Dlaczego warto czytać komentarze…

Wiele osób omija komentarze do artykułów czy zwykłych wpisów na wszelakiej maści blogach i portalach szerokim łukiem. Częściowo jest to spowodowane zapewne kiepską moderacją gdzie większość komentarzy to głupie żarty lub totalne idiotyzmy. Jeżeli należych do grona osób, które z tego lub innego powodu omijają owe wpisy to chciałbym zachęcić Cię do zmiany swojego nastawienia. Jakiś czas temu mantis30 popełnił artykuł Przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej. Pod tym właśnie tekstem pojawiły się dwa komentarze autorstwa Emeley do których lektury zachęcam i zapewniam o ich doskonałej treści.

Jestem z tych, którzy z komputera potrafią korzystać, może nawet lepiej, niż tak zwany przeciętny użytkownik. Nic ponad to. Za to czytać, dowiadywać się nowych rzeczy, poznawać historie komputeryzacji i wszystko, co ciekawe, to dla mnie jak ser dla kruka.

(…)

Przez długie lata nie znalem nic prócz PC’ta, choć moja fascynacją było wszystko, co dotyczyło Apple, zwłaszcza ludzi, którzy tworzyli jego legendę od początku. Windows używałem i w domu, i w pracy, nauczyłem się czego mogłem, było mi trochę łatwiej. Wystarczyło jednak, żeby komputer się zawiesił, albo żeby na ekranie zrobiło się niebo bez chmur, czy wyskoczył napis, że błąd modułu zabezpieczenia wystąpił – brawa… wpadałem w melancholie, miałem stany depresyjne i kładłem 10 łyżeczek cukru do jednej herbaty.

Pamiętam też doskonale moje telefony do znajomych informatyków. Błagalne, bo akurat teraz potrzebuje komputera, a on nie działa. To, jak ci moi koledzy usiłowali wytłumaczyć laikowi / ignorantowi / dyletantowi co trzeba zrobić, żeby przywrócić do życia system, a potem utracony dokument z terminem na wczoraj, to już inna historia. Przypominało to dialog esperantysty z wiertarką ręczną.

Tak było kiedyś. Od czasu XP podobne historie się już nie zdarzały, ja też się trochę bardziej ostukałem z PC’tem. Pozostałem przy XP i dopiero Windows 7 wlazł jako drugi na moje biurko (na małym netbook’u). Obok stoi stary laptop z Windows XP właśnie. Ten drugi chodzi jak złoto, ten pierwszy cały czas mnie o coś pyta :). I tak sobie gaworzymy.

(…)

Niedługo – kiedy tylko Lion będzie już preinstalowany na Makach (bodaj w środę) – stanie na tym moim biurku długo oczekiwany gość, iMac. To nie pierwsze moje spotkanie z tym komputerem. Pierwsze, jakiś czas temu, zaczęło się tak, jak to starzy Macolodzy przepowiadali. Dwa dni i wpadłem jak śliwka w kompot. W dodatku Garage Band – moglem w końcu komponować i aranżować to, co inaczej możliwe było tylko z zespołem albo za duże pieniądze w profesjonalnym studio. Musiałem się oczywiscie od podstaw uczyć wszystkiego, bo to był pierwszy Mac w moim życiu, do tej pory tylko czytałem o tych komputerach – to zdecydowanie nie to samo.

Bardzo szybko okazało się, że nawet taka żaba jak ja, ot zwyczajny użytkownik, może bez większego problemu korzystać z tego, co oferuje system od Apple. Po kilku tygodniach – nie wiem, czy trafnie zdołam to określić – przestawałem momentami czuć, ze obcuje z komputerem. To było raczej doznawanie jakiejś akceleracji samego siebie, jakby ktoś dał mi narzedzie, jednocześnie nie odbierając steru, nie limitując mnie lawiną komunikatów i ostrzeżeń. Szybko zacząłem myśleć o swoim iMaku nie jak o komputerze, tylko jak o medium, które daje posmak „sztucznej inteligencji”, w jej niezwykle przyjaznej odmianie. Nie mogę się już doczekać powrotu do tego „przymierza”.

Przybycie iMaka nie będzie wcale oznaczało pożegnania z PCtami. Zostaną i będą przydatne. (…) Nie pozbędę się też tego małego windowsowego netbooka, bo czasem przychodzą mi do głowy pomysły na coś, co trzeba szybko wpisać i do tego taki maluch się nadaje bardzo dobrze. Och… Mac Book Air nadawałby się jeszcze lepiej, tylko czy taki wydatek znajduje akurat uzasadnienie? W mojej kieszeni go nie znajduje :). Nie dziś w każdym razie.

(…)

Poza wszelkimi znanymi zaletami, które zdecydowanie przeważają nad minusami (kto ich nie ma?), Mac OS Lion – chyba już można o nim pisać jako o aktualnym – ma dla mnie jeszcze jedną, przeogromną. Swego czasu poszukiwałem jakiegoś programu wspomagającego pisanie. Zwłaszcza pisanie form literackich, powieści w szczególności. Szukałem i szukałem, nie znalazłem nic, co by mnie porwało. Kilka miesięcy temu trafiłem przypadkowo na stronę Twórcy i producenta programu, który od tamtej pory trzyma mnie na kolanach w pozycji „niemy podziw”. Scrivener. W Polsce prawie nieznany, może ze względu na brak lokalizacji.

Kiedy zapoznałem się z opisem programu, z jego ideą, funkcjami jakie oferuje i niesamowicie logicznym, super przyjaznym interfejsem, pomyślałem, że to takie bardzo „Apple”. Po chwili dotarło do mnie, ze czytam o programie stworzonym dla Mac OS :). Twórcy pracują wprawdzie nad wersja na Windows i mam nawet betę windowsowego Scrivenera ale to jest już rozszerzanie spectrum oferty w stosunku do pierwotnego zamysłu. Nie mam wątpliwości, ze właśnie na Apple ten program rozwinie skrzydła. Widziałem screencasty i tym bardziej nie mogę się doczekać.

Anegdotycznie – miałem jakiś czas temu sposobność internetowej dyskusji z jednym ze specjalistów od języka polskiego, specjalizującym się m.in. w dziedzinie teorii literatury i techniki pisania utworów literackich. Kiedy wspomniałem o Scrivenerze i jego możliwościach, odpowiedział mi, ze nie ma to jak dobrze sporządzony plan powieści. Gdzie tu anegdota – przecież powiedział coś oczywistego, jest fachowcem. Rzecz w tym, ze Scrivener pozwolił mi na napisanie szczegółowego planu całego rozdziału w jakieś pół godziny (kilkadziesiąt scen) – nic wielkiego. Za to przebudowanie tego planu, poprzestawianie, pomieszanie i zbudowanie na nowo z tych samych scen, to było kwestią jednej kawy, pół dnia myślenia i dziesięciu minut pracy ze Scrivenerem. W normalnym edytorze ta rewizja planu zajęłaby mi tydzień – już to przerabiałem. Nie będę wchodził w szczegóły, bo może kiedyś napiszę o tym oddzielny artykuł. Powiedzieć, że jestem zafascynowany tym programem, to tak, jak powiedzieć, ze kot jest zafascynowany walerianą. Na szczęście nie demoluje od tej fascynacji mieszkania :)

Najpierw Garage Band, teraz Scrivener, na horyzoncie jest Logic Pro, aż boję się pomyśleć, ze mógłbym jeszcze zainteresować się fotografią :). To jest zawsze Apple. Nie jestem fanatykiem, jakimś ortodoksem głuchym i ślepym na wszystko, czego nie zrobił Wuja Stefan. Dal mnie w ogóle nie zachodzi konkurencyjność pomiędzy Windows a Mac OS, a przecież jest jeszcze Linux. traktuje je jako całkowicie odrębne platformy. Jednak właśnie Apple i właśnie Mac OS dały mi to, co tak trudno nie tylko dostać, czasem nie można tego nawet kupić – i to za żadne pieniądze. Otworzyły mi drogę do własnych marzeń, także do tych sprzed lat. Nie mogłem ich wcześniej realizować, bo nie było na czym, nie było za co. A teraz takie magiczne drzwi można postawić na biurku. Jeden iMac czy inny komputer od Steve’a może byc jednocześnie atelier fotografika, laboratorium edytora profesjonalnego filmu, jednym kliknięciem zamienisz go w studio muzyczne albo radiowe – jeśli chcesz nagrywać podcasty dla „prawdziwych” rozgłośni. Jedynym ograniczeniem kreatywności użytkownika jest… ona sama. Bo na pewno nie możliwości komputera, czy systemu. Bardzo chciałbym umieć napisać powieść dorastającą kunsztem i finezją programowi, na którym ja pisze. To jest duże wyzwanie :). Z drugiej strony patrząc – jeszcze jeden ogromny atut Mac OS. Nie krępuje, nie ogranicza, wręcz przeciwnie – rozwiń skrzydła i skacz przed siebie na głębokie wody, ja Ci nie będę w tym przeszkadzał. Można się naprawdę poczuć jak Luke Skywalker w szturmowcu, z R2D2 za plecami – pomaga, nie przeszkadza, styki naprawi i księżniczkę na hologramie wyświetli :).

A co, jeśli użytkownik Apple nie ma aspiracji twórczych, nie pisze książki, nie prowadzi bloga, nie jest dziennikarzem, fotografem, muzykiem, reżyserem, scenarzysta etc? Ano nic. Nie musi – może lubi korzystać z poczty, przeglądać internet i układać sobie rodzinne albumy ze zdjęciami z urlopów. Żaden Mac się o to na niego nie obrazi, wręcz przeciwnie. Jest do tego fantastycznie przygotowany.

Jakby na to nie patrzyć, dobrze, ze czasy niebieskich ekranów i wieszających się w pół kroku okienek są chyba definitywnie za nami. Zastanawiam się, jak będzie wyglądał komputer, jak system operacyjny, za jakieś dziesięć lat. Mam jakieś niejasne przeczucie, ze pewnego słonecznego dnia roku pańskiego 2021, przeczytam w gazecie wetkniętej w druciany stojak obok kiosku… „Apple zapowiada premierę nowego holograficznego systemu operacyjnego – pierwszy na świecie komputer z wyświetlaczem w pełni holograficznym już w tym miesiącu!”. A może nie trzeba czekać na to aż dziesięć lat? Na pewno nie trzeba :)

Pozdrowienia z Toronto

Pozwoliłem sobie na drobną redakcyjną korektę całego wpisu dla stworzenia możliwie zwartej treści. Mam nadzieję że autor nie będzie miał nic przeciwko. Dodatkowo zapraszamy szanownego Emeley’a do kontaktu mailowego.