Cześć, mam na imię Kuba. Trafiłeś na mój przywatny blog, na którym staram się dzielić poradami, recenzjami czy opiniami dotyczącymi technologii. Jestem również współprowadzącym podkastu MacPodcast oraz redaktorem miesięcznika Mój Mac Magazyn.
Myślę, że nie ma wśród fanów Apple, a zwłaszcza Steve’a Jobsa, osoby która, chociaż w podstawowym zakresie nie zna historii firmy NeXT. Mimo że sprzętowo nie zapisała się ona szczególnie w kartach historii, to na podstawie stworzonego w niej systemu NeXTStep powstał uwielbiany przez wszystkich użytkowników komputerów z logo nadgryzionego jabłka, OS X. Jednocześnie był on biletem powrotnym do Cupertino dla Steve’a. Co działo się dalej, wiemy wszyscy. Warto jednak dowiedzieć się czegoś więcej na temat samego NeXT.
Z tego względu polecam Wam obejrzenie poniższego filmu. Możecie w nim posłuchać wypowiedzi osób, które uczestniczyły w wydarzeniach z czasów banicji Jobsa. Doug Menuez, Peter Graffagnino i Don Melton opowiadają o kulisach pracy oraz narodzinach technologii, które towarzyszą nam do dziś. Masa anegdot i wspomnień powodują, że każda minuta tego nagrania to czysta frajda dla fanów. Zresztą przekonajcie się sami.
Po obejrzeniu koniecznie dajcie znać, jak Wasze wrażenia.
Pamiętacie moment premiery Apple Maps? Chińskie nazwy w centrum Warszawy to był jedynie przedsmak problemów z użytecznością tego rozwiązania. Prezentacja map była atrakcyjna wizualnie a skeumorfizm interfejsu użytkownika doskonale wpisywał się w aktualny w tamtym momencie design systemu iOS. Narzekali wszyscy, niezależnie od tego, jak bardzo kochali czy nienawidzili Apple. Moment, kiedy na swojej oficjalnej stronie firma z Cupertino podpowiadała jak wrócić do Google Maps był ostatecznym sygnałem, że mieliśmy do czynienia z klasycznym falstartem.
Przyznaję, że podchodziłem do nich z wielką nadzieją i starałem się przymykać oko na ich słabości. Jednak częstotliwość, z jaką musiałem sięgać po alternatywy dla znalezienia punktów adresowych, spowodował, że poszły one w odstawkę. Do łask powróciło Google Maps i przez dłuższy okres towarzyszyły mi w codziennej pracy i wypoczynku. Oczywiście co jakiś czas weryfikowałem jak Apple radzi sobie z poprawkami. Sporo uwagi poświęciłem również zmianom wizualnym, jakie przyniósł dla całego systemu iOS 7. Nie oznaczało to jednak, że zamierzam dać im kolejną szansę.
Zmiana nastąpiła stosunkowo niedawno. Na fali konsekwentnego wykluczania usług Google z codziennych narzędzi, które pomagają mi w pracy, nastąpił moment, kiedy trzeba było zastanowić się nad mapami. To był doskonały moment, aby dać kolejną szansę Apple. Ku mojemu zaskoczeniu, 1 Efekt okazał się niezwykle pozytywny.
Właśnie mija sześć miesięcy, od kiedy na co dzień wszelkie trasy, które muszę pokonywać wyznacza dla mnie Apple Maps. Mimo sporadycznych przypadków 2, wyszukiwanie adresów działa znakomicie. Brak wyniku wyszukiwania spotkał mnie zaledwie kilka razy. Dzięki temu byłem w stanie z większym optymizmem spojrzeć na naszą dalszą współpracę. Oczywiście najważniejszym elementem tej układanki jest wytyczanie tras przejazdu. Tutaj również większość sugestii była sensowna oraz odpowiadała moim osobistym wyborom, które podjąłbym ze względu na znajomość alternatywnych dróg.
Czym jednak byłaby współczesna nawigacja bez analizy aktualnych warunków, jakie panują na drogach. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że tego typu informacji jest aktualnie znacznie więcej i są na bieżąco aktualizowane. Ma to oczywiście przełożenie na dobór aktualnej trasy przejazdu. Szczególnie miło aplikacja zaskoczyła mnie, kiedy miałem do przejechania kilkaset kilometrów i co najmniej czterokrotnie trasa została zmieniona w celu przyśpieszenia czasu przejazdu. Później udało mi się potwierdzić, że rzeczywiście na trasie pojawiły się wtedy znaczne utrudnienia. W tych czasach zaoszczędzone minuty są na miarę złota i właśnie ten dzień spowodował, że z przekonaniem kiwam głową, kiedy myślę o Apple Maps.
Wśród nowości ciekawe jest też informowanie o utrudnieniu na trasie przejazdu. Nie pojawiały się one w moim przypadku zbyt często, jednak jest to ciekawy i zdecydowanie wpływający na bezpieczeństwo jazdy dodatek. Co prawda Apple Maps przez większość czasu pracuje w tandemie z Yanosikiem, który w kwestii powiadomień o zagrożeniach 3, jest nie do zastąpienia.
Wkrótce w naszym kraju powinny pojawić się również sugestie Siri, których przedsmak otrzymaliśmy, kiedy to Apple aktywowało na krótki czas tę nowość i pojawiła się w systemie iOS. Niestety wyszła tutaj największa bolączka map, czyli kiepska jakość bazy POI. Dla mnie osobiście nie stanowi to większego problemu, ponieważ z reguły szukam konkretnych adresów. Sugestii zasięgam raczej w innych aplikacjach. Zdaję sobie jednak sprawę, że dość ograniczony zakres dostępnych, polecanych, punktów może być dla części użytkowników frustrujący.
Wielkim plusem jest też interfejs użytkownika. Jako jeden z elementów systemu doskonale się w niego wpisuje i posiada integracje, które są nieosiągalne dla konkurencyjnych rozwiązań. Pasek powiadomień informujący o kolejnych manewrach, czy widok mapy z poziomu zablokowanego ekranu są rewelacyjne. Kiedy dodaję do tego tryb nocny, to trudno mi wyobrazić sobie czego jeszcze mógłbym potrzebować.
Zdaję sobie sprawę, że ten dość długi wywód jest przepełniony pochwałami i dla części z Was może wydawać się mało wiarygodny, ale właśnie dlatego powstał ten tekst. Po kilku miesiącach użytkowania jestem niezwykle zadowolony z usługi mapowej Apple. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pokrycie bazy adresowej czy punktów POI, mogłyby być lepsze. To rzeczywiście wciąż może być uznawane za największą wadę Apple Maps. Tak jak wspomniałem, ja z tym elementem nie miałem w ostatnim czasie większych problemów.
Ciekaw jestem, jak to wygląda u Was. Czy daliście mapom z Cupertino szansę, czy może zirytowały Was w przeszłości tak bardzo, że stwierdziliście „nigdy więcej”? A może ktoś z Was dokonał powrotu podobnego do mnie? Dajcie koniecznie znać w komentarzach!
Odrobinę przesadzam, spodziewałem się, że sporo dobrego zostało tutaj zrobione. Lubię odrobinę dramatyzmu. ;)↩
Z których część była dla mnie dość zrozumiała ze względu na to, że lokalizacje te można nazwać totalnymi dziu… ciekawostkami natury geograficznej.↩
Nawyk, podobno 30 dni powtarzania danej czynności powoduje, że utrwala się ona właśnie w tej formie. Myślę, że większość z Was zgodzi się ze mną, że wyrobienie tych dobrych wymaga sporej pracy i samodyscypliny, kiedy z tymi złymi nie ma najmniejszego problemu i wchodzą do naszej codzienności niczym przysłowiowy nóż w masło.
Większość z nas pracuje przy komputerach. Tutaj pokusy w postaci ulubionych portali, przejrzenia Facebooka czy nadgonienia timeline na Twitterze są o tyle trudne, że wkradają się na ekran monitora niepostrzeżenie. Moment nieuwagi i kursor automatycznie ląduje na ikonie przeglądarki lub ulubionego klienta Twittera. W tym miejscu zaczyna się nieposkromiona tułaczka, która skutecznie niszczy stan skupienia.
Znam ten problem doskonale, sam łapałem się na tym niejednokrotnie. Na szczęście istnieją narzędzia, które pomagają w skutecznej walce. Aplikacja SelfControl, to od dłuższego czasu mój kompan w codziennej pracy. Jej zasada działania jest banalnie prosta. Uruchamiasz ją, ustawiasz jak długo chcesz być odcięty od rozpraszających Cię stron i voilà. Wystarczy potwierdzić wybór hasłem administratora i zostajecie skutecznie odcięci od sieciowych rozpraszaczy. Najważniejsze, że deaktywacja działania aplikacji wymaga restartu komputera. Myślę, że skutecznie zmotywuje Was to do wytrwania przy podjętej decyzji o pracy w skupieniu.
Lista serwerów i stron, które mają zostać zablokowane, podlega edycji i możecie dowolnie ją modyfikować. Osobiście dodałem kilka polskich portali informacyjnych, które notorycznie odwiedzałem. Zdecydowanie zachęcam Was do podobnego kroku, aktualizacja na bieżąco wspomnianej listy jest kluczem do sukcesu.
Serdecznie polecam przetestowanie SelfControl. Aplikacja jest zupełnie darmowa i doskonale spełnia swoje zadanie. Sieć wciąga, a jeszcze bardziej odciąga, zwłaszcza od zadań, na których powinniśmy skupić swoją uwagę. Dotyczy to każdego z nas bez wyjątku. Aby sobie z tym poradzić niezbędna jest silna wola, więc jeżeli jest taka możliwość to dlaczego jej nie wspomóc.
Zintegrowana bateria w najnowszej odsłonie pilota służącego obsłudze Apple TV to zdecydowanie dobry krok. Zwłaszcza że jego pojemność wydaje się nad wyraz zadowalająca, a klasyczna bateria szybko by padła pod natłokiem zaimplementowanej w środku elektroniki. Sam swojej sztuki nie ładowałem od momentu, kiedy do mnie trafiła, a mija już ponad dwa miesiące od rozpoczęcia użytkowania. Tutaj pojawiło się w mojej głowie pytanie, gdzie sprawdza się jego stan naładowania.
Dla większości użytkowników odnalezienie odpowiedzi na to pytanie będzie dość łatwym zadaniem, jednak część osób może mieć z tym problem. Właśnie dla nich krótka ściąga. Aby sprawdzić stan baterii w Siri Remote należy:
Nacisnąć przycisk Home na pilocie i przejść do ekranu głównego.
Wejść w Ustawienia.
Odnaleźć na liście pozycję Bluetooth i w nią wejść.
W tym miejscu będziecie mogli zobaczyć, jak wygląda stan naładowania Waszego pilota. Niestety nie ma tutaj informacji procentowej a jedynie forma graficzna. Myślę jednak, że w zupełności wystarczy Wam to, aby określić czy czas zacząć szukać kabla Lightning potrzebnego do ładowania. Osobiście uważam, że odpowiednia informacja mogłaby pojawiać się w momencie, kiedy pilot się wybudza i łączy ponownie z Apple TV. Pojawia się wtedy powiadomienie w prawym górnym rogu ekranu.
Wracając do mojego Siri Remote, wciąż jest sporo powyżej połowy stanu baterii. Niezły wynik jak na dwie miesiące użytkowania. Przyznaję jednak, że nie używam go zbyt często a ostatnio do sterowania korzystam nagminnie Apple Watch. Swoją drogą czy również uważacie, że Siri Remote powinien mieć możliwość przywoływania? To chyba najczęściej gubiące się urządzenie w moim domu.
Jak co miesiąc zapraszam Was serdecznie do lektury nowego numeru Mój Mac Magazynu. Tym razem skupiamy się na pisaniu w kontekście urządzeń z nadgryzionym jabłkiem na obudowie. Myślę, że doskonałym wstępem do tego wydania jest wywiad z Markiem Krajewski, który w swojej pracy nie stroni od urządzeń elektronicznych mających na celu usprawnić jego warsztat. Z mojej strony znajdziecie kilka słów na temat aplikacji iA Writer, składni markdown oraz recenzję folii na iPhone’a firmy 3MK.
Serdecznie zapraszam Was do lektury nowego numeru, satysfakcja gwarantowana. Warto pamiętać, że jeżeli zapiszecie się do naszego newslettera, to otrzymacie nowy numer dzień przed publikacją linka na naszej stronie. Zdecydowanie warto!
Jestem wielkim fanem aplikacji Zdjęcia, która zastąpiła stare i niezwykle ociężałe iPhoto. Od premiery, nie miałem z tym menadżerem zdjęć żadnych większych problemów. Dodatkowo narzędzia, jakie oferuje, w pełni wystarczają moim amatorskim potrzebom. Szczególnie cenię sobie możliwość przechowywania i synchronizacji całej mojej biblioteki w chmurze iCloud, co zapewnia mi dostęp do wspomnień uwiecznionych na zdjęciach, za pomocą każdego z urządzeń Apple, które posiadam.
Co najważniejsze, aplikacja Zdjęcia zarządza miejscem, jakie zajmuje biblioteka na dysku mojego Maca co w przypadku dysku SSD jest niezwykle istotne. Zastanawialiście się jednak, jak rzeczywiście działa funkcja „Optymalizuj dysk Maca”? Oczywiste jest, że zdjęcia zostają załadowana na dysk w razie potrzeby i usuwane w przypadku kiedy aplikacja stwierdzi, że należy odzyskać odrobinę miejsca. Niestety dokładne informacje, na jakiej podstawie zostają podjęte procesy optymalizacji, są niedostępne, co stanowi swoistą regułę w przypadku Apple. W moim przypadku cała kolekcja zdjęć pochłania 54,7 GB danych, jednak lokalnie na dysku zajmuje 20,5 GB.
W rozwiązaniu tej niewiadomej pomogła mi dyskusja, którą śledziłem na forum dyskusyjnym StackExchange. Okazuje się, że wyznacznikiem do rozpoczęcia optymalizacji jest sytuacja, kiedy wolna przestrzeń na dysku zaczyna spadać poniżej 10% ogólnej pojemności. W takim przypadku, jeżeli posiadasz dysk o pojemności 256GB to optymalizacja będzie dążyła do sytuacji, aby zmniejszyć możliwie maksymalnie rozmiar biblioteki zdjęć i pozostawić na dysku 26GB wolnej przestrzeni.
Co ciekawe, znaczną ilość wielkości biblioteki aplikacji Zdjęcia zajmują miniatury zgromadzonych fotografii. W moim przypadku stanowią one 25% jej wielkości na dysku 1. Okazuje się, że dla każdego ze zdjęć są generowane dwie miniatury. Wysokiej i niskiej rozdzielczości. Ma to bezpośredni wpływ na jakość wyświetlania biblioteki i płynność jej przeglądania w aplikacji Zdjęcia, zwłaszcza na ekranach Retina. Nie zmienia to jednak faktu, że 25% to spora część wielkości samej biblioteki, która z założenia nie powinna być uszczuplana w procesie optymalizacji.
Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić Wam zasadę działania funkcji „Optymalizuj dysk Maca” oraz samej biblioteki zdjęć. Przyznaję, że chciałbym mieć większy wpływ na to, jak ta aplikacja gospodaruje miejsce na moim Macu. Nie spodziewam się jednak udostępnienia takiej możliwości przez Apple. Z drugiej strony, jeżeli dotychczas nie podjąłem próby ingerencji w zasady jej działania, to niech tak zostanie.
Biblioteka ma rozmiar 20GB, miniatury zajmują 5GB↩
Jak zapewne wiecie, iOS nie posiada funkcji czyszczenia pamięci RAM na żądanie. Jedyną możliwością, aby zwolnić jej część, jest zamknięcie aplikacji, które aktualnie są uruchomione i działają w tle. Okazuje się jednak, że istnieje sposób, aby oczyścić użyte zasoby pamięci RAM.
Cała procedura składa się z dwóch kroków. Pierwszy polega na naciśnięciu przycisku Zasilania, do momentu, kiedy pojawi się górny pasek umożliwiający wyłączenie telefonu. W tym momencie należy zwolnić przycisk Power. Następnie naciskamy przycisk Home aż do momentu, kiedy nie nastąpi „przeładowanie” ekranu.
Po tej operacji pamięć operacyjna zostaje wyczyszczona. Co prawda programy uruchomione w tle nie znikają, jednak kiedy nastąpi ich aktywacja widać, że muszą się one załadować od początku.
Ogólnie nie polecam wykonywania tej czynności bez wyraźnego powodu. System iOS doskonale radzi sobie w kwestii zarządzania pamięcią i z reguły trudno odczuć jakiekolwiek problemy z jej niedoborem, zwłaszcza w przypadku modeli urządzeń, które otrzymały 2 GB pamięci RAM. Jeżeli jednak macie w tej kwestii wątpliwości to jak najbardziej możecie spróbować opisanej metody jej oczyszczania.
Nim się obejrzałem, nadszedł nowy rok. Poprzedni był niezwykle intensywny i pochłonął mnie bez reszty, co na pewno zauważyliście po tym, jak niemrawo wyglądała ilość tekstów, które się w tym miejscu pojawiły. Na pewno duży wpływ na tę sytuację miało również moje zaangażowanie w rozwój Mój Mac Magazyn, do którego serdecznie zapraszam. To właśnie w nim realizowałem swoją potrzebę pisania przez kilka ostatnich miesięcy. Dodatkowo natłok zobowiązań zawodowych nie pomagał w wygospodarowaniu właściwej ilości czasu, aby zaglądać tutaj częściej.
Nie będę ukrywał, że przez jakiś czas biłem się z myślami co dalej. Czy skupić się na jednym miejscu i pozostawić applesauce jako archiwum świetnych tekstów i przydatnych porad, czy podjąć wyzwanie i kontynuować oba przedsięwzięcia? W tym miejscu muszę Wam serdecznie podziękować. Po przeanalizowaniu sytuacji mogę powiedzieć, że to miejsce jest tym, czym zawsze chciałem, aby było. Treści, jakie się tutaj pojawiły, wciąż zachowują swoją wartość i przydatność, co dobitnie udowadniają statystyki.
Co miesiąc zagląda tutaj kilka tysięcy unikalnych użytkowników, mimo że nowe treści ukazywały się stosunkowo rzadko. To daje mi niesamowitego kopa i motywację, aby odwiesić rękawice z kołka i zarezerwować, bez wymówek, więcej czasu na pisanie i bieżące wzbogacanie applesauce o kolejne warte uwagi informacje. Mam w zamyśle odrobinę rozszerzyć tematykę, jaką poruszałem. Oczywiście głównym tematem w dalszym ciągu pozostanie Apple i wszystko, co z tą firmą związane, jednak liczę na to, że uda mi się Was również zarazić inną tematyką, którą planuję tutaj wprowadzić.
Ciekaw jestem, do czego doprowadzą to miejsce moje plany na rok 2016. Jestem dobrej myśli i sądzę, że Wam również przypadnie do gustu to, co znajdziecie na applesauce przez najbliższe 12 miesięcy. Tymczasem dziękuję Wam wszystkim, za każdą z osobna wizytę i mam nadzieję, że w najbliższym czasie znajdziecie znacznie więcej powodów, aby zaglądać tutaj częściej.
Od kiedy pamiętam, za każdym razem kiedy mam styczność z różnego rodzaju fachowcami czy specjalistami, zawsze zwracam uwagę na warsztat ich pracy. To co najbardziej mnie interesuje to narzędzia z których korzystają. Nie chodzi mi tutaj wyłącznie o osoby, które wykorzystują nowoczesne technologie. Zarówno informatyk jak i stolarz ma olbrzymi wpływ na komfort swojej pracy. To, czy o niego dba, w mojej opinii wyznacza w pewien sposób jego wartość.
Skąd ten temat? Na pewno w Waszych głowach pojawiło się teraz takie pytanie. Natchnęły mnie do jego poruszenia ostatnie informacje, które napłynęły z firmy IBM, która jak wiecie postanowiła zaoferować swoim pracownikom sprzęt firmy Apple. W krótkim czasie okazało się, że do obsługi bieżących problemów, które owi użytkownicy zgłaszają potrzebnych jest zaledwie dwudziesto cztero osobowa grupa wsparcia technicznego. Wynika to z faktu, że jedynie 5% użytkowników urządzeń od Apple zgłasza jakiekolwiek problemy. Biorąc pod uwagę fakt, że w przypadku sprzętu działającego pod kontrolą systemu Windows wskaźnik ten osiąga 40% trudno nie dojść do jednoznacznych wniosków.
IBM swoim ruchem udowodnił tezę, którą głoszę od dawna. To co daje przewagę sprzętom, produkowanym przez Apple to fakt, że stanowią doskonałe narzędzia pracy. Po pierwsze intuicyjność ich obsługi powoduje, że użytkownik nie traci czasu na poszukiwanie funkcji czy odpowiedniej drogi do przeprowadzenia potrzebnych mu operacji. Chwila z systemem OS X czy iOS, dla osoby mniej lub bardziej orientującej się w obsłudze urządzeń elektronicznych, pozwala odnaleźć się w interfejsie użytkownika. Wynika to z największego atutu tych systemów – intuicyjności.
Trudno nie docenić zaoszczędzonych frustracji, kiedy nie ma potrzeby wyszukiwać, wydaje się oczywistych, elementów systemu. Sam nie raz gotowałem się wewnętrznie kiedy ktoś poprosił mnie o pomoc przy telefonie z zainstalowanym systemem Android. Poszukiwanie pozornie prostych funkcji potrafiło mi zająć przysłowiową wieczność. Przykro mi, ale oczekuję od technologii, że jej zawiłość kończy się tam, gdzie zaczyna się interfejs użytkownika.
Kolejnym elementem jest stabilność. Chociaż przez ostatnie lata pod tym względem sytuacja nie wyglądała zbyt optymistycznie, to dla użytkownika, który przesiada się z systemu Windows, OS X będzie synonimem skały. El Capitan wraca do najlepszych tradycji, które wyznaczył Snow Leopard i użytkownicy, którzy potrafią rozgrzać do czerwoności trzewia swoich komputerów z logo Apple, znów mogą się cieszyć stabilnością swoich maszyn.
Moja praca, w sporym uproszczeniu, polega na rozwiązywaniu problemów oraz potrzeb technologicznych i informatycznych osób, z którymi współpracuję. Przez lata udało mi się doprowadzić moje środowisko pracy do takiego poziomu i organizacji, że absolutnie nie zajmuje ono mojej uwagi. Będąc świadomym zakresu obowiązków, które na mnie spoczywają posiadam odpowiedni zestaw aplikacji, makr oraz skryptów które wspomagają wszelkie procesy. W skrócie staram się maksymalnie wykorzystywać potencjał technologii, które są w moim posiadaniu.
Tutaj muszę zaznaczyć, że ten poziom udało mi się osiągnąć dopiero po przejściu na sprzęt od Apple. Urządzenia tej firmy dzięki wspomnianej stabilności, intuicyjności i ogólnie pojętej solidności spowodowały, że moje narzędzia pracy nie wymagają dodatkowej uwagi i nie generują problemów. Służą mi doskonale, pozwalając skupić się na bieżących zadaniach. Jak pokazują dane od IBM, pracownicy tej firmy, którzy przesiedli się na sprzęt z Cupertino doświadczają aktualnie podobnych wrażeń. Mogą poświęcić swoją energię na produktywne wykonywanie zadań, a nie frustracje spowodowane brakiem współpracy ze strony technologii. Nareszcie otrzymali solidne narzędzia.
Niezależnie od tego jakiego są rodzaju, potrzebujemy narzędzi w codziennej pracy. W moim przypadku jak zdążyliście się zorientować jest to MacBook. Codziennie zamykamy wspólnie kolejne zadania i daje mi on ten najważniejszy dla mnie komfort świadomości, że kiedy zajdzie potrzeba zawsze będzie gotów do działania. Ostatecznie zaufanie jest podstawą każdej udanej współpracy. On wielokrotnie udowodnił mi, że jest gotów, zawsze, bez zająknięcia i obaw przed czekającym nas wyzwaniem. Tak właśnie postrzegam porządne narzędzia i tylko takich Wam życzę. Niestety najczęściej wymaga to większego wkładu finansowego, jednak o wydatku zapomnicie po kilku dniach a o jakości używanego na co dzień produktu nigdy – a przynajmniej nie w czasie kiedy będzie on Wam służył w codziennej pracy lub rozrywce.
Artykuł ten ukazał się pierwotnie w listopadowym wydaniu Mój Mac Magazyn. Serdecznie zapraszam do subskrypcji do której możecie zapisać się w tym miejscu. Zdecydowanie polecam!
Od pewnego czasu seriale zaczęły osiągać tak wysoki poziom, że ich popularność bije wszelkie rekordy. Nie ma się czemu dziwić, ostatecznie scenarzyści przygotowują tak świetne produkcje, że fabuła potrafi wciągać widza niczym najbardziej zdradliwe mokradło.
W tej sytuacji powstaje pytanie, jak radzić sobie z rosnącą ilością śledzonych seriali, aby przypadkiem nie opuścić premiery kolejnego sezonu ukochanej produkcji. Osobiście od dłuższego czasu używam aplikacji TeeVee 3. Aktualnie dostępna jest już trzecia jej odsłona, która w ostatnim czasie została wzbogacona o nowości jakie zaoferował iOS 9.
Aplikacja ta w czytelny sposób przedstawia wybrane przez użytkownika serialowe pozycje w dwóch formach. Pierwszą z nich – w mojej opinii zdecydowanie bardziej praktyczną – stanowi lista. Jest ona przestawiona w postaci pasków zawierających podstawowe informacje o danym serialu. W zależności od sytuacji widoczny jest tutaj okres pozostały do następnego odcinka, ilość odcinków do nadgonienia, lub informacja na temat braku określonej daty premiery kolejnego sezonu.
Druga wersja interfejsu to pełnowymiarowe grafiki z seriali, które zajmują całą powierzchnię ekranu i przesuwa się je w dowolną stronę ekranu. Z reguły ta forma wygląda bardzo atrakcyjnie, jednak w praktyce sprawdza się nie najlepiej. W mojej opinii znacznie lepszy jest ogólny pogląd na większość śledzonych aktualnie produkcji.
Oczywiście, każdy z seriali po wejściu w informacje o nim, posiada kilka zakładek z podstawowymi informacjami do przejrzenia. Pierwszą z nich jest data premiery nadchodzącego odcinka. Kolejne to ogólne informacje o serialu oraz obsada. W tym miejscu, można wybrać danego aktora i sprawdzić informacje na jego temat w nowo otwartej zakładce bazy filmowej IMDB. Ostatnia zakładka to lista odcinków. W tym miejscu można prześledzić swoje postępy w oglądaniu oraz sprawdzić tytuły epizodów wraz z krótkim streszczeniem ich treści. Tutaj ważna uwaga. Ze względu na to, że informacje te mogą zawierać spoilery, polecam wybranie w ustawieniach aplikacji ich ukrywanie, dla odcinków których jeszcze nie zaznaczyliśmy jako oglądane. Jestem pewien, że może Wam w przyszłości zaoszczędzić sporo nerwów.
Jak już wspomniałem, TeeVee 3 został uaktualniony o nowości jakie daje iOS 9. Pierwszą z nich jest 3D Touch. Naciśnięcie ikony aplikacji powoduje, że użytkownik może w szybki sposób dostać się do kolejnego odcinka serialu, który znajduje się na szczycie listy oraz dodać nową pozycję do śledzonych. Dodatkowo w samej aplikacji zostały wprowadzone standardowe dla tej funkcji gesty, czyli podgląd danej pozycji przy lekkim nacisku oraz otwarcie pełnego okna informacyjnego przy mocniejszym naciśnięciu. Słabszy gest pozwala również, na usunięcie pozycji z listy oraz uruchomienie lub wyłączenie powiadomień.
Kolejną wspieraną nowością pochodzącą z iOS 9 jest indeksowanie przez wyszukiwarkę Spotlight. Dzięki temu, bezpośrednio z poziomu ekranu wyszukiwania użytkownik może sprawdzić dowolny serial, który ma na liście obserwowanych. Informacja, którą wyświetla Spotlight zawiera informacje o numerze kolejnego odcinka do obejrzenia, datę jego premiery oraz ogólną ocenę serialu.
Myślę, że spore grono osób może docenić również integrację z portalem trakt.tv. Umożliwia on śledzenie obejrzanych filmów oraz seriali, co pozwala na tworzenie statystyk oraz sugerować co może przypaść użytkownikowi do gustu. TeeVee 3 na bieżąco aktualizuje dane w tym systemie zgodnie z listą wewnątrz aplikacji.
Podsumowując, polecam Wam przetestowanie TeeVee 3. Osobiście nie śledzę zbyt dużej liczby seriali, jednak ciężko byłoby mi czuwać nad tym, który aktualnie jest nadawany, lub ma premierę w najbliższym czasie. Dzięki tej prostej aplikacji, kompletnie o tym nie myślę. Jestem na bieżąco informowany, a o nowych odcinkach seriali, które śmiało mogę nazwać uzależnieniem dowiaduję się dzięki serwowanym mi w odpowiednim czasie powiadomieniom. Jedyną wadą, która przychodzi mi w tej chwili na myśl jest uboga baza polskich produkcji. Sam, praktycznie nie oglądam rodzimych seriali, jednak dla części z Was może to stanowić problem.
Artykuł ten ukazał się pierwotnie w listopadowym wydaniu Mój Mac Magazyn. Serdecznie zapraszam do subskrypcji do której możecie zapisać się w tym miejscu. Zdecydowanie polecam!