacja daje o sobie znać. Równie łatwo mogę sprawdzić treść powiadomienia lub je zignorować. Z iPhonem główny problem tkwił w tym, że aby sprawdzić co się dzieje, musiałem do niego sięgnąć, a kiedy już odblokowałem ekran nic nie stało na przeszkodzie aby zerknąć na tą jedną, jedyną malutką rzecz którą przy okazji mogę zweryfikować, co kończyło się często kilkuminutową sesją z telefonem. Z zegarkiem nie mam podobnych problemów. Dodatkowo Taptic Engine dba o to, żeby informować mnie o tym, że coś się dzieje w genialny, intymny sposób. Właśnie dlatego od dawna mój zegarek nie wydaje z siebie żadnych dźwięków.

Już po trzech dniach, przełączyłem Apple Watch w Tryb Cichy. Postanowiłem, że ma być on transparentny, zwłaszcza dla otoczenia. Jeżeli nadchodzi jakiekolwiek powiadomienie, które wymaga mojej uwagi, to powinienem wiedzieć o tym tylko i wyłącznie ja. Zawsze irytowała mnie nadchodząca fala notyfikacji, która powodowała nieustanną kanonadę dźwięków lub wibrowanie telefonu w miejscu gdzie go odłożyłem. Taptic Engine w takich sytuacjach jest niczym najlepsza asystentka, która da Ci znać, że coś się dzieje w taki sposób, aby nikt inny się nie zorientował. Nie wyobrażam sobie brzęczącego zegarka, który wpada w wibracje spowodowane klasycznym silniczkiem. Delikatne puknięcie w rękę jest doskonałym rozwiązaniem. Intymne i nie natarczywe. Trudno tego nie docenić.

Apple Watch

Oczywiście ważne jest aby w kwestii powiadomień dbać o odpowiednią higienę. W mojej opinii na zegarek powinny trafiać tylko te absolutnie najważniejsze, o których nadejściu powinienem wiedzieć. W moim przypadku nie okazało się to trudne, ponieważ w analogiczny sposób mam skonfigurowanego iPhone’a. Po zakupie polecam Wam poświecić odpowiednią ilość czasu na aplikację konfigurującą zegarek i zweryfikować odpowiednie ustawienia. Jest to o tyle ważne, że w przypadku kiedy będziecie mieć ich za dużo, zaczniecie je ignorować. A nie o to chodzi w posiadaniu Apple Watch. Umiar przynosi tutaj wymierne i pozytywne korzyści.

Muszę również wspomnieć o tym, jak działa synchronizacja powiadomień pomiędzy zegarkiem i iPhonem. Jest to doskonale rozwiązane. Mianowicie, kiedy mam Apple Watch na ręku telefon milczy i pozostaje cały czas nie aktywny. Wszystko kierowane jest do zegarka i tutaj odbywa się interakcja. W momencie, kiedy usunę któreś z powiadomień automatycznie znika ona na ekranie telefonu. Sytuacja działa analogicznie w drugą stronę. Przyznaję, że nie wyobrażam sobie aby cokolwiek w tej materii mogło wyglądać lepiej. Właśnie za takie rozwiązania, oparte na ekosystemie produktów Apple, cenię tą firmę najbardziej.

Podsumowując. Powiadomienia na Apple Watch powodowały we mnie olbrzymie wątpliwości. Okazało się, że bezpodstawne. W tej chwili, mój telefon częściej trafia na biurko lub w ustronne miejsce, a ja wciąż mam pewność, że nic istotnego mnie nie ominie. Dodatkowo, w domu i w biurze zrobiło się wyjątkowo cicho. Nie słychać dźwięków nadchodzących powiadomień, a ja w dyskretny sposób zostaje o nich poinformowany. Nie sięgam już tak często po iPhone’a, przez co mniej rzeczy jest w stanie mnie rozproszyć. Strasznie podoba mi się ten nowy lepszy stan rzeczy.

Ciekawa aktualizacja Amphetamine

amphetamine_app

Jakiś czas temu opisywałem aplikację Amphetamine, której zadaniem jest wyłączenie usypiania systemu na określony czas. W międzyczasie pojawiła się aktualizacja tego przydatnego narzędzia wprowadzająca dwie ciekawe nowości.

Pierwszą z nich jest Drive Alive. Funkcja, która pozwala zdefiniować dyski, które w trakcie działania aplikacji mają pozostać wybudzone. Myślę, że jest to przydatna nowość dla osób, które korzystają z dysków zewnętrznych. W sytuacji, kiedy prowadzi się prezentację i wykorzystuje dane z zewnętrznego nośnika, jest bardziej niż wskazane zapewnić sobie ciągły do nich dostęp. Moment, kiedy musimy zaczekać nim dysk rozkręci swoje talerze potrafi być irytujący. Zwłaszcza w przypadku, kiedy ktoś oczekuje szybkiego wyświetlenia danych.

Kolejną nowością jest WiFi Activation. Pozwala ona na aktywowanie Amphetamine w sytuacji, kiedy jesteśmy połączeni ze wskazaną siecią WiFi. Konfiguracja polega na wpisaniu nazwy wybranej sieci. Aplikacja, po wykryciu połączenia wejdzie w tryb „bezsenności” komputera. Myślę, że ta funkcja będzie miała spore grono odbiorców.

Amphetamine pozostaje moją ulubioną aplikacją w swojej kategorii. Cieszy mnie, że twórcy nie spoczywają na laurach i wzbogacają ją o przydatne funkcje. To właśnie czyni ją elastyczną w stosunku do potrzeb użytkowników. Ponownie polecam!

Aplikacja Amphetamine jest dostępna za darmo w App Store.

Google i moje zdjęcia? No fucking way!

google_photos

Na ostatnim Google I/O, została pokazana usługa bliźniacza do tej znanej użytkownikom Apple. Zdjęcia w chmurze, synchronizacja między urządzeniami i to co w tym wszystkim nad wyraz kuszące: za darmo! Dodatkowym atutem, jest brak ograniczenia przestrzeni dla zebranych fotografii, pod warunkiem że korzystamy z opcji High Quality. Tutaj należy pamiętać, że zdjęcia są kompresowane w przypadku, kiedy pochodzą z aparatów wyposażonych w matryce większe niż 16 megapikseli. Istnieje jednak opcja dla wyższej rozdzielczości, miejsce jest wtedy ograniczone do przypisanej do konta Google ilości przestrzeni dyskowej.

Osobiście w kwestii zdjęć korzystam z chmury Apple i przechowuję w niej aktualnie całą moją bibliotekę. Spowodowało to, że wykupiłem również większy pakiet dyskowy. Poniosłem z tego tytułu koszty, jednocześnie zyskując spokojną głowę w przypadku awarii sprzętu. Mógłbym zaoszczędzić patrząc na ofertę Google, jednak nie ma najmniejszych szans, żebym się na to zdecydował. Wszystko przez poszanowanie własnej prywatności. Wiem doskonale, że dla Apple zawartość moich zdjęć nie ma większego znaczenia. Chyba już wiecie do czego dążę?

Ten świat jest tak zbudowany, że nic nie jest za darmo. Nawet w twarz ciężko dostać za nic. Pomyśleliście ile cennych danych przekażecie na serwery firmy, która żyje z tego, że posiada informację na temat swoich użytkowników? Jedną z największych zalet Google Photos ma być mechanizm potrafiący interpretować zawartość zdjęć. Twarze, zwierzęta, miejsca, to wszystko ma pozwolić na automatyczne generowanie odpowiednich albumów i przyśpieszenie wyszukiwania. Jednym słowem, nie będzie kłopotem zweryfikować, jakiej marki sprzęt macie w domu, czy też preferujecie odzież firmy Adidas lub Wrangler. Oczywiście nikt nie będzie oficjalnie mówił o tym, co dodatkowo jest przez mechanizm rozpoznawane. Jakby nie patrzeć, rozpoznawanie twarzy to chyba najmniejszy kłopot. Podobne mechanizmy od lat istnieją w oprogramowaniu do katalogowania zdjęć.

Jak myślicie, czy przypadkiem nie będzie to doskonała metoda na jeszcze lepsze sprofilowanie nas, jako potencjalnych odbiorców reklam i treści, które mają być kierowane do precyzyjnie dobranego grona? Wiem, że decydując się na przekazanie całej swojej biblioteki zdjęć Google, obnażę się przed tą firmą całkowicie. Mechanizm mający interpretować treść zobaczy intymną część mojego życia, która wcześniej była dla Google niedostępna. Wiem, że i tak pozwoliłem moim zdjęciom powędrować do serwerowni Apple, więc nie są one już tylko i wyłącznie w moim posiadaniu. Wolę jednak, aby rezydowały na serwerach firmy, która żyje ze sprzedaży produktów, a nie ze sprzedaży i korzystania z danych swoich użytkowników. Dlatego moje zdanie w kwestii nowej usługi jest jasne. Biblioteka zdjęć na serwerach Google? No fucking way!

Lista zakupów z Wiadomości do Clear

Clear App

Jak ostatnio wspominałem w pierwszych wrażeniach dotyczących Apple Watch, moją ulubioną aplikacją służącą do przechowywania listy zakupów jest Clear. Dotychczas sprawdzała się doskonale, a w połączeniu z zegarkiem doceniam ją jeszcze bardziej. Od pewnego czasu korzystam z pewnego udogodnienia, które również Wam chciałbym polecić.

Mianowicie, często otrzymuję od żony listę zakupów w postaci wiadomości iMessage. Przepisywanie jej do Clear byłoby stratą czasu. Tutaj z pomocą przychodzi Drafts i akcja, która takową skopiowaną listę potrafi zaimportować jako listę zadań. Ważne jest, aby każda z poszczególnych pozycji rozpoczynała się w kolejnym wierszu. Dodatkowo pierwsza z nich zostanie zinterpretowana jako nazwa listy w Clear. Całość opiera się na akcji, którą możecie pobrać TUTAJ.

Co ważne, od pewnego czasu zacząłem tworzyć listy zakupów w Drafts, po czym importuję je przy użyciu wspomnianej akcji. Jest to szybsze rozwiązanie niż dodawanie poszczególnych elementów bezpośrednio w Clear. Zdecydowanie polecam!

GoodNight – usypianie lub zamykanie Maca po określonym czasie

GoodNight_App

Zdarza się Wam, że chcielibyście aby Wasz Mac wszedł w stan uśpienia lub wyłączył po upływie wskazanego czasu? Myślę, że każdy choć raz miał podobną potrzebę. OS X posiada możliwość stworzenia odpowiedniego harmonogramu dla podobnych czynności, jednak nie jest to wygodne w codziennych nieprzewidzianych okolicznościach.

Z pomocą przychodzi aplikacja GoodNight. Po uruchomieniu rezyduje ona w pasku Menu. Obsługa jest banalnie prosta. Wszystkie funkcje dostępne są w menu kontekstowym. Sprowadzają się one do wybrania czasu za jaki aplikacja ma wykonać swoje zadanie oraz decyzji czy system ma zostać zamknięty czy uśpiony.

W mojej opinii jedynym mankamentem jest brak możliwości ustawienia przypomnienia na kilka minut przed zakończeniem odliczania. Powoduje to, że kiedy źle oszacuje się przedział czasu do zamknięcia systemu, możliwa jest przykra niespodzianka w postaci gasnącego ekranu. Ostrzeżenie byłoby o tyle pomocne, że stanowi sygnał do zweryfikowania pozostałego czasu.

GoodNight to prosta aplikacja, która spełnia swoje zadanie. Niestety nie jest już rozwijana, przez co ikona w pasku Menu nie została dostosowana do ekranów wysokiej rozdzielczości. Mimo to, jeżeli macie potrzebę wyłączania systemu OS X po upływie wskazanego czasu to powinniście się nią zainteresować. Zwłaszcza, że jest darmowa.

Pierwszy dzień z Apple Watch

Apple Watch

Jak wiecie, Apple Watch budził we mnie skrajne emocje. Co spowodowało, że jakiś czas temu wybrałem się do Berlina. Postanowiłem, że muszę sprawdzić jak prezentuje się on na żywo. Wróciłem nie pocieszony i odrobinę zdegustowany. Mimo to, nie wyleczyłem się całkowicie z chęci posiadania zegarka z Cupertino. Na jego temat w mojej głowie, wciąż kłębiła się masa myśli. Zdecydowanie nie lubię mieć wątpliwości, więc decyzja mogła być tylko jedna. Kupiłem Apple Watch.

Zdecydowałem się na wersję Sport 42mm w kolorze Space Grey. Ta opcja kolorystyczna najbardziej przypadła mi do gustu. Muszę przyznać, że za każdym razem kiedy zerkam na mój nadgarstek, jestem coraz bardziej przekonany o słuszności wyboru. W kwestii wykonania zegarka, ciężko znaleźć jakikolwiek słaby element. Apple jak zawsze zaserwowało mi urządzenie, dla którego ciężko znaleźć konkurencję w kategorii „Jakość”.

Nie muszę Wam mówić, jak jest z nowymi sprzętami. Tutaj sytuacja jest o tyle dramatyczna, że miałem do czynienia z zupełnie nową kategorią produktów mojego ukochanego producenta. Przez cały dzień starałem się wycisnąć z Apple Watch tyle ile się da. Spowodowało to, że rzeczywiście sięgałem po iPhone’a rzadziej niż kiedykolwiek. Tutaj pojawiło się, moje pierwsze ważne spostrzeżenie.

Okazało się, że Apple Watch wbrew obawom nie stał się kolejnym urządzeniem, które odwraca moją uwagę od pracy i bieżących zadań. Szybkość z jaką mogę aktualnie sprawdzić nadchodzące powiadomienia, po czym zareagować lub je zignorować jest nieporównywalnie większa. Fakt, że nie muszę za każdym razem sięgać po telefon staje się w tym momencie zbawienny. iPhone posiada „dziwną” właściwość, która dotyka większość z nas. Kiedy trafia do ręki generuje pokusę aby sprawdzić kilka innych, potencjalnie ciekawych, rzeczy. W przypadku zegarka ten problem nie występuje. Reaguję, po czym zapominam. Szybko pojawiło się we mnie przeświadczenie, że sięganie po telefon nie ma sensu i jest stratą czasu.

Oczywiście ilość powiadomień jaka przychodzi na mój zegarek jest niewielka. Jak wiecie, staram się eliminować te, które nie mają dla mnie znaczenia, a mogą powodować zbędne rozproszenia. Daje mi to komfort świadomości, że jeżeli zegarek daje o sobie znać, to jest to informacja, która powinna do mnie dotrzeć. Inną kwestią jest czy wymaga reakcji, czy mogę ją na jakiś czas ją zignorować.

Większość mojego pierwszego dnia z Apple Watch spędziłem w samochodzie. W tej sytuacji doceniłem fenomenalnie działającą możliwość odbierania i odpowiadania na wiadomości z poziomu zegarka. Funkcja dyktowania działa znakomicie. Już na iPhone korzystałem z niej dość często, jednak odnoszę wrażenie, że w przypadku zegarka funkcja ta działa jeszcze lepiej. Co najważniejsze szybkie podejrzenie wiadomości i ewentualna odpowiedź na nią w czasie jazdy z perspektywy nadgarstka znacznie mniej wpływa na rozproszenie i oderwanie wzroku od tego co dzieje się przed maską samochodu. Mówiąc krótko: „Killer Feature”.

Clear App

Kolejnym miejscem, gdzie Apple Watch absolutnie przypadł mi do gustu był market, w którym robiłem zakupy. Moja lista rzeczy do kupienia zawsze rezyduje w aplikacji Clear. Oczywiście twórcy udostępnili już odpowiednią wersję dla Apple Watch. Każdy moment, kiedy odznaczałem elementy na liście korzystając z zegarka, powodował uśmiech na mojej twarzy. Każdorazowe wyciąganie telefonu z kieszeni, odblokowanie i uruchomienie aplikacji wydaje się teraz olbrzymią stratą czasu. Trudno nie docenić tego udogodnienia.

Niestety mój plan zweryfikowania poziomu baterii, z jakim kończyłbym ten dzień, legł w gruzach. Po godzinie 19 pojawiła się informacja o publikacji pierwszej aktualizacji Apple Watch. Oczywiście nie mogłem się powstrzymać przed jej instalacją, a to wymagało podłączenia urządzenia do zasilania. Mogę Wam jedynie powiedzieć, że o godzinie dwudziestej poziom baterii wynosił 29%. Trudno uznać ten dzień za miarodajny. Syndrom nowej zabawki powodował, że zdecydowanie częściej korzystałem z zegarka. Myślę, że kolejne dni lepiej zaprezentują realną ilość pozostałej w baterii energii, przed wieczornym podłączeniem do ładowarki.

Podsumowując. Pierwszy dzień z Apple Watch okazał się sporym sukcesem. Mimo momentów, kiedy odrobinę gubiłem się w działaniu interfejsu, wszystko sprawdzało się bez zarzutów. Nie pamiętam, kiedy przez ostatnie miesiące tak rzadko sięgałem po telefon. Możliwość sprawdzania listy zakupów na wyświetlaczu zegarka i odznaczanie poszczególnych pozycji było dla mnie niesamowitym udogodnieniem. Podobnie ma się kwestia interakcji z wiadomościami tekstowymi. Cieszy mnie fakt, że już pierwszego dnia znalazłem zastosowania, które pozytywnie wpływają na codzienne czynności. Pomysłów na kolejne zastosowania nie brakuje, zobaczymy jak się sprawdzą. Na pewno dowiecie się o nich pierwsi. Kolejne wrażenia już w wkrótce.

Amphetamine – wyłączenie usypiania Maca na określony czas

amphetamine_app

Jedną z aplikacji, które instalowałem na swoich Macach w pierwszej kolejności była Caffeine. Służy ona wyłączaniu na wskazany okres czasu funkcji usypiania komputera. Tylko i aż tyle. Dla mnie rzecz niezbędna w trakcie każdego spotkania czy prezentacji. Jak zauważyliście, napisałem to w czasie przeszłym. Wynika to z faktu, że kofeinę zastąpiłem Amphetamine’ą, jakkolwiek to brzmi.

Aplikacja Amphetamine pełni funkcję analogiczną do swojej poprzedniczki. Różni się natomiast ilością możliwych do skonfigurowania funkcji. Najważniejszy oczywiście jest czas, na jaki chcemy uodpornić swój komputer przed zasypianiem. Aplikacja pozwala na wybranie zdefiniowanych przedziałów czasowych oraz wybranie zaplanowanych godzin, kiedy to chcemy aby komputer pozostawał nieustannie aktywny. Myślę, że dla części z Was może się to okazać sporym udogodnieniem. Dla mnie istotna jest również funkcja, która mimo działania aplikacji pozwala na wygaszenie ekranu. Często w pracy wyłączam wyświetlacz przy użyciu aktywnego narożnika. Zdarza się, że zależy mi na tym aby w czasie mojej nieobecności system pozostał aktywny i nie przeszedł w stan uśpienia. Amphetamine sprawdza się w takich sytuacjach idealnie.

Ważnym dodatkiem jest również możliwość zdefiniowania zachowania aplikacji w przypadku rozładowania baterii. Program może zostać automatycznie zdezaktywowany, kiedy poziom naładowania spadnie poniżej wskazanego przez użytkownika pułapu. Rzecz przydatna, zwłaszcza jeżeli zapomni się o ręcznym wyłączeniu działania aplikacji. Całkowite rozładowanie baterii w trakcie nieobecności często może okazać się przykrą niespodzianką. Amphetamine zapewnia również możliwość stworzenia odpowiedniego skrótu klawiaturowego. Zapewnia to szybkie i wygodne aktywowanie aplikacji w razie potrzeby. Aplikacja wspiera również wykorzystanie systemowych powiadomień, co może znacząco ułatwić orientację w aktualnym stanie jej działania.

Żegnam Caffeine po kilku latach owocnej współpracy. Wiem jednak, że znalazła ona godnego następcę. Amphetamine spełnia swoje zadanie w 100% i posiada kilka przydatnych dodatkowych funkcji, które pozwalają na lepsze dostosowanie do moich potrzeb. Zdecydowanie polecam, zwłaszcza że jest ona dostępna za darmo.

Aplikacja Amphetamine jest dostępna za darmo w App Store.

Jak (prawie) wyleczyłem się z Apple Watch

Apple Watch

W zeszłym tygodniu wybrałem się do Berlina. Stwierdziłem, że czas przekonać się na własne oczy jak w rzeczywistości wygląda Apple Watch. Postanowiłem również, że jeżeli przypadnie mi do gustu to spróbuję kupić go w salonie Corner, który jako jeden z niewielu na świecie sprzedaje „od ręki” zegarki z Cuppertino. Co z tego wynikło? Pozwólcie, że Wam opowiem.

Część z Was na pewno wie, że nie byłem nastawiony zbyt optymistycznie do nowego urządzenia jakie Johny Ive zaprezentował światu. Kolejny sprzęt, który ma służyć jako wyświetlacz dla iPhone’a i źródło powiadomień na pewno nie jest mi potrzebny. To co mnie przekonywało to funkcje fittnesowe. Staram się ostatnio znacznie więcej ruszać, dbać o swoje zdrowie i przyznaję, że rozglądam się za opaską, którą będzie śledziła moje postępy, zwłaszcza w czasie kiedy nie będę miał przy sobie telefonu.

Rozumując w ten sposób, postanowiłem dać szansę Apple Watch i kwotę przeznaczoną na opaskę dołożyć do zakupu zegarka. Nie będę ukrywał, że jako absolutny fan produktów Apple jechałem do Berlina z uśmiechem na twarzy. Perspektywa zakupu sprzętu z zupełnie nowej kategorii produktów firmy przemawiała do mnie jak nic innego. Z tym większym zaskoczeniem wspominam, jak wielkie było moje zdziwienie kiedy wszedłem do Berlińskiego Apple Store.

„Boże, jaki on mały.” To była pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie. Porównując go do „busoli” Fossila, którą miałem w tej chwili na ręku wersja 42 mm sprawiała wrażenie maleństwa. Ku mojemu zaskoczeniu na pierwszy rzut oka nie różniła się zbytnio od mniejszej wersji 38 mm. Poczułem solidny zawód. Od dawna gustuję w dużych zegarkach i obserwując zdjęcia promocyjne, czy to z przymiarek Apple Watch, byłem przekonany, że to urządzenie jest zdecydowanie większe. Może nie olbrzymie, ale na tyle duże, że będzie się sensownie prezentować na moim nadgarstku.

W trakcie przymiarki moje zdegustowanie zdecydowanie wzrosło. Apple Watch w żaden sposób do mnie nie przemawiał. Zerkając na mój ukochany zegarek, który leżał na blacie stołu pokazowego, czułem że nie potrafię się zidentyfikować z produktem Apple tak jak z wysłużonym już Fossilem. Wiem doskonale, że dla wielu osób rozmiar 42 mm będzie idealny. Ja jednak, gustując w dużych kopertach i szerokich skórzanych paskach nie potrafię się w tej chwili przemóc. Przyzwyczajenie i poczucie estetyki dało mi konkretny wycisk usuwając z mojej głowy myśl o zakupie.

Niestety, jestem z tego powodu w kropce. Aktualnie na rynku nie ma smart zegarka, który przekonywał by mnie na tyle, abym wydał na niego pieniądze. Apple Watch należy do ekosystemu Apple i nie spodziewam się aby firma dopuściła do sytuacji, kiedy to jakiś inny produkt będzie integrował się z iOS, chociażby na zbliżonym poziomie. Mój zapał zdecydowanie przygasł, jednak wciąż w głowie kłębią się myśli, które przekonują mnie do zakupu.

Ciekaw jestem, czy strona praktyczna jest w stanie zmienić moje przyzwyczajenia wizualne. Kompromis w stosunku do tego, jak przez ostatnie lata oceniałem wizualnie atrakcyjność poszczególnych zegarków musiałby być olbrzymi. Wciąż jednak kłębią mi się w głowie potencjalne rozwiązania codziennych zadań, które mógłbym przyśpieszyć i zoptymalizować mając na ręku Apple Watch. Ostatecznie nie zawsze chcę sięgać po telefon planując wykonanie jakiejś akcji.

Jak zakończy się dla mnie kwestia zakupu Apple Watch? Nie wiem. Mógłbym Wam powiedzieć, że nie kupię go na pewno. I mimo, że tak wiele przemawia za tym, aby go sobie odmówić, wciąż waham się nie mogąc podjąć ostatecznej decyzji. Wiem jedno, mój zapał zdecydowanie osłabł i nie czuję żadnej większej wewnętrznej presji. Widzę dla niego zastosowania, ale potrafię bez niego żyć. Dodatkowo, patrzę w tej chwili na mojego wysłużonego Fossila i wiem, że nie chcę aby trafił on do szuflady. Identyfikuję się z nim, czego na tą chwilę nie spodziewam się po Apple Watch.