Repeta cz. 2
Poniżej kolejny starszy artek, który swoja premierę miał na łamach bloga iPodzik.info w sierpniu b.r.
Na pomarańczowo… z happy endem
Oto moja autentyczna historia, z wczoraj…
Ja: Dzień dobry,
Obsługa: Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
Ja: Chciałbym wymienić posiadaną kartę SIM na wersję microSIM,
Obsługa: Kosztuje to 25 zł (po czym pan wyciąga kopertę ze zwykłą kartą SIM…),
Ja: Ale ja nie chcę wymieniać karty na zwykły SIM tylko na m-i-c-r-o-S-I-M!
Obsługa: pierwsze słyszę, obawiam się że czegoś takiego nie mamy (tu pan upewnia się zasięgając języka u swojej koleżanki, która mimo iż wizualnie atrakcyjna – w końcu stara, brzydka raszpla nie zachęci klienta – zrobiła w odwecie oczy większe niż dawna moneta pięciozłotowa – ta z rybakiem),
Ja: przecież dzwoniłem do BOKu i otrzymałem informacje, że taka wymiana jest możliwa i bez problemu…! Poza tym firma Orange chwaliła się, jakoby pierwsza w Polsce wprowadziła karty w tym standardzie na rynek! (tu uruchomiłem mobilne Safari w moim wysłużonym iPhone 3G i wczytałem stronę operatora traktującą n/t microSIM),
Obsługa: a do czego ta karta jest?
Ja: np. do nowego modelu smartfona Apple – iPhone 4 oraz iPada,
Obsługa: (pan z niedowierzaniem patrzy na stronę wyświetlaną na moim iPku, w końcu zdecydował się sprawdzić, czy go nie robię w konia i nie pokazuję przypadkiem przygotowanego wcześniej obrazka, bierze telefon stacjonarny i dzwoni…) dzień dobry, Józek, Grudziądz, czy my mamy jakieś karty majkrosim? (…) Aha, a kiedy będą? W piątek mogłaby być? Okey, dziękuję, cześć.
Obsługa: no więc na piątek mogą do nas wysłać, musi się pan zjawić z umową i starą kartą SIM,
Ja: dziękuję za informację. Do widzenia.
Niemożliwe stało się możliwe!
Mimo wszystko naszła mnie taka refleksja: rozumiem, że dla „rekinów biznesu” potencjalny kupujący to osoba – mówiąc łagodnie – niekumata, łatwo dająca się wykorzystać (zwłaszcza finansowo), i nie da się ukryć, że znaczna część klienteli odwiedzająca salony operatorów to osoby z niewielkimi wymaganiami i równie wysokim IQ (zapewne tym stwierdzeniem narażam się na ekskomunikę, ale co tam), rozumiem zatem, że poziom obsługi musi być dostosowany do większości, ale nie potrafię zrozumieć tego że ktoś pracujący „w branży” nie ma pojęcia o ofercie swojej firmy! Nie wymagam znajomości technicznych aspektów, ale zupełnie podstawowego pojęcia o tym co się sprzedaje i jakie są alternatywy i tendencje na rynku. Może zamiast spotkań integracyjnych warto wdrożyć trochę szkoleń?
Zaschło mi trochę w gardle od tego pisania, idę wycisnąć sok… z pomarańczy.
PS. Imię pana z obsługi oraz nazwa miejscowości zostały zmienione, „Ja” to ja. :)
