About Kuba Baran

http://www.applesauce.pl

Cześć, mam na imię Kuba. Trafiłeś na mój przywatny blog, na którym staram się dzielić poradami, recenzjami czy opiniami dotyczącymi technologii. Jestem również współprowadzącym podkastu MacPodcast oraz redaktorem miesięcznika Mój Mac Magazyn.

Posts by Kuba Baran:

Przenoszenie dysków VirtualBox.

Myślę że sporo osób korzysta z dobrodziejstwa darmowego VirtualBox’a do tworzenia maszyn wirtualnych na naszych Mac’ach. Ja osobiście na co dzień korzystam z tego oprogramowania jako zaplecza do wirtualnego środowiska testowego dla moich rozwiązań. Co jednak w sytuacji kiedy chcielibyśmy przenieść naszą maszynę na inny fizyczny dysk? W rzeczywistości zapewne większości z nas wystarczy przeniesienie samego wirtualnego dysku jednak sprawa nie jest tak prosta jakby się nam wydawało i zwykłe skopiowanie pliku .vhd czy innego .vdi nie pozwoli nam na jego podłączenie ze względu na zbieżność UID wirtualnego dysku. VirtualBox dba o to żeby nie występowały dwa dyski o tym samym identyfikatorze co jest rozwiązaniem w moim odczuciu bardzo dobrym, mimo że w pierwszym momencie sam zastanawiałem się po co tak naprawdę takie skomplikowanie. Jednak tą kwestię można by rozważyć w osobnym artykule a tym czasem przejdę do rozwiązania kwestii poruszonej w temacie.

W pierwszej kolejności musimy określić lokalizację aktualnego dysku z którego korzysta maszyna wirtualna. Domyślnie jest to ścieżka:

/Users/<nazwa użytkownika>/VirtualBox VM’s/<nazwa maszyny>/

W razie wątpliwości właściwą ścieżkę łatwo sprawdzić poprzez wybranie odpowiedniej maszyny i po wejściu w jej opcje wybraniu zakładki Nośniki. W tym miejscu możemy odczytać lokalizację pliku dysku w miejscu zaznaczonym na poniższym screenie.

Kiedy już znamy właściwą lokalizację  możemy przejść do części zasadniczej, czyli do przygotowania sklonowanego dysku wirtualnego, który będzie sygnowany nowym unikalnym UID, co zagwarantuje nam uniknięcie konfliktu jakim kończyły się próby podpięcia skopiowanego pliku. Aby tego dokonać należy użyć terminalu systemowego (jeżeli nie wiesz co to za wynalazek, użyj systemowego Finder’a i wpisz: Terminal). Kiedy ukaże nam się wiersz poleceń skorzystamy z funkcji, jaką zapewnia nam konsolowe narzędzie vboxmanage. Standardowo składnia wygląda następująco:

vboxmanage clonehd „<lokalizacja dysku źródłowego>” „<lokalizacja sklonowanego dysku>”

Myślę że najłatwiej będzie się oprzeć na przykładowym wykorzystaniu funkcji. W moim przypadku chciałem przenieść dysk wirtualnej maszyny z dysku lokalnego na dysk przenośny LaCie. Składnia polecenia miała więc następującą formę:

vboxmanage clonehd „/Users/kuba/VirtualBox VMs/XP Priv/XP Priv.vhd” „/Volumes/LaCie/VirtualBox/XP Priv/VHD/XP Priv.vhd”

Właściwe wykonanie polecenia zostanie potwierdzone przez następującej formy treść:

0%…10%…20%…30%…40%…50%…60%…70%…80%…90%…100%

Clone hard disk created in format 'VHD’. UUID: 3672ee4c-1d81-454f-bc16-d58359c8f591

Po przygotowaniu sklonowanego dysku wirtualnego dysku pozostaje nam jedynie jego podpięcie do maszyny. Dokonujemy tej czynności dokładnie w tym samym miejscu, w którym sprawdzaliśmy ścieżkę dysku za pomocą ikony, która została zaznaczona na poniższym zrzucie ekranu i wybraniu opcji Choose a virtual hard disk file…

Po wskazaniu właściwego pliku w nowej lokalizacji program bez najmniejszego problemu podepnie go do maszyny, co pozwoli nam na kontynuowanie pracy z wirtualną maszyną, której wirtualny dysk zmienił swoją lokalizację.

Uważni czytelnicy na pewno zauważyli że logo VirtualBox, które tutaj umieściłem jest nie aktualne ze względu na to, że od jakiegoś czasu aplikacja oficjalnie występuje pod flagą firmy Oracle. Jednak pragnę was uspokoić, zrobiłem to ze słodką premedytacją w hołdzie ojcom tego narzędzia czyli firmy SUN. Ciekaw jestem jak popularne jest w naszym kraju korzystanie właśnie z VB, które warto pamiętać jest całkowicie darmowe i na bieżąco rozwijane.

Muzyczne podsumowanie roku… z troszkę innej perspektywy.

Dla mnie osobiście jako fana muzyki, jako kompletnej formy pod postacią odpowiednio wydanego albumu w formacie płyty CD lub winylowej, podsumowanie sprzedaży tych formatów jest zdecydowanie bardziej ciekawe niż wszelakie rankingi „Płyt Roku”. Nie ukrywam, że zapewne jest to odrobinę związane z moją obawą o śmierć nośników fizycznych, jednak kolejny raz zostałem uspokojony dzięki informacjom statystycznym dotyczącym roku 2011 jakie ukazały się na łamach portalu What HiFi? . Czego się tam dowiedziałem, już opowiadam.

Aktualnie panuje powszechne przekonanie że płyta CD jako dotychczasowa królowa wśród źródeł muzyki została zmiażdżona poprzez wszelkie elektroniczne formy rozpowszechniania albumów. Oczywiście mówimy tutaj o obiegu oficjalnym i pomijamy wszelkie formy piractwa. Owszem muzyka w formie elektronicznej notuje ciągły wzrost jednak w kwestii podnoszenia słupków sprzedaży nie jest liderem. Co ciekawe (i niezwykle pocieszające dla autora) największy wzrost sprzedaży w tym roku zanotowały  płyty winylowe i to na poziomie 44% mimo że stanowią one jedynie 0,3% rynku muzycznego co daje nam 337 000 sprzedanych egzemplarzy. Formy elektroniczne albumów odnotowały wzrost na poziomie 26,6% i sprzedane zostało około 26,6 milionów nośnika w tej formie, co stanowi 23,5% całego rynku muzycznego. Przyszedł więc czas na wciąż królującą wbrew wszystkim trendom płytę CD, która pomimo spadku w sprzedaży na poziomie 12,6% wciąż pozostaje absolutnym numerem jeden i stanowi 76% rynku muzycznego przy sprzedaży na poziomie 86 milionów egzemplarzy.

Mi osobiście nasuwa się jeden wniosek, który uosabia moje prywatne podejście do tematu. Nośniki fizyczne wciąż mają i jeszcze przez długi czas myślę że nie stracą pewnej przewagi. Wartość posiadania, to specyficzny i niezwykle istotny element który daje nam odczucie bliższego obcowania z artystą. Mimo, że część wykonawców przykłada coraz mniejszą wagę do form w jakich rozpowszechniają swoją muzykę. My, fani, kolekcjonerzy, audiofilie, (tutaj umieść swoje określenie), wciąż lubimy mieć na półce albumy swojego ulubionego artysty, bo jakby nie patrzeć są one też małym odzwierciedleniem nas i naszych preferencji określających z jaką formą sztuki lubimy obcować. Ja osobiście najbardziej kibicuję płytom winylowym, które uważam za najbardziej doskonałą formę w jakiej muzyka może do nas dotrzeć i nie wierzę specjalnie że w tej kwestii damy radę wymyślić jeszcze coś bardziej przemawiającego do naszych umysłów wielbicieli muzyki i wszystkiego co z nią związane.

Zapraszam serdecznie do komentowania i wyrażania swoich przywatnych opinii i przewidywań na temat kierunków w jakich może podążyć rynek muzyczny .

Źródło: What HiFi?
 

Grace For iPhone czyli Steven Wilson w moim telefonie.

Steven Wilson mimo swojego niezmiennego stosunku do muzyki w postaci elektronicznej, który delikatnie mówiąc jest dość krytyczny, nie stroni od nowych technologii. Ja osobiście w pełni popieram jego ignorancję do form wszelakiego słuchania, które delikatnie mówiąc są profanacją najważniejszej w mojej opinii formy sztuki z jaką na co dzień mamy do czynienia. Utwory wyrwane z kontekstu całego albumu tracą swój właściwy przekaz i odcinają nas od koncepcji jaką założył sobie twórca komponując i układając muzykę w odpowiednią całość. Ok, może delikatnie dramatyzuję ale osobiście gustuję w gatunkach, które wymagają chociaż odrobiny uwagi słuchacza. Delikatne odejście od tematu właściwego czas zakończyć więc wracamy do meritum. Dotychczas najlepszym źródłem wiadomości wprost od muzyka był Facebook, jednak dla posiadaczy urządzeń z system iOS sytuacja uległa zmianie po premierze aplikacji dedykowanej dokonaniom wyżej wymienionego Pana, która oferuje nam znacznie więcej niż dotychczasowe źródła. Ja osobiście jestem zachwycony tym co otrzymałem od mojego ulubionego twórcy i zapraszam was do zapoznania się z krótkim zarysem bohaterki niniejszej recenzji.

Aplikacja została stworzona przez zespół Swarm Intelligence, który już chyba oficjalnie możemy uznać za nadworny skład od prezentacji dokonań wyżej wspomnianego Pana we wszelkiej formie elektronicznej. Mi osobiście zawsze podobały się ich prace i tym razem również nie zawiedli moich oczekiwań. Sama szata graficzna programu prezentuje się doskonale, zarówno w kwestii graficznej jak i ergonomii użytkowania. Jest ona wykonana w konwencji jaką znajdziemy w poligrafii do najnowszego, doskonałego albumu Grace For Drowning. Mamy tutaj szybki dostęp do muzyki, zdjęć, wiadomości, linków oraz rozpiski trasy koncertowej.

 

No tak, jednak to wszystko jest do znalezienia na stronie internetowej więc po co zaśmiecać drogocenną pamięć naszych urządzeń? Zdecydowanie jest kilka takich powodów. Myślę, że główną zaletą tego programu jest właśnie to, że mamy dedykowane miejsce gdzie możemy śledzić najważniejsze poczynania artysty w czystej formie bez przeglądania setek postów jakie znajdują się na naszej tablicy na Facebook’u lub dobijania się do stron poświęconych Panu Stevenowi. Najważniejsze newsy są nam prezentowane w przystępnej formie i w szybki sposób widzimy tutaj czy pojawiły się jakieś nowinki poprzez odpowiednie oznaczenia idealnie skomponowane z szatą graficzną. Szkoda jedynie że autorzy nie posilili się o powiadomienia Push, które znacząco podniosłyby wartość appki jako centrum informacji. Biorąc pod uwagę ilość projektów w których Wilson bierze udział, dla mnie jako wielkiego fana(tyka) jego dokonań takie centrum informacji to rzecz godna zachodu. Dodatkowo autorzy zapewnili nam świetną galerię zdjęć, która w trakcie trasy koncertowej była często aktualizowana i stanowi ciekawy kolaż ujęć, w większości wykonanych przez Lasse Hoile, zarówno z życia codziennego muzyka jak i tych związanych ściśle z albumami. Jednak najważniejsza i najciekawsza część to zdecydowanie zakładka pod nazwą music. Znajdziemy tu perełki w postaci utworów Wilsona, poza tymi oficjalnymi są tu takie skarby jak wersje demo i muzyka wcześniej nie publikowana. Zdecydowanie jest to najmocniejsza strona aplikacji i można ją uznać za szczególnie ważny powód aby zainstalować ją na swoim telefonie. Sam program jest zupełnie darmowy więc dla każdego fana jest to zdecydowanie obowiązkowa pozycja. Jeżeli nie masz pojęcia kim jest SW to ten program będzie najłatwiejszą drogą do pierwszego kontaktu z jego twórczością.

 

Polecam i zapraszam do iTunes Store

 

Moje Boje: Adobe Reader X nie otwiera plików z lokalizacji sieciowych.

 

Adobe Reader X – zgrabny i udany produkt Adobe to chyba najmniej problemowy software z jakim możemy się spotkać w codziennej pracy. Ja osobiście dotychczas nie miałem z nim większych problemów i takowych się nie spodziewałem. Nie ukrywam ogarnęła mnie lekka konsternacja, kiedy okazało się że użytkownik nie może otwierać dokumentów z dysków sieciowych w towarzystwie komunikatu, który mówił o odmowie dostępu. Dość lakoniczne stwierdzenie więc czas sprawdzić uprawnienia do zasobu dla danego użytkownika. Wszystko w najlepszym porządku, więc czas pognębić aplikacje samą w sobie. Winowajca znalazł się dość szybko więc po długim wstępie przejdźmy do oskarżonego i lekarstwa na jego dolegliwość.

Adobe Reader X został wyposażony w mechanizm mający na celu zabezpieczenie użytkownika przed złośliwym kodem oraz plikami o podejrzanym źródle z którego mogą zostać one pobrane (podobne rozwiązania domyślnie są aplikowane w Office 2010). W tym celu wprowadzono tryb pracy Protected Mode, który to właśnie może zakłócić spokój użytkownika odcinając go od plików PDF znajdujących się w dowolnej lokalizacji sieciowej wyświetlając informację o odmowie dostępu. Sposobem jest wyłączenie tego trybu w trakcie uruchamiania, czego możemy dokonać w kilku prostych krokach:

 

  1. Uruchamiamy Adobe Reader X.
  2. Przechodzimy do okna preferencji, uruchomimy je po rozwinięciu zakładki Edycja w menu głównym programu.
  3. W oknie preferencji wybieramy pozycję Ogólne.
  4. W dolnej części okna odznaczamy Podczas uruchamiania włącz tryb chroniony.
  5. W przypadku kiedy program zapyta o potwierdzenie oczywiście potwierdzamy swoją wolę.
  6. Wyłączamy program i cieszymy się właściwym otwieraniem plików z lokalizacji sieciowych już przy następnym otwarciu.
Rozwiązanie jest stosunkowo proste jednak uważam, że sam komunikat powinien w większym stopniu informować nas co spowodowało problem z otwarciem dokumentu. Powiadomienie samo w sobie, przynajmniej w moim przypadku, bardziej kierowało na problem z dostępem do zasobu niż z działaniem jakiegokolwiek mechanizmu bezpieczeństwa. Sprawę uważam za zamkniętą ;)

 

Minął rok…

Sto lat… Sto lat…. Dziś tak możemy pośpiewać sobie nawzajem z Mantisem, jako że mija rok od kiedy Applesauce.pl pojawiło się publicznie w polskiej blogosferze. Uważamy nasze małe dzieło za sukces, jako że udało nam się utrzymać konwencję bloga autorskiego, który nie zajmuje się przepisywaniem informacji znalezionych na zagranicznych portalach. Taka forma nigdy nas nie interesowała i jeżeli taka miałaby być droga do sukcesu tego miejsca to zdecydowanie pakujemy portal do formatu .zip i chowamy w czeluściach naszych prywatnych archiwów ;) Ostatnio zdecydowanie zmalała ilość pojawiających się tutaj wpisów ze względu na nasze prywatne i zawodowe zobowiązania, jednak obiecujemy poprawę i będziemy żałować za nasze grzechy. Z drugiej strony jeżeli mamy pisać o byle czym, to zdecydowanie wolimy pomilczeć. Staramy się aby nasze teksty były przemyślane i napisane z powodów ściśle związanych z naszymi osobistymi fascynacjami. Mamy nadzieję że mają one chociaż pierwiastek czynnika, który spowoduje również wasze zainteresowanie poruszanymi tematami. Dodatkowo mamy do was małą prośbę, mianowicie statystki odwiedzin naszej strony są inspirujące, jednak zapraszamy was do częstszego komentowania ukazujących się tekstów. Na pewno bardziej nas to zmobilizuje niż czytanie liczb i oglądanie słupków dotyczących ilości odwiedzin. Zapraszamy również do przesyłania nam autorskich tekstów, które pod warunkiem odpowiedniego składu, ładu i wartości merytorycznej, z miłą chęcią opublikujemy jako wpis gościnny.

Z okazji urodzin życzymy Wam (oraz sobie) aby w kolejnym roku Applesauce.pl obfitował w treści, które przyciągną waszą uwagę i zaabsorbują was na tyle aby poświęcić odrobinę drogocennego czasu na przeczytanie tekstów dłuższych niż kilka lakonicznych zdań przetłumaczonych z zagranicznych portali ;) Tak wiemy to trochę złośliwe wobec innych, ale natury nie oszukasz ;)

DO PRZECZYTANIA!

smartkid & mantis30

 

Za linią wroga… Microsoft Technology Summit 2011

Za mną kolejna odsłona Microsoft Technology Summit, tym razem z pewną niewiadomą czyli nową lokalizacją wydarzenia. W pozostałym zakresie, zmian cieżko było się spodziewać biorąc pod uwagę konsekwencję formy jaką ma ta konferencja od kilku edycji. Czy coś sie zmieniło? Postaram się to nakreślić w moim małym podsumowaniu całego event’u.

Tegoroczna edycja konferencji MTS 2011 upłynęła pod znakiem chmury czyli jakby nie patrzeć mamy tutaj powtórkę z poprzedniego roku co jest zrozumiałe ze względu na to jak Microsoft naciska na promocje tego rozwiązania. Jednak zacznę od początku czyli nowej lokalizacji. W tym roku gościło nas Centrum Expo XXI. Obiekt okazały i zdecydowanie  bardziej nadający sie do organizacji tak dużych wydarzeń. W końcu skończyły sie przepychanki na korytarzach i schodach łączących poziomy kinoteki, a przemieszczanie się pomiędzy sesjami nabrało bardziej ludzkiego wymiaru eliminując zwierzęce galopy przemieszczających się stad. Zdecydowany plus, zwłaszcza biorąc pod uwagę rozlokowanie sal sesyjnych, które tym razem skupione były wokół głównego obszaru konferencji czyli strefy kulinarnej i wystawowej.

Sam starałem się wziąć udział głownie w sesjach technicznych i wybrałem takie oto tematy: „XP: Jak z muzealnego eksponatu przejść do przyszłości”, „Kiedy wszystko idzie nie tak… czyli jak Private Cloud wspiera infrastrukturę IT”, „Jak uruchomić chmurę prywatną w swojej firmie”, „Ekonomiczne i technologiczne aspekty wdrożenia Office 365 w organizacji”, „Windows Server: Czy migrować, jak migrować i jakich korzyści można się spodziewać”, „MSIT: Jak szewc w butach chodzi (trendy IT na kolejne lata)”. Co mogę powiedzieć ogólnie? Nie da się ukryć nie było wielkiego „WOW!” ani tym bardziej westchnienia zachwytu. Same sesje mimo dobrego prowadzenia, co gwarantowane było przez znanych i lubianych prelegentów wydawały się nie mieć polotu. Ja pozwolę sobie zrzucić  winę na tematykę czyli zamęczony już chyba na wszystkie sposoby Cloud, czy to private czy public, o którym słyszeliśmy już tak wiele, i tak często że wykłady na ten temat kojarzyły mi się bardziej z powtórka przed maturą niż elementami które mają na swój sposób fascynować i prowokować mnie do wdrożenia ich w swoim środowisku. Mimo to uważam że warto było w nich uczestniczyć i jednak powtórkę sobie zafundować. Sam jednak chętniej posłuchałbym o zagadnieniach czysto związanych z wirtualizacją jako wydaje mi się że to zagadnienie na tą chwile ma znacznie wieksze zastosowanie w polskim IT bez dodatkowej otoczki w postaci System Center, ktęre pozwoli nam zaaplikowac sobie prawdziwą chmurkę (byle nie burzową) w naszej serwerowni. Zawiodlem sie jedynie raz kiedy to sesja „MSIT: Jak szewc w butach chodzi (trendy IT na kolejne lata)”, nijak się miała do jej tytułu. No tak miała być o przyszłości i była, jednak stricte o przyszłości serwerowni i działów IT firmy Microsoft , które i tak dla nas mają niezwykle małe znaczenie ze względu na to że ich technologia jest dla nas na ta chwilę praktycznie nieosiągalna. Wydaje mi się że nie jestem odosobniony w tym zarzucie, jako że obserwowałem również wsród innych uczestników nutkę zawodu. Myślę, że tak jak ja oczekiwali oni od sesji nakreślenia nam rozwiązań, z którymi będziemy się mierzyć w przyszłości i niekoniecznie znów chcieliśmy słuchać o chmurze ;) Jeżeli miałbym którąś z sesji, w których uczestniczyłem, wyróżnić to zdecydowanie stawiam na tą poprowadzoną przez Grzesia Tworka, który nie wypadł z formy i zapewnił dobrą dawkę teorii połączonej z praktyką w przystępnej zarówno dla oka jak i ucha formie. Reasumując, mimo małej krytyki poziom zadowolenia przewyższa słupek prezentujący marudność autora i pozwala na zdecydowanie pozytywną ocenę wykładów.

Organizacyjnie było na srebrny medal, dlaczego nie złoty? Dlatego że zawsze coś można poprawić. No tak ale te kolejki! Ok, były kolejki ale spójrzmy na to racjonalnie gdyby wszyscy na hura zaraz po zakończeniu sesji nie rzucili sie na stanowiska kulinarne w poszukiwaniu obiadu, to myślę że obyłoby sie bez dłuższego czekania, co autor sam sprytnie przetestował i potwierdza wskazaną metodę jako skuteczną. Nie ma co sztucznie przedłużać tematu więc wszelkie kwestie kolejkowe (piwo, kiełbaski w cieście itp.) objaśnia zdanie poprzednie i w sumie nie ma do czego się wiecej w tym roku przyczepić. Jedno podziwiam, jak bardzo ludzie kochają parowki w bułce i w jakich kolejkach po nie stali. ;)

Podsumowując, konferencję uważam za udaną i wartą kosztów jakich trzeba sie podjąć w celu uczestnictwa, jeżeli ktoś pracuje w tematyce bliżej lub dalej związanej z działalnością firmy Microsoft to nie powinien sie zastanawiać nad udziałem, gdyż ilośc sesji i ich tematyka była tak rozległą że każdy znajdzie coś dla siebie. Co tu dużo mówić?  Do zobaczenia za rok! Byle firma zapłaciła ;)

PS Mam mały bonusik który cieszy oko, zwłaszcza grupy negującej wyższość Microsoftu nad resztą świata IT, a jako że głównie zaglądają do nas Mac Userzy (co bardzo nasze skromne grono redakcyjne cieszy) to myślę, że im też przypadnie to do gustu. Panie i Panowie! Oto ekran prezentujący nowa doskonałą przeglądarkę Internet Explorer 9 na dedykowanym jej stanowisku.

That’s all folks!!!

 

Dlaczego warto czytać komentarze…

Wiele osób omija komentarze do artykułów czy zwykłych wpisów na wszelakiej maści blogach i portalach szerokim łukiem. Częściowo jest to spowodowane zapewne kiepską moderacją gdzie większość komentarzy to głupie żarty lub totalne idiotyzmy. Jeżeli należych do grona osób, które z tego lub innego powodu omijają owe wpisy to chciałbym zachęcić Cię do zmiany swojego nastawienia. Jakiś czas temu mantis30 popełnił artykuł Przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej. Pod tym właśnie tekstem pojawiły się dwa komentarze autorstwa Emeley do których lektury zachęcam i zapewniam o ich doskonałej treści.

Jestem z tych, którzy z komputera potrafią korzystać, może nawet lepiej, niż tak zwany przeciętny użytkownik. Nic ponad to. Za to czytać, dowiadywać się nowych rzeczy, poznawać historie komputeryzacji i wszystko, co ciekawe, to dla mnie jak ser dla kruka.

(…)

Przez długie lata nie znalem nic prócz PC’ta, choć moja fascynacją było wszystko, co dotyczyło Apple, zwłaszcza ludzi, którzy tworzyli jego legendę od początku. Windows używałem i w domu, i w pracy, nauczyłem się czego mogłem, było mi trochę łatwiej. Wystarczyło jednak, żeby komputer się zawiesił, albo żeby na ekranie zrobiło się niebo bez chmur, czy wyskoczył napis, że błąd modułu zabezpieczenia wystąpił – brawa… wpadałem w melancholie, miałem stany depresyjne i kładłem 10 łyżeczek cukru do jednej herbaty.

Pamiętam też doskonale moje telefony do znajomych informatyków. Błagalne, bo akurat teraz potrzebuje komputera, a on nie działa. To, jak ci moi koledzy usiłowali wytłumaczyć laikowi / ignorantowi / dyletantowi co trzeba zrobić, żeby przywrócić do życia system, a potem utracony dokument z terminem na wczoraj, to już inna historia. Przypominało to dialog esperantysty z wiertarką ręczną.

Tak było kiedyś. Od czasu XP podobne historie się już nie zdarzały, ja też się trochę bardziej ostukałem z PC’tem. Pozostałem przy XP i dopiero Windows 7 wlazł jako drugi na moje biurko (na małym netbook’u). Obok stoi stary laptop z Windows XP właśnie. Ten drugi chodzi jak złoto, ten pierwszy cały czas mnie o coś pyta :). I tak sobie gaworzymy.

(…)

Niedługo – kiedy tylko Lion będzie już preinstalowany na Makach (bodaj w środę) – stanie na tym moim biurku długo oczekiwany gość, iMac. To nie pierwsze moje spotkanie z tym komputerem. Pierwsze, jakiś czas temu, zaczęło się tak, jak to starzy Macolodzy przepowiadali. Dwa dni i wpadłem jak śliwka w kompot. W dodatku Garage Band – moglem w końcu komponować i aranżować to, co inaczej możliwe było tylko z zespołem albo za duże pieniądze w profesjonalnym studio. Musiałem się oczywiscie od podstaw uczyć wszystkiego, bo to był pierwszy Mac w moim życiu, do tej pory tylko czytałem o tych komputerach – to zdecydowanie nie to samo.

Bardzo szybko okazało się, że nawet taka żaba jak ja, ot zwyczajny użytkownik, może bez większego problemu korzystać z tego, co oferuje system od Apple. Po kilku tygodniach – nie wiem, czy trafnie zdołam to określić – przestawałem momentami czuć, ze obcuje z komputerem. To było raczej doznawanie jakiejś akceleracji samego siebie, jakby ktoś dał mi narzedzie, jednocześnie nie odbierając steru, nie limitując mnie lawiną komunikatów i ostrzeżeń. Szybko zacząłem myśleć o swoim iMaku nie jak o komputerze, tylko jak o medium, które daje posmak „sztucznej inteligencji”, w jej niezwykle przyjaznej odmianie. Nie mogę się już doczekać powrotu do tego „przymierza”.

Przybycie iMaka nie będzie wcale oznaczało pożegnania z PCtami. Zostaną i będą przydatne. (…) Nie pozbędę się też tego małego windowsowego netbooka, bo czasem przychodzą mi do głowy pomysły na coś, co trzeba szybko wpisać i do tego taki maluch się nadaje bardzo dobrze. Och… Mac Book Air nadawałby się jeszcze lepiej, tylko czy taki wydatek znajduje akurat uzasadnienie? W mojej kieszeni go nie znajduje :). Nie dziś w każdym razie.

(…)

Poza wszelkimi znanymi zaletami, które zdecydowanie przeważają nad minusami (kto ich nie ma?), Mac OS Lion – chyba już można o nim pisać jako o aktualnym – ma dla mnie jeszcze jedną, przeogromną. Swego czasu poszukiwałem jakiegoś programu wspomagającego pisanie. Zwłaszcza pisanie form literackich, powieści w szczególności. Szukałem i szukałem, nie znalazłem nic, co by mnie porwało. Kilka miesięcy temu trafiłem przypadkowo na stronę Twórcy i producenta programu, który od tamtej pory trzyma mnie na kolanach w pozycji „niemy podziw”. Scrivener. W Polsce prawie nieznany, może ze względu na brak lokalizacji.

Kiedy zapoznałem się z opisem programu, z jego ideą, funkcjami jakie oferuje i niesamowicie logicznym, super przyjaznym interfejsem, pomyślałem, że to takie bardzo „Apple”. Po chwili dotarło do mnie, ze czytam o programie stworzonym dla Mac OS :). Twórcy pracują wprawdzie nad wersja na Windows i mam nawet betę windowsowego Scrivenera ale to jest już rozszerzanie spectrum oferty w stosunku do pierwotnego zamysłu. Nie mam wątpliwości, ze właśnie na Apple ten program rozwinie skrzydła. Widziałem screencasty i tym bardziej nie mogę się doczekać.

Anegdotycznie – miałem jakiś czas temu sposobność internetowej dyskusji z jednym ze specjalistów od języka polskiego, specjalizującym się m.in. w dziedzinie teorii literatury i techniki pisania utworów literackich. Kiedy wspomniałem o Scrivenerze i jego możliwościach, odpowiedział mi, ze nie ma to jak dobrze sporządzony plan powieści. Gdzie tu anegdota – przecież powiedział coś oczywistego, jest fachowcem. Rzecz w tym, ze Scrivener pozwolił mi na napisanie szczegółowego planu całego rozdziału w jakieś pół godziny (kilkadziesiąt scen) – nic wielkiego. Za to przebudowanie tego planu, poprzestawianie, pomieszanie i zbudowanie na nowo z tych samych scen, to było kwestią jednej kawy, pół dnia myślenia i dziesięciu minut pracy ze Scrivenerem. W normalnym edytorze ta rewizja planu zajęłaby mi tydzień – już to przerabiałem. Nie będę wchodził w szczegóły, bo może kiedyś napiszę o tym oddzielny artykuł. Powiedzieć, że jestem zafascynowany tym programem, to tak, jak powiedzieć, ze kot jest zafascynowany walerianą. Na szczęście nie demoluje od tej fascynacji mieszkania :)

Najpierw Garage Band, teraz Scrivener, na horyzoncie jest Logic Pro, aż boję się pomyśleć, ze mógłbym jeszcze zainteresować się fotografią :). To jest zawsze Apple. Nie jestem fanatykiem, jakimś ortodoksem głuchym i ślepym na wszystko, czego nie zrobił Wuja Stefan. Dal mnie w ogóle nie zachodzi konkurencyjność pomiędzy Windows a Mac OS, a przecież jest jeszcze Linux. traktuje je jako całkowicie odrębne platformy. Jednak właśnie Apple i właśnie Mac OS dały mi to, co tak trudno nie tylko dostać, czasem nie można tego nawet kupić – i to za żadne pieniądze. Otworzyły mi drogę do własnych marzeń, także do tych sprzed lat. Nie mogłem ich wcześniej realizować, bo nie było na czym, nie było za co. A teraz takie magiczne drzwi można postawić na biurku. Jeden iMac czy inny komputer od Steve’a może byc jednocześnie atelier fotografika, laboratorium edytora profesjonalnego filmu, jednym kliknięciem zamienisz go w studio muzyczne albo radiowe – jeśli chcesz nagrywać podcasty dla „prawdziwych” rozgłośni. Jedynym ograniczeniem kreatywności użytkownika jest… ona sama. Bo na pewno nie możliwości komputera, czy systemu. Bardzo chciałbym umieć napisać powieść dorastającą kunsztem i finezją programowi, na którym ja pisze. To jest duże wyzwanie :). Z drugiej strony patrząc – jeszcze jeden ogromny atut Mac OS. Nie krępuje, nie ogranicza, wręcz przeciwnie – rozwiń skrzydła i skacz przed siebie na głębokie wody, ja Ci nie będę w tym przeszkadzał. Można się naprawdę poczuć jak Luke Skywalker w szturmowcu, z R2D2 za plecami – pomaga, nie przeszkadza, styki naprawi i księżniczkę na hologramie wyświetli :).

A co, jeśli użytkownik Apple nie ma aspiracji twórczych, nie pisze książki, nie prowadzi bloga, nie jest dziennikarzem, fotografem, muzykiem, reżyserem, scenarzysta etc? Ano nic. Nie musi – może lubi korzystać z poczty, przeglądać internet i układać sobie rodzinne albumy ze zdjęciami z urlopów. Żaden Mac się o to na niego nie obrazi, wręcz przeciwnie. Jest do tego fantastycznie przygotowany.

Jakby na to nie patrzyć, dobrze, ze czasy niebieskich ekranów i wieszających się w pół kroku okienek są chyba definitywnie za nami. Zastanawiam się, jak będzie wyglądał komputer, jak system operacyjny, za jakieś dziesięć lat. Mam jakieś niejasne przeczucie, ze pewnego słonecznego dnia roku pańskiego 2021, przeczytam w gazecie wetkniętej w druciany stojak obok kiosku… „Apple zapowiada premierę nowego holograficznego systemu operacyjnego – pierwszy na świecie komputer z wyświetlaczem w pełni holograficznym już w tym miesiącu!”. A może nie trzeba czekać na to aż dziesięć lat? Na pewno nie trzeba :)

Pozdrowienia z Toronto

Pozwoliłem sobie na drobną redakcyjną korektę całego wpisu dla stworzenia możliwie zwartej treści. Mam nadzieję że autor nie będzie miał nic przeciwko. Dodatkowo zapraszamy szanownego Emeley’a do kontaktu mailowego.

Moje Boje: Błąd w skrypcie drukowania linia 2253.

Szybki problem jak i szybkie rozwiązanie. W przypadku kiedy podczas próby drukowania w Outlook lub Internet Explorer otrzymujemy błąd związany ze skryptem w lini 2253 możemy być pewni że rozsypała nam się biblioteka ole32.dll. W takim przypadku przywrócenie możliwości drukowania jest niezwykle proste i sprowadza się do uruchomienia polecenia:

regsvr32 ole32.dll

W Windows XP klikamy Uruchom w Menu Start, w Windows Vista oraz 7 możemy polecenie wpisać bezpośrednio w pasek wyszukiwania w menu start.

Moje Boje: Problem z połączeniem z WSUS SP2 (Windows Server Update Services)

Niejednokrotnie przy wdrażaniu WSUS natrafiam na problem z dostępnością serwera dla klientów. Oprócz logów w takich sytuacjach niezwykle pomocne jest narzędzie, które dostarcza firma Microsoft, a mianowicie Client Diagnostic Tool który można pobrać z tego adresu: http://technet.microsoft.com/en-us/wsus/bb466192.aspx. Co  dalej w takim przypadku? (więcej…)

Moje Boje: MS Outlook – błąd przy starcie – mspst32.dll

Outlook w każdej swojej wersji potrafi przywitać przykrym komunikatem o braku możliwości uruchomienia programu zarówno w trybie normalnym jak i awaryjnym. W tym przypadku który opisuję Logi systemowe wskazują na appcrash z powodu modułu mspst32.dll. Błędy tego typu w większości przypadków oznaczają błąd pliku .pst w którym to Outlook przechowuje swoje dane. (więcej…)