Google+

Google i moje zdjęcia? No fucking way!

google_photos

Na ostatnim Google I/O, została pokazana usługa bliźniacza do tej znanej użytkownikom Apple. Zdjęcia w chmurze, synchronizacja między urządzeniami i to co w tym wszystkim nad wyraz kuszące: za darmo! Dodatkowym atutem, jest brak ograniczenia przestrzeni dla zebranych fotografii, pod warunkiem że korzystamy z opcji High Quality. Tutaj należy pamiętać, że zdjęcia są kompresowane w przypadku, kiedy pochodzą z aparatów wyposażonych w matryce większe niż 16 megapikseli. Istnieje jednak opcja dla wyższej rozdzielczości, miejsce jest wtedy ograniczone do przypisanej do konta Google ilości przestrzeni dyskowej.

Osobiście w kwestii zdjęć korzystam z chmury Apple i przechowuję w niej aktualnie całą moją bibliotekę. Spowodowało to, że wykupiłem również większy pakiet dyskowy. Poniosłem z tego tytułu koszty, jednocześnie zyskując spokojną głowę w przypadku awarii sprzętu. Mógłbym zaoszczędzić patrząc na ofertę Google, jednak nie ma najmniejszych szans, żebym się na to zdecydował. Wszystko przez poszanowanie własnej prywatności. Wiem doskonale, że dla Apple zawartość moich zdjęć nie ma większego znaczenia. Chyba już wiecie do czego dążę?

Ten świat jest tak zbudowany, że nic nie jest za darmo. Nawet w twarz ciężko dostać za nic. Pomyśleliście ile cennych danych przekażecie na serwery firmy, która żyje z tego, że posiada informację na temat swoich użytkowników? Jedną z największych zalet Google Photos ma być mechanizm potrafiący interpretować zawartość zdjęć. Twarze, zwierzęta, miejsca, to wszystko ma pozwolić na automatyczne generowanie odpowiednich albumów i przyśpieszenie wyszukiwania. Jednym słowem, nie będzie kłopotem zweryfikować, jakiej marki sprzęt macie w domu, czy też preferujecie odzież firmy Adidas lub Wrangler. Oczywiście nikt nie będzie oficjalnie mówił o tym, co dodatkowo jest przez mechanizm rozpoznawane. Jakby nie patrzeć, rozpoznawanie twarzy to chyba najmniejszy kłopot. Podobne mechanizmy od lat istnieją w oprogramowaniu do katalogowania zdjęć.

Jak myślicie, czy przypadkiem nie będzie to doskonała metoda na jeszcze lepsze sprofilowanie nas, jako potencjalnych odbiorców reklam i treści, które mają być kierowane do precyzyjnie dobranego grona? Wiem, że decydując się na przekazanie całej swojej biblioteki zdjęć Google, obnażę się przed tą firmą całkowicie. Mechanizm mający interpretować treść zobaczy intymną część mojego życia, która wcześniej była dla Google niedostępna. Wiem, że i tak pozwoliłem moim zdjęciom powędrować do serwerowni Apple, więc nie są one już tylko i wyłącznie w moim posiadaniu. Wolę jednak, aby rezydowały na serwerach firmy, która żyje ze sprzedaży produktów, a nie ze sprzedaży i korzystania z danych swoich użytkowników. Dlatego moje zdanie w kwestii nowej usługi jest jasne. Biblioteka zdjęć na serwerach Google? No fucking way!

SmartyPins – sprawdź swoją wiedzę na mapie Google

SmartyPins

Natknąłem się ostatnio na świetny quiz przygotowany przez Google, który nazywa się SmartyPins. Zabawa polega na zaznaczaniu na mapie miejsc, których dotyczą zadawane pytania. Dla przykładu „Gdzie znajduje się najbardziej znana rezydencja Elżbiety II?”. W tym przypadku odpowiedź jest banalna, jednak pojawiają się dużo trudniejsze łamigłówki.

Zasady są proste, otrzymujemy limit kilometrów, który zmniejsza się w przypadku złej odpowiedzi. Obniżenie następuje o tyle kilometrów, o ile dalej zaznaczyliśmy lokalizację, która w naszej opinii jest prawidłowa. Oczywiście za dobre odpowiedzi otrzymujemy dodatkowe 15 kilometrów. Dodatkowo, możemy wybrać kategorię, z której chcemy otrzymywać zagadki. Domyślnie będą one mieszane.

smarty_pins_screen

W mojej opinii świetna zabawa. Nie dość że testuje naszą wiedzę, to potrafi usystematyzować położenie co ciekawszych lokalizacji na mapie świata. Ciekaw jestem ile odpowiedzi uda Wam się udzielić zanim Wasz limit ulegnie wyzerowaniu. Koniecznie dajcie w tej kwestii znać!

Google SmartyPins – LINK

Pro-tip dla nocnych Marków – Atari Breakout

Pora na pory w śmietanie? Nie! Pora na drobny easter egg, jeden z wielu, którymi raczy nas Wujek Google. Nie wiem jak Wy, ale dla mnie „ścianka”, czyli Breakout, chyba jeszcze bardziej znany jako Arkanoid, to wspomnienie młodości, gra z którą spędziłem w różnych inkarnacjach nie jeden wieczór, czy to na Atari 65XE (kumpla, sam nie miałem niestety…), na PC (PopCorn) czy na Amidze (rewelacyjny MegaBall!). Okazuje się, że możemy pozbijać cegiełki w przeglądarce, korzystając z pomyslowości i poczucia humoru chłopaków pracujących w Mountain View.

Wystarczy uruchomić przeglądarkę, wczytać stronę wyszukiwarki Google, wpisać hasło: „atari breakout„, przełączyć na grafikę i jedziemy!

breakout

Miłego zbijania :)

AirPrint – suplemencik

W niedzielę opisywałem na applesauce swoje boje z bezprzewodowym drukowaniem z iPhone oraz iPada. Trochę z pośpiechu, a trochę z powodu ignorancji, pominąłem inne dostępne a przy tym – darmowe – rozwiązanie. Doszedłem jednak do wniosku, że byłbym wobec czytelników i siebie nie w porządku, gdybym nie wpomniał o tymże, co czynię w niniejszym uzupełnieniu.

Chodzi o usługę Google Cloud Print, której próżno szukać w oficjalnym portfolio giganta, z uwagi na status beta. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie byście wpisali w przeglądarce adres:

http://www.google.com/cloudprint

a zostaniecie przekierowani do strony logowania. Bez tego nici z usługi. Na szczęście Google udostępnia system pomocy dla przyszłych i obecnych użytkowników Cloud Print.

Ja sam z Google Cloud Print nie skorzystam. Z kilku powodów – najważniejszy to fakt, że aby móc skonfigurować drukarkę należy zainstalować na komputerze przeglądarkę Chrome, po to by w niej „włączyć łącznik Google Cloud Print”… Co jak co, ale mi osobiście ta przeglądarka nie leży, nie zachwyca ani prędkością, ani estetyką, ani ergonomią ani specyficznym podejściem do bezpieczeństwa. Z premedytacją i zadowoleniem korzystam do przeglądania stron www Safari, więc miast dublować aplikacje wolę dedykowany serwer druku. Kolejna sprawa to to, z jakich aplikacji dla iOS można drukować korzystając z Google Cloud Print, otóż z… aplikacji PrintCentral Pro (osobne wersje dla iPhone/iPod Touch oraz iPad) , z Google apps „na komórkę”, korzystając z KODAK Email Print (?) oraz z przeglądarki internetowej – ale tylko wtedy, gdy: „na stronie internetowej zauważysz przycisk Drukuj z logo Google Cloud Print”. Pełna lista wspieranych aplikacji i systemów tutaj.

 …It seems that I am not

Dziękuję, wolę handyPrint.

Google+

Jak pewnie zauważyliście na blogu nastąpiło małe ożywienie, z tego też względu staramy się promować applesauce na portalach społecznościowych. Z tego względu naturalną koleją rzeczy było nasze pojawienie się na Google+. Staramy się dotrzeć do jak największej grupy czytelników bo nic nie cieszy tak bardzo jak świadomość że informacje którymi chcemy się z wami dzielić docierają do możliwie najszerszego grona.

Zapraszamy do dodania applesauce do waszych kręgów, odpowiedni baner znajduję się w prawej belce!