Artykuły

Pętla na szyi – kto ją nam zaciska? Oni czy my sami?

Zastanawialiście się zapewne nie raz czemu np. baterie w iPhone są nie wymienne, czy raczej nie wymienialne przez użytkownika? Albo czemu wytrzymują tylko kilkaset cykli pełnego ładowania? Dlaczego kolejna generacja produktu nie różni się zwykle aż tak znacząco od poprzedniej a jednak chcemy wciąż działające urządzenie zastąpić nowym? Czy naprawdę wierzycie w to, że downsizing silników spalinowych, ich wysilenie, bądź zastępowanie wersjami elektrycznymi – tak propagowane przez ekoterrorystów – oszczędza naszą planetę i jej zasoby naturalne? Czy jedynym prawdziwym a może urojonym powodem braku aktualizacji oprogramowania systemowego smartfonów z Androidem, jest ich technologiczna ułomność w czasie (szybkie starzenie się)? Nie zamierzam tu ani odpowiadać na te pytania, ani ferować wyroków. Zachęcam natomiast, w ramach wakacyjnej refleksji do obejrzenia interesującego filmu, który znajdziecie w rozwinięciu wpisu. (więcej…)

„New iPad”, jestem na tak.

Przyznaję bez bicia, po premierze pierwszego iPad’a miałem co do niego mieszane uczucia i przez długi czas nie skusiłem się na zakup tego urządzenia ze względu na brak konkretnego pomysłu na jego wykorzystanie. Jak bardzo się myliłem ciężko w tej chwili przyznać się przed samym sobą. Aktualnie to zdecydowanie najbardziej eksploatowany sprzęt w moim domu, który w kwestii pożądania przegonił bez problemu nawet pilot od telewizora ;) Już po krótkim czasie okazało się że ilość iPad’ów w jednym domu powinna być wprost proporcjonalna do ilości mieszkańców.

Premiera nowego modelu zdecydowanie przyśpieszyła moje kroki w kierunku spełnienia tego równania. Śmieszą mnie nie miłosiernie wszelkie dyskusje na temat magii i innych nadprzyrodzonych właściwości nowego urządzenia Apple. Nie dlatego że uważam że one nie istnieją, ale dlatego, że magię nam już zaprezentowano kilka lat temu a teraz jedynie jest ona pielęgnowana i wprowadzana w coraz lepszej formie. Nowy iPad jak najbardziej spełnia moje oczekiwania. Wszystkie zmiany jakie wprowadzono uważam za trafione w 100%. W gruncie rzeczy sama Retina wystarczyła żeby mój portfel zadrżał przed datą premiery. Uwielbiam jakość ekranu w moim iPhone 4 i perspektywa konsumpcji treści z taką samą jakością na tablecie jest dla mnie wizją bajeczną. Będąc całkowicie szczerym reszta zmian dla mnie osobiście blednie w tej perspektywie i myślę, że nie jestem jedyną osobą, która ma podobne podejście do tematu. Jeszcze na chwilę wrócę do magii, utrzymanie cen poprzednika z tak rozległym upgrade sprzętowym to dla mnie hokus pokus wysokich lotów, zwłaszcza w obliczu informacji o tym na jakim poziomie utrzymuje marżę Apple.

Czekam niecierpliwie zwłaszcza na używanie mojego i tylko mojego iPad’a bez dyskusji „kto teraz” ;) Zwłaszcza, że w takiej sytuacji będę mógł go jeszcze sprawniej zaprzęgnąć do pracy bez obaw, że ktoś będzie mógł coś zmajstrować przy moich danych.

Muzyczne podsumowanie roku… z troszkę innej perspektywy.

Dla mnie osobiście jako fana muzyki, jako kompletnej formy pod postacią odpowiednio wydanego albumu w formacie płyty CD lub winylowej, podsumowanie sprzedaży tych formatów jest zdecydowanie bardziej ciekawe niż wszelakie rankingi „Płyt Roku”. Nie ukrywam, że zapewne jest to odrobinę związane z moją obawą o śmierć nośników fizycznych, jednak kolejny raz zostałem uspokojony dzięki informacjom statystycznym dotyczącym roku 2011 jakie ukazały się na łamach portalu What HiFi? . Czego się tam dowiedziałem, już opowiadam.

Aktualnie panuje powszechne przekonanie że płyta CD jako dotychczasowa królowa wśród źródeł muzyki została zmiażdżona poprzez wszelkie elektroniczne formy rozpowszechniania albumów. Oczywiście mówimy tutaj o obiegu oficjalnym i pomijamy wszelkie formy piractwa. Owszem muzyka w formie elektronicznej notuje ciągły wzrost jednak w kwestii podnoszenia słupków sprzedaży nie jest liderem. Co ciekawe (i niezwykle pocieszające dla autora) największy wzrost sprzedaży w tym roku zanotowały  płyty winylowe i to na poziomie 44% mimo że stanowią one jedynie 0,3% rynku muzycznego co daje nam 337 000 sprzedanych egzemplarzy. Formy elektroniczne albumów odnotowały wzrost na poziomie 26,6% i sprzedane zostało około 26,6 milionów nośnika w tej formie, co stanowi 23,5% całego rynku muzycznego. Przyszedł więc czas na wciąż królującą wbrew wszystkim trendom płytę CD, która pomimo spadku w sprzedaży na poziomie 12,6% wciąż pozostaje absolutnym numerem jeden i stanowi 76% rynku muzycznego przy sprzedaży na poziomie 86 milionów egzemplarzy.

Mi osobiście nasuwa się jeden wniosek, który uosabia moje prywatne podejście do tematu. Nośniki fizyczne wciąż mają i jeszcze przez długi czas myślę że nie stracą pewnej przewagi. Wartość posiadania, to specyficzny i niezwykle istotny element który daje nam odczucie bliższego obcowania z artystą. Mimo, że część wykonawców przykłada coraz mniejszą wagę do form w jakich rozpowszechniają swoją muzykę. My, fani, kolekcjonerzy, audiofilie, (tutaj umieść swoje określenie), wciąż lubimy mieć na półce albumy swojego ulubionego artysty, bo jakby nie patrzeć są one też małym odzwierciedleniem nas i naszych preferencji określających z jaką formą sztuki lubimy obcować. Ja osobiście najbardziej kibicuję płytom winylowym, które uważam za najbardziej doskonałą formę w jakiej muzyka może do nas dotrzeć i nie wierzę specjalnie że w tej kwestii damy radę wymyślić jeszcze coś bardziej przemawiającego do naszych umysłów wielbicieli muzyki i wszystkiego co z nią związane.

Zapraszam serdecznie do komentowania i wyrażania swoich przywatnych opinii i przewidywań na temat kierunków w jakich może podążyć rynek muzyczny .

Źródło: What HiFi?
 

Blog przez rok

Tytuł wpisu jest wieloznaczny. Celowo. Wyjaśnienie będzie później. Najpierw podsumuję nasz applesauce’owy dorobek :)

Jesteśmy z Wami (a Wy z nami :D) już roczek i tydzień! smartkid uczcił rocznicę urodzinowym wpisem a ja dodam od siebie nieco danych statystycznych :) Tym razem poprzestanę na cyferkach, znaczy się – nie będzie żadnych ładnych tabelek ani wykresów, jakie zawierał wpis marcowy. Wybaczycie? :P (więcej…)

Okiem iPhone’a cz. IV

Witajcie!

Jak ten czas leci… już rok jesteśmy online a za rogiem czają się święta i nowy rok! Póki co jeszcze powalczymy w starym :) W cyklu „Okiem iPhone’a” tym razem przedstawiam wybrane ujęcia pochodzące z mojej wakacyjnej „wycieczki” do strefy naznaczonej wieloma ludzkimi istnieniami, do miejsca w którym ludzki upór, nonszlancja i beztroska kolejny raz przegrały z siłami natury. Oby ta lekcja nie wymagała powtorki. Zapraszam do zobaczenia „industrialnego cmentarza” mieszczącego się w Czernobylu i Prypeci. (więcej…)

Za linią wroga… Microsoft Technology Summit 2011

Za mną kolejna odsłona Microsoft Technology Summit, tym razem z pewną niewiadomą czyli nową lokalizacją wydarzenia. W pozostałym zakresie, zmian cieżko było się spodziewać biorąc pod uwagę konsekwencję formy jaką ma ta konferencja od kilku edycji. Czy coś sie zmieniło? Postaram się to nakreślić w moim małym podsumowaniu całego event’u.

Tegoroczna edycja konferencji MTS 2011 upłynęła pod znakiem chmury czyli jakby nie patrzeć mamy tutaj powtórkę z poprzedniego roku co jest zrozumiałe ze względu na to jak Microsoft naciska na promocje tego rozwiązania. Jednak zacznę od początku czyli nowej lokalizacji. W tym roku gościło nas Centrum Expo XXI. Obiekt okazały i zdecydowanie  bardziej nadający sie do organizacji tak dużych wydarzeń. W końcu skończyły sie przepychanki na korytarzach i schodach łączących poziomy kinoteki, a przemieszczanie się pomiędzy sesjami nabrało bardziej ludzkiego wymiaru eliminując zwierzęce galopy przemieszczających się stad. Zdecydowany plus, zwłaszcza biorąc pod uwagę rozlokowanie sal sesyjnych, które tym razem skupione były wokół głównego obszaru konferencji czyli strefy kulinarnej i wystawowej.

Sam starałem się wziąć udział głownie w sesjach technicznych i wybrałem takie oto tematy: „XP: Jak z muzealnego eksponatu przejść do przyszłości”, „Kiedy wszystko idzie nie tak… czyli jak Private Cloud wspiera infrastrukturę IT”, „Jak uruchomić chmurę prywatną w swojej firmie”, „Ekonomiczne i technologiczne aspekty wdrożenia Office 365 w organizacji”, „Windows Server: Czy migrować, jak migrować i jakich korzyści można się spodziewać”, „MSIT: Jak szewc w butach chodzi (trendy IT na kolejne lata)”. Co mogę powiedzieć ogólnie? Nie da się ukryć nie było wielkiego „WOW!” ani tym bardziej westchnienia zachwytu. Same sesje mimo dobrego prowadzenia, co gwarantowane było przez znanych i lubianych prelegentów wydawały się nie mieć polotu. Ja pozwolę sobie zrzucić  winę na tematykę czyli zamęczony już chyba na wszystkie sposoby Cloud, czy to private czy public, o którym słyszeliśmy już tak wiele, i tak często że wykłady na ten temat kojarzyły mi się bardziej z powtórka przed maturą niż elementami które mają na swój sposób fascynować i prowokować mnie do wdrożenia ich w swoim środowisku. Mimo to uważam że warto było w nich uczestniczyć i jednak powtórkę sobie zafundować. Sam jednak chętniej posłuchałbym o zagadnieniach czysto związanych z wirtualizacją jako wydaje mi się że to zagadnienie na tą chwile ma znacznie wieksze zastosowanie w polskim IT bez dodatkowej otoczki w postaci System Center, ktęre pozwoli nam zaaplikowac sobie prawdziwą chmurkę (byle nie burzową) w naszej serwerowni. Zawiodlem sie jedynie raz kiedy to sesja „MSIT: Jak szewc w butach chodzi (trendy IT na kolejne lata)”, nijak się miała do jej tytułu. No tak miała być o przyszłości i była, jednak stricte o przyszłości serwerowni i działów IT firmy Microsoft , które i tak dla nas mają niezwykle małe znaczenie ze względu na to że ich technologia jest dla nas na ta chwilę praktycznie nieosiągalna. Wydaje mi się że nie jestem odosobniony w tym zarzucie, jako że obserwowałem również wsród innych uczestników nutkę zawodu. Myślę, że tak jak ja oczekiwali oni od sesji nakreślenia nam rozwiązań, z którymi będziemy się mierzyć w przyszłości i niekoniecznie znów chcieliśmy słuchać o chmurze ;) Jeżeli miałbym którąś z sesji, w których uczestniczyłem, wyróżnić to zdecydowanie stawiam na tą poprowadzoną przez Grzesia Tworka, który nie wypadł z formy i zapewnił dobrą dawkę teorii połączonej z praktyką w przystępnej zarówno dla oka jak i ucha formie. Reasumując, mimo małej krytyki poziom zadowolenia przewyższa słupek prezentujący marudność autora i pozwala na zdecydowanie pozytywną ocenę wykładów.

Organizacyjnie było na srebrny medal, dlaczego nie złoty? Dlatego że zawsze coś można poprawić. No tak ale te kolejki! Ok, były kolejki ale spójrzmy na to racjonalnie gdyby wszyscy na hura zaraz po zakończeniu sesji nie rzucili sie na stanowiska kulinarne w poszukiwaniu obiadu, to myślę że obyłoby sie bez dłuższego czekania, co autor sam sprytnie przetestował i potwierdza wskazaną metodę jako skuteczną. Nie ma co sztucznie przedłużać tematu więc wszelkie kwestie kolejkowe (piwo, kiełbaski w cieście itp.) objaśnia zdanie poprzednie i w sumie nie ma do czego się wiecej w tym roku przyczepić. Jedno podziwiam, jak bardzo ludzie kochają parowki w bułce i w jakich kolejkach po nie stali. ;)

Podsumowując, konferencję uważam za udaną i wartą kosztów jakich trzeba sie podjąć w celu uczestnictwa, jeżeli ktoś pracuje w tematyce bliżej lub dalej związanej z działalnością firmy Microsoft to nie powinien sie zastanawiać nad udziałem, gdyż ilośc sesji i ich tematyka była tak rozległą że każdy znajdzie coś dla siebie. Co tu dużo mówić?  Do zobaczenia za rok! Byle firma zapłaciła ;)

PS Mam mały bonusik który cieszy oko, zwłaszcza grupy negującej wyższość Microsoftu nad resztą świata IT, a jako że głównie zaglądają do nas Mac Userzy (co bardzo nasze skromne grono redakcyjne cieszy) to myślę, że im też przypadnie to do gustu. Panie i Panowie! Oto ekran prezentujący nowa doskonałą przeglądarkę Internet Explorer 9 na dedykowanym jej stanowisku.

That’s all folks!!!

 

Dlaczego warto czytać komentarze…

Wiele osób omija komentarze do artykułów czy zwykłych wpisów na wszelakiej maści blogach i portalach szerokim łukiem. Częściowo jest to spowodowane zapewne kiepską moderacją gdzie większość komentarzy to głupie żarty lub totalne idiotyzmy. Jeżeli należych do grona osób, które z tego lub innego powodu omijają owe wpisy to chciałbym zachęcić Cię do zmiany swojego nastawienia. Jakiś czas temu mantis30 popełnił artykuł Przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej. Pod tym właśnie tekstem pojawiły się dwa komentarze autorstwa Emeley do których lektury zachęcam i zapewniam o ich doskonałej treści.

Jestem z tych, którzy z komputera potrafią korzystać, może nawet lepiej, niż tak zwany przeciętny użytkownik. Nic ponad to. Za to czytać, dowiadywać się nowych rzeczy, poznawać historie komputeryzacji i wszystko, co ciekawe, to dla mnie jak ser dla kruka.

(…)

Przez długie lata nie znalem nic prócz PC’ta, choć moja fascynacją było wszystko, co dotyczyło Apple, zwłaszcza ludzi, którzy tworzyli jego legendę od początku. Windows używałem i w domu, i w pracy, nauczyłem się czego mogłem, było mi trochę łatwiej. Wystarczyło jednak, żeby komputer się zawiesił, albo żeby na ekranie zrobiło się niebo bez chmur, czy wyskoczył napis, że błąd modułu zabezpieczenia wystąpił – brawa… wpadałem w melancholie, miałem stany depresyjne i kładłem 10 łyżeczek cukru do jednej herbaty.

Pamiętam też doskonale moje telefony do znajomych informatyków. Błagalne, bo akurat teraz potrzebuje komputera, a on nie działa. To, jak ci moi koledzy usiłowali wytłumaczyć laikowi / ignorantowi / dyletantowi co trzeba zrobić, żeby przywrócić do życia system, a potem utracony dokument z terminem na wczoraj, to już inna historia. Przypominało to dialog esperantysty z wiertarką ręczną.

Tak było kiedyś. Od czasu XP podobne historie się już nie zdarzały, ja też się trochę bardziej ostukałem z PC’tem. Pozostałem przy XP i dopiero Windows 7 wlazł jako drugi na moje biurko (na małym netbook’u). Obok stoi stary laptop z Windows XP właśnie. Ten drugi chodzi jak złoto, ten pierwszy cały czas mnie o coś pyta :). I tak sobie gaworzymy.

(…)

Niedługo – kiedy tylko Lion będzie już preinstalowany na Makach (bodaj w środę) – stanie na tym moim biurku długo oczekiwany gość, iMac. To nie pierwsze moje spotkanie z tym komputerem. Pierwsze, jakiś czas temu, zaczęło się tak, jak to starzy Macolodzy przepowiadali. Dwa dni i wpadłem jak śliwka w kompot. W dodatku Garage Band – moglem w końcu komponować i aranżować to, co inaczej możliwe było tylko z zespołem albo za duże pieniądze w profesjonalnym studio. Musiałem się oczywiscie od podstaw uczyć wszystkiego, bo to był pierwszy Mac w moim życiu, do tej pory tylko czytałem o tych komputerach – to zdecydowanie nie to samo.

Bardzo szybko okazało się, że nawet taka żaba jak ja, ot zwyczajny użytkownik, może bez większego problemu korzystać z tego, co oferuje system od Apple. Po kilku tygodniach – nie wiem, czy trafnie zdołam to określić – przestawałem momentami czuć, ze obcuje z komputerem. To było raczej doznawanie jakiejś akceleracji samego siebie, jakby ktoś dał mi narzedzie, jednocześnie nie odbierając steru, nie limitując mnie lawiną komunikatów i ostrzeżeń. Szybko zacząłem myśleć o swoim iMaku nie jak o komputerze, tylko jak o medium, które daje posmak „sztucznej inteligencji”, w jej niezwykle przyjaznej odmianie. Nie mogę się już doczekać powrotu do tego „przymierza”.

Przybycie iMaka nie będzie wcale oznaczało pożegnania z PCtami. Zostaną i będą przydatne. (…) Nie pozbędę się też tego małego windowsowego netbooka, bo czasem przychodzą mi do głowy pomysły na coś, co trzeba szybko wpisać i do tego taki maluch się nadaje bardzo dobrze. Och… Mac Book Air nadawałby się jeszcze lepiej, tylko czy taki wydatek znajduje akurat uzasadnienie? W mojej kieszeni go nie znajduje :). Nie dziś w każdym razie.

(…)

Poza wszelkimi znanymi zaletami, które zdecydowanie przeważają nad minusami (kto ich nie ma?), Mac OS Lion – chyba już można o nim pisać jako o aktualnym – ma dla mnie jeszcze jedną, przeogromną. Swego czasu poszukiwałem jakiegoś programu wspomagającego pisanie. Zwłaszcza pisanie form literackich, powieści w szczególności. Szukałem i szukałem, nie znalazłem nic, co by mnie porwało. Kilka miesięcy temu trafiłem przypadkowo na stronę Twórcy i producenta programu, który od tamtej pory trzyma mnie na kolanach w pozycji „niemy podziw”. Scrivener. W Polsce prawie nieznany, może ze względu na brak lokalizacji.

Kiedy zapoznałem się z opisem programu, z jego ideą, funkcjami jakie oferuje i niesamowicie logicznym, super przyjaznym interfejsem, pomyślałem, że to takie bardzo „Apple”. Po chwili dotarło do mnie, ze czytam o programie stworzonym dla Mac OS :). Twórcy pracują wprawdzie nad wersja na Windows i mam nawet betę windowsowego Scrivenera ale to jest już rozszerzanie spectrum oferty w stosunku do pierwotnego zamysłu. Nie mam wątpliwości, ze właśnie na Apple ten program rozwinie skrzydła. Widziałem screencasty i tym bardziej nie mogę się doczekać.

Anegdotycznie – miałem jakiś czas temu sposobność internetowej dyskusji z jednym ze specjalistów od języka polskiego, specjalizującym się m.in. w dziedzinie teorii literatury i techniki pisania utworów literackich. Kiedy wspomniałem o Scrivenerze i jego możliwościach, odpowiedział mi, ze nie ma to jak dobrze sporządzony plan powieści. Gdzie tu anegdota – przecież powiedział coś oczywistego, jest fachowcem. Rzecz w tym, ze Scrivener pozwolił mi na napisanie szczegółowego planu całego rozdziału w jakieś pół godziny (kilkadziesiąt scen) – nic wielkiego. Za to przebudowanie tego planu, poprzestawianie, pomieszanie i zbudowanie na nowo z tych samych scen, to było kwestią jednej kawy, pół dnia myślenia i dziesięciu minut pracy ze Scrivenerem. W normalnym edytorze ta rewizja planu zajęłaby mi tydzień – już to przerabiałem. Nie będę wchodził w szczegóły, bo może kiedyś napiszę o tym oddzielny artykuł. Powiedzieć, że jestem zafascynowany tym programem, to tak, jak powiedzieć, ze kot jest zafascynowany walerianą. Na szczęście nie demoluje od tej fascynacji mieszkania :)

Najpierw Garage Band, teraz Scrivener, na horyzoncie jest Logic Pro, aż boję się pomyśleć, ze mógłbym jeszcze zainteresować się fotografią :). To jest zawsze Apple. Nie jestem fanatykiem, jakimś ortodoksem głuchym i ślepym na wszystko, czego nie zrobił Wuja Stefan. Dal mnie w ogóle nie zachodzi konkurencyjność pomiędzy Windows a Mac OS, a przecież jest jeszcze Linux. traktuje je jako całkowicie odrębne platformy. Jednak właśnie Apple i właśnie Mac OS dały mi to, co tak trudno nie tylko dostać, czasem nie można tego nawet kupić – i to za żadne pieniądze. Otworzyły mi drogę do własnych marzeń, także do tych sprzed lat. Nie mogłem ich wcześniej realizować, bo nie było na czym, nie było za co. A teraz takie magiczne drzwi można postawić na biurku. Jeden iMac czy inny komputer od Steve’a może byc jednocześnie atelier fotografika, laboratorium edytora profesjonalnego filmu, jednym kliknięciem zamienisz go w studio muzyczne albo radiowe – jeśli chcesz nagrywać podcasty dla „prawdziwych” rozgłośni. Jedynym ograniczeniem kreatywności użytkownika jest… ona sama. Bo na pewno nie możliwości komputera, czy systemu. Bardzo chciałbym umieć napisać powieść dorastającą kunsztem i finezją programowi, na którym ja pisze. To jest duże wyzwanie :). Z drugiej strony patrząc – jeszcze jeden ogromny atut Mac OS. Nie krępuje, nie ogranicza, wręcz przeciwnie – rozwiń skrzydła i skacz przed siebie na głębokie wody, ja Ci nie będę w tym przeszkadzał. Można się naprawdę poczuć jak Luke Skywalker w szturmowcu, z R2D2 za plecami – pomaga, nie przeszkadza, styki naprawi i księżniczkę na hologramie wyświetli :).

A co, jeśli użytkownik Apple nie ma aspiracji twórczych, nie pisze książki, nie prowadzi bloga, nie jest dziennikarzem, fotografem, muzykiem, reżyserem, scenarzysta etc? Ano nic. Nie musi – może lubi korzystać z poczty, przeglądać internet i układać sobie rodzinne albumy ze zdjęciami z urlopów. Żaden Mac się o to na niego nie obrazi, wręcz przeciwnie. Jest do tego fantastycznie przygotowany.

Jakby na to nie patrzyć, dobrze, ze czasy niebieskich ekranów i wieszających się w pół kroku okienek są chyba definitywnie za nami. Zastanawiam się, jak będzie wyglądał komputer, jak system operacyjny, za jakieś dziesięć lat. Mam jakieś niejasne przeczucie, ze pewnego słonecznego dnia roku pańskiego 2021, przeczytam w gazecie wetkniętej w druciany stojak obok kiosku… „Apple zapowiada premierę nowego holograficznego systemu operacyjnego – pierwszy na świecie komputer z wyświetlaczem w pełni holograficznym już w tym miesiącu!”. A może nie trzeba czekać na to aż dziesięć lat? Na pewno nie trzeba :)

Pozdrowienia z Toronto

Pozwoliłem sobie na drobną redakcyjną korektę całego wpisu dla stworzenia możliwie zwartej treści. Mam nadzieję że autor nie będzie miał nic przeciwko. Dodatkowo zapraszamy szanownego Emeley’a do kontaktu mailowego.

Letnie porządki czyli… giełda! :)

Raz na jakiś czas trzeba posprzątać, prawda? W sumie to raczej mało męskie zajęcie :P ale ma jedną niezaprzeczalną zaletę – zwykle w trakcie dokonywania porządków znajdujemy rzeczy, które po wcześniejszych gorliwych poszukiwaniach uznaliśmy za MIA* bądź przekonujemy się, jak wiele miejsca w naszych szafach i szufladach zajmują graty, których przydatność do użycia w aktualnych okolicznościach wydaje się wątpliwa. Oczywiście można to wszystko wystawić na serwisie aukcyjnym, rozdać w formie prezentu znajomym ;) albo wyrzucuć na śmietnik. Jestem daleki tej ostatniej opcji, bo uważam że nawet martwe rzeczy zasługują na odrobinę szacunku, poza tym mogą często przydać się i służyć innym. (więcej…)