App Store

Za chwilę dalszy ciąg programu czyli apel do deweloperów

Programowanie to ciężki kawałek chleba. Raz, że trzeba posiadać specjalistyczną wiedzę, dwa – często z pozoru prosty efekt, okupiony jest wielogodzinną, żmudną „dłubaniną”; trzy – nie jest łatwo zdobyć serca i portfele użytkowników, zwłaszcza przy tak potężnej jak obecnie, konkurencji. Wreszcie: cztery – mimo wprowadzenia przepisów i mechanizmów chroniących własność intelektualną i prawo autorskie – piractwo komputerowe wciąż, a może nawet bardziej niż kiedyś, generuje straty w software’owym biznesie.

Z drugiej strony programista dziś ma dużo łatwiej niż kiedyś: nie musi znać asemblera, ani optymalizować kodu by wkorzystać jak najlepiej możliwości sprzętu. Moce obliczeniowe obecnych komputerów, możliwości taniego i szybkiego upgrade’u powodują, że mało który deweloper przejmuje się takimi „drobiazgami”. W przypadku urządzeń bez możliwości rozsądnej rozbudowy, jak np. konsole, tablety czy smartfony jest trochę gorzej, ale dzięki udostępnianym przez producentów tych urządzeń i systemów, środowiskom programistycznym (Software Development Kits) oraz wszelakim API (Application Programming Interface), proces tworzenia aplikacji został maksymalnie uproszczony i przyspieszony, a programista zwolniony z nadmiernej „troski” o sprzęt.

Kiedyś, programy były często dziełem jednej osoby! Dziś, nad konkretnym tytułem, pracują liczne zespoły ludzi odpowiedzialnych za poszczególne aspekty i elementy programu. Co więcej – mają często silne wsparcie marketingowe i finansowe, więc tworzą zawodowo, a nie po godzinach, poświęcając swój wolny, prywatny czas.

W epoce Internetu nie stanowi problemu również dystrybucja i promocja oprogramowania, a dzięki takim miejscom jak App Store (Mac App Store), Google Play, Steam czy Windows Marketplace – globalny zasięg stał się faktem.

astore

Nie jestem programistą, ale w swojej „karierze” kilka prostych programów popełniłem. Dziś jednak chciałbym skierować kilka słów w stronę deweloperów, jako zwykły użytkownik, klient, osoba, która docenia wysiłek włożony w powstanie aplikacji, osoba, która chce za DOBRY produkt zapłacić.

Lokalizujcie swoje produkty!

Zdaję sobie sprawę, że za język międzynarodowy uznaje się angielski (choć w sumie większość populacji globu posługuje się mandaryńskim). Sam radzę sobie sprawnie zarówno w mowie jak i piśmie z językiem Shakespeare’a ale moim natywnym jest polski, stąd pewna awersja do marginalizowania naszego, jakże pięknego i bogatego znaczeniowo języka. Nie wszędzie lokalizacja ma rację bytu, jest konieczna, a nawet możliwa – niektóre tłumaczenia na siłę, np. „dithering” -> „roztrząsanie” – wzbudzają śmiech i politowanie. Ale jeśli się da, co stoi na przeszkodzie? Dla mnie, fakt wsparcia w programie wielu języków dowodzi, że autor szanuje użytkownika i bierze sobie do serca jego wygodę.

Przykładem rewelacyjnie przygotowanego i przetłumaczonego produktu jest np. interaktywna książka pod tytułem: Amelia i Postrach Nocy zespołu OhNoo. Zupełnym przeciwieństwem – gra Teddy Floppy Ear – Mountain adventure, studia Forever Entertainment S.A. Przepraszam bardzo, ale nie bardzo rozumiem: rdzennie polska bajka, gra stworzona przez Polaków i brak wsparcia dla naszego języka? Wstyd!

I nie mówcie, że to stanowi dodatkowy wymiar edukacyjny dla naszych pociech – bullshit.

PS. Wielu lingwistów i tłumaczy-amatorów jest gotowych na to, by nieodpłatnie przetłumaczyć programy, będą mile zaskoczeni i wdzięczni, jeśli za swoją pracę zostaną nagrodzeni np. darmową licencją Waszego programu.

Nie traktujcie nas jak dojne krowy

Zastanawiam się, kiedy pojawi się pierwszy program, który będzie takim freemium, że po uruchomieniu, dla użytkownika dostępne będą wyłącznie trzy opcje: O programie, Kup licencję oraz Wyjście z programu. Rozumiem, że np. Apple wymaga by raz opublikowany w sklepie program był „dożywotnio” i bez dodatkowych opłat wspierany i nie dopuszcza możliwości płatnej aktualizacji. Dzięki implementacji In-App Purchase sprawę nieco ułatwiono, gdyż nowe funkcjonalności można za dodatkową opłatą odblokować. Gorzej, gdy bez dokonania zakupu wewnątrz aplikacji nie da się z niej praktycznie w ogóle korzystać, bo np. czym innym jest usunięcie reklam, odblokowanie dodatkowych poziomów lub trybu multiplayer w grze za dolara lub więcej, a czym innym niemożność ukończenia poziomu, bez dokonania przymusowego zakupu lepszej broni. Dajcie wybór, nie przymus.

Domyślam się, że czasem łatwiej wydać nową wersję aplikacji, wzbogaconą o dodatkowe opcje, lepiej zoptymalizowaną, dostępną za kolejne pieniądze. Ale chamstwem jest przecena starszej wersji do zera i dołożenie w niej reklam. Jako klient zapłaciłem wcześniej za pełnowartościowy produkt, bez „przeszkadzajek”. Nie chcę nowych opcji, chcę używać aplikacji w takiej formie w jakiej ją zakupiłem, bez „bonusów”.

Pamiętajcie, że efekt skali może zadziałać również na Waszą niekorzyść. Wielu z nas chętnie zapłaci za Wasz trud, więc szanujmy się wzajemnie!

Nie grajcie na naszych uczuciach

Lubicie promocje? Ja również i chętnie kupuję programy w paczkach lub oferowane z upustem. Ale mało co jest w stanie mnie zirytować tak bardzo, jak fakt, że zakupiony chwilę wcześniej za ciężko zarobione pieniądze, program został wspaniałomyślnie przeceniony do zera! Znaczy się wg autora chyba nie jest nic wart, skoro swoją pracę tak nisko ceni? A może chce pokazać tym, którzy wydali kilkanaście złotych na jego dzieło, że ma ich za frajerów, mięso armatnie, łosi których trzeba czesać skoro sami się o to proszą? Rozumiem, że dzięki promocjom autor dociera do nowych odbiorców, ale przecież można zaistnieć na wiele innych sposobów, prawda? Można zorganizować konkurs, dać aplikację blogerowi do recenzji, itp. Myślicie, że jeśli jedna osoba zgarnie program za darmo, to druga chętnie wyda później na ten sam towar pieniądze? Przeciwnie, jeśli się jej tytuł spodoba to doda go do Wishlist w aplikacji monitorującej przeceny w sklepie z aplikacjami. Przyzwyczajacie klienta, że dostaje coś za darmo? A później chcecie by wydał pieniążki? Powodzenia. Jeśli Wasz produkt jest kiepski to tego typu promocja go nie uratuje. Serio.

Popracujcie nad Waszym dziełem, niech będzie warte wydania każdych pieniędzy!

Dopracujcie grywalność

Ostatnio miałem średnią przyjemność pograć w dwa tytuły, jak by nie patrzeć – hity z App Store. Mam tu na myśli gry: Karateka – remake przeboju z przed nastu lat oraz Ski Jumping Pro, bydgoskiego Vivid Games. W obu przypadkach mogę pochwalić osoby odpowiedzialne za oprawę audiowizualną, zarówno grafika, ścieżka dźwiękowa i efekty stoją na wysokim poziomie, chciałoby się rzec – pieszczą zmysły :) Ale grywalność w obu przypadkach leży. Karatekę skończyłem w 35 minut, bez specjalnego wysiłku. Infinity Blade to przy tym ekstremalnie ambitna, nieliniowa produkcja. Kilkanaście możliwych do zdobycia sprawności w Game Center, bodajże trzy postaci „bossów” do pokonania, to zdecydowanie za mało. Brak tutoriala wprowadzającego w tajniki wykonywania skutecznych ciosów i bloków – praktycznie wystarczy chaotyczne tapanie w ekran by ukończyć grę… Bohater – debil z ADHD.

Skoki narciarskie to dyscyplina, która od pierwszych sukcesów Adama Małysza, zawładnęła sercami wielu osób. Ski Jumping Pro wygląda świetnie, mamy do dyspozycji (mimo kosmetycznych zmian w nazewnictwie ;)) znanych zawodników i obiekty sportowe. Możemy w pewnym zakresie popracować nad formą i osiągnięciami skoczków, czyli zasmakować kariery. Ale już sam skok sprowadza się w zasadzie wyłącznie do trzykrotnego pacnięcia w ekran iUrządzenia, w odpowiednim momencie, czyli rozpoczęcie najazdu, wybicie i lądowanie. W powietrzu nie dzieje się nic. Nuda, nawet ptaków przelatujących nie zauważyłem ani siejących trwogę podmuchów wiatru. Po paru skokach, których rezultaty są bardziej efektem działania generatora liczb losowych niż naszych starań, nie chce się grać dłużej. Reasumując: ubogi graficznie, nieśmiertelny Deluxe Ski Jump daje więcej frajdy i pozwala graczom w większym stopniu wykazać się zręcznością i strategią.

To grywalność przesądza o powodzeniu gry, nie jej oprawa. Właśnie dlatego produkcje jak Letterpress czy Cut the Rope zdobywają szczyty rankingow i zarabiają miliony.

I to by było na tyle. Pamiętajcie, że bardzo wiele zależy od Was, więc nie psujcie rynku i nie traktujcie klientów lekceważąco, bo nie tylko o pieniądze tu chodzi a również o zasady.

Śledzenie seriali na iOSie

No dobra, miesiąc kwarantanny nowego roku z pechową (bynajmniej nie dla Chińczyków ;)) trzynastką w dacie upłynął, można bezpiecznie wrócić do blogowania ;) Jako, że dziś piątek, najbardziej odpowiedni będzie temat weekendowy.

Nie wiem jak Wy, drodzy czytelnicy, ale ja lubię oglądać seriale. Oczywiście nie mam tu na myśli tasiemców w stylu „Moda na sukces” czy naszego rodzimego „Klanu” a produkcje zagraniczne. Też wybiórczo, rzecz jasna, bo niestety nie wszystkie są ambitne, wciągające i dobrze nakręcone. Swoją drogą, niektóre seriale zdają się być znacznie bardziej wartościowymi i dopieszczonymi pod wieloma względami majstersztykami niż długometrażowe „kinówki”. Na sam ten temat można by sporo napisać ;)

Nie będę ukrywać, że telewizji oglądam niewiele, z wielu powodów. Raz, że moja dyspozycyjność jest dość ograniczona, więc rzadko kiedy trafiam w porę nadawania interesującego mnie seansu. Dwa: bardzo często fajne filmy emitowane są w „porze dla nietoperzy”, która może pasować bezrobotnym, osobom pracującym w systemie zmianowym, ew. cierpiącym na bezsenność. Trzy: nie lubię gdy film zamiast 90 minut trwa 140, z czego dodatkowy „bonus” stanowią durne i irytujące reklamy. I wreszcie po czwarte: nie widzę uzasadnienia, dla  traktowania mnie jako obywatela gorszej kategorii i pozbawiania możliwości obejrzenia danego filmu/serialu w ogóle, lub z absurdalnym kilkumiesięcznym opóźnieniem, tylko dlatego, że mieszkam w Polsce. Byłbym zapomniał! Po piąte: mam serdecznie dość oglądania małego samodzielnego Kevina w każde święta! :>

Wracając do tematu – Internet aż roi się od stron, zawierających informacje o aktualnej ramówce zagranicznych stacji telewizyjnych, harmonogramie emisji seriali, ale człowiek to z natury leniwa bestyja, więc każde narzędzie wyręczające nasze wysiłki jest mile widziane.

Jakiś czas temu, popełniłem małe poszukiwania aplikacji na iOS, która będzie „wiedzieć co jest grane” w serialowej materii. Programy, które nie spełniły moich oczekiwań pozwolę sobie pominąć, zaś cenne miejsce na łamach applesauce przeznaczę dla faworyta, którego ikonka zagościła na stałe na SpringBoard’zie mojego iPhone’a :)

ep1

Chodzi tu oczywiście o appkę o mówiącej wszystko nazwie: Episodes.

Program jest niewielki, bardzo estetycznie – wg mnie – wykonany, dostępny zarówno dla iPhone jak iPada (wersja uniwersalna) a co ważniejsze – DARMOWY!

ep2

Właściwie to trudno się więcej na  temat Episodes rozpisywać, program pozwala wyszukać seriale, dodać je do „łoczlisty”, przeczytać mini-streszczenie każdego wy/emitowanego odcinka, zobaczyć jak wysoko ceniony jest dany odcinek (niestety samemu oceniać nie można, a przynajmniej ja nie wiem jak :]).

ep3

Bez wątpienia najważniejszymi funkcjami Episodes są: wyświetlanie daty emisji kolejnego oraz wcześniejszych odcinków serialu oraz możliwość ustawienia przypominacza, który da nam znać o premierze nowego epizodu w dzień jego emisji, dzień wcześniej, lub dzień po.

ep5

Czy program zna i pokaże nam polskie seriale? Nieliczne zapewne tak. Mi udało się znaleźć „Misję Afganistan”, ale już np. „Szpiegów w Warszawie” nie ma, o wcześniej wspomnianym „Klanie” też zapomnijcie :)

5×5 czyli słowo na niedzielę

Chyba nie było jeszcze sytuacji, że prosta zabawa w składanie literek „do kupy” zaabsorbowała użytkowników iUrządzeń tak bardzo, by serwery Game Center zostały wystawione na prawdziwy stress test. Czyżby okazało się, że moc obliczeniowa farmy serwerów w Karolinie Północnej jest niewystarczająca? Przez ten diabelski wynalazek Loren Brichtera od kilku dni nie dosypiam a pod oczami mam większe worki niż sam mistrz Yoda!

W ramach odpoczynku przyglądałem się minaturkom plansz ukończonych rozgrywek i zaciekawiło mnie to, jakie interesujące wzory potrafią tworzyć pokolorowane pola.

Przypomina Wam to coś? Bo mi owszem. W czasach mikrokomputerów 8-bitowych chyba znakomita większość grafiki (czcionki, sprajty) bazowała na kwadratowych matrycach o 64 polach – 8 x 8 (W ten sposób później narodziła się sztuka zwana: pixel art). Wynikało to z łatwości binarnej prezentacji punktów na ekranie: włączony piksel – 1, wyłączony – 0. Sam w podobny sposób tworzyłem duszki do klona gry Sokoban na Atari 65XE lata temu, oraz ikonki przycisków dolnego paska w programach dla iOS.

Wracając do gry – Letterpress korzysta z planszy 5 x 5 i dodatkowo z 6 kolorów: dwa odcienie szarości dla nie używanych pól tworzące subtelną szachownicę, błękit i róż dla „zwykłych” liter każdego z przeciwników oraz niebieski i czerwony dla pól z literkami otoczonymi przez inne należące do tego samego gracza (oczywiście barwy te obowiązują przy domyślnym schemacie kolorów). Po zakończonej partii mamy już tylko 4 kolory, upraszczając jeszcze bardziej podziałem na dwie grupy uzyskamy bitową naturę gry ;)

Teraz z ciekawości możemy zamienić np. wszystkie niebieskie pola na zera a czerwone na jedynki i obliczyć wartości dla każdej rozgrywki. A dalej sumować, mnożyć itp.itd. próbując doszukać się w tym przypadkowym chaosie jakiegoś boskiego planu :P

Po co? Wyłącznie dla relaksu i zaspokojenia ciekawości. Strata czasu? Owszem, ale dziś przecież niedziela! :)

Letterpress czyli bitwa na słowa

Gdy wczoraj smartkid podesłał mi linkę do sympatycznej gry na iOSa o nazwie: Letterpress nie przypuszczałem, że ta prosta w swoich regułach zabawa tak mnie wciągnie. Smartkid już nie chce ze mną grać :D Tak więc szukam ochotników, ale najpierw nieco przybliżę zasady gry.

Znacie Scrabble? Tak? No to Letterpress rządzi się innymi prawami :) Ale podobieństwa oczywiście są, mamy do dyspozycji planszę o rozmiarach 5 x 5 z dwudziestoma pięcioma losowo wygenerowanymi literkami. Z tychże liter składamy słowa w języku angielskim (metoda dadaistyczna tu się nie sprawdzi, program weryfikuje poprawność znaczeniową i gramatyczną wyrazów) i zdobywamy punkty.

Pola z użytymi literkami zostaną pokolorowane w naszych barwach. Wykorzystanie „naszych” liter przez przeciwnika skutkuje odjęciem punktów z naszego dorobku. Otoczenie pole z literką innymi w tym samym kolorze sprawia że literkę tę przeciwnik może użyć ale nie zostanie mu przyznany za nią punkt. Gra kończy się gdy wszystkie literki zostaną użyte – a wszystkie pola pokolorowane, wygrywa osoba z większą ilością punktów.

Pozostałe ograniczenia:

  • słowa muszą składać się z co najmniej dwóch liter,
  • wyraz można użyć w danej partii gry tylko raz,
  • nowe słowo nie może stanowić części wcześniej użytego w tej samej grze wyrazu.

Nie można grać „z komputerem”, więc wspierany jest wyłącznie tryb multiplayer, z poziomu gry zapraszamy przeciwników do zabawy. Gra odbywa się bez konkretnych ram czasowych, więc bez pośpiechu możemy wykonać swój ruch w dowolnym czasie, a przeciwnik zostanie powiadomiony o tym komunikatem i/lub dźwiękiem dzięki systemowemu mechanizmowi powiadomień.

W Letterpress nie ma ścieżki dźwiękowej, wyłącznie efekty dźwiękowe towarzyszące tapaniu w literki :) Szata graficzna jest prosta i estetyczna – nie trudno się domyślić, że zarówno kolorystyka, kształty czy przewijanie ekranów w pionie i poziomie nawiązują do interfejsu Metro, tfu! Modern ;) w nowym Windo(w)siem.

Podsumowując: gra wciąga niesamowicie i daje niezłą frajdę, a przy tym okazuje się, że wcale nie trzeba mieć Wielkiego Słownika PWN-Oxford w głowie by wygrywać ;) Za €.79 możemy w grze odblokować dodatkowe schematy kolorystyczne oraz – co ważniejsze – możliwość prowadzenia wielu partii gry z różnymi przeciwnikami jednocześnie!

Dla chętnych – mój nick w GameCenter: mantis30 ;)

Zardzewiała Dziewica

Iron Maiden to grupa bardzo bliska moim uszom i sercu. Ten wybitny przedstawiciel NWOBHM zdobył moje uznanie tak dawno, że trudno mi dziś podać konkretną datę… A właściwie to nie tyle trudno, bo póki co brak u mnie jakichkolwiek problemów z pamięcią, ale niezręcznie bo część z Was mogłaby nie uwierzyć, że tyle wiosen stąpam po ziemskim padole ;) Tak czy inaczej uwielbiam „katować” swoje receptory dźwięku twórczością leciwej Żelaznej Dziewicy (choć z racji jej wieku i wtórności bijącej z ostatnich albumów) już nieco zardzewiałej... Dostęp do internetu pozwala nam być na bieżąco z dokonaniami ulubionych grup, więc wystarczy tylko łącze i przeglądarka www, ale zwykle szybciej znajdziemy ciekawe informacje gdy mamy do dyspozycji dedykowaną aplikację. W tym wpisie dwie appki, dla fanów IM: (więcej…)

Kosmiczny jubileusz

Od razu uprzedzam, że tytuł jest mylący i prowokujący, a co! Niektórzy, by zwiększyć ilość wizyt i odsłon swojego bloga, rozdają w komentarzach kody do aplikacji (organizując w ten sposób swoisty wyścig szczurów), a ja wymyślam chwytliwe (czyżby?) tytuły wpisów ;)  Niemniej jednak jubileusz w rzeczy samej jest – wpis, który czytacie ma numer  s e t n y , tak to 100 publikacja na applesauce! No co, przetrwanie 14 miesięcy i opublikowanie setki artykułów to jakiś sukces, nieprawdaż? Ale tym razem nie będzie nudnych statystyk. Setny wpis na applesauce będzie bardzo luźny, poświęcony grze, której akcja rozgrywa się w „odmętach” kosmosu. Stąd – jak się domyślacie – ów przymiotnik w tytule. (więcej…)

Będę brał cię, w aucie… cz. 3

Zwykle, gdy podczas jazdy samochodem lub stojąc w korku lub na parkingu sięgamy po smartfona, chcemy zadzwonić do kogoś bądź odebrać przychodzącą rozmowę, wysłać lub odczytać SMSa. Rzecz jasna nowoczesne gadżety pozwalają na wiele więcej, zarówno dzięki wbudowanym układom elektronicznym jak i oprogramowaniu. Teraz szybko i wygodnie znajdziemy interesujące nas informacje, zlokalizujemy ciekawe miejsca, określimy swoje położenie (co przydaje się między innymi gdy szukamy naszego auta wśród innych parkujących pod supermarketem :)). Mnogość aplikacji służących do nawigacji samochodowej sprawia, że rezygnujemy z inwestycji w dedykowane urządzenie. Ale nie o nawigacjach będzie ten wpis, postaram się tu opisać kilka innych nie mniej przydatnych programów, z którymi użytkowanie samochodu będzie bardziej przyjemne i po prostu wygodniejsze. (więcej…)

Będę brał cię, w aucie… cz. 1

Witajcie! Tytuł może zdawać się Wam głupi bądź dwuznaczny, a nawet prowokacyjny :) Jednak celem cyklu jest prezentacja wybranych programów dla iOSa, które w jakimś zakresie ułatwiają lub umilają nam korzystanie z samochodu. Tak się składa, że wakacje poza tym, że spędziłem je pracując, minęły pod znakiem poszukiwań i zakupu auta. Poprzednie, dość mocno wyeksploatowane, zaczęło przypominać rozkapryszone dziecko (lub kobietę :P) oraz domagać się niekończących wręcz inwestycji…

(więcej…)

Taniec z gwiazdami :)

Od czasu gdy mój inwentarz silikonowych zabawek ;) (bez brudnych skojarzeń proszę!) wzbogacił się o iPada, większość aplikacji i gier jakie kupuję w App Store to wersje uniwersalne. Czasami jednak udaje się trafić program-perełkę, która ma swoją wersję tylko na iPhone i nie wynika to z lenistwa autora, ale z faktu, że gabaryty iPada średnio sprawdzały by się przy konkretnym zastosowaniu.
Taką aplikacją, którą zakupiłem ostatnio – i sądząc po jej wysokiej pozycji w polskim AS – nie tylko ja :) jest SkyView – Explore the Universe. (więcej…)